?Zrobiłem, co mogłem. To wszyscy widzieli. Czasami żałuję tylko tych kilku straconych lat?.
Tomasz Adamek po zakończeniu kariery

To była długa próba niepalenia. Ponad trzy lata. Trzy lata minęło w czerwcu, jest lipiec, może nawet sierpień. Od tamtej pory dużo się zdarzyło, Janusz. Masa. Całe mnóstwo rzeczy. Po drodze był romans, może nawet romanse. Od Silesiusa do Angelusa. Tak nazwałem tę historię. To była długa historia, długa próba niepalenia. Zamiast tego, Janusz, wiele innych czynności. Dużo ruchów, pozornych i nie. Przemieszczanie się. Nabywanie, skupowanie, oddawanie za bezcen. Wymiana. Sprzedaż, bardziej hurtowa niż detaliczna. Choć ja, Janusz, tak naprawdę nie znam różnicy.

Nie znasz, odpowiada Janusz. Bierze ze stolika zippo starsze od nas (prezent od poety i prozaika, który wciąż nie może zdecydować się, kim bardziej chciałby być; byle nie krytykiem). Robi swoje cmyk, puf, klik. I podaje mi odpalonego papierosa, czerwonego marlboro, choć w drodze tutaj zarzekał się, że wybierze camele, w dodatku cienkie. Żartowałem, powiedział sekundę po tym, gdy usiedliśmy przy stoliku i oznajmił paczkę. Proszę, mówi teraz, gdy chwytam między trzy palce papierosa. Dziękuję, nawet nie wiesz, jak mi tego brakowało, odpowiadam.

Trzy lata, Andrzej, mówi Janusz.

Trzy lata, Janusz, potwierdzam.

Andżelika odeszła, pojawiła się nowa, która też odeszła. Adamek przegrał ze Szpilą i później raz jeszcze, z kimś innym. Floyd odszedł na emeryturę. Smoleńsk wciąż jest topikiem. Władza się zmieniła, świat się zmienił, niektórzy uważają, że nadchodzi nowe, niekoniecznie lepsze, może nawet gorsze. Tyle się, Andrzej, wydarzyło, że sam nie wiem, od czego zacząć, na czym skończyć. Może skorzystajmy w tym miejscu, przy tym stoliku, ze starego triku narracyjnego, który umożliwi nam przejście nad tym wszystkim do porządku dziennego. Uznajmy, że to nowe otwarcie, zostawmy wszystko bez pointy, ta przecież nigdy tak naprawdę nie nadchodzi, to nie wiersz.

Możesz mieć rację, Janusz, odpowiadam. Choć nie jestem pewien, dodaję. Zaciągam się moim papierosem, gdy Janusz cmyk, puf, klik odpala swojego. Kelnerka, która się pojawia, nie zostaje zaszczycona spojrzeniem, uśmiechem, stawia tylko dwie kawy, czarną i białą, przed nami. To nie zwiastuje napiwku. Biorę łyk, parzę język. Gorąca ? seplenię. Dlatego mleko, mówi Janusz.

A co u ciebie?, pyta.

Zaciągam się dalej papierosem. Mówię, wydmuchując dym, że poszedłem po podwyżkę, a skończyłem bez pracy. Że to z przyczyn politycznych, mówię, lubię tłumaczyć sobie. Janusz potakuje powoli, z góry na dół, z uwagą. Przysłuchuje się Romom, którzy udają Meksykanów. Ze swoimi gitarami zachęcają nas do czegoś więcej niż dwie kawy. Dajemy się namówić, Janusz przywołuje wzrokiem kelnerkę, prosi szybko o dwie, przepraszam, cztery czterdziestki (Ha ? wtrąca kelnerka, szanse na napiwek wzrastają). Ani słowa o uchodźcach, zapewnia. Ani słowa, potwierdzam. Więcej powinniśmy przemilczeć niż powiedzieć, sugeruję. Tak, odpowiada tylko.

I płynie nam to popołudnie w rytmie kolejnych czterdziestek. Nic nie zwiastuje nadchodzącej katastrofy, co z jednej strony obu nas cieszy, z drugiej trochę martwi. Katastrofa pozwoliłaby nam udać się do innych czynności, nadałaby odpowiedniej dynamiki. Andrzej, niezbędna nam katastrofa, mówi Janusz. Janusz, jak zwykle masz rację, odpowiadam, a po chwili nagle wypalam:

Dlaczego, Janusz, miałeś być dyskretny, dlaczego trzy lata milczałeś? Wchodziły w tę narrację dzieci, rozbite niemal małżeństwa, śluby milczenia, klauzula poufności?

Janusz bierze zippo (prezent od poety, który wciąż chce być prozaikiem, choć to za poezję dostał więcej nagród) i: cmyk, puf, klik. To już nieistotne, po prostu mówi. Biorę od niego zippo (prezent od poety, który maskuje justunkiem wiersze, oszukując nas, że mamy do czynienia z prozą) i również ? cmyk, puf, klik ? odpalam.

Chwilę jeszcze milczymy, dopijamy swoje cole, które pojawiły się na stoliku jakiś czas temu jako pewnego rodzaju uzupełnienie, złamanie naszej kolorystyki. Janusz płaci kartą, choć dostrzegam w jego portfelu solidny plik banknotów. To nowość, myślę sobie, o banknotach będzie teraz narracja. Jeśli NBP wyrobi się, może nawet o banknotach 500-złotowych będzie ta narracja, myślę sobie, narracja okaże się tym samym gruba, myślę sobie.

I wtedy, gdy podnosimy się, a ja wciąż narrację o banknotach rozpisuję na dialogi Andrzej vs. Janusz, ten ostatni mówi szybko, że przez te trzy lata nie zmieniło się nic, wcześniej nie wydarzyło się tak naprawdę nic, w tym samym miejscu jesteśmy i do tego samego miejsca zmierzamy, a może nawet bardziej są to tylko ruchy pozorne. Umawiamy się na przyszły tydzień, w tym samym miejscu, czasie i celu, obaj po cichu mając nadzieję, że odnajdziemy przez tych kilka dni to, co jeszcze niedawno nas napędzało. Nie ma gwarancji, myślę, dlatego właśnie ta pusta przestrzeń pomiędzy słowami jest tak bardzo podniecająca.

A może nie?

Piotr  Makowski