Teraz nie ma już lata. Gdy było, zakładał kosmyki włosów za jej ucho, gdy leżeli nad strumykiem płynącym wąwozową skarpą. W czerwcu adorował jej boże ciało, a w sierpniu został wniebowzięty.  Ona już dawno tego nie pamięta. On jednak pamiętałby każdy z tych momentów doskonale nawet dziś, w sercu zimy. W jego umyśle wyryty był każdy krok na drodze na drugą stronę miasteczka, w kierunku dworca, gdzie niedaleko torów kolejowych znajdował się lasek, w nim osuwiste koryto, w korycie zaś potok. Pamiętał słodycz ruczaju i balsamiczną woń sosen, zmieszane ze smakiem jej ust i zapachem jej dekoltu. Wspominałby jeszcze wiele innych detali. Najchętniej pozostałby w tym wąwozie na zawsze, ona zaś jest teraz gdzieś w Londynie, Singapurze, Nowym Jorku, prawdopodobnie nawet w Warszawie, a ludzie w Warszawie mają lepsze rzeczy do roboty, niż żeby pamiętać drobne detale wydarzeń, które miały miejsce gdzieś daleko nad brzegiem małej krynicy. Ona zaś nie wspomina tych momentów w ogóle, teraz, gdy już dawno nie ma lata.

Czy wiesz, że to jar, spytał. Nie wiedziała. To słowo słyszała w sumie tylko w zbitce Babi Jar. Nigdy nad nim nie myślała do tej pory. Powiedziała, że przeprasza. Nie był urażony. Sam przecież nie znał tego słowa. Chciał powiedzieć co innego, ale ugrzęzło mu w gardle. Ona jednak przepraszała nie jego, a jar. Jar przecież niczym nie zasłużył na takie skojarzenie. To nie wina jaru, co się działo w innym jarze. Nie lubiła takich stereotypów i uogólnień. Spokojnie, powiedział, to tylko słowo. Nie ma uczuć. To tak jak ja, powiedziała. To tak jak ty, pomyślał. Dobrze byłoby obrócić to wszystko w żart, nie zaśmiał się jednak. Nigdy nie umiał się śmiać, gdy był w romantycznym nastroju. Wiedział, że lubiła psoty, lecz dla niego te spotkania w jarze były jak akt bizantyjskiej mistyki. Matka zawsze myślała, że spędza te popołudnia, wieczory i noce w kościele. Zawsze opowiadał jej, że idzie adorować najświętszy sakrament. Był wielkim miłośnikiem prawdy. Nigdy nie okłamał swojej matki, choć czasami nią kręcił i używał licencia poetica, bardzo elastica, gdy oczekiwana była jedynie realistica. To tak jak ty, pomyślał, i to była prawda. Ona zawsze chciała poznać człowieka, który działałby na nią jak kubek dobrej kawy. Nie zdarzyło się to jej jednak.

Był też Chłodny Jar, powiedział. Ty z racji pochodzenia powinnaś wiedzieć to doskonale. Ona jednak nie była pochodzenia ukraińskiego. Ona tylko tak miała na imię i nazwisko. Szewczenko, mówił. Nie znała. Jewtuszenko, mówił. Było to jej obojętne. ??????? ?????????????, mówił. Ona nie rozumiała cyrylicy. Jestem za kratami, oblężony z każdej strony, recytował. Tropiony, pluty, pomawiany. Nie identyfikowała się z tymi patriotycznymi uniesieniami. Ty masz we krwi mamałygę, żywicę i dziegieć. Nie miała. Wasyl Szklar. Nie czytała. Cerkiew greckokatolicka. Nie należała. Nowy Rok 14 stycznia. Nie obchodziła. Osełedec. Nie nosiła. Pelmeni. Nie jadła. Ona tylko tak miała na imię i nazwisko. Ona tylko miała w sobie nieco wschodniego ducha i tego entuzjazmu do spędzania czasu nie w domu, i nie na dworze, ale na polu. Podzielał te uczucia, uwielbiał spędzać czas na łonie. Pociągał go liści szum i ptaków śpiew, gnał go do siebie duch niezmierzonego morza, choć jeśliby ograniczyć nieco licencia poetica, trzeba by przyznać, że był to tylko potok, i dawno go zmierzono, a szum i śpiew szły w parze z błotem i wilgotnym podłożem. Miała na sobie wysokie obcasy, zupełnie do tych spacerów grząskim gruntem liści i torfu niepotrzebne, tak że zrównali się, nie było to w tym przypadku takie trudne. Zresztą wzrost nie ma znaczenia, gdy się leży. Nie mógł zasnąć, choć była już dwudziesta druga. Prawdopodobnie każdy czuje się lepiej, gdy założy obcasy, pomyślał. Nie miał zamiaru wracać. Ona też nie miała zamiaru, by wracał. Nastała urocza cisza, pomyślał. Nastała niezręczna cisza, pomyślała. Co myślisz o neoliberalizmie, zapytał. Nie miała na ten temat zdania. Nie wiedziała, co zrobić, więc się rozebrała. Poczuł dwie rzeczy, których mu zawsze brakowało, aprobatę i jednoznaczność. Co innym smakuje wolnością, relaksem i leczeniem, jemu smakowało jak litość. Nigdy wcześniej tego nie miał. Akt był podniecający, ale odmiana trybu życia ? bardziej. W jej życiu jednak nic się nie zmieniło. Nie była tym wszystkim tak przejęta. Wypełniona była raczej smutkiem, jak przy oglądaniu pajączka rozbitego kapciem. Chude kończyny, trochę wyciekających płynów ustrojowych. Zawsze chciała poznać mężczyznę, który będzie na nią działał jak banknot studolarowy, ale ten działał na nią jak wystygłe spaghetti. Wiercił się niespokojnie. Nie mógł zasnąć, choć było już piętnaście po dwudziestej drugiej.

Miło było poznać, powiedziała. Najwyżej cenię prawdę, powiedział. Dlatego nie przepadam za tym zdaniem. Nigdy nie jest przecież szczere. Miło było poznać. Gdyby faktycznie było miło mnie poznań, przepraszam, poznać, powiedział, to by nie było tego zdania, byłoby: Spotkajmy się znów. Miło było poznać, to policzek, powiedział, zwłaszcza dla mnie. Nie znał innego takiego zdania, które zawsze jest fałszywe. Jest jeszcze zdanie: Bóg istnieje, powiedziała. Zawsze fałszywe. Pff, powiedział. Nie to miałem na myśli, pomyślał. Wiem, że nie to miałeś na myśli, pomyślała. Chciałam tylko zażartować. Ten człowiek niezwykle ponury wysysa dobry humor z wszystkich dokoła, pomyślała. Niezwykle ponury ze mnie człowiek, pomyślał. Kiedy ostatni raz śmiałem się szczerze, spytał się siebie w myślach. Może jak ten człowiek z teatru opowiadał żart o niedźwiedziu, albo może gdy ten człowiek z korporacji opowiadał o tym, jak miał biegunkę w Indiach. Może? Spytał się siebie w myślach. Zamknij mordę, pomyślała, chociaż dawno nic nie powiedział. Jednak zaufała intuicji, że słusznie podsunęła jej tę myśl. Zamknij mordę, powiedziała. Wszystko to było w ich intencjach utrzymane w żartobliwej atmosferze. Wiesz, gdzie urodził się Jewtuszenko? Na Syberii. W miejscowości o nazwie Zima. Nie był Ukraińcem. Moje rozwiązanie nie jest przyjemne, powiedziała. Ale jest to jakieś rozwiązanie. Uklękła przed nim, wyciągając jedną nogę do przodu niczym kozacki tancerz.

Jar był ciemny i straszny. Boję się, powiedział. Tak naprawdę się nie boję, pomyślał. Chciałem tylko zażartować. Nie bój się, powiedziała. Popatrz na mnie. To ja będę musiała wracać sama nocą przez ciemny las. Ciemny jar, poprawił. Mimo żartobliwej atmosfery, nikt się nie śmiał. Teraz już się boję, pomyślał. Spokojnie, powiedziała. Pamiętasz, jak pokazywałaś mi swoje zdjęcia z dzieciństwa, spytał. To dość intymne, powiedział. Myślałem, że coś między nami było. Myślałem, że to będzie piękny letni romans na całe życie, pomyślał. Coś między nami było, powiedziała. Nic między nami nie było, pomyślała. Jedem das Seine, powiedziała. Czy to z Babiego Jaru, spytał. Nie, powiedziała. To z Buchenwaldu. Znała niemieckie aforyzmy doskonale jak na osobę pochodzenia ukraińskiego. Wyciągnęła strzykawkę. Jakoś miałem nadzieję, pomyślał, że do tego nie dojdzie. Zaraz będzie po wszystkim, przytuliła. Niemoc, poczuł. I jeszcze to przejęzyczenie. Poznań zamiast poznać. Kompletnie pozbawiło gracji całą wypowiedź. Było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć. Przypomniał sobie żart o niedźwiedziu. Ty tu chyba nie przychodzisz polować. Parsknął.

Teraz nie ma lata. W lecie znaliśmy się, i to jak. Znaliśmy się doskonale. Ale teraz jest zima, i już się nie znamy. Jesteśmy znów obcymi ludźmi.