Przyszedł po nią po występie. Klaudia nie wyglądała na zdziwioną, że go widzi. Chyba odnotowała jego spóźnione przyjście do teatru. Albo potrafiła przeniknąć wzrokiem półmrok piątego rzędu z lewej strony. Nie lubił tego jej obojętnego rybiego spojrzenia. Wionęło chłodem.
?Cześć, pójdziemy zapalić??
?Cześć, tylko się pożegnam tutaj?? Stała z grupą innych uczestników przedstawienia. Została z nimi jeszcze chwilę, nie mając ku temu konkretnego powodu. Przynajmniej tak sądził. Irytowało go to.
Wyszli na schody przed budynkiem, poczęstował ją. Wiedział, że ona rzadko ma swoje. Wokół nich przepływały grupki wychodzących widzów.
Pstryknął zapalniczką, odpalił najpierw jej, a potem sobie. Pierwszy obłok dymu wypuścili jednocześnie. Zanim zaciągnął się ponownie, powiedział coś banalnego, żeby zacząć rozmowę. Coś o ładnym wieczorze. Albo o pogodzie.
?Po co przyszedłeś?? ? przerwała mu bezlitośnie.
?Przecież wiesz. Porozmawiać.?
?Nie mamy o czym? ? powiedziała i nerwowo się zaciągnęła. Papieros trzymała w ręce, łokieć opierała o nadgarstek drugiej ręki, która spoczywała pod jej piersiami. ?Lepiej już idź.? Jej poza i groźnie połyskujące okulary wyrażały nieustępliwość. Jak gdyby była nauczycielką w liceum, a on karconym przez nią uczniem, przyszło mu do głowy, chociaż według wieku miało by być odwrotnie.
?Miałem nadzieję, że znajdziesz dla mnie chwilę. Teraz kiedy jesteś po występie.?
?Jeszcze tu zostanę. Umówiliśmy się z kolegami, tutaj stąd, z teatru. Zrozum, długo ich nie widziałam. Jeśli chcesz, zostań. Ale niczego nie obiecuję? ? powiedziała ogólnikowo i nie wiadomo po co dodała: ?Dziś chyba spadnie ciśnienie.?
Wrócili do budynku, który wyrzucał z siebie ostatnich spóźnialskich. Chłopak przed drzwiami asertywnie się do niego uśmiechnął i powiedział, że zamykają.
?W porządku, jest ze mną? ? poinformowała go Klaudia. Weszli po schodach. Korytarze wokół lóż zastawione były doniczkami z usychającymi agawami i innymi sukulentami. Była nawet konewka z zielonego plastiku. Stały tam również rekwizyty teatralne. Ściany ozdabiały grafiki i zmatowione przez czas modernistyczne obrazy olejne sprzed ponad stu lat. Z toalety rozchodził się dźwięk cieknącej ciurkiem wody z zepsutej spłuczki i zapach chloru. Drzwi do jednej z lóż były uchylone, pozwalając zajrzeć w przestrzeń wygaszonej sali.
Weszli do jedynego pokoju, w którym świeciło się światło. Kancelaria, garderoba, rekwizytornia, wszystko w jednym, jak to w prowincjonalnych teatrach bywa. Z bezprzewodowego czajnika wydobywała się para, z brzegów ceramicznych kubków zwisały sznurki torebek z herbatą. Kojarzyło się to z przytulną atmosferą domu. Przywitał się i jakieś dziesięć par oczu zmierzyło go z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Natychmiast zaczął żałować, że został. Nie pasował tutaj. Ale już nie wypadało wyjść. Klaudia go przedstawiła, a potem najwidoczniej uznała, że nie musi poświęcać mu więcej uwagi. Usiadł na wolnym krześle, między zadbaną damą z zachodnich Niemiec i Senegalczykiem czarnym jak smoła. Senegalczyk błyskał białkami oczu, Niemka ? starannie wypielęgnowanym uzębieniem. Wokół szyi miała bladoróżową batystową apaszkę. Mogła być około czterdziestki lub spokojnie o dziesięć lat starsza. Nie wiedział, co ma powiedzieć, nie znał niemieckiego ani francuskiego. Tym bardziej senegalskiego.
?Napije się pan odrobiny wina?? Starszy mężczyzna z siwiejącą brodą zagadnął do niego we właściwym momencie. Zachowywał się jak gospodarz, najwidoczniej był tutaj szefem. Jego żona miała twarz pokrytą kropelkami potu, jak to zazwyczaj bywa u korpulentnych i energicznych osób. Nieustannie opowiadała coś komuś dźwięcznym, wesołym głosem. Nie słuchał jej za bardzo. Kiwnął głową, za chwilę dostał jeden z tych ceramicznych kubków w dwóch trzecich wypełniony czerwonym płynem. Wino było niedobre. Powiedział sobie, że go to trochę rozluźni, ułatwi mu nawiązanie rozmowy i przełknął zmuszając się. Czuł się jak intruz pośród tych sympatycznie wyglądających ludzi. Każdy tutaj był na swoim miejscu, każdy z nich dokładnie wiedział, dlaczego tu jest, każdy oprócz niego. Zaczął czuć napierającą ciasnotę tego przytulnego pokoju, obrusu ? la etno, książek z przeszklonych regałów, zwiędłej anemicznej paprotki w emaliowanym garnku. Przeprosił i wyszedł na balkon zapalić.
Ale się wpakowałem. Czego ja tutaj szukam? Myślał wściekły.
Zapach przyszedł niepostrzeżenie, jakby z daleka. Poczuł go już na balkonie, gdy zniechęcony gasił niedopałek o tępą krawędź dużego słoika, ale w pełni go sobie uświadomił dopiero po powrocie do pokoju. Częstowano sernikiem, którym opychali się wszyscy obecni. Gospodyni ogłosiła, że ciasto upiekła jej teściowa, która akurat tego dnia miała urodziny. Zaproponowała, że teraz do niej zadzwoni i wszyscy chórem jej podziękują. Ktoś zaproponował, żeby zaśpiewać ?sto lat? i tak też się stało.
Nieco się nachylił, żeby sprawdzić, czy mu nie śmierdzą nogi. Dziś już trochę się nachodził, na zniechęcenie nakładało się zmęczenie oraz miłosierne otępienie. Nie, to nie były nogi. Czyżby źródłem tego zapachu był Senegalczyk? Okna są otwarte, więc dlaczego tutaj tak obrzydliwie śmierdzi?
Ten sam chłopak, który wcześniej zamykał budynek teatru, nagle energicznie odlepił się od stołu, na krawędzi którego niedbale siedział i zamknął oba okna. Wspaniale, teraz się wszyscy udusimy, pomyślał posępnie.
?To rzeka? ? oznajmiła gospodyni. ? ?Proszę przetłumaczyć to naszym gościom.?
Rzeka? W ogóle nie przypuszczał, że w tym mieście jakaś płynie.
?Rzeka jest pod miastem? ? kontynuowała gospodyni, jak gdyby czytała w jego myślach. ?Już ponad sto lat temu sprowadzono ją do podziemi i ze wszystkimi dopływami podłączono do sieci kanalizacyjnej. Za każdym razem, gdy zmienia się ciśnienie, przyroda się na nas mści.? Mówiła na wpół rozbawiona, na wpół zmartwiona, usprawiedliwiała miejscową specyfikę, próbując rozładować sytuację. ?Przyzwyczailiśmy się do tego. Tak tu żyjemy??
No patrz. To stąd ta ciągła wilgoć, to uczucie klaustrofobii, które wkradało się tutaj w nocy do jego snów. Tak, oczywiście, rzeka. To wszystko wyjaśnia. No tak, rzeka, przypomniał sobie, że już o tym kiedyś przypadkiem słyszał. Wyobraził sobie ławice ślepych węgorzy wielkich jak węże, ale grubszych, jak swoimi śliskimi grzbietami i brzuchami napierają od spodu na kamienne sklepienia i zardzewiałe klapy studzienek, jak splatają się w olbrzymie kłęby, gdy odbywają tarło w błocie, nieczystościach i wiecznie nieprzeniknionej ciemności. Wzdrygnął się, chociaż nie było mu zimno, i spróbował odpędzić od siebie ten obraz. Bluźnierczy symbol totalnego upadku. Ciemny i śliski grzech, z którego nie ma ucieczki. Mroczna strona ludzkiej cywilizacji.
Zauważył ruch w towarzystwie. Wszyscy jakby się zmówili i zaczęli zbierać się do wyjścia. Okazało się, że już jest dosyć późno, jutro trzeba wstać i w ogóle już przecież wszyscy nagadali się do woli na wszystkie towarzyskie tematy, zapchali się sernikiem, najwyższy czas, żeby każdy poszedł w swoją stronę. Klaudia pomagała gospodyni zmywać kubki i talerze, pan z siwiejącą brodą pomagał paniom zakładać płaszcze. Chłopak już był na dole, otwierał masywne drzwi i żegnał się z gośćmi. Powiedział mu swoje ?do widzenia? i podał rękę, zimną i wilgotną jak śnięta ryba.
Na zewnątrz panował ten sam smród. Zapalił i zaczekał, póki Klaudia wsiądzie do taksówki.
?Nie powinieneś był tu przychodzić? ? powiedziała mu na pożegnanie.
Tłumaczenie: Anna Ursulenko
Alexej Sevruk (Praga, CZ), ur. 1983, prozaik, tłumacz (wraz z Miroslavem Tomkiem przetłumaczył zbiór opowiadań Serhija Żadana Big Mac na język czeski), redaktor wychodzącego w Czechach czasopisma literackiego ?Plav?; opowiadania publikował na łamach czasopism ?H_ALUZE?, ?Texty?, ?Host?.