fot. Karol Pęcherz

Rocznik 1978, urodzony w Bytomiu, zamieszkały w Katowicach. Nie tylko poeta, przez lata również major Służby Więziennej, obecnie w stanie spoczynku. W latach 2022-2023 sprawował funkcję rzecznika prasowego aresztu śledczego w Katowicach.

Jego literacki debiut przypadł na rok 1998, kiedy to zaledwie rok po ukończeniu liceum opublikował kilka wierszy na łamach pisma „FA-art”. Dwa lata później ukazała się jego pierwsza książka poetycka Blisko coraz dalej, dzięki której przez środowisko literackie zaliczony został do efemerycznego nurtu „śląskiej szkoły poezji życia”. W roku 2001 podjął współpracę wydawniczą z niezależną oficyną Lampa i Iskra Boża pod przewodnictwem Pawła Dunina-Wąsowicza, a jej najwcześniejszym efektem okazał się tom Niebo nad Sosnowcem. To właśnie dzięki wydawanemu przez Iskrę Bożą miesięcznikowi „Lampa” Brzoska zaliczył swój debiut jako samozwańczy „muzykujący poeta”, jak niejednokrotnie zwykł o sobie mówić. W 2008 roku do grudniowego numeru „Lampy” dołączona została płyta CD Nie-tak-ty duetu Brzoska & Mosquito Project, który poeta współtworzył z zajmującym się muzyką elektroniczną Adamem Kusiakiem. Album zawierał szesnaście melorecytacji (określanych przez samego Brzoskę jako melogadanie) wykonanych do transowo-ambientalnych podkładów elektronicznych. Do utworów Początek i koniec oraz Avant Pop Model powstały niskobudżetowe wideoklipy autorstwa Justyny Marczewskiej.

Współpraca artystyczna Brzoski z Kusiakiem nie przetrwała długo, ale już w 2010 roku, ponownie w środowisku skupionym wokół katowickiego Jazz Clubu Hipnoza, poeta poznał kolejnego artystę ze śląskiej sceny elektronicznej – Dominika Gawrońskiego. Od 2011 roku zaczęli działać jako Brzoska i Gawroński, z przerwami i w zmiennym składzie dodatkowych instrumentalistów występują do dziś. Debiutowali w roku 2012 albumem Nunatak wydanym nakładem Ars Cameralis, prezentując łagodną odmianę IDM z czytelnymi nawiązaniami do elektroniki spod znaku legendarnej wytwórni Warp (przez duet nazwaną „elektropoezją”). Następnie ukazały się Słońce, lupa i mrówki (2015, z gościnnym udziałem m.in. Mikołaja Trzaski) oraz wydane przez Fundację na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza Zapominanie (2019), na której pojawili się liczni goście, m.in. pierwsza dama polskiego basu Małgorzata Tekla Tekiel oraz związany z katowicką sceną jazzową perkusista Przemek Borowiecki z zespołu 100nka.

Około 2017 roku Brzoska zawiązał równoległy do duetu z Gawrońskim projekt, w którym znaleźli się lokalni improwizatorzy skupieni wokół Katowic – dołączyli do niego trębacz Marcin Markiewicz oraz gitarzysta Łukasz Marciniak. Trio Brzoska/Marciniak/Markiewicz rozluźniło formy piosenkowe, stawiając na otwarte kompozycje lub momenty totalnie improwizowane. Te metody twórcze implikowały gatunkową różnorodność: od brzmień bardziej ambientowych, przez rockowe, aż po łagodną psychodelię. Istotnym czynnikiem brzmieniowym B/M/M była skłonność Marciniaka do używania preparacji. Dziś jego język improwizacji wyewoluował przede wszystkim do figur rytmicznych i perkusyjnego traktowania instrumentu. Zespół pozostawił po sobie dwie płyty: Brodzenie (2018) oraz Wpław (2019) – obie wydane nakładem lubelskiej Fundacji Kaisera Söze. Niedługo później skład rozbudował się do sekstetu Brzoska Kolektyw, w którym znaleźli się ponadto Ola Rzepka (perkusja), Zosia Ilnicka (flet) i Jakub Wosik (kontrabas). Zmiana przyniosła zwrot ku stylistyce bliższej jazzowi. Zespół jest wciąż aktywny.

Pandemia Covid-19 przyniosła kolejne muzyczne przedsięwzięcie Brzoski i Markiewicza, czyli Piksele. Obaj zaprosili do współpracy producenta „Arbuza” Arbuzińskiego. Ich jedyny album, wydane pod koniec 2020 roku w wytwórni Czarprysł nostalgiczne, naznaczone doświadczeniem izolacji Martwe, porusza się po rejonach minimalistycznego, oldschoolowego trip-hopu.

Niedługo później, w roku 2021, Brzoska zawiązał z saksofonistą Michałem Sosną elektroakustyczny duet Dendro, który pozostaje najświeższym, najbardziej aktywnym przedsięwzięciem koncertowym poety.

Wymienione zespoły zagrały łącznie około stu koncertów w Polsce oraz jeden w Czechach, docierając m.in. na OFF Festival, Katowice JazzArt Festival, Festiwal Jazz i Literatura oraz Festiwal Literacko-Artystyczny Trakl-Tat.

Mateusz Sroczyński

Z Wojciechem Brzoską rozmawia Karol Pęcherz

KAROL PĘCHERZ: Jako poeta debiutujesz w czasopismach literackich w 1998 roku. Opowiesz trochę o tych czasach? Pamiętasz emocje związane z pierwszą publikacją?

WOJCIECH BRZOSKA: Pamiętam to doskonale. Początek moich studiów w Katowicach, na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku kulturoznawstwo. Przeprowadzka z rodzinnego Sosnowca do większego miasta. Z konkursu poetyckiego znałem już Pawła Lekszyckiego, który był, zdaje się, moim pierwszym łącznikiem z resztą śląskiego środowiska poetyckiego. To z nim i z Pawłem Sarną zaczęliśmy zanosić wiersze do dwóch redakcji śląskich czasopism: „FA -artu” i „Opcji”. Obie redakcje mieściły się bardzo blisko budynku Uniwersytetu. Kiedy wieloletni redaktor „FA-artu”, dziś już niestety nieżyjący Krzysztof Uniłowski nagrał mi się na telefoniczną sekretarkę, że chcą opublikować moje wiersze, byłem przeszczęśliwy. Dużym przeżyciem było także ukazanie się jako dodatku do „Opcji” naszych pierwszych arkuszy poetyckich. Chwilę potem poznałem kolegów z grupy Na Dziko: Bartka Majzla, Radka Kobierskiego, Maćka Meleckiego, Wojtka Kuczoka. Wysyłaliśmy wiersze do ogólnopolskich czasopism, pojawiały się kolejne publikacje oraz w 2000 roku mój debiut książkowy Blisko coraz dalej. W tym samym roku ukazała się też zredagowana przez Pawła Majerskiego antologia młodej poezji ze Śląska i z Zagłębia W swoją stronę.

Mniej więcej dziesięć lat później zaczynasz działać z projektem Brzoska Mosquito, jako dodatek do Lampy ukazuje się płyta Nie-tak-ty. Pamiętasz, jakie były motywacje? Miałeś jakiś niedosyt? Wiadomo, jak jest z poezją – tomiki są niszowe, spotkania poetyckie poza dużymi festiwalami (z tamtych lat pamiętam Manifestacje Literackie w Warszawie, Fort Legnicę, a później Port Wrocław, Poznań Poetów) też nie gromadziły tłumów. Opowiesz coś o Adamie Kusiaku, z którym współpracowałeś?

W roku 2004 ukazała się antologia Na Dziko Martwe punkty, zredagowana przez Darka Pawelca. W niej, poza trzonem grupy, pojawili się także tacy autorzy, jak Lekszycki, Sarna i ja. To był bardzo ciekawy czas. Zbiegi Poetyckie Na Dziko organizowane w katowickim klubie GuGalander oraz w Jazz Clubie Hipnoza, połączenie prezentacji poetyckich i muzycznych. Pozytywny ferment kulturalny. Mniej więcej w tym czasie debiutował też zespół Pogodno, regularnie grywały Świetliki, Świetlicki z Trzaską oraz wiele innych świetnych słowno-muzycznych zestawień. Ja od wielu lat interesowałem się muzyką i faktycznie po kilku latach czytania wierszy w sposób klasyczny, na spotkaniach autorskich, zapragnąłem czegoś więcej. Adam Kusiak, ukrywający się pod pseudonimem Mosquito Project, autor ciekawej muzyki elektronicznej, kręcił się w tamtych czasach w tym środowisku. Wydaje mi się, że poznaliśmy się po którymś z katowickich koncertów Pogodno. Pamiętam, że jego muzyka towarzyszyła czytanym przez nas wierszom ze wspomnianej antologii. Regularnie potem wpadaliśmy na siebie przy okazji różnych literacko-muzycznych wydarzeń, aż zaproponowałem mu współpracę. I tak, w jego domowym studio z widokiem na diabelski młyn z wesołego miasteczka w Chorzowie powstawały nagrania na płytę Nie-tak-ty, którą potem zainteresowałem dystrybucyjnie Pawła Dunina-Wąsowicza z „Lampy” (2008). Z różnych przyczyn te działania z Adamem nie przerodziły się jednak w dłuższą współpracę.

Jak pracowaliście? Rozumiem, że pierwsze wspólne przetarcia mieliście na tych występach, o których wspominasz. Ale już praca nad płytą łączącą teksty poetyckie i muzykę może wyglądać różnie. Proponowałeś teksty? Nagrywałeś wokal pod muzykę czy muzyka powstawała później? To brzmi jak dość dobrze zaplanowany aranż, zmiany tempa czytania, tonu głosu. Miałeś wpływ na fragmenty, partie wokalne, które podlegały przetworzeniu?

Praca nad płytą Nie-tak-ty w domowym studio Adama – na ile pamiętam – przebiegała bardzo sprawnie. Spontanicznie i intuicyjnie, ale gładko. Adam wyprodukował całość, ja, po nagraniu wokali, nie maczałem w tym palców. To było moje pierwsze takie doświadczenie i bardzo mi się spodobało. Miałem poczucie nadawania nowego muzycznego życia tym napisanym wcześniej wierszom. Tak jak wspomniałem, spotkaliśmy się niejako w pół drogi – ja z gotowymi wierszami i Adam z muzyką. Do zaproponowanych przez Adama aranży ja proponowałem konkretne wiersze i po prostu je melogadałem.

W sieci można znaleźć dwa klipy przygotowane do utworów z tej debiutanckiej płyty. Autorką jest Justyna Marczewska. Wiersze, oprócz oprawy muzycznej, wchodziły dodatkowo w przestrzeń wizualną. Wiesz, muzyka jest abstrakcyjna, ale już obraz narzuca treści. Jaki mieliście na to pomysł?

Te klipy to była totalna partyzantka, zrobiona bez budżetu, siłą chęci, dobrej woli i talentu Adama, Justyny i przyjaciół. Oba częściowo zrealizowane w moim mieszkaniu. Jedno wideo nakręcił i zmontował Adam do naszego wspólnego pomysłu, drugie – zakolegowana z nami ówczesna studentka katowickiej Akademii Sztuk Pięknych Justyna Marczewska. Oczywiście chcieliśmy uniknąć dosłowności. Wiesz, moje wiersze wbrew pozorom są oparte w dużej mierze na konkrecie, ale nie chcieliśmy, aby strona wizualna oddawała to 1:1. Tak jak z pisaniem – trochę się odsłaniasz, a trochę zasłaniasz. Tu podobnie, warstwa wizualna to się zbliża, to oddala od konkretu wiersza, korespondując z nim, ale nie „zarzynając”. Zawsze w łączeniu różnych dziedzin sztuki zależało mi na tworzeniu wartości dodanej, a nie tylko podkreślaniu, wzmacnianiu już istniejącej.

Potem rozwinąłeś współpracę z Dominikiem Gawrońskim. W 2011 roku powstał duet Brzoska/Gawroński, pierwsza, datowana na 2012 płyta została wyprodukowana we współpracy z instytucją Ars Cameralis. Znów pytanie o metodę: jak pracowaliście? Dawałeś teksty Dominikowi? Czy najpierw powstawała baza muzyczna, do której dobierałeś teksty?

Rzeczywiście – po artystycznym rozstaniu z Adamem szukałem możliwości współpracy z innymi muzykami. Katowicki fan muzyki i recenzent Łukasz Folda powiedział mi o istnieniu „młodego, zdolnego autora muzyki elektronicznej” i tak odezwałem się do Dominika, proponując mu współdziałanie. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce właśnie w katowickim jazz clubie „Hipnoza” pewnie około 2010 roku. A pierwsze próby w moim mieszkaniu. Od razu do współpracy zaprosiliśmy śpiewającą koleżanką Asię Małankę, która zarówno płytowo, jak i koncertowo towarzyszyła nam przez kilka lat. Dość szybko do naszej trójki dołączył świetny gitarzysta Wojtek Bubak (znany z zespołu Sensorry oraz z późniejszej współpracy z Jackiem Lachowiczem). Z czasem lepiej poznawałem środowisko muzyczne i tak przez duet Brzoska i Gawroński przewinęli się jeszcze Michał Kmita na perkusji, zastąpiony później przez Przemka Borowieckiego oraz gitarzysta Michał Karbowski. Na jednej z płyt gościnnie zgodził się dograć swój klarnet basowy znakomity Mikołaj Trzaska. Z Dominikiem Gawrońskim współpraca zawsze wyglądała i do dziś wygląda tak, że punktem wyjścia dla naszych wspólnych działań jest jego muzyka. To po jego dźwiękowych ścieżkach podążałem zarówno jeśli idzie o dobór wierszy, jak i sposób ich „położenia” na aranżach. Spotykaliśmy się w pół drogi – ja ze swoim gotowym, napisanym wcześniej wierszem, on z muzycznym szkicem, który mi wysyłał. Na dalszych etapach pracy nad płytą Dominik oczywiście przerabiał jeszcze swoje produkcje, co zresztą na początku współpracy było dla mnie dość trudne do oswojenia. Teraz nie mam już z tym takiego problemu.

Myślę, że ten dystans poety i pewnego rodzaju nieufność, o której wspominasz, może brać się z przywiązania do medium tekstu i recytacji, która jest jednak działalnością osobniczą, solową. Muzycy jednak w naturalny sposób tworzą mniejsze lub większe zespoły, składy, bazując na różnych instrumentach itd. A tu ktoś ci gmera w twoim instrumencie, w zasadzie nawet nie chodzi o ingerencję w tekst, tylko o np. przetworzenia wokalne. Myślisz, że ta trudność oswojenia wynikała z próby ochrony tekstu/głosu? Czy ten dystans się skracał z kolejnymi płytami, wzrastała otwartość na pomysły Gawrońskiego?

Masz rację z tym, że na pewno każde działanie artystyczne nawet w małej, dwu- czy trzyosobowej grupie wiąże się zawsze z koniecznością pójścia na pewne kompromisy. To bywa trudne. Gra zespołowa. W pisaniu sam sobie decydujesz o wszystkim. W mojej współpracy z Dominikiem, ale i potem z kolejnymi muzykami, tworzącymi elektronikę najtrudniejsze było to, co mój przyjaciel trębacz Marcin Markiewicz nazywa żartobliwie „wersjonizmem”. Na początku jest jakiś aranż oraz nagrany do niego wiersz. Po jakimś czasie dostaję zupełnie inną, zdaniem muzyka lepszą wersję, często prawie zupełnie przerobioną… Nie chodzi zatem nawet o mój wokal, nie mam problemu, kiedy ktoś poczyna sobie z nim jak z narzędziem do produkcji płyty – ale o to, że czasem kolejna wersja danego kawałka zamiast być lepszą, jest moim zdaniem gorszą. A na pewno inną niż ta, do której wybierałem konkretny tekst, który miał być z nią spójny. I do której już zdążyłem się przyzwyczaić. Którą polubiłem i wstępnie uznałem za artystycznie udaną. To w dawnych czasach było źródłem wielu spięć, które jednak na szczęście udawało się neutralizować. Teraz podchodzę do tego wszystkiego z większym spokojem, z Dominikiem znamy się już długo i potrafimy o tych trudnych momentach pracy nad płytą rozmawiać.

Wydaliście wspólnie trzy płyty: Nunatak (Ars Cameralis, Katowice 2012), Słońce, lupa i mrówki (WBPiCAK, Poznań 2015) oraz Zapominanie (Fundacja im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2019). Przy tej ostatniej oczywiście maczałem trochę palce, bo byliśmy jej wydawcą, ale nasza rola ograniczała się do projektu digipacku, tłoczenia CD i dystrybucji. Jak postrzegasz swój rozwój na przestrzeni tych lat? Czy po latach myślisz sobie: nie noooooo, ta pierwsza jednak była najlepsza.

Tu odpowiem krótko: dostrzegam progres. Do pierwszej płyty wracam już bardzo rzadko, była takim przetarciem szlaków. Nie twierdzę, że jest zła, ale na kolejnych słychać już, myślę, nasze większe doświadczenie, zgranie. To zresztą dostrzegli też recenzenci. Kolejna rzecz, pod roboczym tytułem Głośne historie – w drodze. Dominik mówi, że najlepsza będzie właśnie ta nowa.

A czy kiedy zacząłeś już funkcjonować w tej podwójnej roli, jako regularny poeta, wydający kolejne tomy z wierszami oraz jako poeta-wokalista, zdarzało ci się pisać wiersze z myślą, że to będzie właśnie tekst do muzyki?

Nie, nigdy. Zawsze moją podstawową, pierwotną twórczością pozostaje poezja. Muzyka to nadawanie nowego życia wierszom. Ale myślę, że moja muzyczna działalność może też mieć jakiś wpływ na pisanie. Sporo moich wierszy jakoś dziwnie nadaje się do „umuzyczniania”. Fraza nie jest za długa. Dobrze siedzi w rytmie. Czasem muszę ją minimalnie dopasować, ale to są raczej kosmetyczne poprawki, cięcia. Te wiersze, taką mam nadzieję, dobrze funkcjonują w obu przestrzeniach. Na papierze i w głosie. Z muzyką.

Ciekawią mnie te momenty, nazwijmy to, kłótni między tekstem i muzyką, kiedy np. jakiś fragment partii tekstowej wychodzi poza takt. Łatwo ci przychodzi ucięcie czegoś w frazie, przekształcenie słowa na bardziej rytmiczny synonim? Kombinujesz najpierw wokalnie: czy nie da się tego jednak jakoś tam w ten podkład wsadzić? Dasz jakiś przykład, gdzie zaistniała taka sytuacja, że w książce jest inaczej niż w produkcji muzycznej?

Wiesz, teraz przychodzą mi do głowy rzeczy akurat w drugą stronę: dopasowujące teksty do muzy, uwypuklające refreniczność znaczeń. Tak się stało m.in. w piosence Wakacje Brzoski i Gawrońskiego z płyty Słońce lupa i mrówki, gdzie nasza ówczesna wokalistka wyśpiewuje co jakiś czas tę frazę. To nieczęste momenty śpiewane, ale już sama repetycja pojawia się często, chociażby w Pikselach (byłaś dla mnie rozlaną pod balkonem tęczą benzyny). Na płytach te struktury poetycko-muzyczne są bardziej zwarte, na koncertach bardziej bawię się znaczeniami, czasem przyjdzie mi do głowy spontaniczne zestawianie ze sobą pojedynczych słów z poprzednich części utworu i tak tworzą się z nich nowe sensy i konteksty. Na pewno zdarzało się też skracanie, ale w tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie żadnego konkretnego przykładu – czyli jednak zdarzało się to rzadziej.

Przejdźmy do koncertów. Możesz opisać kluczowe konfiguracje, w jakich najczęściej występujesz lub występowałeś w ramach swoich muzycznych projektów? Przez tyle lat na pewno przewinęło się wiele osób.

Trochę wspominałem już o konkretnych nazwiskach, ale teraz wymienię je chronologicznie:

Brzoska & Mosquito (Adam Kusiak – kompozycje, elektronika);
Brzoska i Gawroński (Dominik Gawroński – kompozycje, elektronika, Joanna Małanka – wokal, Wojtek Bubak/Michał Karbowski – gitara, Przemek Borowiecki/Michał Kmita – perkusja);
Brzoska/Marciniak /Markiewicz (Łukasz Marciniak – kompozycje, gitara i Marcin „Cozer” Markiewicz – trąbka);
Brzoska Kolektyw (Ola Rzepka – perkusja, Łukasz Marciniak – kompozycje, gitara, Zosia Ilnicka – flet, Kuba Wosik – kontrabas, Marcin Markiewicz/Mateusz Żydek – trąbka);
Piksele (Arbuz Arbuziński – kompozycje, elektronika i Marcin Markiewicz – trąbka);
Dendro (Michał Sosna – kompozycje, saksofon, elektronika).

Na płytach poza wspomnianymi gościnnie występowali też: Mikołaj Trzaska (klarnet basowy) czy Wojtek Kucharczyk (który robił nam remiksy i okładkę pierwszej płyty). W sumie z wszystkimi zespołami zagrałem grubo ponad sto koncertów w całej Polsce i jeden w Czechach. Najwięcej chyba z trio B/M/M. Ostatnio z Pikselami na Off Festivalu. Teraz najczęściej z Dendro.

Czy muzyka elektroniczna ma większe ograniczenia niż taki żywy, instrumentalny skład? Nie chcę narzucać odpowiedzi (hehe), ale z moich doświadczeń wynika, że elektronika i poezja wychodzi lepiej na aranżacjach płytowych, a koncertowo poezja płynniej wchodzi w instrumentalny skład. Instrumentaliści mogą po prostu szybciej reagować na to, co się dzieje aktualnie na scenie, nie są ograniczeni pętlą, samplem, beatem. Mogą się na różne sposoby rozkręcić, wyciszyć, rozimprowizować. Jakie są twoje doświadczenia?

Ostatnio najbardziej lubię połączenie elektroniki z „żywymi” instrumentami, tak jak to dzieje się w najnowszym Dendro: z saksofonistą Michałem Sosną czy w Pikselach z moim przyjacielem trębaczem Marcinem Markiewiczem oraz elektroniką Arbuza. Ale przecież z Dominikiem Gawrońskim też zaczynaliśmy od elektroniki, a potem dokooptowywały się „żywe” instrumenty. Oczywiście wielką przyjemność sprawia mi granie z moim w sumie sześcioosobowym kolektywem, z naprawdę świetnymi muzykami, ale jak wiadomo: organizacyjnie nie jest to proste, zwłaszcza zorganizowanie koncertu za sensowne honorarium graniczy z cudem. Ale masz rację – płyty szybciej i sprawniej robi się z „elektronikami”.

Na koniec zapytam o projekt z Michałem Sosną. Graliście niedawno w księgarni Tajne Komplety. Michał obsługuje podkłady elektroniczne, a jednocześnie gra na saksofonie, który również moduluje różnymi efektami. Ma też spore doświadczenie w komponowaniu utworów do wydarzeń teatralnych. Chyba dobrze czuje się w materii literackiej? Jak ci się z nim pracuje? Jakie są plany tego składu?

Michała Sosnę znam od bardzo dawna. Zawsze ceniłem go jako niezwykle interesującego i aktywnego na różnych muzycznych polach saksofonistę. Dwa lata temu, kiedy moje prywatne ścieżki częściej przebiegały przez Tychy, gdzie Michał ma muzyczną pracownię, zaproponowałem mu współpracę. Wtedy jednak z różnych przyczyn zmuszeni byliśmy na kilkanaście miesięcy zawiesić działania. Wiosną tego roku przyszedł najlepszy czas na kontynuację. Ja po dwudziestu latach pracy w więzieniu wreszcie mogłem poświęcić się tylko literaturze i muzyce, a – jak się okazało – Michał zyskał doświadczenie jako wrażliwy na słowo twórca muzyki teatralnej. To znacznie przyspieszyło nasze wspólne działania. W kilka miesięcy powstał materiał oparty na moich najnowszych wierszach. Jesienią zaczęliśmy koncertować. Materiał, który gramy obecnie na koncertach jest tym, który z powodzeniem moglibyśmy zarejestrować w studio i zrobić z tego płytę.

LINKI:

https://wojciechbrzoska.pl/