static.baubauhaus.com

static.baubauhaus.com

Był więc świat, były światy, były światy im bliskie, były ich światy i był świat jego, niewąsatego, a w nim był klucz. Em był on właśnie. Bo ?nie? swoim wbudowanym przecież, nie mógł być tym, kim być chciał, a być chciał cierpliwy. ?Nie? tym jednak nieszczęsnym (nie-szczęsnym!) na ?nie? się skazywał, cierpliwość, a skazując się, nie miał się prawa ułaskawić. I, pewnie, rzekłby niewąsaty, rzekłby, gdyby tylko ciągle nie orzekał, orzekaniem się przystosowując, ?przy?, ?przy?, tym się wobec wąsatego czyniąc. Choć, przyznałby zapewne niewąsaty, że to jego bycie ?przy? odbywa się też trochę, choć z, to poza nim i bez niego, bo i taki już los porzucania wąsowatości własnej. Ale, choć porzucona, powrotu się w niewąsatym domaga, nie tyle jako ona – bo jak – a jako coś, co ją zastąpi, przestawiając i żonglując. Planuje zresztą ten cyrk niewąsaty od kilku minut dobrych, miotając się z pytaniem skonstruowanym, a niepostawionym, samemu chcąc jako pytany wystąpić. To, chłodnym niby i wymuszającym wzrokiem mierzy wąsatego, starając się nie zdradzić, starając się jemu, ale i sobie sobą udowodnić, że ?przy? raz tu, tam drugi. I mógłby tak niewąsaty jeszcze długo, gdyby nie to, że nie mógł, nigdy nie może. Nie może i pyta:

– Więc? Hehe?

I to ?nie?, natrętne, znowu znać dało, do pary z ?przy? popłoch czyniąc, popłochem na błędy wystawiając. Błędy o skutkach tu i tam, bo przecież tragedią tej nieśmiałości całkowicie zanegował niewąsaty wymienność ?przy? i dostrzegł zaraz, że ?przy? jego nie jest samym ?przy?, ale jest ?przy? dziecięcym, infantylizującym go do granic, nawet rzucającym na kolana. Hehujek zresztą nastręczał kolejnych problemów, bo hehujkiem normalizując całą anormalność wąsatego, który, wiedział niewąsaty, nie odpowie na tego typu coś (kredens), stawiał się niewąsaty znowu w zniecierpliwieniu, trącącym w dodatku żałosnością. Ach, jakże niewąsaty był niewąsaty. Ale, uu. Ratunek! Z oddali nadjeżdża, widać w oddali. Co oddali niewąsatego zniecierpliwienie i odda nieco odwagi, oddalonej już przy zamknięciu drzwi własnych mieszkania własnego. Może nawet to zniecierpliwienie wyłoży się trochę na wąsatym, który zniecierpliwi się, że niewąsaty, koniecznością z oddali, oddali swoje zniecierpliwienie. Chociaż byłoby to chyba zbyt normalne, zbyt codzienne, żeby wąsatego chwycić. To, przez adrenalinę zbliżającej się oddali, oddalony nieco od siebie ?przy?, i oddalą ułatwiony wobec wąsatego, tak mówi:

– Słyszę jak nadjeżdża mój pociąg, słyszę jak nadjeżdża mój pociąg.

Ach! Nie mruknął wąsaty, spojrzał, ale nie mruknął! Przetrzymuje! Nie musi, będąc właściwym, głównym ?przy?, ale wykonuje, drąży, przetrzymuje! Niewąsaty, pogodzony, w końcu:

– Więc?

Jeszcze wąsaty pogrywa sobie, zaciąga się papierosem, na ziemię, butem, rozgląda się, krawężnik, szyby, kamyki. Wtedy dopiero:

– Więc kupię sobie to miasto i wsadzę je sobie w buty.

Niemiłosierny, bezlitosny! Nie zna umiaru! Tak umiejętnie, tak sprytnie wsadził niewąsatego, umieścił go w tym, zaprowadził na pociąg, wsadził w, i wsadził w! Sytuację, która niewąsatego z ?przy? odziera, ale nie ratując, a papierosem butem zgaszonym czyniąc, wsadzając w ?poza?, wszystko, akcję, rozwój. W szoku, nic nie zdążył powiedzieć, zareagować, w momencie ?.? przestał być. Spodobałoby mu się teraz to ?przy?, spodobało.

A wąsaty jak nic, jak nigdy, oddala się, idzie kupować miasto. Nie jest to jednak łatwe, myśli wąsaty, dostrzegając kunszt własny i siłę – że nie tylko niewąsatego wsadził, ale i siebie trochę przecież, wsadził siebie w problematyczność, stał się osadzony nieznajomością miejsca, w którym mógłby się osadzić celem kupienia miasta. Buty już mam, to już mam, teraz tylko do po, pomyślał wąsaty i zerknął na zegarek. 16:24. Wszystkie klauny poszły już spać, wie o tym wąsaty, osadzając się bardziej jeszcze. Buty już mam, pociesza.

Wiatr, rusza się trawa, gdzieś śpi koń.

Wobec braku klaunów, rośnie kobieta lis, lisica, ostatnia nadzieja po zamkach zrobionych z piasku, które wszakże samymi już ?zamkami zrobionymi z piasku? sytuują się na plaży, plażą oddaloną czyniąc dostęp oddalony czasem, utrudniającym. Lisica bliżej na pewno, kobieta lis, do niej, nawet jak nie wie tyle, co klauny, to przecież lisica, kombinatorka! Kombinatorka. Bardzo to oczekiwane i wyuczone, teraz dopiero pomyślał wąsaty, i położył się na chwilę na chodniku, żeby choć trochę się wyprowadzić, wytrzeć oczekiwane nieoczekiwanym. I leżąc tak, wobec nieznaczącej poprzez swą nieliczność publiki, leżał dość nieskutecznie. Usłyszał za to na tym niższym poziomie płacz wiatru, podpowiadający, że kobieta lis, lisica, jest tam, gdzie jest.

Tam, gdzie jest! Doskonałe, myśli wąsaty, fenomenalne! I przede wszystkim bardzo w porządku.

Udawszy się zaraz tam, gdzie kobieta lis jest, istotnie znalazł się tam, gdzie kobieta lis jest. I tam, co nieczęsto mu się zdarzało, ale był w końcu postawiony w sytuacji, rzekł:

– Chciałbym kupić to miasto.

static.baubauhaus.com

static.baubauhaus.com

– Deszczowy dzień ? odparła lisica.

– Pada cały dzień.

– Słońce, dawno nie padało, bo ja wiem, miesiąc?

– Pada cały dzień. Gdzie dostanę miasto?

– W czerwonym domu.

– W czerwonym domu.

– W czerwonym domu, tam jest pokój pełen luster. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

– A ten dom jest??

– Jest.

– Gdzie?

– Tam.

A to dobre, pomyślał wąsaty i odszedł, wąs nią wydarty przywracając, a z nim swoją główność. Na nieszczęście tam jest poza tutaj na tyle, że będzie musiał wąsaty udać się w podróż, co wymagać będzie drobnego pakunku i podporządkowywania dnia następnego, znowu trochę osadzając wąsatego, nadszarpując jego stanowienie. Ale buty już mam, optymizuje.

Dzień następny.

Wąsaty się zachowuje, stara się zachowywać jak najbardziej, stara się być, czym jest rzeczywiście podwojony względem siebie wczoraj, czyniąc się wąsatym przerażająco, pewnym własnej pewności. Niezwykły jest tym, godny pozazdroszczenia. Taki udaje się na pociąg, taki i spakowany. W portfelu 100 złotych, będzie kupować miasto.

W pociągu się poruszającym, sam stara się już nie poruszać, żeby tej dominacji ruchu, dominacji, która przewidziana jest przecież dla niego, nie uwypuklać, nie powodować sobą dla siebie konkurencji. Więc siedzi, bez ruchu, ale? jak! Jak on tym porusza! Jak jego niechęć jest niczym wobec jego istnienia! Zadziwiającego! Zadziwiającego, bo przecież wielkiego mimo niepróbowania. I mimo znajdowania się wobec wydarzenia, mimo stawiania się znowu w sytuacji, która, wydawałoby się, spowoduje jego nadwątlenie, lukę w nim znajdzie. A on skupiony tylko, bardziej jeszcze wąsatym się tym skupieniem czyniąc. Klasa sama w sobie, prezydent, król i terrorysta.

Na miejscu, tam, czerwony dom, wejście, pokój pełen luster, wejście, w, nikogo.

– Chciałbym kupić to miasto.

Cisza, ciszą dziwnie się wąsaty poczuł, jakby nie tak. Lustra pracowały pełną parą, odbijając wąsatego, wąsowatość mnożąc, dodając, potęgując, wąsowatością wypełniając pokój, który wobec ciszy, dodanej do sytuacji, stał się w zasadzie wąsowatości pozbawiony, ją odjęty. Przeklęta matematyka! Spotęgowane, a zerowe, plus, minus. Jakby gwałcono, jakby lisią pigułkę gwałtu podano.

– Chciałbym kupić to miasto! ? krzyknął niechętnie, durniu, myśląc, bo jeśli krzyk, to dureń.

Drzwi lustrzane, otwierają się, sylwetka się sylwetką wyłania, w

wąsatą!

Wąsata sylwetka! Lustra w szale, gubią się, jak gubi się ?przy?, bo, mimo że w sytuacji osadzony jest wąsaty, i drugi wąsaty, fundament mający stanowić, wyraźnie został postawiony, zaskoczony nagłą niewyobrażalnością, dominacją zdominowaną zagubieniem. Nie wiedzieli, co począć, główność obu jawiła się jako główny problem i tym się głównie głowili, nie mogąc postawić żadnego początku. Bo skoro główny i ?przy? pozostali zagadką, nic nie mogło zaistnieć prócz napięcia, nacierającego na lustra, nacierające na nich. Ewidentnie się znajdowali, ale nie mogli się odnaleźć. Przerażeni, wsadzeni, bez możliwości wysadzenia, ani jakiegokolwiek wsadzenia bardziej, oba wsadzenia mogącego wysadzić. Wszak wsadzenie jeszcze bardziej byłoby wsadzeniem, które pomogłoby definiować, podzieliłoby na wsadzenie i wysadzenie. Marzyli o tym, to ich trzymało. Ale wiedzieli jednocześnie, że wobec tego wszystkiego, co się tutaj teraz odbywa, odbywanie się jakiekolwiek inne, a już prowadzące do ilorazu w szczególności, nie miało moralnego prawa zaistnienia. Spotkanie to ich niespodziewane z miejsca skazało ich na dodawanie i mnożenie, nie było mowy o wyrywaniu się ?temu?, czym byli. I choć bezustannie ?to? wymuszali, wymuszali ?to? dla siebie, starali się robić wszystko ? czyli dokładnie nic – żeby ?tego? nie wymusić przeciwko sobie. ?To? ich wszak stwarzało, ?to? tracąc, tracili siebie. Jednocześnie, mimo tak absolutnego trwania, sami zaczynali ulegać wszechobecnemu tutaj zagubieniu, nie byli już pewni, czy utrata nie byłaby w tej sytuacji pozyskaniem, czy wysadzając, rzeczywiście by nie wysadzili. W końcu nie chodziło o wysadzanie na dobre, lecz o wysadzanie na czas. A jednak ? nie czas ich dręczył, a sam fakt wysadzania, wysadzania przecież ?wobec?, na widoku. Nie chcieli temu ulegać, woleli skazać się na szaleństwo. I tak już w nim tkwili, spotęgowani lustrami, gubiącymi i napinającymi.

Aż szał ten rozsadził lustra.

Szkło znalazło się w ich mózgach.

W butach były tylko stopy.



Łukasz Dynowski