?Człowiek ambitny, nawet pełen zalet, może być uczciwy jedynie zewnętrznie. Dowierzajmy tylko zobojętniałym.?

E. Cioran


Dywan, nowy tomik Adama Wiedemanna, to książka kłopotliwa. Jakkolwiek nie próbować, jakichkolwiek chwytów i ujęć nie stosować ? nieustannie coś się z niej wymyka, wyślizguje, leci przez ręce. Bezwład staje się zatem tym, co paradoksalnie organizuje i splata ów Dywan, nadaje mu ciężar i charakter. Trudno tę obojętność ? gdyż i tak można to zjawisko nazwać ? przyjąć, bo choć ma tu różne odcienie, wymierzona jest także w tego, kto czyta: uniemożliwia wszelką zażyłość, ucina dialogi. I tak, zostawieni najwyraźniej sami sobie, próbujemy wyłapać wzór, podjąć decyzję, co potraktować serio, a co jest ?tylko przykładem, który można by czymś zastąpić?.

Dwie ostatnie książki Wiedemanna, Pensum i Filtry, wyznaczają dwa możliwe oblicza tej poezji, dwa stany skupienia, w które osiadają Wiedemannowe obserwacje codzienności. Wzrok poety bywał czuły, choć nie czułostkowy, bywał jasny, lekki i niezobowiązujący, walczył o lepsze z  ironicznym komentarzem, grał z nim na styku pretensjonalności i nieoczekiwanego. To Filtry. Pensum towarzyszyło ciemniejsze światło, intensywniejsze obrazy, ostre przejścia ? wzrok, choć wyostrzony, nie dowierzał tu sam sobie; często kierował się do wewnątrz, momentami stawał nieobecny. Dywan zaś to zapis samego doświadczenia bycia patrzącym. Wzrok mówiącego nie próbuje tu podbić i opanować otoczenia, nie chce z nim grać w zapamiętywanie i odtwarzanie, nie ma ochoty bawić się iluzjami. Podstawowym jego ruchem wydaje się ślizganie, prześlizgiwanie po przedmiotach, ludziach, miejscach. Zahacza się o szczegóły (pięty ?fioletowe i marne?), tylko po to by po chwili od nich odpaść, stwierdzić ich niekonieczność, zastępowalność. Patrzący przymyka oczy, gdy widok go męczy lub nuży. Przypomina sobie obrazy, by od razu dostrzec w nich klisze, odwołać je, zbanalizować. Tu być może warto pójść za słowem. Wiedemann zawsze był mistrzem podpatrywania banalności, traktowania jej tyleż z ironią, co czułością: wyłowić, pokazać, uprowadzić nagłą puentą w poetycką samowystarczalność. W ciemnym i gęstym Dywanie banał ukazuje swoje czarniejsze oblicze ? czyli brak konkretnego oblicza, przypadkowość powtarzaną na mocy konwencji, przetaczającą się przez język i napataczającą się uwadze z percepcyjnego nawyku. Jak w sprzecznym, dwuznacznym zdaniu z wiersza Wczoraj: ?zdziwienie przechodzi w zwyczaj?. Nie wydaje się, żeby szło tu o cnotę wiecznego zadziwienia, właściwą dzieciom i filozofom. Najprościej chyba czytać tak: coś, co pierwotnie zaskakiwało, zostaje włączone do repertuaru środków i zachowań, rozwichrzenie spowodowane nowym elementem wygładza się i harmonizuje, amplituda emocji ulega zmniejszeniu. Inaczej zaś: samo zdziwienie, czyli umiejętność dostrzegania tego, co się różni, również staje się wyuczonym zachowaniem, paradoksalnie spetryfikowanym przez przyzwyczajenie. Siła otoczenia do wpływania na tego, który patrzy, ulega ciągłym ograniczeniom. Jak w wierszu Zagładzony:

Cierpliwość wystaje z matni. No tak, dużo jest
bólu. Nic nie da się porównać z solą w oku,
krostą. A jednocześnie wszystko to, z poczuciem

obrzydliwości włącznie, daje podobny efekt, by
tak rzec, łaskotania. Głód, łaskotanie; strach,
łaskotanie; samotność, łaskotanie.

Gładzić, głodzić, zgładzać ? trzy czynności aktywnie oddziałujące na innego człowieka, na jego ciało, na jego istnienie, u Wiedemanna zbiegają się w nową, neologiczną kondycję bycia ?zagładzonym? ? spacyfikowanym, słabo reagującym na bodźce (?efekt łaskotania?), zobojętniałym. Co najważniejsze jednak, bohater tych wierszy krąży wokół swojej obojętności na kilka sposobów. Po pierwsze: broni jej. Po drugie: broni się nią. Po trzecie wreszcie: zawierza jej i pozwala, by pozostała. Zachowania obronne uwidaczniają się w dość obcesowym i zaczepnym traktowaniu słuchającego, w tym także czytelnika ? dlatego też tak trudno do tego tomiku podejść, nie narażając się na wyśmianie przez same wiersze. Mechanizm ów widać na przykład w  Słuchając Mozarta:

(?)Siostro, powiedz,
umierasz? Bądź z nami szczera. Zresztą
nie zostało ci wiele czasu. My wiemy swoje, ty wiesz swoje.
po prostu będziemy wiedzieli to dłużej. Umierasz?

Umrzyj. Żyj. Co za człowiek,
któremu to jakby wisi, wszystkie te nastroje, jakie mamy, zanim się zdecydujemy,
jaki nastrój ma zapanować dzisiejszego dnia. Rozmaryn
nie podlany. Umierasz? Zostawiasz nas? No to zmykaj.

Co mam się wzruszać byle zapaszkiem spod pachy? Umieraj,
żyj, czy naprawdę każda zmiana nastroju musi wywoływać w tobie
tę histerię? Naprawdę jesteś moją siostrą. Nie znam cię. Spadaj. Bądź sobie
kim chcesz.

Indyferentność, zacieranie różnic, jest także wymykaniem się odpowiedzialności za decyzje, odżegnywaniem od wszelkiego sprawstwa. Co krok, co wiersz, Wiedemann ośmiesza czytelnicze przywiązanie do myśli o celowości i ostatecznym kształcie elementów tekstu: ?W tym zdaniu// nie ma blasku nie ma/ piękna. Wypadło komuś na// nieszczęście i z dupy,/ ale na szczęście ma jeszcze// tyle/ takich samych? [Pawie pióra]; o ich przeznaczeniu dla kogoś: ?Kto mnie słucha? Przechodnie/ srają w spodnie? [Wczoraj]. Wiersze z Dywanu chcą jawić się, jakby było im wszystko jedno, czy będą czytane, przeczytane, pomylone. Chronią się autoironiczną świadomością, że ?tylko recenzje/ przetrwają?; trochę gryzą.

***

?Wlec się spokojnie, jak ślimak, i zostawiać ślad – ze skromnością, starannością i w gruncie rzeczy z obojętnością… z cichą rozkoszą, w bezimienności.? E. Cioran

Dywan nie jest książką jednolitą ani spójną, na osnowie plecie się kilka wątków, ale wzór pozostaje zatarty. Można jednak wyróżnić miejsca, w których wyraźnie ulega przekształceniu, odwróceniu na lewą stronę. Jeśli zaś za osnowę uznać wieloznaczną obojętność, to miejscami przeskoku byłyby zmiany jej nacechowania. Tak dzieje się, kiedy agresja (wszelkie zaczepki i ataki) ustępuje pola swego rodzaju samowystarczalności, zamknięciu nie przeciwko temu, co na zewnątrz, a dla zachowania tego, co w centrum ? ku mówiącemu. Wyraża się w swoistym zawieszeniu ekonomi wymiany, jak w Wizycie u Starszej Pani: ?Uczciwie mówiąc, nie masz tu nic do dodania/ ani do odebrania, brak ci pokory oraz pychy?; jak w Ja ci pokażę: ?wymagam// od świata, żeby działał, bo leżę w małym ogródku,/ otaczają mnie kwiaty, motyle, niczego mi nie brakuje?. Wymiana może zaistnieć jednak, o ile zrezygnuje się z centrum, jak w Słowiku niestandardowym: ?Wolę mówić, co zechcesz, lubię robić/ wszystko dla innych, o ile// za to zapłacą, taki jestem?. Te łagodne stany swego rodzaju neutralności, minimalizowanych napięć, ograniczanych interakcji wyznaczają najspokojniejsze, najpogodniejsze tony, które w Dywanie wybrzmiewają wcale często. Od nich jednak, w samej już końcówce książki, mówiący wychodzi ku nieoczekiwanej delikatności i równie nieoczekiwanej determinacji. Ani zaczepny, ani obronny, nie odrzucający a przyjmujący ? to ostatni rodzaj obojętności ujawniający sie u autora Pensum, inny na tyle, że wymagał drugiego motta. Widać go w  Namiotach dla pielęgniarek, jednym z najpiękniejszych wierszy tego ciemnego tomu:

A zatem zgódź się, proszę, tak jak ja się zgadzam
na rozpuszczenie w tobie, na rozbicie we mnie,
żeby nie było wstydu, niech już raczej proszek

spierze błąd, bezimiennie, niech wiatr zwieje ślad,
niech pies się nie wywącha i niech nawet woda
nie dostrzeże kamyczka, co jej w wiadro wpadł.

Zacierać, nie dostrzegać. Spierać, rozpuszczać. Rozmywać.  Pomiędzy głosami sarkazmu, obrazowymi i językowymi kliszami (mającymi, na marginesie, wyraźnie kampowe zaplecze), gestami zrezygnowania, pojawia się czułość i stanowczość ? gotowość do poddania granic, oddania imienia, otwartego przyjmowania. Wydaje się, że mówiący oscyluje pomiędzy poczuciem własnej koncentryczności, ?zamkniętości? (obojętne zewnętrze), a nastawieniem na innego, wystawieniem się i zgodą na wchłonięcie (obojętne centrum). Zawieszony pomiędzy tymi biegunami, mówi w pozbawionym tytułu wierszu kończącym tom, w ostatniej strofie: ?Zauważyć siebie w takim/ czy innym związku, spruć się i zrobić z siebie sweter;/ obdzielać można tylko swoim własnym szczęściem?. Nie działać, będąc, albo nie być, działając. Ostatecznie zostaje tylko paradoksalna afirmacja nudy i inercji: ?Na myśl o sobie chce ci się tylko ziewać; na tej szczególnej modlitwie poprzestań?. Jednak afirmacja.

Bohater wierszy Wiedemanna ? poety wolności, jak go nazwał Darek Foks ? stara się być wolny właśnie, wolny jednak w dość nieoczekiwanym sensie. W eseju O tym, czego możemy nie robić (z tomu Nagość) Giorgio Agamben pisze: ?człowiek jest istotą, która może własną niemoc?. To szczególny rodzaj niemocy będący możnością niewykorzystywania swojej mocy ? wolnością do niedziałania, świadomością, ?czego nie możemy lub możemy nie robić?. Wracając do nowej książki Adama Wiedemanna ? jakkolwiek nie próbować jego wierszy dotknąć, poruszyć, rozbroić, nic się nie stanie, gdyż pozostaną bierne w swej wolności do nieodpowiadania, niewspółpracowania, pozostaną dywanem obojętnie przyjmującym wszelkie czynione na nim kroki.

Marta Koronkiewicz

Adam Wiedemann, Dywan, WBPiCAK, Poznań 2010.