Piękno w grze
Jestem uzależniona od TVN 24, uzależnienie jak wiadomo charakteryzuje się tym, że wiemy, że coś nam szkodzi, ale nadal to robimy i co więcej w przekonaniu, że mamy z tego przyjemność. W okresie zanim wypadliśmy z grupy (znaczy z tej grupy), nałóg gadał do mnie o piłce nożnej głosami wszystkich ludzi tego świata, między innymi głosem superniani Doroty Zawadzkiej. Zdałam sobie sprawę, że wszyscy znają się na piłce nożnej, oczywiście wszyscy też znają się na polityce, a jak powszechnie wiadomo, wszyscy też znamy się hydraulice, remontach, wszyscy wiemy lepiej, jakie leki należy kupić, jak nas kłuje tu i ówdzie i co piszczy w prawie.
Skąd się zatem bierze ten wyraz zagubienia połączonego z pewną maltretacją, jak komuś, kto zna się przecież na dryblowaniu i lobowaniu, przyczynach kryzysu w Grecji i skutkach likwidacji OFE, wyższości gipsu francuskiego nad gotową masą akrylową, rehabilitacji skręconej nogi i lukach w systemie podatkowym, chcę pokazać wiersz. Ten wiersz oczywiście, który zwala mnie z nóg zachwytem jak Zidane Materazziego. Po mikroekspresji bezradności wybrzmiewa zdanie ?Ale wiesz, ja się nie znam na poezji?. I ja zawsze w tym momencie, zżymając, na czym świat stoi, zaczynam tłumaczyć, że nie trzeba się znać na gotowaniu, żeby stwierdzić, czy zupa jest smaczna, ani na geografii, żeby docenić urok krajobrazu, ani na stolarce, żeby powiedzieć, czy szafa pasuje do kanapy, ani na szewstwie, żeby stwierdzić, czy buty są wygodne. Gdybym za każde takie tłumaczenie dostawała 10 zł., miałabym bibliotekę wielkości Stadionu Narodowego. Jak to się dzieje, że ta jedyna dziedzina opiera się przeciętnemu i powszechnie panującemu w innych dziedzinach eksperctwu, ograniczając się do wąskiej niszy piszących i aspirujących na piszących.
Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez wychowawczynię mojej bratanicy, żeby przyjść do szkoły i poprowadzić lekcję o poezji, a jak sądzę, raczej po to, żeby dzieciakom powiedzieć ?Poetka wygląda tak?. Bratanica, jak sądzę, była przerażona, że narobię jej obciachu, więc ja też trochę się stresowałam, żeby wymyślić taki scenariusz, który będzie i poetycki i na tyle pociągający, że moja bratanica nie zostanie obiektem szkolnego znęcania. Lekcja w ogóle miała objąć dwie klasy II i IV, co trochę komplikowało kwestię, jak te dzieciaki zintegrować. W końcu poczytałam dzieciakom kilka wierszy z książki, którą nazywam na własne potrzeby podręcznikiem ?jak przekonać się do frajdy z czytania poezji w weekend?, to jest z ?Fioletowej Krowy? Barańczaka, a następnie rozdałam małe karteczki i poprosiłam, żeby każde dziecko napisało jakiś wyraz, który lubi, który mu się podoba, może być rzeczownik, czasownik, przymiotnik etc. (tak przy okazji przypominaliśmy sobie definicje, co jest co). Karteczki wrzuciliśmy do koszyczka, wiadomo co dalej. Dzięki wam dadaiści, za ten niewymagający nakładów scenariusz lekcji języka polskiego. Wylosowaliśmy wyrazy, zapisaliśmy na tablicy, wyszedł absurd, oczywiście, więc trzeba było zrobić burzę mózgów, jakie zastosować odmiany tych wyrazów, żeby to choć gramatycznie brzmiało. Dzieciaki się przekrzykiwały, nie tylko w propozycjach, ale w tym co one tak naprawdę znaczą i dlaczego dana fraza ma sens lub nie ma sensu albo dlaczego jest tak bardzo śmieszna, albo co można by dodać, żeby była bardziej sensowna lub znaczyła coś całkiem poważnego. Potem jeszcze pobawiliśmy się metodą oulipowską S+7. No i tak, na koniec padło to zdanie, że ?poezja jest całkiem fajna?, i że ?wiersze nie muszą być do rozumienia?, o co mi w gruncie rzeczy chodziło. Jednakże, niestety, jedna lekcja nie zmieni tego, że wiersz to przede wszystkim przedmiot słynnej, ale moim zdaniem nieświetnej, ?analizy i interpretacji?.
Internet obfituje w scenariusze lekcji dotyczące analizy i interpretacji konkretnych wierszy, ale oprócz tego udało się znaleźć scenariusz lekcji pod tytułem ? Jak czytać wiersze, czyli tworzymy poradnik interpretatora.? i tam ćwiczenie nr 2:
? Uczniowie pozostają w swoich grupach. Nauczyciel na tablicy rysuje model ?rybiego szkieletu?. W głowie wpisuje problem : ?Dlaczego często tak trudno zinterpretować (zrozumieć) wiersz??. Uczniowie ustalają w grupach główne czynniki, które mogą mieć wpływ na ten problem. Na końcach ?dużych ości? pojawiają się przykładowe hasła: ?Nieuważne odczytanie utworu?, ?Brak znajomości biografii autora?, ?Brak znajomości kontekstu historycznego, kulturowego?, ?Brak umiejętności posługiwania się terminologią ?poetycką??, ?Nieumiejętność poddania się ?działaniu? poezji?.
Czyli od lat szkolnych mówi się ludziom, że poezja to rzecz trudna, od lat szkolnych mówi się, że to wymaga wiedzy i żmudnego rzemieślnictwa i jakiejś magicznej umiejętności ?poddania się działaniu poezji?.
Dalej pojawia się model interpretacji, który (jak wynika ze scenariusza) pochodzi z podręcznika dla klasy III gimnazjum W. Bobińskiego ?Świat w słowach i obrazach? (WSiP):
Wszystkie scenariusze ?analizy i interpretacji? mniej czy bardziej bazują na tym schemacie. Schemat z pewnością się sprawdza, jeśli chodzi o nauczenie pojęć ze słownika terminów literackich i prawidłowe rozpoznawanie ich w wierszu, ale jeśli chodzi o pokazanie, gdzie tkwi przyjemność z czytania wierszy, to nie tyle ten schemat się nie sprawdza, ten schemat tę przyjemność odbiera. Co również jakby oczywiste, wiele wierszy współczesnych nie przystaje do tego schematu. Wydostanie się kiedyś później z tej sztampy, po to żeby poczytać współczesną poezję, może okazać się niewykonalne.
Ze szkoły więc człowiek wynosi przekonanie, że poezja wymaga żmudnej analizy i interpretacji, wynosi nie zawsze użyteczny schemat tej analizy i interpretacji, a do tego dochodzi jeszcze pytanie jaką znajomość poezji może wynieść i co za tym idzie jaki jej obraz?
Zgodnie z podstawą programową dla liceum i gimnazjum, utwory poetyckie, których nie można pominąć w toku nauczania, to:
*Ignacy Krasicki ? wybrane bajki;
*Dziady cz. II, Reduta Ordona;
* Bogurodzica; Lament świętokrzyski;
*Jan Kochanowski ? wybrane pieśni, treny i psalm;
*Dziadów część III,
*Pan Tadeusz;
I jeśli poprzestaniemy na tym, czego pominąć nie wolno, to okazuje się, że po XIX wieku poezja nie istnieje. Dadaizm, który tak rozbawił dzieciaki w klasie mojej bratanicy, jest niekonieczny.
Oprócz tego, w podstawie programowej występują następujące utwory poetyckie, które można pominąć i przy których istnieje pewna swoboda doboru utworów, co widać ze sformułowań:
Gimnazjum: wybrane wiersze następujących poetów XX w.: Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska, Kazimierz Wierzyński, Julian Tuwim, Czesław Miłosz, ks. Jan
Twardowski, Wisława Szymborska, Zbigniew Herbert;
Liceum: Juliusz Słowacki ? wybrane wiersze;
Cyprian Norwid ? wybrane wiersze;
Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Różewicz,
Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Zbigniew
Herbert, Ewa Lipska, Adam Zagajewski,
Stanisław Barańczak ? wybrane wiersze;
Miron Białoszewski ? wybrane utwory;
W ramach programu rozszerzonego jeszcze są wybrane wiersze dwudziestowiecznych poetów
polskich (innych niż wymienieni na poziomie podstawowym).
Teoretycznie rzecz biorąc, nie jest tak źle. Dobrze by było, gdyby wszyscy znali faktycznie te dobre wiersze tych autorów (no ale to zależy od nauczyciela, co wybierze, albo od podręcznika), ale jednak niedosyt pozostaje, wystarczyłoby wpisać do programu chociaż liceum, zapoznanie się z twórczością laureatów czy nominowanych do Nagrody Nike, Nagrody Gdynia z poprzedniego roku, choćby z jednym wierszem. Można by sprawdzić jakie konkretnie wiersze w/w niekoniecznych autorów funkcjonują w podręcznikach, ale szczerze mówiąc, aż się boję. Jednocześnie mam nadzieję, że istnieją jacyś fantastyczni nauczyciele, którzy potrafią dobrze wybrać. Ale jak to było po meczu z Czechami: nadzieja umiera ostatnia.
I zastanawiam się jeszcze nad tym, jaki w zasadzie jest cel zaznajamiania z poezją, rozumiem, że należy spuściznę znać, tylko co w zasadzie po tej znajomości przychodzi, że czasem coś się rozpozna? W całym tym nacisku na analizę i interpretację tkwi jakaś podprogowa informacja o bezużyteczności poezji. Podczas gdy wiersze są chyba między innymi po to, żeby mówić do siebie lepiej, doskonalej i odkrywać zakryte, świecić latarką w mroku, tego czego powiedzieć inaczej się nie da, świecić latarką w mrok niewysłowionego. Nawet jeśli wiersz ma być zagadką, to dobra zagadka zawsze mówi więcej, niż zawiera się w prawidłowej odpowiedzi na nią. W tym skupieniu na tym, kto do kogo, o czym mówi i w jakiej formie, cała ta funkcja rozwijająca w jakimś sensie człowieka, ulega zagubieniu. Przychodzi na myśl, że poezja w szkole jest traktowana jak gra szklanych paciorków z powieści Hessego, również w tym aspekcie, że nie wiadomo dokładnie, o co chodzi, ale trzeba ćwiczeń i wyrzeczeń.
Marzyłby mi się taki scenariusz lekcji dotyczących poezji, który oparty byłby o syntezę, a nie o analizę. Zachwyt jest syntezą. Schemat najprostszy: 30 wierszy do przeczytania i wybranie tego jednego, który podoba się najbardziej i uzasadnienie, dlaczego się podoba bez oparcia o jakikolwiek schemat. Scenariusz, który z każdego uczyni eksperta. I powtarzanie tego scenariusza choć raz do roku w każdej klasie od gimnazjum do liceum.
Nie mam pojęcia, na czym polega spalony, ale kiedy chłopaki na boisku wyczyniają te cuda nogami, że nie wiadomo czy kopną w przód, czy w tył, czy w bok, kiedy z pozycji niemożliwych robią główkę albo kiedy bramkarz w ostatniej chwili wali pięścią w piłkę, to jest to piękne i wiedza o spalonym do docenienia tego piękna nijak mi nie jest potrzebna. Gdyby można było nauczyć, że nie trzeba wiedzieć, co to metafora, epitet, ekfraza, anafora, inwokacja, żeby odnaleźć przyjemność w czytaniu poezji, byłoby całkiem pięknie.
Monika Mosiewicz
Problem w tym, że te wszystkie wygibasy, cuda niewidy, główki i dryblingi istnieją tylko i wyłącznie dlatego, że Anglicy swego czasu dali światu ten cudowny wynalazek, jakim jest spalony. Bez spalonego piła nożna byłaby przekopywaniem gały od siatki do siatki. Można oczywiście zachwycać się piłką nożną, nie wiedząc, co to pułapka ofsajdowa, ale grać w piłkę bez tej wiedzy – już niekoniecznie 😉
Nieprawda, Tomku, spalony jest tylko dodatkową komplikacją, choć bardzo zasadniczą, i ograniczeniem jednych możliwości na rzecz innych. Dryblingi (zwody, kiwki), uliczki, wrzutki za plecy, centry, zabieranie obrońcy na walizkę, siatki, zagrania dwójkowe, trójkowe, klepki, pięty, klatki, nożyce, wrzutki, przerzuty, opadające liście, fałsze, kapki, kolanka, dzwony itd. istniałyby tym bardziej, i nawet odgrywałyby większą rolę. Spalony (a także kolejne wprowadzane ograniczenia) powoduje, że piłka nożna stała się bardziej grą zespołową niż sportem indywidualnym, i właśnie te wszystkie wygibasy tracą na wartości, choć wciąż są jej solą (w rozumieniu wody morskiej, formacje/taktyka/zespół to woda, ale że jest morska, decyduje sól).
Nieprawda, Jacku, piłka nożna to spalony par excellance, a ty mówisz po prostu o innej dyscyplinie, która, szczęśliwie, nie ma nawet nazwy.
Nieprawda, Tomku, mówiłem o piłce nożnej. Oczywiście, że bez spalonego byłaby zupełnie inna. Odniosłem się tylko do Twojego zdania o cudach niewidach. Bez spalonego byłoby na boisku więcej miejsca i sądzę, że cuda niewidy odgrywałyby wtedy jeszcze większą.
No ale ustalimy to już przy stoliku 🙂
Spotkał się Mourinho z Guardiolą pod sklepem monopolowym. Wymienili „klepki, pięty, klatki, nożyce, wrzutki, przerzuty, opadające liście, fałsze, kapki, kolanka, dzwony”, ale nie jest to rozmowa handlarzy starzyzną ani sadomasochistów ani ministrantów, ale pouczająca konwersacja wybitnych specjalistów wszystkiego, między innymi od od wody morskiej.
Oczywiście „w rozumieniu wody morskiej”
Fascynujące. Stadiony i morza świata czekają.
🙂
Kochani ludkowie, nie chodzi tu o piłkę kopaną, ale o edukację… O naukę języka po… Tak, poprzez język poetycki języka polskiego. Bardzo ciekawe propozycje! Przekonuje mnie możliwość syntezy wiersza jako nauka poprzez twórczość, jaką by ona nie była, to lepsze niż analiza i przyszpilanie formułek. Brawo dla autorki.
Miałem w liceum parę nauczycielek i jednego nauczyciela z „sercem”, którzy w sumie realizowali właśnie taki program nauki jak proponowany – czyli zamiast „naukowych” analiz – raczej pokazanie o co w tym naprawdę chodzi. Nie wiem czy to nazwać syntezą – raczej IMHO chodzi tu o możliwość wsłuchania się w twórczość – z nauczycieli pamiętam rusycystkę, która nam puszczała Okudżawę i Wysockiego z płyt winylowych a potem przechodziła do Puszkina i pokazywała, że to bardzo podobna „melodia wiersza”, polonistkę, która jedną lekcję w miesiącu poświęcała na omówienie lektur, wg własnego wyboru uczniów, przy czym omówienie polegało na odczytywaniu ulubionych fragmentów a następnie wspólnym zastanawianiu się, dlaczego akurat to kręci kogoś i jako to się ma do jego/jej aktualnych problemów życiowych, czy nauczyciel muzyki, z którym podróż przez epoki muzyki poważnej polegała na słuchaniu kolejnych płyt i rozmowach jak i dlaczego akurat to oddaje dobrze ducha epoki oraz dlaczego nie zostało zapomniane.
Chyba trochę niezręcznie zapodałem pierwszy komentarz i skierowałem — szczęśliwie na krótko, a to dzięki przecudownemu komentarzowi tere — rozmowę z edukacji na gałę. Choć moje intencje w sposób oczywisty (dla mnie) były szlachetne i trywialne: chodziło mi o legendarną różnicę między kibicowaniem a kopaniem. A mówiąc żołnierskimi słowy: być może wiedza praktyczna o materii wiersza nie ma znaczenia dla zachwytu i kibicowania, ale dla pisania już miewa, nawet jeśli nie jest usystematyzowana i nazwana. Ale nawet z kibicowaniem to działa tylko do pewnego poziomu. I tak jak (jako kibic) raczej wymienię z pamięci wszystkie turniejowe składy Portugalii od 1996 roku, tak i czytelnik, porządnie zarażony zachwytem, sam z czasem sam rozkmini, co to przerzutnia, co elipa, co spadek adoniczny, a co akcent proparoksytoniczny.
Muszę się przyznać, że ostatnio zdenerwowały mnie przekazy medialne związane z piłką nożną (wyłącznie), oto moja odpowiedź im (syntetyczna, mam nadzieję):
GLOSSOLALIA POSTEUROTYCZNA
Every day no idea
Senza intelligenza
Der Klopf an einen Dummkopf
Les idiots frénétiques
Mente cactus
Koko spoko
Wot kurak durak