Istnieje, uważana przez badaczy za niezbyt poważną, analiza dzieł Kafki, odwołująca się do dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Brak jej ponoć naukowego uwierzytelnienia, gdyż odwołując się do wydarzeń późniejszych, zapoznaje to, co w tej twórczości najistotniejsze i zarazem głęboko ukryte. Można jednak zmienić odrobinę punkt widzenie i nie tyle wyjaśniać interesującą nas twórczość jako zapowiedź historycznych wypadków, ile wypreparować z niej strukturę, rzucającą nowe światło na najbardziej ciemne miejsca totalitarnego systemu. Tak się, bowiem dziwnie ułożyło, że wykoncypowana, lub też przeczuta przez Kafkę wizja rzeczywistości, uniwersalna w każdych warunkach, jeszcze za jego życia objawiła się w konkretnym miejscu i czasie, potwierdzając tylko słuszność jego ustaleń.
Chodzi nam tutaj przede wszystkim o system stworzony w Rosji po rewolucji październikowej, gdyż jest on modelowym przykładem na to jak- zawsze wedle tego samego wzorca- powstaje prawo.
Aby to zrobić, trzeba wypreparować pewien uniwersalny schemat organizujący rzeczywistość, a wyrażony najpełniej w Procesie, i następnie porównać go z tym, co stało się w Rosji po roku 1917. Problem faszyzmu nie będzie tutaj w ogóle poruszany, jego heurystyczna przydatność okazuje się nader znikoma, szczególnie w porównaniu z systemem sowieckim, który w interesującej nas tutaj, kafkowskiej perspektywie, jest bardzo rzadkim w dziejach literatury potwierdzeniem artystycznej wizji.
Takie postawienie sprawy wymaga określonej interpretacji, komentarza pasującego do późniejszych wydarzeń, nie może być jednak tak, że tworzy się go na potrzeby empirii, jako jej wyjaśnienie, musi raczej zostać zachowana chronologia, gdy to dzieło i jego interpretacja napotykają pewien ciąg wypadków, dziwnie odpowiadający zawartym w nich ustaleniom. A żeby rzecz wyjaśnić ściślej: oba te porządki stykają się w miejscach ciemnych, niejasnych, trudnych do wyjaśnienia, dodając się do siebie tak, że jeden potrafi rzucić odrobinę światła na drugi i vice versa.
Mam nadzieje, ze wizja Kafki nie zostanie przez takie użycie zubożona, jej filozoficzny ciężar i moc artystycznego oddziaływania może właśnie tutaj ma swe źródło, sam zabieg zaś, jakiego zamierzamy dokonać, nie jest błądzeniem po peryferiach możliwych interpretacji, ale eksplikacją jego głównej płaszczyzny tematycznej. Płaszczyzna ta otwiera pytanie o prawo, o sposób, w jaki zorganizowana jest rzeczywistość, o wiążące ją determinanty, o zasady konstytucji sensu, o człowieka, który zupełnie nie rozumie władających nim sił, i dlatego wciąż się myli, błędnie odczytując współrzędne otaczającego go świata. Odpowiedź jaka wyłania się po lekturze Procesu, okazuje się być zupełnie niezgodna z naszym potocznym rozumieniem, co więcej również on, czyli cały zestaw naszych spetryfikowanych i stereotypowych przekonań, ma swe określone miejsce w odtworzonym przez Kafkę systemie, i w zestawieniu z opisanym przez niego mechanizmem jest tylko fasadą, pozorem, fikcją. Musimy, zatem pozbyć się tego zbytecznego balastu, aby zobaczyć i spróbować zrozumieć instancję odpowiedzialną za jego powstanie.
Po pierwsze: za głównego bohatera Procesu uznać należy nie Józefa K. gdyż on jest tylko figurą błądząca po obcej sobie przestrzeni, ale siłę odpowiedzialną za jego ruch, czyli przemoc jako taką, której symboliczną i zinstytucjonalizowaną formą jest prawo. Kafka bowiem dokonuje niezwykle pogłębionej i trafnej analizy tego, w jaki sposób i na jakich zasadach przebiega proces instytucjonalizacji przemocy i narodzin prawa, które nie jest niczym innym jak wysubtelnioną formą tego pierwszego, i aby trwać w swej zwodniczej postaci potrzebuje zespołu, z jednej strony maskujących, a z drugiej uwierzytelniających narzędzi. Cała, niezwykle mocno osadzona w rzeczywistości, obiektywność tego fundamentalnego dla ludzkości porządku, okazuje się wszechogarniającą iluzją, zbiorową halucynacją, której podlegamy nie wiedząc nawet o tym. Omamieni ideologią prawa jako systemu chroniącego nas przed nami samymi, nie dostrzegamy jego prawdziwej, na wskroś arbitralnej, kapryśnej, i nieprzewidywalnej natury. Prawo nie jest, zatem narzędziem i strażnikiem pewnego, określonego kanonu norm i zasad zabezpieczających naszą egzystencję, ale rodzajem przemocy, jej najbardziej abstrakcyjną i zarazem najbardziej skuteczną z form. Owe normy i zasady ubezpieczają zawsze coś innego, jakąś nadrzędną wobec jednostek formę nadzoru, rodzaj łączących je relacji, interes czyjeś grupy czy też mówiąc najkrócej reprezentują zawsze jakąś ideologię, posłuszne tylko i wyłącznie jej, sprawiają wrażenie, że służą wszystkim. I to jest właśnie największe kłamstwo prawa i jednocześnie najbardziej ukryty wymiar jego przemocy: rozciągnięcie swego zawsze ograniczonego wpływu na całą zbiorowość, narzucanie mu zasad i rozwiązań korzystnych tylko dla nielicznych. Wyjątkowość Procesu polega na takim właśnie przedstawieniu tego fenomenu, że zza jego powszechnie uznanych i niejako kanonicznych przedstawień wyłania się coś innego, jakiś zupełnie nie zbieżny z nim impuls, poniekąd sprzeczny z samą istotą jego działania, a tak naprawdę będący jego fundamentem, realnym podłożem, nad którym nadbudowały się symboliczne reprezentacje fałszujące-ukrywajace naturę swego źródła.
Józef K. zostaje dopuszczony do, wydawałoby się, niemożliwych pierwocin, uwikłany w sytuację, gdy prawo, niby jakaś narośl, wypuszcza z niego swe pędy, wykorzystuje przypadkowo napotkaną jednostkę, do oplątania jej symboliczną siecią. I właśnie przez fakt, że musi nagle przesunąć granice swego oddziaływania, i wciągnąć w nie kogoś, kto był wobec niego w relacji negatywnej, możemy oglądać cały proces przerzutu, wszystkie, jakże nieudolne, próby zamaskowania przemocy słowami. W tej perspektywie kwestia winy lub niewinności głównego bohatera zupełnie traci na znaczeniu, nigdy zresztą dystynkcja ta nie była wartościowa dla atakującego go porządku, zamieniona w funkcję miała tylko i wyłącznie służyć wcześniej podjętym, arbitralnym postanowieniom. Józef więc jest winny gdy tylko uznamy winę za rzecz przychodzącą skądinąd, ustaloną niezależnie od nas gdzieś na zewnątrz, i gdy jednocześnie przyjmiemy perspektywę tego oddalone punktu. Wtedy o żadnej pomyłce nie może być mowy, pomyłką będzie kurczowe trzymanie się przeświadczenia o nieporozumieniu jako źródle całej sytuacji. Tak właśnie robi Józef, przez cały czas wierzy w swoją niewinność, oraz, co jeszcze gorsze, jest święcie przekonany o racjonalności prawodawczych działań, chociaż wszystko, czego doświadcza od chwili aresztowania jawnie temu przeczy. Na jego oczach pisze się prawo dla niego, czy raczej na niego, pośpiesznie ustanawia koślawe ramy i rozpadające dekoracje, aby farsa procesu mogła się dokonać, a przemoc mediatyzowana po wielokroć i zamieniona w literę przybrała postać konieczności. Józef jest rzecz jasna niewinny, tak ja niewinne jest każde ja, zamknięte w sobie, odporne na działanie świata, potrafiące wytłumaczyć sobie i zneutralizować każdą formę swego działania nawet, jeśli to działanie wykracza poza normę i jest objęte zakazem.
Kafka dokładnie wskazuje, poprzez jakie narzędzia i zabiegi, porządek prawny ustawia sam siebie, jakie są strukturalne elementy jego ideologii, która, co ciekawe nie jest tutaj, jak to zwykle bywa, tworzona wbrew jakieś określonej rzeczywistości jako jej sfałszowanie i deformacja, paradoks polega na tym, że to, co robi prawo, sam fakt jego ustanowienia jest prototypem wszelkiej działalności ideologicznej w tym sensie, że zawsze dochodzi tutaj do oszustwa, niezależnie od tego, kto w jakich warunkach i dlaczego tworzy system. Brak neutralnego podłoża, wobec, którego wszystko, co na nim powstanie będzie z nim różne, taka płaszczyzna nie istnieje, zawsze już pojawia się jakaś forma ideologii, na którą nakładają się kolejne i tak bez końca. Przypadek Józefa można uznać za moment przesilenia i zmiany, gdy na miejsce obowiązującej formy pojawia się nowa, i musi torować sobie drogę wbrew poprzedniej, wybierając jako materiał niezbędny jej do istnienia, kogoś innego. Jest to rzecz jasna forma tej samej siły, tym różniącej się od wcześniejszej, że zakreśla inne granice swego działania.
Kafka umiejętnie unika ujednostkowienia tej niszczącej siły, wskazując tylko na najniższych wykonawców, podczas gdy ludzie naprawdę ważni i odpowiedzialni pozostają skryci za fasadą. Może to prowadzić do przypuszczenia, że w ogóle ich nie ma a to, co kieruje całym mechanizmem jest niezależne od jego poszczególnych pomocników. Wydaje się jednak, że Kafce chodzi o pewien, zastosowany później w stalinizmie, proces zastąpienia konkretnych działań i postanowień ludzkich transcendentną wobec nich instancją, która może kierować ich inicjatywę tylko w jednym kierunku, redukując ją tym samym niemal do zera. Człowiek traci w ten sposób wszelkie odróżniające go od innych cechy i własności, znika poniekąd, stając się dyspozytorem zawsze tych samych postanowień, jest jak jedna z tysiąca rolek wprowadzających w ruch taśmę z zawsze tą samą informacją. Może tylko podać dalej decyzję, która zapadła bez jego udziału, jako efekt jeszcze wcześniejszych decyzji, i tak bez końca. Jest pasem transmisyjnym ideologii, co wyklucza możliwość jakichkolwiek relacji nie przewidzianych w jej ramach, dzieje się tak jednak nie tylko w systemach na wskroś ideologizowanych, jest to właściwość każdej formy władzy[1]. U Kafki ten, doprowadzony do pełni przez partię bolszewików stan, został jedynie nakreślony, zasada jest jednak dokładnie ta sama, jednostka znika, gdy jej egzystencja zostaje ograniczona do funkcji, obecna tylko w ramach określonego systemu, poza nim zaś pozbawiona języka i nieistniejąca. Czy jednak nie jest to stan uniwersalny, od którego nie ma odwołania, niezbywalna cecha ludzkiego bytowania, zawsze będącego tylko jedną z wielu możliwości, i zapoznająca wszystkie inne? Jeśli jest tak w istocie, to istnieją i istniały społeczności lub rodzaje władzy dopuszczające do głosu raz więcej a raz mniej, z tej nigdy niespełnionej potencji, jaką jest człowiek. I jeśli Kafka nagle zabrania swojemu bohaterowi być tym, czym jest, konfrontując go z dwoma[2] obliczami tej samej siły, to opisuje tym gestem coś więcej, niż morderczą naturę prawa, przede wszystkim oznacza kierunek, w jakim nieuchronnie musi pójść ?człowiek?, jeśli będzie musiał kolejny raz zdefiniować czym jest. Jeszcze za życia Kafki dokonała się taka redefinicja, w wyniku, której do wyboru zostały dane dwie możliwości: kata lub ofiary. Można by wykorzystać tą parę i umieścić ją w jako kolejny stopień międzyludzkich zależności opisywanych przez Marksa, zaraz za relacją łącząca właściciela środków produkcji z robotnikiem, byłby to najlepszy komentarz do tego, co stało się w chwili, gdy jakakolwiek zależność miała ulec zniesieniu. Fakt, że na jej miejsce od razu pojawiła się nowa, nieporównanie od poprzedniej straszniejsza, nie jest rzeczą przypadku, ale pewnej, niezbywalnie związanej z działaniem człowieka fatalności, kiedy to prawem, Nietzscheańskiego wielkiego powrotu, zawsze pojawia się identyczna struktura, powraca to samo, wypowiedziane tylko w inny sposób. Nie istnieje, zatem żadna formacja społeczna pozbawiona owej struktury, choć większość z nich obłudnie głosi jej zniesienie, wprowadza jednak zawsze owo znaczące coś, które nieuchronnie tworzy różnicę i bez którego społeczeństwo, jakie takie nie mogłoby przetrwać. Nasze bezpieczeństwo zależy w tym wypadku od tego, co stanie się tą różnicującą wartością, która nawet, jeśli nas nie zabije na pewno przesądzi o naszym życiu.
U Kafki problem polega właśnie na braku jednoznacznego stwierdzenia gdzie jest sens odpowiedzialny za losy Józefa, mamy do czynienia z sytuacją, gdy dyskursywna maszynka nie zdołała jeszcze jasno określić jak tym razem nazwie swe mordercze intencję, dlatego główny bohater do końca nie wie, co przesądziło o jego winie, nie wie tego również pożerający go porządek. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy to K. okazuje się zbiornikiem potencjalnej winy, przez cały czas odpowiedzialny za swój los, mogący potoczyć się zupełnie inaczej. Wina przyciąga prawo- mówi jeden ze strażników, i oznacza to, że prawo dopiero szuka, co nią będzie a co nie, czeka na wskazanie mu konkretnego obszaru, gdzie będzie mogło działać. Potrzebuje rozstrzygnięć i decyzji, wyraźnie wykreślonych granic, inaczej, bowiem zbyt wiele bierze dla siebie, obdarza zabójczym sensem wszystko, zmieniając tylko, co jakiś czas przedmiot swego zainteresowania. To od Józefa zależało, za co zostanie ukarany, kto wie zresztą czy uwiarygodnienie interwencji prawa nie uratowałoby mu życia, a on sam stałby się automatycznie częścią porządku, który chciał go zniszczyć.
Nie potrzeba wcale wielkiej przenikliwości, aby dostrzec podobieństwo pomiędzy kafkowskim dziełem a praktyką społeczno-prawną państwa radzieckiego. Spór na ile doktryna Lenina zapowiadała późniejsze wypadki i jaka była w nich rola Stalina wydaje się jałowy z tego względu, że zapoznaje podstawową kwestie omijającą niejako cały spór. Nie dostrzega, że u podłoża tych wszystkich koszmarnych zdarzeń leży na wskroś przejrzysta struktura, ta właśnie, którą opisał Kafka, i która niezmiennie pojawia się w momencie radykalnego wywrócenie starego porządku i wznoszenia nowego. Rewolucja w tej perspektywie będzie nie tyle momentem kryzysu i jego pozytywnego przełamania, co chwilowym tylko usprawiedliwieniem przemocy, dla której nie ma usprawiedliwienia, językowym chwytem uwiarygodniającym przelew krwi. Jeśli spojrzeć na to z tej strony niezbyt istotne są konkretne założenia socjalizmu lansowane przez partię i Lenina, ale sam gest zastąpienia, niezwykle szybkiego i gwałtownego, jednego porządku na inny. Właśnie w wyniku prędkości, z jaką bolszewicy zmietli jeden system i na jego miejsce wprowadzili drugi, możemy dokładnie zobaczyć jak powstaje, czym naprawdę jest i w końcu jak pracuje prawo. Cały, zwykle trwający przez dziesięciolecia a nawet wieki proces, został tutaj streszczony w ciągu kilki miesięcy. I co najistotniejsze Lenin nie miał czasu- lub wierzył, że już nie jest mu to potrzebne- stworzyć ideologicznie wiarogodnych form dla przemocy uwolnionej, gdy zabrakło dla niej katalizatora, gdy stary system jej dystrybucji zniknął, a nowy postanowił wykorzystać ją w czystej, niezsymbolizowanej postaci. To dopiero Stalin, wkroczył na wyższy stopień, niezbędny dla istnienia prawa i omotał je ideologiczną siecią tak gęsta i mocną, że przez pół wieku świat nie pojawił się przez nią przebić. Ten pierwszy nie ukrywał zresztą dwóch obnażonych przez Kafkę i konstytutywnych dla istnienia prawa cech: po pierwsze, że jego zasadą jest przemoc a po drugie fikcyjność[3]. Prawo więc, w naszym potocznym i przyjętym w państwach demokratycznych sensie przestało istnieć[4], choć trzeba od razu zaznaczyć, że opiera się ono dokładnie na tych samych podstawach, o których mówi Lenin, z tą tylko różnicą, że służy innym interesom i grupom i gdzie indziej znalazło obszary swego działania. Odróżnia je, zatem tylko język, w jakim jest przedstawiane, jeśli tak to Lenin lansował dużo prawdziwszą i mniej zideologizowaną jego formą niż ma to miejsce dziś, było tak jednak tylko w początkowym okresie rewolucji, gdy faktycznie wierzono, że podjęte środki są adekwatne do potrzeb i służą spodziewanemu celowi. Szybko jednak okazało się inaczej i w ruch poszła niespotykana w dziejach ludzkości machina kłamstwa, która miała za zadanie zracjonalizować bezmiar dokonywanej przemocy, było jej jednak tak wiele, że szybko przekroczyła swą masę krytyczną i stała się producentem biurokracji na ogromną skalę. Biurokracja powstaje zaś w wyniku przerostu struktury kontrolnej stworzonej przez ludzi dla manipulowania innymi ludźmi, gdy tylko dojrzewają warunki dogodne dla jej rozwoju, staje się ona nie do powstrzymania, tak samo jak trudno zatrzymać raz puszczony w ruch mechanizm permanentnej inwigilacji. Biurokrata pomija jakikolwiek czynnik ludzki i zawsze opowiada się, ustami ludzi rzecz jasna, przeciw ludziom, a w zgodzie z martwą literą prawa. Dlatego aby powstał, musi istnieć bardzo sztywny zespół norm oraz ogromna, kontrolująca ich przestrzegania struktura biurokracji. Gdy taka konstrukcja powstanie, nie mamy automatycznie do czynienia z infekcją urzędniczej absurdalności, musi jeszcze dojść do zderzenia interesu jednostek z jego niewzruszoną decyzją, która, i tutaj rozpoczyna się inwazja, nie odstąpi nawet o krok od swych raz powziętych postanowień. Człowiek zanurzony w oparach absurdu wie z jednej strony, że nie może nic zrobić, z drugiej zaś nigdy do końca nie może uwierzyć w swoją bezgraniczną bezsilność. Ma, bowiem przed sobą człowieka, poddanego podobnym jak on sam interesom i skłonnościom, który wydaje się być na nie zupełnie głuchy, a nawet, co przecież niemożliwe, jest ich całkowicie pozbawiony. Absurd więc jak to ma miejsce u Kafki i było konstytutywnym elementem rzeczywistości radzieckiej, powstaje ze spięcia człowieka z nieludzką ideologią, z zestawem zawsze tych samych działań i decyzji, na które nikt nie ma wpływu i których pochodzenie ukrywa głęboko tajemnica, gwarantująca poniekąd ich skuteczność.
Józef K., i my wraz z nim możemy w pełni odczuć bzdurność dotyczących go wypadków, posiadamy bowiem przywilej własnej, nienaruszonej przez nikogo przestrzeni, zdolnej obronić się przed interwencją z zewnątrz i odczuć ją jako obcą[5]. Zaanektowanie właśnie jej stawia sobie za cel każdy system totalitarny, póki trwa, bowiem, jego władza zawsze będzie zagrożona. Wiedzieli o tym dobrze sowieccy prawodawcy, wiedział także Kafka, nie przypadkiem wybierając za przedmiot opisu człowieka prywatnego, niereprezentującego żadnej nadrzędnej wobec siebie władzy, jednak to właśnie on stanowi dużo większe zagrożenie niż wszystkie chroniące go instytucje razem wzięte. Socjalistyczna praktyka dekonstrukcji tej przestrzeni była jednym z kluczowych, jeśli nie najważniejszym składnikiem politycznej praktyki. Dlatego też pojęcie domu było jednym z pierwszych pojęć wyrugowanym z proletariackiego słownika, i nie był to tylko przejaw niszczenia każdej relacji innej niż ta łącząca robotniczą brać, dom nie jest możliwy tam gdzie nie ma nic własnego, gdzie wszystko jest wspólne, a mimo to nie moje. W Procesie przestrzeń także traci swe normalne kontury, przestaje mieć zwyczajowo przyjęte granice, a wszystkie odwiedzane przez Józefa pomieszczenia związane z procesem, odznaczają się bytową niejednoznacznością. Miejscem pierwszej konfrontacji jest przecież pokój panny Buster, sala rozprawa to nie do końca uprzątnięte mieszkanie, w którym pani domu traktowana jest jako pozbawiona jakichkolwiek praw[6]. Nie ma tutaj granic, dokładnie wyznaczonej płaszczyzny oznaczonej sensem dokonywanych w nim czynności, brak, zatem mapy, jakichkolwiek wytycznych gdzie można się udać. Sam przebieg jego interwencji zaś, zawsze zakłócany jest przez kogoś niepożądanego, dziewczynki u malarza, Leni u adwokata, osoby przyglądające się przesłuchaniu z kamienicy naprzeciwko, tak jakby wszyscy ci ludzie nie znali pojęcia prywatności, bez pardonu wkraczając w zakazany rewir mojej osobowości. Ta amorfia to symptom, groźna oznaka tego, że dochodzi do wykluwania się innej rzeczywistości, mozolnego kreślenie granic, które już wkrótce stracą swą umowność na rzecz przeróżnie argumentowanej obiektywności. Petryfikacja jest w tym przypadku nieunikniona, jest samą zasadą tworzenia się prawa, które właśnie w tym okresie jest najgroźniejsze, bo tak naprawdę kierunek, jaki obierze zależy od kaprysu ludzi, ich interesów, resentymentów, emocji. Zwykle w historii ludzkości procesowi temu towarzyszył głęboki namysł i troska o losy podlegających jego orzeczeniom, w przypadku Leninizmu jednak zrezygnowano z pretensji do ogólnie obowiązującego prawodawstwa, tworząc replikę prawa podporządkowaną wcześniej podjętym, zbrodniczym decyzjom. Stalinizm tym właśnie różnił się o nazizmu, że zmiana, jakiej dokonał był totalna, że obejmowała swym zasięgiem podstawy, na których wznosi się wszystko, co człowiek kiedykolwiek stworzył, hitleryzm zaś ustrzegł się przed takim rozruszaniem fundamentów własnej państwowości i zamiast burzyć i budować od początku, wybrał sobie kilka kwestii i odkurzył tkwiący w nich zbrodniczy potencjał, dopisał, co najwyżej kilka wątków, pozostawiając zrąb swych polityczno-społecznych podstaw bez zmian. Hitler podjął tylko jedną, naprawdę totalitarną, choć nie nową decyzję, była nią zagłada żydów, Lenin i Stalin zaś rozpisali rzeczywistość od nowa, cały czas glosując ten nigdy niedokończony przez nich tekst. Prawo przestało znaczyć to, co zwykliśmy uznawać za sens tego pojęcia, nie obróciło się jednak w swe przeciwieństwo, nie zatraciło tkwiącego w nim potencjału, dopiero teraz objawiło swą moc, stało się prawdą, która, w naszym jego rozumieniu, została całkowicie zatracona.
Ciekawe dla naszego wywodu będzie skonfrontowanie powyższych ustaleń z analizą systemu sowieckiego przedstawioną przez Leszka Kołakowskiego. Dokonamy tego na niewielkim fragmencie starającym się odpowiedzieć na cztery fundamentalne pytania. Po pierwsze Kołakowski pyta, dlaczego system wciąż niszczył własne społeczeństwo i partię w obliczu nieistnienia w nim realnych ognisk oporu? Po drugie ?jak wytłumaczyć zupełny brak oporu w społeczeństwie, w którym wszyscy byli zagrożeni, włączając najgorliwszych wykonawców terrorystycznych akcji?? Po trzecie- i dla nas najważniejsze- Kołakowski stara się zrozumieć ?ten ogromny wysiłek w celu wyciskania fantastycznych zeznań od anonimowych ofiar, których sfabrykowane dossier ginęły w policyjnych archiwach i nie były nigdy użyte w publicznych akcjach?? Ostatnie pytanie skupiające się na kwestii zaczadzenia zachodnich intelektualistów ideologią komunistyczną i ich zupełnej głuchocie na dochodzące stamtąd sygnały niezbyt nas interesuje. Zanim przejdziemy do omawiania odpowiedzi podkreślić trzeba, że sam impuls odpowiedzialny za ich postawienie wymaga komentarza. Kołakowski odtwarzając te nienowe przecież i wyrażane po wielokroć wątpliwości, odtwarza jednocześnie płaszczyznę będącą warunkiem ich powstania, w jej ramach interesujące nas wydarzenia jawią się jako stan wyjątkowy, makabryczne odstępstwo od przyjętej przez większość zasady racjonalności. Tylko wtedy, bowiem pytania zadane przez niego mogą być zasadne, jeśli obierzemy pewien zespół przestrzeganym przez ogół norm, wobec których działania komunistów będą ich jawnym pogwałceniem. Inaczej zresztą być nie może, trzeba jednak pamiętać, że ta makabryczna wyjątkowość ma w sobie znamiona powszechności, i nie ogranicza się do jakiegoś miejsca i czasu, aby się więcej nie powtórzyć, ale jest repetą procesów właściwych dla każdego formowania władzy, konstytucji prawa, etc. I nie ważne czy wynik tego działania przybierze nazwę demokracji, komunizmu, monarchii, zawsze u swego zarania przebiega tak samo. Jego późniejszy rozwój zaś nie jest odstępstwem od pierwotnie przyjętych założeń, tylko ich mniej lub bardziej skutecznym kamuflażem, dlatego też, gdy Kołakowski z wysokości przesiąkniętej humanizmem kultury stara się zrozumieć, dla tej kultury niezrozumiały procesy, świadczy to nie tyle o wyjątkowości tej drugiej, co o mocy iluzji, w jakiej tkwi ta pierwsza, ufundowana przecież na identycznym schemacie. Pytania te tracą swój doraźny i ograniczony charakter, jeśli postawione przez Kołakowskiego, niezwykle trafne i głębokie, odpowiedzi, potraktować w sposób ogólny, jako opis właściwego wyłaniania się każdej formy przemocy, która szybciej lub wolniej zostaje ubrana w symboliczny płaszczyk i zaczyna produkować sens fałszujący własne narodziny. Z tej perspektywy szczególnie interesująca wydaje się odpowiedź na trzecie pytanie, dlaczego system unicestwiający miliony istnień, żądał od nich ?prawnego? potwierdzenia swych zbrodniczych poczynań. Kołakowski słusznie przypomina, że wypadki fałszowania podpisów były praktycznie niespotykane, robiono za to wszystko, aby to sam podejrzany własnoręcznie parafował wszelkie, najbardziej nieprawdopodobne, oskarżenia. Z pewnością jak pisze, chodziło o moralne unicestwienie ofiary, zburzenie wyznawanego przez kogoś systemu norm, zupełnie nieprzydatnych w obliczu tego, co się dzieje.
Tym jednak, co kierowało oprawcami był przede wszystkim przymus uwiarygodnienia fikcji: W stalinowskim systemie zarówno torturowani, jak kaci wiedzieli, że chodzi o fikcję. Jednak trzymano się tej fikcji, gdyż w ten sposób wszyscy przyczyniali się do budowy nierealnego świata, skonstruowanego przez ideologię, fikcja zostawała uznana przez wszystkich, a tym samym nabierała cech prawdy. Oprawcy nie mogli po prostu zamordować ?wrogów? ustroju, musieli wpierw odegrać sądowy spektakl, i to nie po to aby stworzyć pozór praworządności, ten sąd mimo całej fałszywości, sfingowanego oskarżenia, marionetkowej obrony, i wymuszonego przyznania się do winy, był prawdziwy, jego farsowość objawia się tylko wtedy gdy przyjmiemy określony punkt widzenia, nasz punkt widzenia, gdzie sprawiedliwość ma inną prawną strukturę, i inne rzeczy stawiamy na szali wagi, lecz jest dokładnie tak samo fikcyjna. Rzecz jasna cała sytuacja była nierealna, była niczym innym jak farsa, ale jest to nieuchronny rys każdej tego typu działalności, gdy nagle wybiera się pewien element z całokształtu ludzkiej działalności i nadaje mu sens, znaczący w ściśle określony sposób i w ściśle określonym ustroju. Nasz rzeczywistość prawna jest równie fikcyjna jak tamta, nie ma pomiędzy nimi strukturalnej różnicy, jedyne, co je różni to stopień uświadomienia sobie chwiejności podstaw jurydycznego porządku, jego zasadniczej fikcyjności, która niezwykle mocna widoczna w systemie stalinowskim musiała z czasem słabnąć, gdy powoli wymierali ludzi noszący w sobie inny zespół norm i rodzili się nowi, znający tylko ten zastany. Na nie wiele się, zatem przyda zbyt mocne rozróżnienie na to, co prawdziwe i fałszywe, w systemie stalinowskim chodziło raczej o zniesie tej dystynkcji o zastąpienie jej inną, gdzie kryteria molarne zastąpione zostaną klasowymi. Dla nas, obciążonych zachodnią tradycją prawną, gdzie prawo stoi na straży interesów jednostki, zabraniając jej pewnych zachowań, wymierzonych w integralność i wolność innych, zdarzenia rosyjskie jawią się jako pogwałcenie wszelkich racjonalnych norm, podczas gdy są one po prostu inne, wcale nie bardziej okrutne czy niesprawiedliwe od naszych, można je spokojnie postawić obok siebie jako odmienne formy tego samego dążenia, instytucjonalne uprawomocnienie pewnych decyzji, zasadniczo od siebie różnych i ze sobą sprzecznych, mimo to ?pokojowo? koegzystujących.
Prawo w systemie totalitarnym staje po stronie prawodawców, ogranicza się do wyrażania interesów bardzo wąskiej grupy ludzi, skazując tym samym wszystkich innych na śmierć w zawieszeniu, która może przyjść do każdego i o każdej porze. Czyni zbiorowość bezbronną wobec jego działań, wciąż zagrożoną kapryśnością postanowień, od których nie ma odwołania. Tak jak w przypadku Józefa, obywatele radzieccy stali się ofiarami, pokarmem dla rodzącej się konstrukcji, która aby przetrwać potrzebuje wciąż nowego paliwa, obdarzając zabójczym sensem wciąż inne obszary, aż w końcu ustali granice swego oddziaływania, skanalizuje przemoc i uwierzytelni się poprzez konkretną ideologie. To ideologia właśnie jest głównym bohaterem Procesu, czyli sposobem, w jaki do zbrodniczego zamiaru, dobudowuje się wyjaśniającą strukturę, tworzy dla niej miejsce i kontekst. Przedstawia się przemoc jako coś innego, tworzy słowa, formułki, kodeksy, urzędników, aby morderstwo stało się sprawiedliwością, a arbitralne decyzje uzyskały status obiektywności. Praca ta leży u podstaw każdego systemu władzy, fikcja zaś jest jej niezbywalną i naczelna cechą, fikcją, o której trzeba jak najszybciej zapomnieć, aby, z natury irracjonalne, interwencje prawa miały sens. Morderstwo poprzedzone słowami, naznaczone wyrokiem, staje się karą. Nawet, jeśli każda ze stron wie, że ma do czynienia z teatrem, musi grać, bo grałaby niezależnie od miejsca i czasu, różnica polega tylko na tym, że ktoś inny i za coś innego wchodzi na scenę. Scena jest wieczna, jeśli tylko chce się, aby przemoc nabrało znamion sprawiedliwości trzeba ją zbudować. Kafka pokazał jak się ją tworzy, Stalin jak dobrze może działać, przede wszystkim zaś to, że jest niezbędna.
Czytanie Kafki w kontekście sowieckiego komunizmu, nieuchronnie zamienia to ostatnie w wydarzenia nie tyle historyczne, co kulturowe, odnajduje w nim determinanty związane raczej z konkretnymi decyzjami filozoficznymi niż mechaniką dziejów. I choć, jak powszechnie wiadomo, Lenin był miernym myślicielem a świetnym praktykiem i organizatorem, wypada potraktować go jako twórcę nowego świata, kapryśnego interpretatora marksizmu, który gwałcąc jego naczelne zasady, zaingurował początek nowego, stał się reżyserem spektaklu, nie wiedząc, że scenariusz tej miernej sztuki od kilku lat zalega w biurku pewnego urzędnika zajmującego się ubezpieczanymi dla robotników, i który paradoksalnie, zrobił dla nich więcej niż wszyscy komisarze republiki rad razem wzięci.
Paweł Zając
[1] Paradoksalnie im bardziej dany system nastawiony jest na zaspokajanie ludzkich potrzeb i anulowanie wszelkiej transcendencji, tak jak to miało miejsce w przypadku systemów opartych o doktrynę Marksa, tym szybciej i gwałtowniej przebiega proces jego dezintegracji, okazuje się, bowiem, że pojęcie człowieka zawęża się nagle do ściśle określonych atrybutów, a wszystko, co się z nimi nie zgadza musi ulec zniszczeniu.
[2] Chodzi o ideologiczne ramy, poprzez, które przemoc manifestuje się powszechności, i które jednocześnie ukrywają jego prawdziwe oblicze.
[3] Leszek Kołakowski w Głównych nurtach marksizmu pisze: Lenin stworzył prawodawstwo właściwe dla totalitaryzmu, którego cechą wyróżniająca nie jest surowość ale fikcyjność.
[4] Znika gdy tylko zabraknie języka zdolnego je wysłowić, cały czasz jednak jest i działa, tak daleko jednak utożsamiliśmy jedno z drugim, że milczącej i skupionej tylko na sobie strony prawa, nie potrafimy dostrzec i nazwać po imieniu.
[5] Jedną z naczelnych zasad demokracji jest właśnie ochronna tego obszaru przede zakusami państwa, którego wpływ na losy jednostki ma być jak najmniejszy.
[6] Podczas przesłuchania Józefa, żona woźnego zostaje nagle przydybane przez jednego z widzów i oddaje mu się w obecności innych.