Siwy świszczypała podnosi i opuszcza rękę, czyli o poetyckim powołaniu Bogusława Kierca (I)
W tym świecie, nagim świecie widzianym przez nagie oko jest i żyje sobie krytyk literacki, aktor, reżyser i ? co nas tutaj najbardziej będzie interesować ? poeta. Nazywa się Bogusław Kierc. Przed sobą mam jego 21. (słownie: dwudziesty pierwszy) zbiór wierszy pod tytułem ?Rtęć?. Książka ta podzielona jest na trzy części: ?Odliczanie? (34 utwory), ?Doliczanie? (19 utworów), ?Kamień i laur? (jeden utwór). Ze względu na obszerność i różnice zachodzące między poszczególnymi częściami, tekst, który Państwo w tej chwili zaczęliście czytać, podzielę na dwa odcinki i zacznę, jak Pan Bóg przykazał, od ?Odliczania?.
Jeden.
Siwy świszczypała podnosi rękę.
Poezja Bogusława Kierca zanurzona jest w świecie, który w każdym najmniejszym przedmiocie i geście odsłania obecność i geniusz Boga. W tym jednak świecie istnieje także Bóg Ukryty, istnieje rzeczywistość ukryta (prawdziwa ? według Abramowskiego ? o czym jednak później). Poszukiwaniem i próbą opisania jej jest ?Rtęć?. W tym momencie przypomina się oda Wordswortha ?Przeczucia nieśmiertelności pamiętane z wczesnych lat dzieciństwa?:
Narodziny wtrącają nas w sen, w zapomnienie:
Dusza ? Gwiazda, przez życie wiodąca człowieka ?
Gdzie indziej stroi się w promienie
I przybywa z daleka:
Nie nadzy więc, nie z całkowicie
Pustą pamięcią w nasze życie
Wkraczamy; towarzyszy nam chmurą i gromem
Wspaniałość Boga, Który jest nam domem:
W dzieciństwie ? niebiosami jest wszystko dokoła!
Nad wzrastającym Chłopcem już wkrótce zgęstnieją
Cienie więziennej kraty,
[…]
I w trakcie tej podróży
Olśniewająca wizja wciąż mu służy;
I dopiero w Mężczyzny oczach barwa zrzednie,
Rozcieńczana codziennie przez świty powszednie.
W ?Rtęci? Kierc poszukuje przejaśnień, przejęzyczeń, prześwitów, przejrzystości. Wersy spalają się jednak w przedbiegach tych poszukiwań, tj. w podkreślaniu swojej ?cielesnej nadwrażliwości? (zza kurtyny słychać głos: ?czuję się powołany! czuję się codziennie rano powołany!?), w namolnej, chorobliwej wręcz potrzebie posiadania materiału poetyckiego. Co więcej ? wydaje się, że Kierc przełożył w ?Rtęci? na poezję najbardziej podstawową definicję religii, a więc, jak mówił Paul Tillich, ?czystego pochwycenia przez Nieuwarunkowane, przez to, co jest poza byciem, co byciu daje bycie, a sensowi sens? , nazbyt dużą wagę przywiązując do sensu właśnie, do sensu, który powinien się wypełniać. Kierc, jak pisze w wierszu ?Naiwne?, ?nie dba, co za nim na zawsze zostaje?. Zawierzył on bowiem ?pełnemu człowiekowi?, który obdarzony jest ?wolną wolą znaczeń, zawsze nieograniczonych?. Zawierzył mu jak szczeniak, który potrafi li tylko świergotać, pobłyskiwać i/lub trzpiotać o Światłości.
?Rtęć? Kierca to poszukiwanie siebie, siebie wplątanego w bycia i nie-bycia sobą, w różnice pomiędzy ja a (Przybosiową) ?mnością? (?bycia nie tym, którym jestem, pisząc?) i o której, jak pisał Barthes, nigdy nie wiemy jednoznacznie, do kogo odsyła. To ? wreszcie ? odnalezienie siebie w Bogu, i ? gdy już załatwiło się ?sprawy […] głupie?, gdy zaczęło uwierać porzucone i martwe ? oddanie się mu, gdyż ?Bóg wybawił, Bóg jest wybawieniem? (patrz wiersze: ?Elizeusz? czy ?Chłopczyk?). To erotyka powodująca podniecenie u ministranta, który, kiedy ksiądz nie patrzy, ogląda świerszczyki, a kiedy ksiądz patrzy, klepie zdrowaśki; u chłopca (wiersz ?Stąd?), który po raz pierwszy sprawdza, co też tam mu Pan Bóg schował, co też mu tam czasem z niewiadomych przyczyn w majtkach sterczy; i wreszcie u zdziecinniałego starca, który wierzy, że przez te dowcipasy, zabawki, wierszyki (patrz: ?Trzeciego dnia? czy ?Mam chusteczkę haftowaną?) będzie ?młodziej stary?. Ujawnia się kolejna wada tego zbioru, tj. udawanie, przymus bycia kimś innym, potrzeba ?inności?. Z tego też względu brakuje wierszom Kierca ?niepokornej wolności? (jak np. w ?Zdjęciu króla? z tomu ?Szewski poniedziałek?: ?cokolwiek bądź/ zdarzy się, chłopcze, choćby tyle ? bądź!?), jak również świeżości czy u j m u j ą c e j niewiedzy, która pozwoli na ?upór godny lepszej sprawy?. Albowiem nie tak dawno temu, jak pisze e. e. cummings:
i met christ
jesus) my heart
flopped over
and lay still
while he passed (as
close as i?m to you
yes closer
made of nothing
except loneliness
W świetle tego fragmentu należałoby zapytać za bohaterem ?Protokołu? Le Clézio: co w tym jest najśmieszniejsze? I odpowiedzieć, że gdyby Kierc ?był tylko trochę bardziej towarzyski, całe mnóstwo dupków z Liceum byłoby poszło za nim i za jego religią.? Ale nie jest towarzyski, za to ?stworzony z niczego/ oprócz samotności?.
Samotność w ?Rtęci? wybrzmiewa: wobec Boga, w twórczości, w poszukiwaniu siebie. Ale u Kierca samotność jedynie ?wydarza się?, jak na przykład w pełnych niemocy i przez to naturalnych ?Liliach?, bardziej szczerych w ostrych pociągnięciach, w rozpaczliwości ruchów niż inne wiersze w całym ?Odliczaniu? (porównaj, rybko, z ?San Vincenzo?). Więcej w tym cyklu nikomu niepotrzebnych wierszyków, ot-takich-sobie, spisywanych na kolanie ?rozważanek?:
A powinniśmy wiedzieć? Nie wiem. Przecież
od tego ani nie ustaną deszcze,
ani mniej przez to nie będziemy sami
w sobie, nieznanych sobie, między tymi,
z którymi tutaj raz mlekiem, raz winem
się pokrzepiamy.
W ?Rtęci? nie pojawia się nawet błysk pewności. Jest tylko ciągłe ?chcenie?, ?wmawianie sobie?, lekkie nie-bycie (żadnej nieznośności), poszukiwanie miejsca, poplątanie w osobach i tych osób się monotonne szukanie: w sobie, we śnie, w świecie. Jedyne, co pozostaje tym wierszom, to chwycić za modlitwę do czytelnika, za zdrowaśkę do tego, który czytać będzie i który, mam nadzieję, nie złapie się na ?egzaltowane opowieści?, jak w zakończeniu tytułowego wiersza:
(Więcej ma rtęci blask tej blachy dachu
pode mną w locie niż egzaltowana
moja opowieść: termometr pod pachą.)
Fragment ten odczytać można jako wyraz bezsilności (Nihili nisi divinum stabile est) i ułomności człowieka wobec wszechmocnego Boga, który ?zastrzegł/ prawo usłyszenia?. Ścieżka ta prowadzi nas z powrotem do wiersza ?Lilie? (porównaj, słonko, z przegadanym ?Po (spowiedzi)?), gdzie ?pachnie wrzaskiem [?] kosmatych krtani?. Autor ?Planktonu? jest, oczywiście, wyczulony na dźwięki, na melodykę wiersza. Jednakże wrażliwość ta w ?Rtęci? jest przez niego wykorzystana jedynie do zabawy, za sprawą której wiersz zapomina się w sobie, zapomina, o czym miał mówić, a miał, tak!, wyrażać człowieka. Jego bezradność i jego walkę… Tak jest w wierszu ?Lilie?, tak jest na początku wiersza ?Sonatina? (?Żadnego dźwięku, barwy ani mgły/ muzyki, którą słyszałem?). W tych miejscach pojawia się poeta prawdziwy, dotyka bowiem istoty bytu (a nie szuka, nie błądzi po omacku), o której pisał Bachelard w ?La poétique de l’espace?: ?Wzrok pokazuje za wiele na raz. Bytu nie można zobaczyć, można go usłyszeć.? W innych wierszach Kierc pragnie za dużo zobaczyć, a kiedy dochodzi do tego ?powołanie?, zaczyna gubić się w męczących ?niepewnościach? i dookreśleniach (zobacz, słonko, ile jest ich w tytułowym wierszu). Niech za potwierdzenie posłużą słowa Maliszewskiego o jednym z poprzednich tomów Kierca: ?Ten otaczający nas plankton możliwości i realizacji może być użyty na sposób mistyczny i poetycki. Na co dzień łykamy go w kawałkach, bezpiecznych dawkach, żyjemy w wyraźnych podziałach.? Autor ?Rtęci? podejmuje ryzyko zobaczenia całości i przegrywa.
W poezji Kierca Piotr Matywiecki wskazał na wpływy najnowszej teologii (w tym Jana Pawła II), mówiącej o jedności duchowo-cielesnej, która istnieje w człowieku. Dodałbym do tego nieco wcześniejsze, bo pochodzące z epoki pozytywizmu, dokonania Wilhelma Wundta. Wysunął on w psychologii pojęcie paralelizmu psychofizycznego. Przekreślając wzajemne oddziaływanie zjawisk psychicznych i fizycznych, pozostał on przy teorii paralelizmu (w psychologii Wundt był wrogiem metafizyki). Gdy przyjrzeć się np. wierszowi ?Przejrzystość? odnajdziemy tam także inne poglądy niemieckiego myśliciela. Otóż: umysł człowieka pragnąc poznać świat przechodzi przez trzy etapy: 1. konkretnych spostrzeżeń (u Kierca: ?Mrówka mi chodzi po zeszycie?); 2. pojęć ogólnych (?Gdybyśmy wiedzieli,/ co tu jest grane […]?); 3. ujęcia całości świata za sprawą wyjścia poza doświadczenie (?Smukły błysk słowa, co stało się ciałem?). Przejście przez każdy z tych etapów jest konieczne, tak samo jak metafizyka jest koniecznością dla umysłu ludzkiego. Zdaniem Wundta świat to zespół istot obdarzonych wolą, którą ? jako woluntarysta ? nie zaliczał jednak do elementów psychicznych. Elementy te łączył bowiem z wrażeniami i uczuciami.
Aleksander Wat w liście z Cabris (15 marca 1962 roku) pisał: ?Sprawa ciemności jest nieodłączna od wszelkiej poezji współczesnej, żywej […]. To jest nieuchronne, bo wszystko, co dało się naprawdę powiedzieć klarownie, jasno, co dało się zobiektywizować ? zostało już powiedziane, genialnie. […] Zostały więc dla nas ? późnych potomków ? tylko sprawy i złoża najciemniejsze, najbardziej intymne, najmniej docieczone, a jeśli docieczone (bo każdy wielki poeta tkwił również w głębinach), to jeszcze niedoświadomione ? i oczywiście, te sprawy i rzeczy najgłębiej osobiste, często przygodne, ale wpadające w jakieś geologiczne głębokie wyżłobienia ? wynieść bezwarunkowo trzeba w klarowność, w obiektywność…?
Kierc owo ?niedoświadomione? w klarowność i obiektywność nie wynosi w żadnym z wierszy ?Odliczania?. Pozostaje przy tym, co poplątane i zawiłe. Nie stać go na obiektywizm, zatrzymuje się na konieczności, na swoim ?powołaniu? i chorobliwym wręcz szukaniu spełnienia tego ?powołania? w otaczającym go świecie: mórz, kaplic i krzewów, skąd dochodzą chichrania i zaraz potem jęki. W pewnym momencie może się wydawać, że Kierc za bardzo wziął sobie do serca (a raczej wziął sobie na papier) powiedzenie Jamesa: ?nie wszystko jest próżnością?.
Na koniec spójrzmy na wiersz ?Sonatina?:
to wieko
snu, w którym niby w szklanej trumnie mam jak to szło dalej, ale przecież jak tamtej muzyki: toń morzu odjęta. We fragmencie tym zauważalna jest obecność elementów filozofii Abramowskiego. Twierdził on, że najwięcej piękna pochodzi z marzeń, wspomnień i tęsknot (patrz, niedźwiedziu, wiersz ?Stąd?). Za sprawą tych przeżyć możemy poznać prawdziwą rzeczywistość (porównaj z wierszem ?Pewien człowiek miał drzewo figowe?). Zadaniem artysty było ujęcie tych marzeń, wspomnień i tęsknot w formy. Takie też zadanie podjął poeta w ?Rtęci?, skazując się tym samym na skrajny antyintelektualizm. Albowiem wiersze zawarte w książce Kierca zasadzają się na wrażeniach, na ich poszukiwaniu, na znikomości, na błyskach, na piętrzeniu ?bezimienności?. Przeżycia mistyczne, migotania i przejaśnienia, których w ?Rtęci? najwięcej, uniemożliwiają jednak działanie intelektu, zawieszają uwagę, pozbawiają kojarzenia. Sprawiając tym samym, że stary świszczypała, nie wiedząc, co (dokładnie) chce powiedzieć, opuszcza rękę i zostaje sam. Maciej Topolski Bogusław Kierc, „Rtęć”, Biuro Literackie, Wrocław 2010.
postać Królewny Śnieżki przełysiałej
i zarośniętej, jakbym się tak sam
się zaczynało ? dalej nie pamiętam;
Po tytule tekstu myślałem, że to będzie ścieranie „Rtęci” w pył, a opisujesz dryblowanie zestawem żelaznych chwytów Kierca i dobudowujesz sobie kontekst łańcuszkami-przytoczeniami, mniej lub bardziej wyszukanymi cycatami, jednocześnie z drugiej strony podkreślając „skrajny antyintelektualizm” tej poezji. Troszku zgrzyt. No, zwłaszcza, heh, z Janem Pawłem II to niezła przeginka.
Bardzo lepki, kleisty ten szkic niestety, ale zamiast czytelnika, przylepiła się masa niepotrzebnych nazwisk i cytatów. Nie mam nic do recenzenckiej „erudycji”, ale Grzesiek ma rację: zamiast zetrzeć Kierca (odwagi, towarzyszu!), z jego tomiku został tu tytuł i znane klisze, a cała reszta to fiszki, które się poprzyklejały nieco przypadkowo. Nie wiem już, co tu bardziej świszczy – ten posiwiały ministrant, czy krytyk na klawiszach (konkretów życzę, towarzyszu!).
I znów się ustawię niejako w opozycji do Grzegorza 😉 Chociaż nie do końca. Doceniam rozmach, z jakim autor wziął się za tekst o Kiercu; nie wiem nawet, czy autor „Cła” jest tego wart. Inna rzecz, że nie jest to szkic tak dobry, jak ostatnie teksty Maćka choćby dla Biura Literackiego 😉 Poniżej kilka słów polemiki – w zamierzeniu życzliwej (mam nadzieję, że budującej).
Tekst waha się dla mnie pomiędzy stylem nachalnie wręcz prozatorskim (z „przejaśnieniami, przejęzyczeniami”) a nadmiernie suchym, reporterskim. Brakuje flow – ale to ogólne wrażenie.
Co do konkretów, nie podoba mi się sposób osadzenia w tekście odwołań i odnośników. O ile rozumiem żartobliwe, felietonistyczne nawiązanie do Le Clezio (który wziął się jakby znikąd, ale dla swojej obecności nie potrzebuje żadnego usprawiedliwienia), o tyle – Bachelard? W takiej postaci, z takim krótkim i nic nie mówiącym cytatem, który daje się dopasować praktycznie do wszystkiego? Robi się z tego trochę bigos (wiem, że sam mam niezdrowy nawyk nabijania tekstu mądrymi nazwiskami, tym bardziej chciałbym zwrócić autorowi na to uwagę). Pojawienie się Cummingsa też pozostaje zupełnie niewyjaśnione, Wat tłumaczy się z trudem. Wundta i Abramowskiego – ten drugi nie tylko na portalu literackim nie bardzo broni się jako autorytet – streszczasz urywkami zdań. Z kolei w wypadku Wielkiej Ody (można założyć, że czytelnicy Karpo mieli z nią jednak kontakt…) przytoczony jest – zamiast wskazania konkretnej myśli, refleksji krytyka – niepotrzebnie długi fragment, sprawiający trochę groteskowe wrażenie (można odebrać ten cytat jako niepotrzebną łopatologię).
A Karola Wojtyłę akurat rozumiem, bo to faktycznie jest inspiracja Kierca 😉 W „Celu sfer” (zbiór esejów Kierca), który czytałem niejako pod przymusem, poeta „czyta Janem Pawłem” między innymi Przybosia – książka jest przerażająca, ale potwierdza to, o czym pisze Maciek.
Poza tym – trochę za dużo cytatów, trochę niezdecydowanie (rozumiem, że książka Ci się nie podoba, ale żeby się tego dowiedzieć, czytałem szkic trzy razy). „Rtęć” można faktycznie – i tu się zgadzam z Grzegorzem – zetrzeć w pył w błyskotliwym, erudycyjnym stylu, na jaki Maćka Topolskiego przecież stać. Ciągle mam wątpliwości, czy warto o Kiercu pisać w ogóle w inny sposób.