Jacek Bierut: Piotrze, gratuluję ?Gdyni?. Spodziewałeś się tej nagrody?

Piotr Janicki: Gratulacje należą się Wam, Panowie [Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. T. Karpowicza]. I lepiej Wy mi powiedzcie, czego się po wydaniu naszego tomu spodziewaliście. Ja spodziewałem się wszystkiego. Przez okrągły rok minąłem może dwa, trzy sklepy z galanterią i potem same cukiernie. Udawanie, że wszystkie te eklerki i bezy są poza moim zasięgiem? Jak miałbym patrzeć Wam w oczy nieprzekonany, że zrobiliśmy dobry tom?

JB: Zrobiliśmy, to prawda, ale to Ty napisałeś tę książkę. A po drugie, niejedna bardzo dobra książka już w Polsce przepadła. A po trzecie, wszystkie cukiernie są teraz Twoje. Nie zrzucaj tego na nas. Nagroda coś zmieniła?

PJ: Nagroda pokazała palcem tom. Nie odnajduję w tym geście obietnicy czegoś ani oczekiwania na coś; podoba mi się więc i ją lubię. Przez chwilę też uległem wrażeniu, że dostrzegam w oddali kontury swojej duszy. Niejaki hałas już minął i znów stoję oko w oko z tym samym mrokiem, co przed ?Gdynią?. No i czeka nas trudna być może rozmowa o przyszłości. Odbędziemy ją podczas festiwalu preTEXTY, prawda?

JB: Myślę, że to nie będzie bardzo trudna rozmowa, a nawet myślę, że będzie bardzo przyjemna. Przyjemne rozmowy są przyjemne, lubię takie. Ale może teraz zajmijmy się czymś innym. Czymś trudniejszym. Jesteś jedną z niewielu osób, którą bez uczucia zażenowania mogę spytać o to, co to jest (w Twoim odczuciu) dobry wiersz, a co nim nie jest. Co Ty na to?

PJ: Od strony technicznej wiersz dziś ?niedobry? może być ?dobry? podczas następnej lektury; musi więc mieć własne paliwo, by trzymać odległość, cały czas siedzieć czytelnikowi na ogonie. Wiersz zaś ?niedobry? z gruntu pojawia się i znika, nie robiąc znaczących przetasowań w witrynie asocjacji. Wiersz, o który chodzi mi, przypomina psa na spękanej pokrywie lodowej rzeki. Nie o kry w ostateczności chodzi, a jednak robią cały spektakl, poruszają psem. Jeśli więc płacz, to jako następstwo albo poruszyciel, choćby i formalnych rozwiązań.

JB: No, psia mać. A jaki jest powód, żeby tam w ogóle patrzeć? I jak patrzeć? Samemu będąc w bezruchu? Czy też w karkołomnej akcji ratowania własnej dupy?

PJ: Ciekawe pytanie. Ale ja nie wierzę w tę całą wspólnotę; to znaczy myślę, że rzeki jest dużo więcej, niż cierpienia i jeśli kogoś dostrzeżesz, Alicjo, to swojego królika. I w tym sennym marzeniu czas przestaje płynąć, a zaczyna być. Jakości zbierają się jak piana i nie ma mowy o jakimkolwiek ratunku. Tylko w takim przypadku może być dobrze, tj. jeżeli uwidaczniają się jakieś aksjologicznie możliwości, są one z wiersza w naszym przypadku. Niestety, lokalnie wieczność nie jest możliwa, toteż z nieskończonej ilości wyborów wskazujemy ten jeden, w wielkim przybliżeniu konieczny, np. wracamy dzień po dniu do pracy, kilka razy do roku opłacamy przemysł farmaceutyczny itd.

JB: To wydaje się prawdą. Rzeki jest dużo więcej. Właściwie powinniśmy już zamilknąć. Ale wrócę do poprzedniego pytania o to, po co tam w ogóle patrzeć? To także pytanie o to, co jest powodem, żeby siadać (lub akurat nie siadać) i pisać wiersz?

PJ: Czasem po napisaniu wiersza, w chwili jego ukończenia, mam pewność, że przez ułamek sekundy żyję wiecznie. Żeby to wyznanie nie zabrzmiało zbyt pompatycznie dodam, że czasem dzieje się ta chwila pośrodku dnia,  s u n ą  samochody,  c i e m n i e j e  las, znów  g r a j ą  w radiu Niemena, do skrzynki mejlowej  w p a d a  zgłoszenie serwisowe. Gdybym miał posłużyć się analogią, to dość celnie chwilę oddaje płonąca zapałka w chwili, kiedy się rozpęka i zaczyna wypalać dwiema, hm, trasami.  

JB: Pyk?

PJ: Tak! Znasz ten dźwięk…

JB: Redagując Wyrazy uznania, trochę waliłem siekierą, czasami gdzieniegdzie przyciąłem jakąś gałązeczkę, ale ta siekiera jest teraz dla mnie ważniejsza. Gdyby mi ktoś tak ciął, zabiłbym. Czemu mnie nie zabiłeś?

PJ: W tym przypadku blisko mi do Hegla, że może wcale nie jest takie nierozważne łamanie patyka na trzy. Hegel, Nietzsche i Freud, to pamiętam ze szkoły. Może więc i do Nietzschego mi blisko, dla którego ważne było wycofanie się z zajmowanych pozycji, żeby powrót okazał się bardziej wyrazisty? Co do Freuda, to zdaje się, że na tym polu wydarza się najwięcej w relacjach międzyludzkich. Słowem: love (love (love)).

Za wszystkie uwagi jestem Ci wdzięczny.

JB: Może wyjaśnię, żeby Czytelnik miał jakąś wiedzę, o czym mówimy. Żaden z usuniętych wierszy nie był ?gorszy? (nie wiem tylko w jakiej skali to mierzyć). Karczowanie wynikało z tego powodu, że w Tobie, Piotrze, jest jakiś dziki nadmiar wszystkiego. Ty jesteś (parafrazując fragment Lalki Prusa) dziki człowiek. Jak Ty sobie dajesz z tym radę?

PJ: Niesamowite, że wspominasz Lalkę. Patkiewicz zawsze pozostanie moim ulubionym bohaterem. W relacji zaś twórca-tworzywo — bo tu miałbym sobie radzić? — ?No cóż, racja, od strony technicznej tak, // ale jesteśmy tutaj bardzo daleko od prawdy. (Ashbery, ?Ifigenia w Sodus?, tłum. Marcinkiewicza).

JB: Jeśli pojawia się motyw ?prawdy?, to od razu mam ochotę zapytać o przypadek. Ile w Twoich wierszach zależy od pomyłki? I czy świadomie szukasz dobrych (w sensie szczęścia) pomyłek? Takich nieprecyzyjnych centrostrzałów ze skrzydła, wpadających (o rany, jak to się stało!) bramkarzowi za kołnierz, w samo okienko?

PJ: Byłem kiedyś na wielkim rosyjskim filmie w Iluzjonie i czytał Tomasz Knapik, na miejscu, na żywo, i przeczytał ?lubię grubaski? zamiast ?lubię grusze?. Pomyłka była piękna, otworzyła jedną z granic mojej wrażliwości. Jednak nad tego rodzaju pomyłki przedkładam coś, co zaobserwowałem (lub mi się wydało) we wczesnych filmach Scorsese. Najdobitniej pokazuje to jedna z ostatnich scen Taksówkarza: moment, w którym Travis poprawia wsteczne lusterko, czemu towarzyszy nikłe załamanie w muzyce Herrmanna. Jeśli więc pojawia się coś ?przygodnego?, przecina utwór polifonicznie. To mój ideał nie tylko pomyłki, ale i prawdy w wierszu.

JB: Wspominasz o Patkiewiczu. Moim ulubionym bohaterem Lalki od samego początku był zaginiony mąż pani Stawskiej. I od początku byłem zły na Prusa, że potraktował tę postać tak instrumentalnie (wieści o nim, za które Wokulski słono przepłacał, brałem i biorę za dobrze spreparowane fałszywki). To trochę Twój przypadek. On nie pojawił się w książce ani razu, tylko o nim mówiono w wąskim gronie, jak o Tobie (w gronie ludzi żywo interesujących się współczesną polską poezją). Na szczęście jednak w końcu się objawiłeś Wyrazami uznania. Dlaczego to tak długo trwało?

PJ: Ja również wieści o sobie brałem za fałszywki, poważnie. Wszyscy zresztą redaktorzy Cyca Gada mają dłuższe i krótsze epizody bez książek, a nawet bez istnienia. Całe tak zwane polskie środowisko literackie mieściło się w pomieszczeniu, w którym akurat się znajdowaliśmy. Jeśli chcieliśmy kogoś wysłuchać, stawał się natychmiast jednym z nas, nie tylko udzielając nam literackich wskazówek, ale podążając za naszymi racjami czy intencjami. A potem, po rozpadzie Cyca, byliśmy już tacy duzi i dzielni, że każdy poszedł w góry i został albo Jeremiah Johnson?em, albo Bear Claw?em, albo Szaloną Kobietą, albo Łabędzicą, albo kimś jeszcze.

JB: Lubię pójść w góry, ale myślę, że w dzisiejszych warunkach łatwiej zdobyć dowolny z ośmiotysięczników, niż dostać ?Gdynię?. Widzisz kolejne górskie pasma, może jakieś niezdobyte szczyty (sporo jeszcze takich na świecie) przed sobą?

PJ: ?Gdynia? się przydarza. Mozół zdobywania szczytu można jakoś tam porównywać do samej pracy pisarskiej, szczególnego rodzaju pisarstwa, ale liryka, którą uprawiam, bliższa jest wysiłkowi interwałowemu, a najbliżej jej do alpinizmu speleologicznego, hehe.

W moich równinnych okolicach inny obraz przemawia do mnie najsilniej i odpowiada on, jak myślę, najlepiej na postawione przez Ciebie pytanie o literackie cele. Lekka kawaleria i jej wypady w ciemne, zimne noce. Woje Tamerlana byli w tym dobrzy i trzeba przyznać, że nałamali traw Wielkiego Stepu. O tak, ekstatyczne najazdy na książki wielkich autorów z tarabanem telentającym się u szyi.

JB: Jak na boisku? Też jesteś napadziorem?

PJ: A to jeszcze inna para kaloszy. Skłaniać przeciwnika ku jednej możliwości i wybierać drugą. Petardy Paula Breitnera, nadludzka wytrzymałość Bruno Conti czy szybkość Arjena Robbena nie wzruszają mnie tak bardzo, jak zacieniona maestria Juana Riquelme.

JB: Tak, Ty jesteś wielkim piłkarzem, nieprzewidywalnym na boisku i poza nim. Taki Piotr Rocki z Ruchu Radzionków, chyba Twój rówieśnik, pyknął właśnie pierwszego w życiu hat tricka. A ja na własne oczy widziałem, jak w jednym meczu zasadziłeś siódemkę. Jest coś, w czym jesteś kiepski?

PJ: Nie przesadzajmy. Te kilka bramek strzeliliśmy po pierwsze na hali, po drugie całą bandą, a poza tym drużynie krytyków literackich. Zamiast słowa ?kiepski? wolałbym pojemniejsze ?brak?. Sporo w naszej rozmowie obrazów, dodajmy jeszcze jeden — raster. Serce nam się kraje / bo zmysłów nie staje. A w mniej odległej perspektywie rozwiązaniem na krytykanctwo są przyjaciele, rodzina. Świeża sprawa: ?Ewa Minge od lat idzie w zaparte, że nigdy nie poprawiała sobie chirurgicznie urody.? ?W emocjonalnym wpisie na Facebooku zapowiada [Oscar, syn p. Ewy], że wszystkim krytykującym jego matkę <<wypierdoli zęby>>…?

JB: Dużo obrazów, sporo filmu. I w tej rozmowie, i w książce. Patkiewicz i Ashbery nie zaciemnią tego wrażenia. Jako poeta jesteś (to jest hipoteza, której wcale nie jestem pewien) wzrokowcem i dźwiękowcem (inżynierem dźwięku, nie tylko akustykiem). A w literaturze? W historii literatury i w tej bieżącej? Jest ktoś, komu chętnie kradniesz? Mistrz? Mistrzyni? Mistrzunio?

PJ: Wolałbym mówić o pewnym kształcie głosu autorskiego, miejscach stykania się różnych form wypowiedzi, wpływaniu ich na siebie. Lubię obserwować, jak przedzierają się podstawowe ludzkie doświadczenia i uczucia przez niedomknięte systemy wypowiedzi, lubię tego doświadczać. Moby Dick, Portret artysty?, dawniej Ashbery. Ale tych nazwisk jest naprawdę dużo. Ujmę to tak: chociaż robię na lokalnych trasach, to po coś są przystanki. Dlatego wsiadam tymi samymi drzwiami co cudzoziemce, doktory, bankowcy i prawnicy. Kobiet i dzieci (mowa o typach wrażliwości) zaniechuję. Aha, no i nie rozstaję się z tranzystorem.

JB: A jednak ?kobiecości? i ?dzicięcości? (?dziecięctwa??) w książce sporo. Według mnie idziesz ławą. Zapytam o te wiersze, w których ?zabawiasz się? językiem. Mówię choćby o wierszu ?Dytystwu? lub ?Zosia y jine?. Brzmi tam wyraźny pogłos białoruskiego i białoruskich dumek, ale to nie jest białoruski i nie są to dumki. Opowiesz o tej najbardziej tajemniczej (przynajmniej dla mnie) i niezmiernie uroczej stronie książki?

PJ: Nabrawszy nieco wody — praprababka Anna, z domu Hoffman, pochodziła z Włocławka i dopiero w Grodnie przeszła na katolicyzm, za co zresztą brała za młodu cięgi. Mąż jej, Mickiewicz, urodził się pod Nowogródkiem. Ich córka, babka Irena, już Grodnianko-Białostoczanka, wyszła za Grodnianina Zygę. Dziadek Stach to Ukrainiec z Sośnik, a babka Adela, z domu Trejgo, urodziła się w Dzieniewiczach za Krynkami. Te Krynki, raptem 30 km za Supraślem w stronę białoruskiej granicy, łoiły nas w A-klasie, łoją w okręgówce? ? zapragnąłem wzorem historyków języka polskiego, takich, jak Krzyżanowski czy Brückner, posmakować słowotwórczej ezoteryki. Wiedzy i zapału wystarczyło na kilka zaledwie wierszy, ale kto wie, czy kiedyś nie obudzę w sobie jeszcze raz wewnątrzsłowiańskiego jaszczura.

JB: Książka skonstruowana jest z pięciu osobnych części (nie licząc kapitalnego wiersza otwierającego). Nie kusiło Cię spreparowanie tego w pięciu osobnych tomach?

PJ: Myślałem jakiś czas o tomie złożonym z dystychów, bo wydało mi się, że dystych jest prawdziwym domem wiersza, że do niego wraca marnotrawny autor i w nim zawiesza na rączce piekarnika ścierkę z maksymą ?home sweet home?. Mocno kiedyś uwierzyłem Wielkanocy w Nowym Jorku Cendrarsa. Do dziś jestem pod wrażeniem zręczności dystychu w dociskaniu szczęk do koła episteme. Aż w pewnej chwili ta sprawność wydała mi się groteskowa. Już do Zdań i uwag mam od dawna bardzo ambiwalentny stosunek, pomimo uwielbienia dla cyklu. Stąd chyba obecność w tomie części ?Dowody i reguły?.

W międzyczasie oświecały mnie elegie Lowell?a, a ponad wszystkim stała niezwykła rzeźba sonetu. I tę zabawną drogę w tomie odmalowałem, rozpoczynając bieg z okolic sonetu właśnie. Części Wyrazów… prawdę mówiąc są bardzo umowne, może poza czwartą, w której poszczególne wiersze, bez wyjątku, oddają głos różnym nieprawdziwym postaciom. No cóż, rozgadałem się, a wolałbym chyba, żeby to mnie powiedziano coś na temat tomu.

JB: Boję się, że ta chęć może sprawić Ci zawód. Nie wierzę w naszą krytykę literacką. Właściwie ma teraz obowiązek skierować w Twoją stronę wyrazy uznania i powiedzieć Ci coś na temat tomu. Został przecież wskazany przez zacne grono jurorów, w którym zasiadł między innymi Jacek Gutorow. To zobowiązuje. Ale tej żywszej części naszych krytyków ton Twojej książki zapewne nie będzie pasował do ?narracji?. Nie ma w nim jawnego ?zaangażowania?, choćby tylko w warstwie deklaratywnej. Co w ogóle sądzisz o mieszaniu literatury w ?światopoglądowe? walki?

PJ: Wyobrażam sobie, że czytelnik Wyrazów… używa ich do wypowiadania swojego światopoglądu. Mam nawet nadzieję, że postawa pewnego rodzaju cierpliwości podmiotów moich wierszy w doznawaniu jest wystarczająco widoczna dla osób postronnych wobec rozważań krytycznych, łaknących czytelniczych wrażeń, po prostu. I, ekhem, swobody, oddechu. Chyba już w naszej rozmowie o tym wspomniałem: robak płynący w dół rzeki na niewiele większym niż on sam kawałku styropianu ma nieskończenie wiele możliwości wyborów i w tym sensie jest wolny. Ogromną radość sprawiało mi w pewnej firmie warszawskiej zamienianie w redagowanym tekście czcionek pierwszej napotkanej litery ?d?, pierwszej ?u?, pierwszej ?p? i pierwszej ?a? na bardzo zbliżone kształtem, ale inne. Przekonuje mnie Tadeusz Kotarbiński i jego ?spolegliwy opiekun?. Pod butem zasady entropii najwięcej ważą najmniejsze gesty. Dlatego nie martwiłbym się zanadto, dziś nie martwiłbym się o kondycję krytyki literackiej.

JB: Masz rację. Kondycja jest, tylko ta perspektywa. Chyba mogę zacytować dalszą część przywołanego przez Ciebie wiersza Ashbery?ego (również w tłumaczeniu  Pawła Marcinkiewicza), ?ale będziemy musieli/ ubrać dżentelmenów w inne ciała — / w coś, co przemówi do prawdy w jej obecnym stanie, / to znaczy do takiej, jaką sobie wszyscy wyobrażamy?. Może zajmijmy się czymś łatwiejszym. Na użytek tej rozmowy. Janicki? Czy Yanicki? To może być znaczące.

PJ: Yanicki jest elementem typograficznym okładki. Kiedy zajmowałem się Czystą Formą Witkacego, a dokładniej napięciami kierunkowymi tytułów jego dramatów, didaskaliów, trafiłem na książkę Danuty Danek pt. Dzieło literackie jako książka. Tam jest mnóstwo stymulujących rzeczy o relacjach między tytułem utworu a jego poetyką oraz zagadnień wiążących utwór literacki z przedmiotem, jakim jest książka. W największym skrócie: praca dotyczyła misternej, polemicznej na wielu płaszczyznach gry, do której czytelnika może zaprosić autor.

Mój pierwszy tom czerpał z kultury campu, jednocześnie spróbowałem wynieść kategorię kiczu na obiekt, co miało swoje odzwierciedlenie i w czcionce, i w tytule, którego częścią stało się imię i nazwisko autora. Dlatego ?Pjotr?, pijący do małego polskiego modernizmu i jego manier (pal dziś licho, czy udanie). Znowu przy montowaniu okładki do Wyrazów…  zająłem się, hmm, ekonomiką książki i – jak za pierwszym razem – starałem się przenieść akcenty ze sztuki użytkowej do wnętrza tomu. Te napięcia między płaszczyznami książki – w jej wszystkich aspektach – pozwalają, w moim odczuciu, wydarzyć się dwóm rzeczom ważnym. Mam na myśli po pierwsze zerwanie z modelem literatury odrzucającym czy przezwyciężającym tradycję, cholernie męczącym, ale tak naprawdę pełniącym funkcję hamulcowego w procesie twórczym. Najpierw objąć tego kolosa, a potem mu zrobić daki wakare? Niemożliwe. Mam na myśli po drugie strategię estetyczną opartą na słowie, które przed chwilą się pojawiło. To gra, bachtinowski karnawał bez pudełkowych scen, różańców dzieł zebranych i kwatery na zamku Królewskim dla Żeromskiego. Braniu ?jak idzie? i ?ile wlezie? można zarzucić brak powagi, namysłu. Penderecki powiedział kiedyś, że skoro nie jest w stanie zrozumieć kultury muzycznej Wschodu, to nie będzie w tamtą stronę się zamyślał, a mnie bierze impulsywna strona sztuki. Pojawiły się dziś nazwiska przedstawicieli dwóch największych ruchów poetyckich XX wieku; oba szybko reagowały, działały odruchowo.

JB: Masz kota?

PJ: Miałem. Ojciec przywiózł raz kota z delegacji, zaraz po tym, jak w domu zamieszkała  mysz. Kot miał strzec domu i dostał nawet dostojne, współmierne do roli, imię — Feliks. Ósemka w numerologii. Planety: Wenus i Pluton. Połączenie sił ziemi i powietrza. Miał nas też chronić przed pechowymi piątkami, mam na myśli dni tygodnia. Cóż z tego, skoro pewnego dnia zaszedł w ciążę.

Moje relacje z Felicją wybiegały daleko poza standardy. Gdy była stara, wypadające kły składała w moich dłoniach. Żyła 18 lat, mogła dłużej.

JB: Sporo ostatnio wokół historii umierających kotów. Ciekaw jestem, czy w Twojej okolicy żyją kotki o imieniu Jaga. Swoją drogą, Jaga w zeszłym roku miałaby mistrza, gdyby nie ?praca? kilku panów sędziów. Stanie się tak, że będziecie mieli Mistrza? Kiedy?

PJ: Marki takie jak Jagiellonia nie walczą o mistrzostwo. W obecnym sezonie gra czterech piłkarzy z poprzedniego. Do klubu został mi sentyment, ponieważ dwa lata administrowałem stadionem, na którym piłkarze rozgrywają swoje mecze. Jednym z podstawowych naszych zadań było opiekowanie się boiskiem. Michał Probierz wiele razy okazywał się człowiekiem świetnie czującym specyfikę pracy z murawą. Odświeżyłem też swoją znajomość z Tomaszem Frankowskim, z którym znałem się nie tylko dlatego, że kopaliśmy w jednym klubie, ale uczęszczaliśmy do tej samej klasy w technikum budowlano-geodezyjnym. Niecałe dwa lata, bo Tomek podpisał profesjonalny kontrakt z drużyną ze Strasburga.

JB: Zapisujesz momentami wiersz, jakbyś tęsknił za możliwością dania go w zapisie nutowym. Mówię tu o stawianiu znaków akcentu i innych znaczków związanych z czasem realizacji wiersza jako utworu muzycznego. I czytasz te momenty (wsłuchałem się na tej naszej szalonej trasie Wrocław-Kraków-Warszawa-Poznań) bardzo charakterystycznie. Na ile chcesz mieć wiersz brzmieniem, a na ile znaczeniem? Jest jeszcze ta trzecia, najgłębsza warstwa, która ani brzmieniem, ani znaczeniem nie jest. Jakie są proporcje? Albo powiedz mi, że się mylę.

PJ: Kolejny raz wracam do polifoniczności. Forma gada. Pamiętam zajęcia literaturoznawcze o iloczasie, śladach iloczasu w języku polskim. Następować na linie i czy chodzić po linie? Albo fascynująca mnie praca z kadencją. Jest tyle sposobów do podpatrzenia w muzyce i w ogóle do podpatrzenia w najróżniejszych formach ruchu. Bardzo Ci za to pytanie dziękuję, bo mi przypomniało rzecz o tyle istotną, że bez niej pisanie wierszy niewiele różniłoby się od stawiania baniek. Podczas gali w Gdyni zaprezentowany został wiersz ?Od pewnego momentu?. Zdumiała mnie jego interpretacja przez aktora, który skrajnie — wydawało mi się, bo ?lodówka? (wspólnota), bo ?którego mi nazajutrz zabiorą? (bliskość)  — intymną chwilę właściwie wykrzyczał, rezygnując m.in. z pauz. Do dziś nie wiem, co mam myśleć. No więc nie mylisz się, nie jest to sprawa bez znaczenia.

JB: Kiedyś na Gali Silesiusa z mojego wiersza (napisanego precyzyjnym następstwem kadencyjnych wariacji) reżyser wyjął zupełnie nieuprawniony do wyjęcia fragment i tak pokierował aktorami, że zrobili z niego głupawą (pozbawioną sensu) scenkę z tarmoszoną niemiłosiernie choinką. Myślałem, że umrę. Do dziś robi mi się niedobrze na samo wspomnienie tej sytuacji. A może to jest tak, że autor zbyt poważnie traktuje to całe pisanie?

PJ: Wypowiedź wierszem charakteryzuje się pewną przesadą: jest przecież taki krótki i wydaje się, że łatwiej go objąć jednym spojrzeniem. Ale podobnie jest przecież w muzyce, w teatrze. A jakie problemy miał z kształtowaniem własnych filmów Welles, cała ta batalia o końcowy montaż Obywatela?, a mimo tego poszczególne konkretyzacje także tego obrazu potrafią być od siebie bardzo odległe. Wypada chyba mieć nadzieję, że dobrze zrobiona sztuka zachowuje przy każdej realizacji te walory, na których zależało autorowi. No wiesz, sprawy związane z metafizyką, kasą itd.

JB: Spytam jeszcze o opozycję centrum-peryferia. Spróbowałeś jednego i drugiego, i w pisaniu, i w tak zwanym ?życiu literackim?. Widzisz jakieś różnice?

PJ: Ja myślę, że, przynajmniej do pewnego momentu, wszyscy pisarze uważają się za peryferyjnych, pod jakimś, za każdym razem innym być może, względem. W tym gronie poeci najbardziej. Weźmy ?Lektury nadobowiązkowe? Szymborskiej albo refleksje emigracyjne wygnańczego z języka Miłosza. I jak peryferyjnie się przy nim czuł Brodski (że czuł się tak przy obu poetach Venclova, wiem z pierwszej ręki). Cztery pierwsze z brzegu, kanoniczne, w trzy noblowskie nazwiska. Nie, nie wierzę w centrum.

JB: W co wierzysz?

PJ: Wierzę w ?ich syczące popioły?, tj. nasze, w nieodkryte rymy i wierzę że stoi czas / (szkoda że nie dla nas)

JB: Dla nas Wyrazu uznania. I [JB i PJ razem] podziękowania.