Wiersz dla Sajgona Sajgona
Idziemy krętymi schodami do góry po kawałkach zielonego szkła
wykrztuszonego z gardła starca. Kiedyś stał tam dębowy stół
wśród nadgniłych tapet, a na nim wazon w kształcie buta
ze sztucznymi kwiatami. Nic więcej nie pamiętam.
Być może dlatego, że potem zawsze schodziłem na dół
i godzinami wpatrywałem się w wystawę sklepu z zabawkami.
Sajgon Sajgon „Strumień stłumień”
Twoja Matka jest najbardziej cicha
gdy śpi w ogromnej szafie z nagimi wieszakami
Twoja Matka jest najbardziej ranna
Wie o tym każda milcząca sowa
Twoja Matka jest najbardziej ranna
Wie o tym świt i głębokość cięcia
Trzy różne wiewiórki udają wiewiórki
Głos 11.11.08
Wyszedłem z drzewa jak z domu pod powiekami zmysłów
Wyszedłem z lustra dwie ulice bliżej świtu
Wyszedłem z ust gdzie teraz pada deszcz
Sajgon Sajgon „Kolagen”
Kiedy istniejesz w całości. Kiedy rozsypujesz się w ptaki,
liście i deszcz. Z popiołu. Przechowuję Ciebie jak wrzask.
Gniazdo innej pamięci sennie nawarstwia. Za słońcem
nie ma nic, dźwiękoszczelne sny. Promień. Prosto z kuli.
Tam ćma. Stamtąd przysyłasz mi swoje fotografie.
Tutaj wszystko rozmywa się w deszczu. Przebieg
w jasnych odwiertach. Sekunda jeszcze nie teraz.
Na razie żagiel. Deszcz, przejście, deszcz.
Przywoływany samobójczym świergotem.
Założył maskę, tropi katastrofy. Pasterz rozdziela owce
na trawie pozwijanych żył. I piasek. Był tu wczoraj.
Na zewnątrz. Wracał bardzo wolno. Nieruchomo.
Mgła w tę ćmę. Więcej mgły.
Ambrozja. Głos 1.11.08
Podłączyłeś się do jednego wielkiego Boga. Multiplikacje
zmanipulowanych manipulantów ułożono w jeden dymiący krąg.
Kręgi albo czarne czarcie żebra Matka Boska zakłada jak
kagańce na wybuchowe pyski wulkanów dławiące ostatni
opór wyprodukowanych w niebieskich stajniach.
Sajgon Sajgon „Mój Syjamski Brat Wicher” Księga Cięcia
Ciąłem was mocno przy nadziei z czerwonymi światłami
na nożach tak że nie mieliście po kolei w głowach
chociaż wasze głowy po kolei mam policzone
lśniące ociekające śliną podpalonej wody święconej
trzymam w kubku do kości nagrywanych na nośnik
Ciemna dolina zła się nie ulęknie i najwyżej pęknie
naje się do syta Noc was rozświetli
będzie żarła wielkimi księżycami
Księżyca przyszła do mojego łoża w loży
skaleczona w opuszek dała palec do ssania
Trzeci wiersz dla Lou
Przywołaj mnie po imieniu, bo trzęsę się ze śmiechu
na samą myśl, że mogłabyś mnie przeliczyć.
Będę się ulatniał, wlewał w siebie spirytus.
Uchylisz usta do pocałunku, będziesz ulatniała gaz.
W ostatecznym rozrachunku spocimy się benzyną.
Zapałka kojarzy mi się ze szkatułką.
Lou połyka własne usta
Noc powraca jak zaciśnięta pięść. Noc zwraca mnie, podsuwa
pierwszej z brzegu. Imituję drzewo. Czekam aż wąż przypełznie
i owinie się wokół serca. Codziennie podsuwam mu świeżą mysz.
Otwieram je delikatnymi palcami pianisty. Otwieram je rękami
zranionej Matki i wpuszczam do ich ciepłych wnętrz
wściekłą twarz Ojca.
Sajgon Sajgon „Wszystkie dzieci mojego id”
Lou połyka własne usta. Film stukrotnie przyspieszył.
Umiejscowił się za drzwiami i w każdym oknie.
Podpalony stoi na baczność. Kwiat zniszczył kwiaty.
Zamordowano lustra. Kwiat jest wszystkimi kwiatami
po kolei. Przejrzystość zabija przejrzystość.
Lou gromadzi światło. Lou połyka strumień światła.
Poeta rozpuszcza się w słońcu.
W obliczu słońca Lou pozostaje
światłem.
Juliusz Gabryel – ur. 1979. Wiersze publikował w ?Studium?, ?Frazie?, ?Odrze?, ?Toposie,? ?Kresach?, ?Fa-arcie,? ?Kursywie?, ?Portrecie?, ?Undergruncie?, ?Nowej Okolicy Poetów?, ?Proarte?, ?Kulturze.? Laureat I miejsca w konkursie na ?Poetycki Debiut Roku 2002? organizowany przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich we Wrocławiu. Autor tomów Hemoglobina (2003), Laboratoria (2006).