Zapalmy za mojego ojca, mówi tak. Wyciąga paczkę caro. On palił takie, tak mówi i mi podaje paczkę. Czerwone. Podpala niebieską zapalniczką. Palimy. Kuchnia poszarzała od dymu. Boazeria za mgłą. Pokoje puste.
Peter Steel nie żyje. Zakopany pod domkiem. W ogródku na Dajtkach. Cztery minuty dużymi krokami od przystanku autobusów numer siedem i trzynaście. Krążą nad nim szybowce. Czasami pikuje cesna. Widzę to wszystko z Kortowa, kiedy palę papierosy po zajęciach. Czasami z samego wydziału. Wtedy myślę, że Peter Stell zszedł w wyniku zatrzymania pracy nerek, które zostało spowodowane szokiem po zabiegu sterylizacji. Wykonanym w prywatnej klinice weterynaryjnej. Była wiosna jest jesień. Przymrozki sprawiają, że ziemia jest twarda jak okładki.
W tym pokoju zmarł mój ojciec. Położył się spać, tak mi oznajmia. Położył się spać i nie wstał. Palił wcześniej na pewno caro, bo tylko takie palił, kontynuuje. Przed dyżurem, zaspał. Trochę pachnie mi to czarnym humorem, ma do tego prawo. To jego ojciec w końcu. Może sobie na to pozwolić. Nie palimy w pokju, choć mieszkanie stoi puste. Poza książkami i meblami nic tam nie ma. Moja siostra nie chce tu nocować, oznajmia mi. Myślę, że jego siostra ma rację. Niestety. Trochę dupnie jest spać w takim domu. Palenie papierosów tam i tak jest wyzwaniem. Mgła. Za oknem gęstnieje.
Peter Steel znaleziony w hotelu robotniczym. Stoimy tam, jest maj. Kumpela dzwoni pijana. Mówię, że czekamy na policję. Ona mówi, że właśnie zostawiła typa w Lesie Kabackim z założoną na penisa prezerwatywę i ją to bardzo śmieszy. Ja nie wiem czy to ma jakiś sens, ale Peter Steel pił przez dwie doby i coś mogło się spieprzyć w mózgu. Policja nie chce wyważyć drzwi, więc wołamy kolesia z narzędziami. On to robi. Koleżanka kończy rozmowę. Podważone drzwi uderzam barkiem i mnie boli. Nie daję rady. Później kopię w nie. Peter Steel nie chce nas tam wpuścić. Harcownik z niego, tak jak kiedyś. Dzwonię do koleżanki i mówię, że trochę jest napięta atmosfera, ale ona jest pod wpływem narkotyków. Niestety. Wreszcie drzwi wypadają jakoś i słyszę: o jezu. Zapalam dzinlinga, bo wiem co później będzie. Poczuję składające się pode mną kolana. Gumowe stawy i milion ton na górze. Jest ten jebany maj, który przyszedł po tym paskudnym kwietniu. Jest tak lepko, że noszę przy sobie ręczniki papierowe. Schowane w plecaku. Wyjmuję je co kwadrans. Przecieram dłonie. Kark. Czoło. Pryszcze wywalają jak po wódce. Mżawka. Przyjeżdżają z plastikową trumną po Petera Steela. Pokazuję gdzie klęczy. W którym robotniczym pokoju dostał wylewu. Kiedy go podnoszą wylatują mu rzygowiny. Zaczyna śmierdzieć. Marnie.
Czytam teraz wyrywkami, tak mi mówi. Kiwam głową. Moja matka nie wstawała. Zamontowaliśmy jej windę z balkonu, żeby łatwiej byłoby ją pchać razem z wózkiem po Podgrodziu. Stwardnienie to słaba sprawa, oznajmia mi. Widziałem interwencyjne reportaże na ten temat, więc całkowicie przyznaję rację. Patrzę na książki. Dużo książek i łóżko rodem ze szpitala. Idziemy zapalić jeszcze po papierosie. W kuchni. Gadamy o Rorthym i Barthesie. Dochodzimy do wspólnych wniosków.
Michał Krawiel
Zapalmy za mojego ojca, mówi tak. Wyciąga paczkę caro. On palił takie, tak mówi i mi podaje paczkę. Czerwone. Podpala niebieską zapalniczką. Palimy. Kuchnia poszarzała od dymu. Boazeria za mgłą. Pokoje puste.
Peter Steel nie żyje. Zakopany pod domkiem. W ogródku na Dajtkach. Cztery minuty dużymi krokami od przystanku autobusów numer siedem i trzynaście. Krążą nad nim szybowce. Czasami pikuje cesna. Widzę to wszystko z Kortowa, kiedy palę papierosy po zajęciach. Czasami z samego wydziału. Wtedy myślę, że Peter Stell zszedł w wyniku zatrzymania pracy nerek, które zostało spowodowane szokiem po zabiegu sterylizacji. Wykonanym w prywatnej klinice weterynaryjnej. Była wiosna jest jesień. Przymrozki sprawiają, że ziemia jest twarda jak okładki.
W tym pokoju zmarł mój ojciec. Położył się spać, tak mi oznajmia. Położył się spać i nie wstał. Palił wcześniej na pewno caro, bo tylko takie palił, kontynuuje. Przed dyżurem, zaspał. Trochę pachnie mi to czarnym humorem, ma do tego prawo. To jego ojciec w końcu. Może sobie na to pozwolić. Nie palimy w pokju, choć mieszkanie stoi puste. Poza książkami i meblami nic tam nie ma. Moja siostra nie chce tu nocować, oznajmia mi. Myślę, że jego siostra ma rację. Niestety. Trochę dupnie jest spać w takim domu. Palenie papierosów tam i tak jest wyzwaniem. Mgła. Za oknem gęstnieje.
Peter Steel znaleziony w hotelu robotniczym. Stoimy tam, jest maj. Kumpela dzwoni pijana. Mówię, że czekamy na policję. Ona mówi, że właśnie zostawiła typa w Lesie Kabackim z założoną na penisa prezerwatywę i ją to bardzo śmieszy. Ja nie wiem czy to ma jakiś sens, ale Peter Steel pił przez dwie doby i coś mogło się spieprzyć w mózgu. Policja nie chce wyważyć drzwi, więc wołamy kolesia z narzędziami. On to robi. Koleżanka kończy rozmowę. Podważone drzwi uderzam barkiem i mnie boli. Nie daję rady. Później kopię w nie. Peter Steel nie chce nas tam wpuścić. Harcownik z niego, tak jak kiedyś. Dzwonię do koleżanki i mówię, że trochę jest napięta atmosfera, ale ona jest pod wpływem narkotyków. Niestety. Wreszcie drzwi wypadają jakoś i słyszę: o jezu. Zapalam dzinlinga, bo wiem co później będzie. Poczuję składające się pode mną kolana. Gumowe stawy i milion ton na górze. Jest ten jebany maj, który przyszedł po tym paskudnym kwietniu. Jest tak lepko, że noszę przy sobie ręczniki papierowe. Schowane w plecaku. Wyjmuję je co kwadrans. Przecieram dłonie. Kark. Czoło. Pryszcze wywalają jak po wódce. Mżawka. Przyjeżdżają z plastikową trumną po Petera Steela. Pokazuję gdzie klęczy. W którym robotniczym pokoju dostał wylewu. Kiedy go podnoszą wylatują mu rzygowiny. Zaczyna śmierdzieć. Marnie.
Czytam teraz wyrywkami, tak mi mówi. Kiwam głową. Moja matka nie wstawała. Zamontowaliśmy jej windę z balkonu, żeby łatwiej byłoby ją pchać razem z wózkiem po Podgrodziu. Stwardnienie to słaba sprawa, oznajmia mi. Widziałem interwencyjne reportaże na ten temat, więc całkowicie przyznaję rację. Patrzę na książki. Dużo książek i łóżko rodem ze szpitala. Idziemy zapalić jeszcze po papierosie. W kuchni. Gadamy o Rorthym i Barthsie. Dochodzimy do wspólnych wniosków.
życiopisanie – proza życia