Najgorsze, co powiedzą, czyli o ekspozycji, symetrii i nowym wyrazie w Pracowitych popołudniach Natalii Malek
?opóźniałam pociągi
teraz przyspieszam
zapierdalam?
Marta Marciniak, Jak pomóc zagubionym kobietom, których mąż jest poetą
1.
Pracowite popołudnia to liryczny esej, to relacja z warsztatu poetyckiego, to dialog, do którego zaprasza, albo lepiej powiedzieć będzie ? wciąga czytelnika Natalia Malek. W wierszach tych autor nie tyle otwiera się na czytelnika, co oddaje się w jego ręce. Jest to niejednokrotnie fizyczne ?obcowanie?. Słowo obdziera ciało, czytelnik wchodzi w ?drugie życie?, ale dostrzega, dotyka, określa tylko wystygły fragment pośród wielości ?tajnych kryjówek, haseł i taśm?.
2.
Michał Paweł Markowski w eseju Ekspozycja określił kulturę jako akt nadawania sensu (używam tego wyrażenia zamiast niezgrabnego ?usensowniania?) cielesnej miazdze, przepuszczanie ?cielesnego bezkształtu przez tryby semiotycznej maszynerii? oraz zagadywanie ?katastrofy, na brzeg której prowadzi nas nasze mięso?. Dla autora Anatomii ciekawości kultura ma tylko jedno ciało, które można przedstawić, gdyż to, ?czego przedstawić nie chcemy ? prędzej czy później zada nam mocny cios?. Cios ten wymierza także czytelnik. (Można wspomnieć dla porównania o wierszach: Wspólny język Szychowiak, W oborze Mirahiny czy fleksja Podgórnik.) To on podchodzi do tekstu i tnie go swoim doświadczeniem, pamięcią, zmysłami. I chociaż oko podąża ścieżkami, które czytelnikowi w dziele wytyczono, nadal stanowi on realne zagrożenie.
Istnieć musi więc w wierszu ?pręgierz z soli?, gdzie wymierza się karę czytelnikowi, który dobijając się do bramy fraz, łudzi się, że dotrze do istotności, do tego, co ważne. Natalia Malek podejmuje mimetyczną grę z czytelnikiem. Podsuwa tropy, odsłania kark, zostawia uchylone okno. Dba o to, by nie mówić ?za wiele?. Unika podejrzeń i ciekawskich spojrzeń rzucanych przez czytelnika. Powołuje do życia ?nowy wyraz?.
Nowy wyraz stawia wzruszenia na równi z odpodmiotowieniem. Prowadzi obok siebie ?namiętność? i ?chłód?. Układa podłużnie, symetrycznie, równolegle. Bez podrzędności uczuć wobec kontemplacji i bez poszukiwania ?adekwatnego odpowiednika?. Z jednoczesnym przenikaniem się wiedzy i uczuć, odsłanianiem niewyrażalnego i zasłanianiem wyrażalnego. Nowy wyraz to komponowanie elementów uporządkowanych i chaotycznych. To miłość i lektura Spinozy. To korelacja.
[?] dwuboczne ciała, nerwy odchodzące podłużnie.
Zmysły odchodzące od nas, gdy po raz kolejny ułożyło się
ich tak dużo snu przed zamkniętym oknem,
tak równo.
Nowy wyraz jest przesiąknięty strachem. Strachem przed tym, że powie się za dużo. Jak w rozmowie z osobą, która jedynie przytakuje, która, gdy ty (bez drżenia) dobierasz zaimki czy próbujesz znaleźć najbardziej odpowiedni przymiotnik, przygląda się twojej twarzy, milczy. Jest to strach przed ?obcowaniem?. Strach przed (nadmierną) ekspozycją.
3.
Nowy wyraz można porównać do wysiłków nowicjusza, ucznia Kretzschmara z Doktora Faustusa. Konstruował on silne dysonansy między akordami i wyszukiwał dla nich wszelkie możliwe rozwiązania. Któregoś dnia przyniósł swojemu nauczycielowi ?zapis dwóch równoległych głosów, z których każdy mógł być zarówno głosem górnym jak i dolnym, a więc które można było zamieniać.? Tylko podczas Pracowitych popołudni mógł powstać ten zapis. Zapis, który jest (emocjonalną) całością.
Adrian, uczeń Kretzschmara dokonał tego na polu muzyki, tłumacząc, że równoczesność jest elementem pierwotnym, ?ton bowiem jako taki, z bliższymi i dalszymi swymi stopniami, tworzy akord?. Dopiero potem, uwzględniając większą ilość tonów, współtworzy głos. Mówiąc to, wyjaśnia także ? pokuśmy się o taką analogię ? czym tak naprawdę jest głos poetycki. Przemilczeniem, zawieszeniem, załamaniem, dopuszczeniem, podyktowaniem, instrumentem, wielogłosem.
Natalia Malek pisząc o zawartych w wierszu ?wywrotkach, złamaniach/ karków?, traktuje tekst jako przestrzeń do zapisu każdego z tych głosów. Mówi o mim jako o miejscu, gdzie można zdać ?sprawozdanie? z wytrzymałości materiału, z jego podatności na deszcz, słońce i długie tygodnie chłodu.
4.
Z tym szkicem nosiłem się długi czas. Nosiłem go: spacerując po lesie, jedząc orzeszki ziemne czy zasypiając o świcie, przytulony do zmiętych tomów i słowników. Zacząłem w pewnym momencie przypominać chłopca ze szkicu Romana Honeta o Lesie Ardeńskim Herberta, chłopca, ?który musiał oglądać las szybko i pisać szybko, jakby w przeczuciu, że został mu przyznany zbyt ogromny świat. I zbyt mało czasu.?
?Napisali: twoje wiersze zapłodniły nas./ Pomyślałam: to wy musieliście zabawiać się z nimi/
w tych rzadkich momentach, gdy nie było pragnienia [?]? Ten nieco ironiczny ton, który słychać w utworze otwierającym debiutancki tom Natalii Malek, stawiał mnie niejednokrotnie do pionu. Tutaj, myślałem, kryje się pułapka. W tym miejscu odbyło się spotkanie między autorem i czytelnikiem. Miało ono usprawiedliwić nie tylko moje ?noszenie się? z tymi wierszami, ale także Natalii Malek wybór tematu.
Fair. To było słowo, które pierwsze przyszło mi na myśl. Fair. Wobec piszącego (teraz w nawiasie) i wobec czytelnika (Natalia Malek). Wobec człowieka, który stoi za tymi wierszami i wobec tego, który o tych wierszach będzie pisał. Fair.
5.
Wiersze zawarte w Pracowitych popołudniach ukazują drogę, albo zarys drogi, jaką przeszły, żeby powstać. Natalia Malek pozwala zajrzeć (sobie) przez ramię, pozwala ? mimo niebezpieczeństwa ? na spotkanie z czytelnikiem. Georges Perec w wywiadzie Robienie fikcji mówi, posługując się kanciastą angielszczyzną, że wyobraża sobie czytelnika, który ?może czerpać tyle przyjemności i bólu?, ile on sam podczas pisania wydatkował. W wypowiedzi autora Rzeczy pojawia się kiełkująca nadzieja na współodczuwanie, z którą niejednokrotnie ? choć rzadko bywa to wypowiedziane ? rozpoczyna się tytułowe popołudnia. Nadzieja zawieszona pomiędzy snem a gwałtownością, rozmarzeniem a gotowością, gdzie ?głupią stratą? byłoby wypowiedzenie nadmiaru słów.
Dotyczy też tego wybór, ?dochodzenie? do ostatecznej, jeśli taka istnieje, wersji tekstu (nie bez znaczenia będzie tutaj fakt, że przy pisaniu tego szkicu korzystam z dwóch wersji Pracowitych popołudni: nieco bardziej rozgadanej i poprawionej, zwięzłej, która ostatecznie trafiła do druku). Tego dotyczy wyszukiwanie słów i miejsca dla tych słów. W wierszach Natalli Malek takie poszukiwanie odbywa się bez przerwy. Słowo pierwsze znajduje lekkość i oparcie w drugim. Słowo czeka na dopełnienie.
6.
Pracowite popołudnia to także moment, w którym poezja staje się obowiązkiem wobec doświadczenia. Jest tego doświadczenia częścią i (nie)zbędnym przedłużeniem. Literatura przemienia się w pragnienie, w potrzebę ?nowych słów i obrazów?.
Wcześniej hamowałam
drzwi autobusu nocnego, by wsiedli Cyganie, i nie trzeba było
się spowiadać. Mówiłam: tyle jest do uniknięcia.
Fragment ten, pochodzący z wiersza Habibi (karteluszek), który do zbioru Natalii Malek ostatecznie nie trafił, mówi nie tylko o doświadczeniu, ale również o języku. O tym, co ze strony języka przychodzi i o tym, jak doświadczenie pojawia się w nim na nowo. Kiedy martwe światło, światło opowieści, literatury (jak snop oślepiający widownię w sztuce The Elephant Vanishes) ogniskuje się na zdarzeniu. Zatrzymuje ? zapisuje. I to właśnie tu, w tym przedziale, w tym pokoju, w którym piszę, ?zaczynają się kłopoty z językiem?. Wypowiedzenie odpowiedniego słowa urasta do rangi kłopotów z oddychaniem. Ale jest to inny oddech. Inna przestrzeń życia. Pomiędzy martwym (słowem) a żywym (doświadczeniem). Rządzona przez niewystarczalność i niepełność. Przestrzeń, w której odbija się echem słynny okrzyk Taine?a: ?Cóż za nędzne narzędzie słowo!?
7.
Ważnym gestem, pojawiającym się w Pracowitych popołudniach, jest powtórzenie. W pewny i sprawdzony sposób odsyła on do tradycji literackiej, zdając jednocześnie sprawę ze znikomości (?Z naszych ruchów będzie płynął słaby wiatr?) wysiłków wobec olbrzymiej maszynerii literatury.
Dziś w nocy czytam Opis, powtarzam frazy, dotykam się
i wiem, gdy będzie chciało przyjść po więcej,
odsłonię kark.
Stąd ?nowy wyraz? i strach przed ?wielością światów?. Stąd poszukiwanie swojego miejsca, sposobu i głosu. Stąd unikanie (patrz wiersz Z tej strony) nieistotności i powszedniości. Wymykanie się nawykom językowym. Obchodzenie grajdołów, gdzie ?czyni się świat podległym? i zapomina, że widzieć znaczy wiedzieć, znać istotę i chcieć ją poznać.
Natalia Malek wymieniając w swoich wierszach nazwiska: Ludvika Kundery, Jelinek, Adorna, Sommera, Ferlinghettiego, sprawia, że odnalezienie swojego głosu na tle dzieł innych autorów, staje się nie-byle-jakim wysiłkiem (?nie poszło ci łatwo i nie pójdzie, i ty nie pójdziesz już?). Ustanawia granicę poszukiwań. Staje się punktem odniesienia. W ten sposób nowy i niemy wiersz styka się z tradycją, ?podejmuje znajomość?, nie wyzbywając się jednak pewnego rodzaju naznaczenia ? naznaczenia przez doświadczenie, uczucie czy wspomnienie.
8.
Henryk Elzenberg twierdził, że twórca za sprawą transmotywacji stwarza pewien rodzaj mitu o sobie. Obraz, jaki artysta w ten sposób uzyskuje, ten obraz samego siebie odpowiada ?nie tyle powierzchownej próżności, ile jakiejś głębszej, istotnej esencjonalnej potrzebie i aspiracji.? W Pracowitych popołudniach kontrasty prowadzone są równolegle względem siebie, w pewnym jednak momencie, od dwudziestego drugiego wiersza (Buddy) aż do ostatniej strony, symetria ta ulega zatarciu aż wreszcie zaciera się całkowicie. ?Ciężar? literatury i praca wzrastają. Podmiot liryczny poddaje się w całości ?obowiązkom i obrządkom?. Jak gdyby inny rodzaj funkcjonowania, to jest praca (w znaczeniu pracy literackiej, pracy nad dziełem), ciągła selekcja, symetria; jak gdyby inna metoda układania godzin i pór dnia: czytam, a więc idę za śladem, wtóruję innym twórcom, ale także ?noszę? innych twórców (?Fermentuje we mnie/ tekst, widzę go w bałaganie?), ?przenoszę? ich do swojego dzieła, wreszcie ?wynoszę? swój utwór i ?oddaję? go czytelnikowi; jak gdyby inny sposób na przetrwanie czy ?wielką nagrodę? (przypomnijmy, że Natalia Malek była dwukrotnie nominowana do nagrody głównej w Konkursie im. Jacka Bierezina) zdaje się być w Pracowitych popołudniach niemożliwy. Czy można więc powiedzieć, że oprócz strachu względem czytelnika i względem (nadmiernej) ekspozycji, pojawia się tutaj strach o swoją przyszłość, o swoje ?ja?, o swoje ?się?? Jeśli tak, to trzeba by powiedzieć: pracuje s i ę więcej niż s i ę odpoczywa. Eskortuje się, przeprowadza swoje ?ja? za sprawą literatury, przez literaturę, doświadczenie i doświadczanie.
Ale śpię i czytam Heaney?a, przypominając sobie ksywki
muzyków, na których koncert nie poszłam z Marcinem,
bo już zapadł wieczór i rozlały się jego ciemne wody.
Mityzacja polega na wprowadzaniu przez artystę ?do wielości elementów wyselekcjonowanych? jedności i organizacji. Natalia Malek zestawia, eliminuje, komponuje. Zanurza się w literaturze, by poznać, uszczknąć, przyswoić. Nowy wyraz i jego jednoczesność jest tego ?zanurzenia? rezultatem, staje się jedności i organizacji potwierdzeniem. Natalia Malek nie poprzestaje jednak na przyswojeniu, na ?kolejnych podporach, ściągniętych i suchych?. Wyprowadza swój język, wyraz i (odrębny) głos. Wybrzmiewa on donośnie, ponieważ jest naturalny, ?bierze wodę, bierze ziemię?. Nie składa się z syntetycznych materiałów, z których sklejone są wiersze, m.in. Przemysława Witkowskiego czy ? nieco w mniejszym stopniu ? Bartosza Sadulskiego. Autorka Pracowitych popołudni ma bowiem świadomość, że z wierszem można ?przesadzić?, ?przepracować? go, przetrzymać w laboratorium, gdzie emocje, wydarzenie czy fraza, od których wiersz wychodzi, rozmienią się, stracą kolor, znikną.
Tamte wiersze pamiętają o mnie. Miłosne bijatyki
i lekcje uniżonej służby, przerwane tutoriale
jak naszyjnik z gwiazdeczek makaronu, wieczna dorosłość […]
Wiersze Natalii Malek, które, mam nadzieję staną się częścią większego, szerzej zakrojonego projektu literackiego (patrz Całokształt czy Tamte wiersze), uwikłane są w kontrasty i sprzeczne namiętności. Poezja ta potrafi się jednak z tych kontrastów i sprzeczności wydostać. Czerpie z nich siłę i dzięki tej sile i godnemu pozazdroszczenia uporowi, idzie dalej ? obraną świadomie drogą.
(Autor składa podziękowania Annie Marii Koźbiel. Za rady, pytania i późne poranki.)
Maciej Topolski
Natalia Malek, Późne popołudnia, SDK, Warszawa 2010.
bełkot, bełkot, bełkot.
Niezły dar twórczych powtórzeń powyżej widać, fiu fiu.
za dużo tu po prostu efektownych zdań, które nic nie znaczą. kolega autor przegiął.
„Z tym szkicem nosiłem się długi czas. Nosiłem go: spacerując po lesie, jedząc orzeszki ziemne czy zasypiając o świcie, przytulony do zmiętych tomów i słowników”. Przecież to jest wzruszająca sprawa, prawdaż? Ja mam wrażenie, że Maciej nie mógł się zdecydować, czy w tym tekście upodmiotowić siebie jako krytyka, napychając nie orzeszkami ten szkic, a doświadczeniami ostatnich lektur, czy opowiedzieć o Natalii poprzez te doświadczenia. Tak to czytam.
generalnie jestem bardzo na nie. czytam i sobie myślę, że to jakiś student polonistyki z bogatym wnętrzem, ale młodym bardzo. i google prawdę powiedziało: młode to to, daje się podniecić łatwo, ale przecież jest Prozaikiem, Krytykiem, Tłumaczem z KULu. Do tego Laureat. no no, mnie to jednak nie kręci taka zabawa. i jeszcze motto z M.Marciniak.
dlatego: bełkot, bełkot, bełkot.
Heh, mnie też nie kręcą laureaci i cool tłumacze, ale rozumiem, że do utwierdzenia się w ocenie tekstu potrzebny był Ci też kontekst z zewnątrz, przez wgooglowanie Maćka. Fakt, że można by sobie tu paru cytacików zaoszczędzić, obedrzeć z lekturowego lansu, ale mimo to bełkot, jako kategoria oceny jakiejś wypowiedzi, jest tu dość w pytę zabawny.
Jestem Frustratem, siedzę w nocy przy komputerze i tak staram się dopierdolić tu i ówdzie. Nie zawsze wychodzi.
Witamy wśród swoich;]
Tak jak andrew. Odpadam.
To ja będę tym razem offtopował i się wypowiem nie na temat szkicu, a na temat poezji Natalii Malek. Z całym szacunkiem (powiedzmy), ale to jest totalna, kompletna, skończona grafomania, pełna pseudolirycznych wynurzeń i wynaturzeń. W swoich najmocniejszych momentach Malek jest najwyżej warsztatowo poprawna. Maćku – najpierw Kierc, teraz Malek… ja osobiście czekam na tekst o dobrej poezji 😉