Z Ewą Jarocką o jej debiutanckiej książce „rozmawia” Ewa Olejarz.

zderzenie mam

: co ci rzekła?

zderzenia brak, atjec

: u mnie bez słów, a u ciebie?

motyw

: jak się widzisz w przekreśleniu?

 

barwa

: nie jesteś szaro-niebieska. JAKA?

TREŚĆ

:

DLACZEGO TWARDO ŚPISZ, DLACZEGO NIEBO?

(wieczorem)

:

GDZIE CHOWASZ PILNICZEK?

(ni ma)

:

PODAJ NUMER AUTOSTRADY!

(wieczorową porą)

:

WYJAŚNIJ SZYMBORKĄ

(szymborka)

:

OPOWIEDZ MI O FRAKTALU

(ułamkowe)

:

CO ZROBISZ, GDY WRÓCI Z DELEGACJI (?)

(ani też na tarczy)

:

CZCzCZeEmMMUUu kzik?

)***(

 

chcę wiedzieć wszystko o krwi z nosa, jabłonce twojej babki, oprawcy, farmerze, o tym, jak siedzisz w pracy i piszesz wiersze, i o tym, co wiedzą dorośli, gwarancji?

 

dasz więcej seryjnych morderców? dasz! dasz?

fine pytań

eo/

kra

 

 


Ewa Jarocka
Fragment z mojej bajki

Rozmawiałyśmy z Ewą przez komunikator na fejsbuku o naszych mamach. Nie o marzeniach, planach poetyckich, ale o nich. To pewnie było ważne dla każdej z nas. Ewa mówiła: jej mama twierdzi, że wszystko o jej wierszach wie po okładce tomiku. Moja zaś powiedziała, że nie będzie czytała moich wierszy, bo czuje się w nich szkalowana. Pośmiałyśmy się, ale w moim przypadku (nie wiem, jak w Ewy) to był raczej śmiech przez łzy. Nigdy nie chciałam, by mama tak się poczuła. Postanowiłam nawet, że nie będę o niej znów pisać. No, by jej nie ranić. Wszystko odmieniło się za sprawą pytań Ewy, które zaraz po skończeniu rozmowy dostałam pocztą. Wstęp do nich skojarzyłam z naszą pogaduchą między innymi o mojej mamie. Ale może to tylko ja nie potrafię skończyć z wypowiadaniem się na jej temat? Tak bardzo, jak bardzo, bardzo długo nie potrafiłam przerwać pępowiny. Dopiero przecież wyprowadziłam się z domu. Mieszkałam wprawdzie na studiach w innym mieście, ale po powrocie pod jej dachem urządziłam sobie drugą młodość. Było fajnie. Symbiotycznie. Mama dawała mi wszystko. Poza dorosłością.

Brak słów. Tak, to dobre określenie tego, co się wydarzyło. Oczywiście, powiedziałabym tak mamie, gdybym nie była miękka i potrafiła dbać tylko o siebie. Lub chociaż w jakiejś mierze pielęgnowała siebie. Najczęściej dbam o innych bardziej niż o własne interesy. Nie jestem jednak dobra. Jestem zła, bo gdybym nie była zła a dobra, dbałabym o siebie. I śmiało pisała o matce. Może nawet bez łez śmiała się z jej postawy? I z całego tego strasznego nieporozumienia!

Myślę, żeby to wszystko, co napisałam teraz, przekreślić. Zamazać czarnym jak noc markerem. Zapomnieć. Ale i w tym nie jestem dobra. Jestem dobra w rysunku i podjadaniu między posiłkami, ale nie w przekreślaniu. A może, gdybym częściej kreśliła, miałabym więcej spokoju w życiu? Byłabym bezpieczna, nie narażałabym się na odrzucenie, ale i nigdy nie zaznałabym bliskości z drugim człowiekiem? Takiego bycia z sobą w prawdzie, bez ocen i wymagań. Takiego istnienia, jakiego chciałby dla mnie człowiek epoki błękitu.

Na studiach magisterskich pisałam pracę o osobie, która nazwała przyszły czas epoką błękitu. Tworzyła za komuny, ale jej prace przekraczały ponurą aktualność. Dlatego napisałam w zakończeniu wspomnianego tekstu, że może epoka tego człowieka była szara, ale była to szarość ocierająca się o błękit ? symbol głębi. Tam się bowiem wydarzyło wszystko, z czego czerpiemy dziś i być może czego nigdy już nie pojmiemy, bo, na przykład jest żywe. Dzieje się. To był ewenement. Fenomen. Tak jak człowiek, ten moment nie ma definicji. Choćbyśmy redefiniowali jego pojęcie, zbliżali się do niego, on zawsze będzie się wymykał naszym słowom, znakom, gestom. Każdego można bowiem nazywać białym, czarnym, dwunożnym, sprytnym, ale on jest tajemnicą! Tam się ta tajemnica odsłoniła. Okazało się, że nasz czas to zwyczajna wieczność, gdzieś po rewolucji, a może raczej w trakcie jej trwania lub zupełnie przed, bo wszelkie granice uległy rozmyciu, człowiek zwrócił się ku własnemu wnętrzu. Implozja powoduje, że on nie walczy już ze światem, dąży do POROZUMIENIA, przyłącza, łączy, jednoczy, nie zmienia niczego. Poza sobą. Bo w świecie jest wszystko, co da mu bezpieczeństwo, siłę, dobro i piękno. Z tym może wyjść do ludzi. Z tym należy wychodzić do bliźniego! I ja czuję się szaro-niebieska jak teoretyk epoki błękitu! Z pełną odpowiedzialnością mogę rzec, że chociaż niewiele rozumiem, wiem, w jakim czasie żyję!

Dlatego właśnie twardo śpię, dlatego niebo. Lubię się zmęczyć i powoli zasypiać. Przeciągać w czasie moment, kiedy jeszcze nie śpię, a już czuję, że lecę w przepaść. To nic strasznego, tam mnie czeka niebo. BŁĘKIT! Wieczność! Kiedyś miewałam koszmary, dziś ich w moich snach jak na lekarstwo. A nawet jeśli się w nocy zerwę, myślę, ile mam lub coś w tym stylu. Sprytna jestem, umiem się ukoić. A właściwie zanim się obudzę, znowu lecę w dół. Mimo wszystko czuję się bezpieczna. Ostatnio jednak śniło mi się, że wybuchła wielka i straszna wojna. Zaatakowali nas ze wschodu i wyły syreny w całym mieście! Ludzie są bowiem niedoskonali. Nie chcą słuchać o epokach błękitu, walczą. Chcą pieniędzy, władzy, wpływów. Nie chcą miłości jak moja mama. Tak samo niedoskonała, jak oni, a jednak inna.

I znów ona. Mama jest niedoskonała jak w tym wierszu o pilniczku. Jak ja, gdy będę w jej wieku. Zawsze mnie jednak wspierała w tym, by nie było inaczej. Zawsze. Gdy byłam mała i idąc, stawiałam krzywo stopy, gdy na wakacjach zapaliłam się do zbierania grzybów, i wtedy, gdy wyrzuciłam na śmietnik wszystkie swoje dzienniki. Bo pisałam dzienniki. A ją to przerażało. Niepokoiło ją to, co robię. Ona tego nie robiła. Nigdy. Mówiła, że to dziwaczne. Nie rozumiała, że jestem inna. Że urodziła mnie, ale nie jestem jej nogą czy palcem. Aż dziw bierze, że pozwoliła mi napisać magisterkę! Z czasem to się zmieniało. Zauważała, że nie kupuję pilniczków i nie chowam ich nigdzie, a tym bardziej przed nią, do tego nie gadam głupot, staję się wyraźnie osobna. I uwielbiam Szymborską. W ogóle poezję! Mogłabym się nazywać Szymborka!

Długo do tego nie dochodziłam. Od zawsze było we mnie pragnienie zatrzymania chwili. Początkowo robiłam to na kartkach dzienników, których tak nie lubiła mama. Potem mama kupiła komputer. Czego ten komputer nie widział?! Gdyby umiał czytać, pewnie nie raz by się śmiał ze mnie do rozpuku i płakał nade mną krokodylimi łzami. Poznał mnie całą, calusieńką, wie nawet, co głupiego zrobiłam w podstawówce na środowisku!, bo ja bardzo chętnie pisałam o sobie i przeszłości. Może dlatego moje przejście od pisania opowiadań do wymyślania wierszy było takie płynne? Stało się to w Krakowie, gdzie przyjechałam po więcej bólu. Czyli zdobyć nowy zawód. Przekwalifikować się. Nie chciałam być plastyczką, ale pisarką. Dziś jednak nie wiem, co bardziej mnie w życiu zmęczyło. Plastyka czy poezja. No więc grzmiano tam, bym w prozie kreowała światy, nie odtwarzała ich, a w poezji pozwalała sobie na wszystko. No to sobie pozwoliłam. Jeździłam tam autostradą A4 i spełniałam własne marzenia.

To w autobusie na autostradzie A4 powstał mój wiersz ?ktoś z lasu?. Był wieczór. Na niebie największy możliwy kicz – zachodzące słońce. A ja się z nie wzięłam, i tak się do niego dobrałam, że nawet mój ówczesny partner chciał mnie czytać. Czytać i cytować, jakby nie istniała Szymborska. Różewicz, Miłosz i Sosnowski. Jakbym tam opowiedziała mądrość.

Potem powstało ?ułamkowe?. Pisałam tam o fraktalu, czyli obiekcie, którego części składowe podobne są do całości. Nie opisywałam go jednak, tylko oddałam go bohaterowi mojego wiersza. To ono go widziało, choć patrzy przez słomkę na świat. Czyli widzi wszystko. Słyszałam podobne sformułowanie na jakiejś konferencji naukowej dotyczącej kondycji współczesnego człowieka. Pomyślałam wtedy, że trzeba mieć dużą wyobraźnię, by na podstawie fragmentu wnioskować o ogóle. Albo ten świat jest taki? Ono dziś pewnie wie, że w świecie są rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom. I tak jak epoka błękitu, nie są pojęte. Nie jest to bowiem potrzebne nam do przetrwania. Choć uważam, że przetrwanie nie jest najważniejsze. Oba wiersze znalazły się w moim debiutanckim tomiku ?nie ma dobrych ludzi?.

?oni też na tarczy? to kolejny krakowski wiersz ze wspomnianego tomiku, pisany po wyjściu z autokaru a przed dotarciem na Gołębnik. Na rynku i pod salą wykładową. Co więc zrobię, gdy Bóg wróci z delegacji? Bo pisząc go, myślałam właśnie o Bogu, który podróżuje w służbowych sprawach po całym świecie i do niczego się nie miesza. Pozwala włazić sobie na głowę, ale nie strąca z niej nikogo, przez to niektórzy niczego się nie uczą. Nie wracają z wojen przegrani, ani też na tarczy. Cierpią na tym miliony winnych niewinności ludzi. Otóż, gdy on już wróci ze swojej tułaczki, zrobię sobie coś naprawdę dobrego do jedzenia, podzielę się tym z nim i utniemy sobie pogawędkę, taką jak ta z Ewą, tyle że twarzą w twarz.

Ludzie różne dziwne rzeczy w życiu mi mówili. Że jestem toksyczna. Że jestem dziewicą mentalną. Ktoś mi kiedyś powiedział jednak szczególną rzecz, że patrzę Bogu w twarz. A ja nie wiem dlaczego.

I teraz przejdę do sedna Ewinych pytań. Będzie tajemniczo, ale niech będzie, że wywiązałam się z zadania. Że odpowiedziałam na pięć niekorporacyjnych pytań. I to bez ich instrukcji obsługi! Otóż tak: krew jest czerwona, w moim ulubionym kolorze. W takim samym kolorze, jakim babcia malowała usta. Ta sama babcia, która miała jabłonkę w ogrodzie, ba!, ma ją do dzisiaj! Nikt się jej nie pozbył. Zatem gdy byłam mała, zbierałam opady i rozdawałam je sąsiadom. Byli zachwyceni, choć jabłka z drzewa były dla nas. Dla mamy, babci i mnie oraz moich kuzynek. Tak było do czasu, aż ktoś mnie skrzywdził i przestałam gadać z sąsiadami oraz przyjeżdżać do babci, żeby oni wszyscy się nie dziwili, jaka ze mnie Zosia Samosia. Dzieci tak mają, że biorą winę za wyrządzoną im krzywdę na siebie i odsuwają się od innych, by nikt nie poznał prawdy o nich, a nie ich oprawcy, a ja wtedy jeszcze byłam dzieckiem. Dużym, ale jednak. No i pisałam pierwsze wstępy do wierszy. Prawdziwe poetyckie wprawki i tytuły. Tak jak później, niekiedy szło mi to wolno, czyli tak, jak leje się krew z nosa, wąskim, lepkim strumieniem. To się nie zmieniało prędko. Jak ten wiersz o krwi z nosa, właściwie większość wierszy tak opornie mi szła. Prawda, pisałam też, że mozoliłam się nad nimi i w pracy! To jednak nieprawda, że jestem złym pracownikiem. To też nie oznacza, że faktycznie pisałam w pracy. O wielu sprawach piszę, a jeszcze więcej rzeczy sobie wymyślam! Na przykład fantazjuję, że wymyślam. Albo że nie wymyślam. Tworzę siebie i swoje kolejne wypełnione pracą życia. Światy. Całe kosmosy. Różne dziwne pomysły siedzą w mojej głowie. Biednej głowie. Tak było z tym wierszem o własnej pokątnej twórczości! No i przecież nie mogłabym wszystkiego rzucić w diabły i tylko składać wersy w strofy! A potem stał się cud. Niektóre moje wiersze powstały z szybkością, jaką osiąga rozpędzona wyścigówka. Światło. Bzzyyy? Lub rach-ciach i po krzyku. Prawie jak u Ewy! O taaak. Miałam więc swojego oprawcę. Miałam go. Dorosłego, jak nie ja. Każdy takiego ma. To był farmer z moich wierszy. On razem ze swoją wiernopoddańczą ekipą sprawił, że zamiast pisać inne rzeczy, prawdziwsze, realne, oparte na faktach, kreśliłam krzyże i wszystko inne w ukryciu i na czas. Tak jednak, by każdy mógł się przeczytać w moich wierszach. Lub nie odnaleźć do siebie podobieństw, jeśli chce. Przecież jesteśmy swoistymi monadami! Nie potrafimy z siebie wyjść, by stwierdzić, że nasze odczucia względem siebie i innych są obiektywne. Nasza komunikacja jest więc ustawicznie deformowana. Zatem może nie istnieje? A nie chcę powiedzieć, kto to taki jest ten farmer ? mój kat a może tak naprawdę wybawca, bo jest wystarczająco znany i zwinny. Tak że nie wiedziała o nim ani moja mama, ani babcia, ani dorosłe kuzynki. Bywa, że dorosłość jest zła. Coś o tym wiem. Człowiek dojrzały szybciej się starzeje. Tak, był czas, gdy niedojrzałość była dla mnie jedyną gwarancją bezpieczeństwa. Wentylem. Dlatego dziękuję mamie za spowalnianie mnie w rozwoju. Musiałyśmy to obie czynić, żeby przetrwać. Zatem ona jest najlepszą mamą pod słońcem! Moim plusem w świecie. A ja sama dziś jestem dorosła.

Fajni są ci seryjni mordercy, no nie?