Mariusz S. w jednym z wywiadów towarzyszących ukazaniu się dwutomowej antologii polskiego dwudziestowiecznego reportażu ?100/XX? wypowiedział zdanie, które (żeby się obyło bez rękoczynów) powinienem skomentować. Nie potrafię go teraz zacytować, bo tych wywiadów było na tyle dużo, że nie jestem w stanie już go odnaleźć, ale pamiętam je w miarę wiernie, bo kilka dni mnie zwyczajnie uwierało i wracało do mnie wbrew mojej woli. Mówi ono o tym, że czytając literaturę, można się najwyżej zachwycić talentem autora, czytając reportaż, wchodzi się w świat i w prawdę o nim. Właściwie należałoby nie przywiązywać do tego zdania żadnej wagi i natychmiast o nim zapomnieć, jak o wielu bzdurach, które się czyta i słyszy, ale osoba autora i kaliber tego wydawnictwa każą mi jednak walnąć pięścią w stół. O waleniu pięścią w stół (jako wskazówce dla młodych reporterów, żeby dbali o ?ruch? w tekście w miejscach, w których piszą, że ktoś się zdenerwował) była mowa w tym samym wywiadzie, może zatem ktoś po tym śladzie odnajdzie to kryminalne zdanie, za które należałoby się coś rozsądnego bez zawiasów w zaostrzonym rygorze. Wróćmy jednak do corpus delicti. Bo że wypowiedziane (bądź napisane) zdanie (nawet cytowane z pamięci) jest czymś, co istnieje, a nie czymś, co nie istnieje, nie mamy chyba wątpliwości.
Oba twierdzenia przestępczego zdania bardzo ryzykowne. Przede wszystkim uogólnianie w obu przypadkach nie ma żadnego uzasadnienia. Odwróćmy tu takie dobre hasło, wszyscy równi, każdy inny. Zacznijmy od najłatwiejszego, od końca. Nie wiem, jak państwo, ale ja na przykład w świat wchodzę głównie wtedy, kiedy w niego wchodzę. Przyznam od razu, że nie jest to zajęcie, któremu oddaję się tak często, jakbym chciał i jak to robiłem przed laty, kiedy jeszcze inne sprawy wydawały mi się mniej ważne, ale wciąż zdarzają mi się kilkudziesięciokilometrowe jednodniowe marsze w różnych kierunkach (w sekwencjach dni) z nieomylnym wrażeniem, że to co w takich razach robię, jest właśnie tym, wchodzeniem w świat. Czy w prawdę o nim? Jeśli prawdą o świecie jest widzenie tego, co się widzi, słyszenie tego, co się słyszy i odczuwanie tego, co się odczuwa, to tak. Jeśli prawdą o nim jest coś innego, to może nie będę się o to licytował, choć bardzo interesująca wydaje mi się choćby kwestia, którą z prawd o świecie można wyczytać z zaschniętego na końcu patyka psiego gówna (i czy przypadkiem nie wszystkie?). Ale żeby nie komplikować niepotrzebnie i prosto tę część inkryminowanego zdania wykończyć (zadając cios łaski w celu ukrócenia cierpień), mam wrażenie, i to podszyte dużą dozą przekonania, że nie jest mylne, że czytając reportaż, wchodzi się w świat przedstawiony w reportażu. Może on stwarzać większe lub mniejsze złudzenie świata rzeczywistego, ale nie czytałem jeszcze nigdy takiego reportażu, w którym świat przedstawiony byłby tożsamy z rzeczywistym. Dopełnijmy to ostatecznie, czytając reportaż wchodzimy w próbę oddania świata takiego, jakim go ktoś odebrał, a także w próbkę możliwości tego kogoś co do samej możliwości dania językowego ekwiwalentu tego odbioru świata i sposobu jego odczuwania. Nie czytałem reportażu, który byłby czymś innym.
Czym jest prawda o świecie? Sądzę, że najmniej tym, co o niej zazwyczaj myślimy. Dla ludzi zresztą prawda o świecie jest najczęściej prawdą o ludziach. Na przykład, ?Nie należy nikomu ufać? lub coś równie mylnego. Nawet prawda, że ?Świat ma nas gdzieś? jest nieprawdziwa, bo świat nie ma tego miejsca. Choć ma inne. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy choćby przyjąć, że świat ma nas tam, gdzie akurat jesteśmy. Czy jest odwrotnie, czy mamy świat tam, gdzie akurat jesteśmy (lub tak, jak akurat jesteśmy), to już inna, dużo bardziej dyskusyjna uzurpacja. Możemy zatem także bez dalszych ceregieli obalić i tę część tego zbrodniczego zdania i najwyżej powiedzieć, że z reportażu możemy się dowiedzieć czegoś o człowieku (przede wszystkim wszakże o autorze reportażu), ludziach, ewentualnie społeczeństwie lub jakiejś społeczności w przestrzeni (i czasem czasie), ale czy to coś będzie prawdą i czym ta ?prawda? w ogóle jest z tego reportażu się już nie dowiemy. Tego musimy sobie ewentualnie poszukać gdzie indziej lub inaczej, jeśli nam na tej ?prawdzie? lub prawdzie zależy.
Przejdźmy zatem do najcięższej kategorii i zasadniczej części oskarżenia. Do początku. Obcowanie z literaturą ma się sprowadzać do obcowania z talentem autora. Nie otwierają wam się wszystkie noże? Talent autora! Mój kumpel z czasów wręcz chorobliwego przemierzania świata miał niewątpliwy talent literacki sporego rozmiaru, ale żadnej jego książki nie przeczytałem, bo żadnej nie napisał, przeczytałem natomiast jakiś miesiąc temu ??będzie gorzej? Jana Pelca, autora (co chyba jest bezdyskusyjne) pozbawionego choćby odrobinę ponadprzeciętnego talentu literackiego, który napisał taką książkę, że na myśl o niej jeszcze dziś czuję się, jakbym właśnie zażył z pięć aspiryn i popił je destylatem z psiego gówna i wody różanej. Niedługo potem przeczytałem ?W innych okolicznościach? Mariusza Grzebalskiego, książkę, w której wszystko, każdy wers zaświadcza, że coś, o czym myślmy, kiedy ktoś wspomina o talencie literackim, jest podejrzane i zupełnie bezużyteczne, kiedy uczciwie pisze się książkę, o której ktoś inny (choćby taki prosty czytelnik jak ja) będzie myślał, że jest książką ważną, poruszającą i wiele mówiącą o świecie (czyli zazwyczaj o człowieku). Talent, owszem, dobra rzecz, kiedy ktoś się para tak dziwną i niepraktyczną aktywnością, jaką jest literatura, ale tak niewiele od niego zależy, że właściwie możemy uznać, że w efektach roboty literackiej raczej jest bez większego znaczenia.
Gdybym miał uderzyć w to kryminalne zdanie Mariusza S. jakąś próbą parafrazy, powiedziałbym, że czytając literaturę, stwarzamy miejsca, których dotąd nie było (choć autorzy często umieszczają te swoje niewydarzone lub wydarzone wydarzenia w miejscach rzeczywistych), ale które odtąd już będą, póki my będziemy (bo literatura to są miejsca, przede wszystkim w nas), czytając reportaż natomiast, możemy co najwyżej ulec możliwościom poznawczym i intelektualnym jego autora (a także jego sprawności językowej) i stworzyć sobie wrażenie miejsc, które są, ale w rzeczywistości do tego wrażenia nie są często nawet podobne, o czym wielokrotnie się przekonałem, podróżując po świecie ze swoim bagażem pamięci stworzonych wrażeń miejsc po różnych reportażowych lekturach z moich ulubionych map.
Czemu mnie to zdanie tak wnerwiło? Literatura polska się zwija, choć wiadomo już, że przetrwa, w katakumbach, w dziczy, w chaszczach, na pewno nie w muzeach, a tu taki zdradziecki cios z (wydawałoby się) bezpiecznej flanki. Aż chciałoby się podnieść patyk, otrzeć o sterany obcas zaschnięty ślad psiego łajna i zrobić należyty użytek.
Poza tym, jako jedyna okoliczność łagodząca, ?100/XX? świetne.
Jacek Bierut
Nareszcie! Cieszę się, że wreszcie ktoś przywołał do porządku jednego z reporterów cierpiących na egoelephantiasis. Szczygieł ma się przecież co najmniej za orła: występował dotąd w roli bohemisty (historyka i krytyka literatury czeskiej oraz filmoznawcy), teraz jeszcze został antologistą i przy okazji teoretykiem, skoro ogłasza, czym różni się reportaż od literatury. Nb. tą dystynkcją uderza w reportaż, skoro – tak wynikałoby z rozróżnienia – literatura i reportaż to dwie odmienne rzeczy… No ale do literaturoznawstwa trzeba mieć glowę, inaczej nie da rady. Wychodzi więc na to, że przed Szczygłem trzeba bronić również reportażu.
Reportaż, oczywiście, może być dobrym tekstem literackim. Było przecież znacznie lepiej (dla czytelników również), gdy reporterzy pisali reportaże zamiast mniemać o sobie, iż są pisarzami. Przypominam kapitalną opinię Pilcha, który napisał (bezimiennie) o niektórych autorach polskiej szkoły reportażu, że mają większe klopoty z polszczyzną, niż polscy piłkarze z powietrzem.
Bez przesady. Według Andrzeja Falkiewicza zagłębiamy się w literaturze szukając bliskiego nam człowieka: autora, jego myśli, stylu, fabuły. Można to nazwać jego talentem, tak w beletrystyce jak i w reportażu, nie trzeba jednak pakować do więzienia za nietrafne sformułowanie.