Z Filipem Surowiakiem rozmawia Kajetan Gendek
– Literatura. Z czymś ci się to w ogóle kojarzy?
– Wiesz co, ja ci mogę odpowiedzieć na to cytatem z Kurta Vonneguta: „To właśnie najbardziej pociąga mnie w zawodzie pisarza: daje okazję, by cierpliwi i pracowici przeciętniacy poddali korekcie własną głupotę i wycięli zbędne rzeczy, budując pozór inteligencji. Pozwala także szaleńcom wyglądać na normalniejszych od ludzi normalnych”. To jest najbliższe moim wyobrażeniom na temat literatury i tego czym ona jest z punktu widzenia pisarza.
Świat pauperyzuje się intelektualnie w zastraszającym tempie. Oczywiście, nigdy w dziejach nie było przewagi ludzi myślących realnie twórczo nad ludźmi niemyślącymi w ten sposób. Ale teraz, kiedy pieje się tyle na temat wolności i w większości świata panuje pokój, wydawałoby się, że ten czas nadszedł. Nic bardziej błędnego. Ludzie stają się z idiotów XX-wiecznych, idiotami XXI-wiecznymi. Biblię pauperum zamieniono na telewizję i internet. Dlatego literatura jest równie ważna jak zeszłoroczny śnieg dla większości społeczeństw. Choć są kraje o lepszym wskaźniku czytelnictwa. Oczywiście, Polska do nich nie należy. Dlatego zapewne mam tak niski szacunek intelektualny dla mieszkańców naszego słodkiego kraju. Bo jak można mieć szacunek, kiedy 56 procent Polaków w zeszłym roku nawet nie dotknęło książki, choćby nawet kucharskiej. Nie mogę zrozumieć, jak w świadomy sposób można odrzucić taką spuściznę empatii i intelektu jaką jest literatura, filozofia, nauka, czyli książki. A potem się okazuję, że tu wszyscy znają się na wszystkim, a to jest poważny orzech do zgryzienia. Szkoda, że nie ma go czym rozłupać. Profesor Gadomski, filozof, powiedział kiedyś zupełnie słusznie: ” (…) po kilku tysiącach lat systematycznego myślenia już bardzo dużo wiemy o naszej kondycji, ludzkim losie, ludzkich ograniczeniach, emocjach, relacjach. Kiedyś ten intelektualny dorobek pomagał ludziom w życiu. Dziś został odrzucony. Technologiczna logika zniszczyła nawyk i umiejętność głębokiego myślenia , które czyni nas ludzkimi”.
Ja lubię w literaturze to, że musisz się porządnie zastanowić i coś porządnie przeżyć, zanim powiesz cokolwiek. Uczy cię pokory i tego słodkiego przekonania, że nic tak naprawdę nie wiesz, jeśli skupiasz się tylko na suchych faktach. Jest przynajmniej miliard punktów widzenia na jeden problem, dlatego nie ma co stosować kategorycznego myślenia, tak bliskiego wielu ludziom, którym wydaje się, że coś wiedzą. Nadmiaru banału mamy wszędzie po dziurki w nosie.
– Którzy pisarze są dla ciebie najważniejsi, i dlaczego?
– To jest pytanie zadane w nieodpowiednim wieku dla mnie. Takie pytanie mógłbyś mi zadać w wieku 80-lat, jeśli dożyję, w co wątpię. To nie jest pytanie do 29-letniego gościa, bo to implikowałoby, że moje gusta są w stu procentach ukształtowane. A ja nie wierzę w takie banialuki. Szczerze powiedziawszy nie wierzę w nic, co jest ukształtowane definitywnie. Czuję, że jest za wcześnie, żeby odpowiedzieć na takie pytanie. Mam takich, których czytam pasjami i których uwielbiam. Vonnegut jak najbardziej. Kocham szczerą miłością Henry’ego Millera, Cendrarsa, Kafkę, Hellera, Słonimskiego, Le Bona, Baumana, Rotha, Eco, Lema, Llosę, Hemmingwaya, Huxleya, Lowry-ego, Manna, Hessego, Camusa, Sade’a, a mam wrażenie, że to sam wierzchołek góry lodowej. Wymieniać można by bez końca. Praktycznie jest tak, że tego samego roku można przeczytać tę samą książkę i ona smakuje zupełnie inaczej, raz się męczysz, raz wywraca twoje myślenie do góry nogami i to jest stara prawda o czytaniu książek. Przede wszystkim, kiedy czytasz ich dużo, to przecież nie zawsze będziesz czytał XIX-wieczne kolosy pisane kwiecistym językiem, bo to jest absolutnie niemożliwe, ani też niepotrzebne. Nie lubię Ameryki, ale lubię amerykańskich pisarzy, bo oni się po prostu nie boją powiedzieć, że większość ludzi w ich kraju to intelektualne dno.
– A Charles Bukowski ?
Też. Choć mam wrażenie, że większość czyta go po to, żeby się pośmiać z jego picia i bzykania. Ilekroć rozmawiam o Bukowskim, mam wrażenie, że mój interlokutor czytał zupełnie inną książkę, całkowicie innego autora. Bukowski jest tragiczny i zdaje sobie z tego sprawę za życia, i o tym pisze. (Ciekawy jestem, kiedy Jarkowi K. przyjdzie w końcu taka refleksja do głowy). Pić i bzykać może, proszę państwa, każdy dreso-mamut. A tu mamy do czynienia z człowiekiem, dla którego literatura jest jedynym pięknem i rozkoszą w tym całym zasranym życiu. To jest coś! Może pięć osób to zrozumie.
Jesteśmy, w pewnym sensie, straszliwie uwięzieni, szczególnie Polska, między żenującym odbiorcą, a starającym się coś powiedzieć autorem i pisarzami, którzy myślą o żenującym odbiorcy, kiedy piszą książki. Słonimski świetnie to skwitował w swoich Kronikach tygodniowych ( rok 1929): „Nakłady poważnych książek jak na trzydziestomilionowy naród są o prostu rozpaczliwe. Właściwie pisze się dla paruset osób , które się zna osobiście, i dla paruset innych, które pozna się przy najbliższej okazji. (..) Cóż innego zostaje? -Prasa? Prawdziwe kpiny. Prasa nasza nie może nikomu zniechęcić, ale musi obrzydzić nie tylko sztukę, lecz i wszelkie objawy życia”.
Zatem jeżeli w tak miłej atmosferze „akceptacji” głos wewnątrz człowieka nie jest wystarczająco silny, żeby zwyciężyć wszystkie przeciwności, własną i cudzą głupotę, mozół, trud i nie dostając za to nic ( w ziemskim rozumieniu tego słowa), to można zadać sobie pytanie: Po co się za to brać? A prawda jest taka, że pisanie jest jak granie na tabli, to przygoda na całe życie. Ale jak już się zagra…
Mam dość słyszenia tandety, ocierania się o banały. Mam dość wmawiania mi, co należy myśleć i robić, co kiedyś robiła propaganda, a teraz robi wolny rynek, media i politycy, którzy uważają nas za skończonych debili. Różnica między tymi trzema czynnikami oscyluje niczym różnica między zimnym a ciepłym gównem.
Zastanawiam się często, że być może to moja wina. Może ja za dużo się ekscytuję tą makulaturą, która jest zupełnie niepotrzebna, odkąd Wikipedia wie wszytko. Z tej przyczyny moje życie prowadzę na obrzeżu, gdyż główny nurt przypomina raczej intelektualny ściek, papkę, która cuchnie na odległość.
Może dlatego żyję jak Henry Miller, gdyż z takiego podejścia do życia nie wynika nic poza prawdą. Z takiego życia wyłaniają się historie, które krzepią i które przerażają. Dlatego lubię ludzi, pisarzy, którzy mieli jaja i żyli swoją egobiografią, którzy w pewnym momencie wszystko pierdolnęli i powiedzieli: ja albo ten koszmarny ściek, i wybrali siebie. Ja jako człowiek, czy ja jako fiszka w Urzędzie Skarbowym? To były przeważnie najpiękniejsze i najtragiczniejsze wybory w ich życiu, po dokonaniu których nie wyobrażali już sobie powrotu do starych, skostniałych struktur. Ja uczyniłem dokładnie to samo. To czym się nas żywi to dobra, rzetelna indoktrynacja, żeby w jakąś strukturę jednak człowieka pozamykać. Już nie można być po prostu bytem. Marzą mi się tacy ludzie, którzy mniej mówią, a więcej robią, dokładnie to, co mają robić. Umówmy się, kto o zdrowych zmysłach marzyłby, żeby ślęczeć przed komputerem ciężkie lata i zastanawiać się nad tym, nad czym nikt się nie zastanawia. Kiedyś być może jako pisarz byłeś jakimś głosem ważnym, duszą narodu, etycznym wyznacznikiem, człowiekiem, który czuje więcej, ale teraz poziom trywializmu w życiu publicznym spycha cię samoistnie na rogatki systemu. Dla większości jesteś po prostu niepotrzebny. Dlatego zapewne mieszka mi się lepiej za granicą, gdyż tam mimo wszystko jeszcze czytają i kultywują to przeświadczenie, że pisarz, to niezwykle czuły miernik napięć emocjonalnych w społeczeństwie i człowieku.
– No to jeszcze inaczej. Jaki masz stosunek do postmodernizmu w literaturze?
– Możemy sobie zadać pytanie, czy wertowanie tego samego gówna jest jakąś nową wartością, nie, to jest po prostu to samo gówno, tyle, że podane w złotku. Nie mówię, że trzeba odnajdywać jakieś nowe języki, zupełnie nie z tego świata. W muzyce też nie da się już wymyślić nowych nut. Trzeba odnaleźć nową formę w sobie, język, który wyrazi coś, co się chce powiedzieć. Kwestia jest millerowska, egobiograficzna i niesamowicie intrygująca, jak każda przygoda. Musisz to zdefiniować, a to jest zwykle prosta matematyka, doświadczenie versus twój umysł plus niewiadoma. Jak wiadomo, najprostsze wzory najtrudniej wyprowadzić. Pytanie czy z niego korzystasz, czy po prostu pozwalasz, żeby doświadczenie przechodziło w czas przeszły bez żadnej refleksji.
– Kiedy napisałeś pierwsze opowiadanie?
Nie mam bladego pojęcia. Widać dla mojego umysłu jest to bez znaczenia. Wiązka, to moja pierwsza książka, wyszła w maju zeszłego roku.
– Która z twoich aktywności zawodowych jest ci najbliższa?
Parę wieków temu ukuto pojęcie ?człowiek renesansu?. Przypomnę, że tacy ludzie mieli rozległe zainteresowania, które kultywowali całe życie. Zatem proces poszerzania horyzontów zatrzymywała dopiero śmierć. Edgar Alan Poe, na przykład, był wyśmienitym astronomem. Cendrars znał chyba sześć języków i zjeździł kawał świata. Byli to ludzie obyci w wielu dziedzinach i mogli bez skrępowania porozmawiać z profesorem fizyki jak i portową dziwką. Teraz występujemy w czasach barbarzyństwa specjalizacji, jak to trafnie nazwał Gasset. Możesz znać się na układach protonowych, ale nie masz pojęcia gdzie leżą Węgry. Lubię człowieka jako całość. Lubię wiedzieć jak działa pralka, albo dlaczego człowiek oddycha, lubię po prostu wiedzieć różne rzeczy, a jakże je najlepiej wiedzieć, jak nie czytając książki dotyczące tychże zagadnień. Dlatego definiowanie, co lubisz najbardziej, jest jak podcinanie sobie skrzydeł w trakcie lotu. Wszystkie aktywności emocjonalno-intelektualne są mi bliskie, gdyż tworzą całość. Myśleć lubię, a potem wprowadzać to w czyn.
Filip Surowiak
Pisarz, muzyk, scenarzysta, tekściarz, lektor.