Włóczęga. O obcym i polskim romansie prozy z historią (i polityką)
Trzy tysiące stron przede mną leży. Z okładem. A właściwie stoi w postaci pięciu mniej czy bardziej spasionych, może i otyłych, albo nawet utuczonych ? jak gęsie wątroby na foie gras ? książek. Jedna na drugiej: Krew to włóczęga Jamesa Ellroya, Dallas ’63 Stephena Kinga, Wada ukryta Thomasa Pynchona, no i polska reprezentacja ? Widma Łukasza Orbitowskiego oraz Noc żywych Żydów Igora Ostachowicza. A jeszcze obok kilka, a może nawet drugie tyle, jak to się mówi, ?lektur uzupełniających?, jak również ?tekstów kultury?: jakieś zbyteczne czasopisma, no i na dodatek, wiadomo, wujek google, plus babcia wikipedia z masą różnych pomniejszych witryn, ruchomych obrazków na youtubie, kuriozalnych stron na facebooku, niemających nic z niczym wspólnego. Jasne, że zdecydowanej większości kompletnie z tego całego splendoru nie skorzystam, ale wiem, że jeśli nie otoczę się tym wszystkim w trakcie pisania, to będę się czuł jak Adaś Miauczyński, który w drodze do pracy mówi swoje złowróżbne: ?Nie pocałowałem stópki Jezuska, przecież, mojego przed wyjściem!?.
Po co mi to było? Za uchem się drapię. Nikt nie odpowiada, tylko pies się tej stercie książek, wyszedłszy spod stołu, przygląda, ze spojrzeniem kogoś, kto wie, co się zaraz będzie działo: kibolskie tłuczenie w klawiaturę; podwyższone tętno; efekty dźwiękowe ? sapanie! ? pstrykanie palcami w złości przed traconymi co chwila pomysłami; ocieranie stopy o stopę; kawa za kawą; przekrwione ślipia psychopaty; piana z pyska. Psina przesuwa wzrok na mnie i z politowaniem powraca na posłanie.
Ale powiedzmy jeszcze: co my tu mamy, na tych trzech tysiącach stron zaczernionego papieru? Otóż: mamy wydaną w ciągu ostatnich miesięcy literaturę w jakimś sensie romansującą z historią. A konkretnie w jaki sposób? Trzymając się tego wątku: niekiedy, jak w przypadku Kinga, jest to taki niezobowiązujący flirt z rączkami na kołderce, innym razem ? Pynchon ? byłaby to schadzka z historią jako blond cizią w kinie drive-in, którą prędzej się obściskuje na tylnym siedzeniu cadillaca, aniżeli obłapia wzrokiem biały ekran z jego ? cadillaca ? wnętrza. U Ellroya romans z historią przybrałby mroczną konwencję burdelową, w obskurnym lokalu i pyskującą burdelmamą w charakterze obiektu westchnień, co raczej człowieka spoliczkuje albo naśle alfonsa w futrze z norek, niż odwzajemni uczucie. A polscy, nazwijmy ich tak, donżuani? O ile u Ostachowicza mielibyśmy szybki nekrofilski numerek z historią na zapleczu jej cmentarza, to Orbitowski uprawia z nią romans na modłę apokaliptyczną ? z totalną, katastroficzną ejakulacją, która wieńczy dzieło w kategoriach ostatecznych.
Wybaczcie, musiałem.
Co łączy te wszystkie książki, poza tym że wszystkie zostały wydane w ciągu, mniej więcej, ostatniego roku? Za Slavojem Žižkiem moglibyśmy powtórzyć, że wszelkiego maści thrillery ? zwłaszcza polityczne ? a szczególnie konwencja science fiction (np. jej odmiana katastroficzna, zarówno w filmie, jak i literaturze), to wyraziciele zbiorowych lęków i obsesji późnego kapitalizmu, przeniesione na grunt popkultury. W tym sensie nasz zestaw wpisuje się w tę linię w charakterze popliterackiego wskaźnika tych emocji, które na różne załamania neoliberazmu reagują niekiedy bardzo wyraźnie, na przykład za pomocą mechanizmu nostalgicznego powrotu do złotego okresu sprzed kryzysu, żeby odżegnać obecne zagrożenia ? rynkowe trzęsienia ziemi w Grecji, pakiety pomocowe w Stanach, hegemonie agencji ratingowych, ruchy Occupy, sprawę z ACTA, konflikty na Bliskim Wschodzie, czerwony kapitalizm Chin, i co tam jeszcze kryzysowa dusza zapragnie. Oczywiście, znana jest tendencja do nieokrzesanej szarży Žižka, co sprawia, że wiele z jego psychoanalitycznych interpretacji jest, jak to się mówi, przefajnowana[1], ale trzeba przyznać, że jest to jednocześnie bardzo inspirujący kawałek filozofii, w każdym razie inspirujący przy próbie opisu literatury. Co więcej, jego intuicje w kontekście wspomnianych przeze mnie wyżej pięciu książek wyznaczają pretekst do dalszych dociekań nad punktami przecięcia się popkulturowych reprezentacji w prozie ostatnich miesięcy z panującymi tendencjami społeczno-politycznymi, zwłaszcza w kontekście czegoś takiego jak kryzys. Ale po kolei.
Przemysław Czapliński w kapitalnej i, mam wrażenie, niedocenianej książce Polska do wymiany przygląda się m.in. Wojnie polsko-ruskiej (jest to, na marginesie, jedna z najciekawszych interpretacji książki Masłowskiej, na jaką natrafiłem). W pewnym momencie krytyk pisze: ?Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który na początku XXI wieku ukończył w Polsce szkołę średnią. W głowie ma bałagan mniej więcej na poziomie maturalnym: dziesiątki luźno fruwających cytatów i sentencji odklejonych od źródła, mocne przekonanie, że cytowane jest ważniejsze od oryginalnego, lekką dawkę szowinizmu przejętą z polskich lektur szkolnych, dobrze opanowaną umiejętność rozwiązywania testów, które nauczyły go, że na każde pytanie można udzielić tylko jednej poprawnej odpowiedzi?. Coś nam to mówi? Gdzieś dzwoni, ale nie wiadomo do końca, w której parafii? Zanim to doprecyzujemy, spójrzmy, co taki ?młody człowiek? może wynieść z tych pięciu wspomnianych na początku książek.
Gatunkowo najlżejszy, mimo że jednocześnie ? ha! ? dosłownie najcięższy będzie tutaj 1) Dallas ?63 Kinga, z którego taki młody odbiorca może wycisnąć przekaz trochę jak z niedoścignionego filmu Powrót do przeszłości (rozwiniemy to dalej), z tym że działanie na rzecz zmiany biegu historii będzie miało w tym przypadku podłoże polityczne (próba udaremnienia zamachu na JFK), poprzedzone klasycznym ? i dosyć koszmarnym ? epizodem miłosnym. 2) Widma Orbitowskiego łączą konwencję fantastyczną z historical fiction. Można przyjąć, że to proza z dedykacją dla komputerowych freaków, młócących całymi dniami w Diablo, dla których narracja o kraju nad Wisłą bez Powstania Warszawskiego zyskuje walor swoistego apokaliptycznego remiksu na polskiej historii, której można zainstalować rozmaite upgrady i zreorganizować system, wypełniając luki na mapie gry, nanosząc ściągnięte patche, a zdobywszy kolejne skille ? przejść na kolejne levele łeb w łeb z Baczyńskim, który nie zginął w 44 roku, bo żadnego 44 roku nie było. (Swoją drogą J.M. Rymkiewicz byłby z tego powodu raczej niepocieszony. Ale o tym potem). Z innej beczki: 3) Pynchon i Wada ukryta może okazać się bliski ciału młodego czytelnika przez wzgląd na hipisowski potencjał i typ bohatera o cechach wybitnie big-lebowskich. Słowem: powieść z jointem zamiast klucza. Jeszcze inaczej w przypadku 4) Nocy Żywych Żydów Ostachowicza, bo to jedna z tych książek, która nawet jeżeli nie posiada wielkich szczególnie widocznych atutów pisarskich, to posiada na tyle fajny tytuł, że warto się do niej zbliżyć; może i nawet na tyle blisko, żeby ją przekartkować, a w skrajnych przypadkach ? przeczytać. Na koniec zaś 5) Krew to włóczęga Ellroya, czyli najbardziej gęsta struktura (?luźno fruwające cytaty?), co oznacza brudne wejście w społeczno-polityczne buty Ameryki przełomu szóstej i siódmej dekady poprzedniego stulecia, z Hooverem, Lutherem-Kingiem, kryzysem kubańskim, Wietnamem, Voodoo, eskalacją rasizmu (?smoluchy?) i silnym wątkiem ?pedalskim? w tle. Tytuł jednego z pierwszych rozdziałów (Totalny rozpierdol) dobrze oddaje uczucie lekturowego rykoszetu, nieodzownego dla tej książki, w której wielka liczba literackich bajerów jest gwarantowana ? albo zwrot pieniędzy.
Pisze dalej Czapliński: ?Wyobraźmy też sobie, że ów młody człowiek nie zna PRL-u. Nawet jeśli urodził się za starego reżimu, cała jego edukacja dokonała się już w nowych warunkach. Nie jest obciążony nienawiścią do komunistów, obce jest mu myślenie o Niemcach jako dawnych agresorach. Nie ma dla niego zakazanych lektur i nikt nie narzuca mu jednolitych ideologicznie treści. Chodził do szkoły w wolnej Polsce, po szkole zaś wracał do domu, w którym mógł oglądać programy telewizyjne z całego świata. Żyje w dostatku, nigdy nie zaznał ani nędzy?. Możemy przyjąć ten opis jako trafną charakterystykę modelowego odbiorcy parokrotnie wspomnianych wyżej książek. Możemy też tę charakterystykę rozwinąć: wyobraźmy sobie, że ten młody człowiek wszelkie prawdy wiary, ideologii i literatury traktuje jak okładkę kolorowego czasopisma z niebotycznie uśmiechniętą modelką, której z nudów, skoro jest taka piękna, można dorysować hitlerowskiego wąsa, napaćkać piegi, machnąć zmarszczki flamastrem, dosztukować opryszczkę, słowem: zrobić, co mu ślina ? plus flamaster ? na język przyniesie. W końcu, jak ujął to Tomasz Bąk, w jednym ze swoich wierszy: ?Nie ma takiej bajki, której nie dałoby się przerobić na porno?.
To właśnie dążenie do modyfikacji, smykałka majsterkowicza, imperatyw przerabiania ? wpisują się w idealny moment czytelniczy tych pięciu powieści. Ale przestudiujmy sposób, w jaki ten patent ? patent budowania coveru ? jest ogrywany w zaproponowanym przeze mnie zestawie.
[1] Pierwszy z brzegu przykład: ?Lista Schindlera to na najbardziej podstawowym poziomie remake Parku Jurajskiego (i, co więcej, gorszy niż oryginał), z nazistami w roli potwornych dinozaurów (…)?. Zob. Slavoj Žižek, W obronie przegranych spraw, przeł. Julian Kutyła, Warszawa 2008. Swoją drogą to porównanie jest symptomatyczne dla wariackiej metody Žižka, o ile jeśli przyjrzymy się dinozaurom w charakterze gatunku wymarłego w kontekście Żydów jako grupy etnicznej skazanej przez nazistów (dinozaury) na ostateczną eksterminację. Wynikać może z tego, jeśli chcieć rozwinąć ten nieźle popaprany wątek, lekka sugestia o bliskości pojęć planowego ludobójstwa i ekstynkcji spowodowanej czynnikiem pochodzenia naturalnego, ale nie czas tu na godziwe wyłuszczenie tej tezy, ani nie miejsce.
Grzegorz Czekański
Pierwodruk tekstu: ?FA-art? nr 1-2 (91-92) 2013.