Z Mariuszem Grzebalskim, wokół nowej książki poetyckiej W innych okolicznościach, rozmawia Maria Magdalena Beszterda
Maria Magdalena Beszterda: Ponieważ rozmawiamy w kontekście mającej się odbyć premiery wydawniczej Twojego tomiku, pewne pytania pojawią się nieuchronnie. Po pierwsze, jak sytuujesz ten zbiór na tle swoich poprzednich? Które wątki powracają jak refren, które znikły, jakie się wyłoniły?
Mariusz Grzebalski: Obawiam się, że nie jestem dość dobrym recenzentem własnych tekstów, dlatego, jeśli pozwolisz, mocno się streszczę. Wiersze w W innych okolicznościach, bo taki tytuł nosi nowa książka, są jeszcze krótsze niż były w Niepiosenkach. Jest ich mniej niż w tamtym, do niedawna ostatnim moim tomiku. Dominuje w nich nastrój elegijny, tonacja jest minorowa, podmiot wypowiada się głównie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Elegie sąsiadują z epifaniami i impresjami, ale czytelnik znajdzie w niej również kilka wierszy interwencyjnych, jeśli mogę je tak roboczo nazwać. Co jeszcze… Może motto z Brechta: ?I zawsze myślałem, że najprostsze słowa/ Powinny wystarczyć. Kiedy mówię, jak jest/ Każdemu musi po prostu pęknąć serce./ Że pójdziesz na dno, jeśli nie będziesz się bronić./ To chyba jasne.? Motto też coś mówi o charakterze tej książki.
Co konkretnie? Że pisanie jest walką o nadanie sensu swojej biografii? Że trzeba pisać prosto, bez zawijasów retorycznych i innych ozdobników, żeby nie zgubić meritum?
Mówi ono o tym, że ?najprostsze słowa? są najbardziej na miejscu, o ile mówią o tym, ?jak jest?. Mnie nieco zmęczyła poezja rozumiana jako pokaz literackiej zwinności. Ozdobniki i zawijasy retoryczne też mnie zmęczyły. Za wersami chciałbym w końcu zobaczyć człowieka i rzeczywistość, w której on żyje. Niekoniecznie rzeczywistość pisma. Cenię poezję, która odsyła do świata istniejącego poza wierszem. Posłuchaj tego: ?Słońce rozbłyska nad eukaliptusami/ poniżej mokrego pastwiska/ woda już prawie gorąca,/ siedzę w otwartym oknie/ skręcam papierosa.// W oddali szczekanie psów, para/ kraczących wron, szczebiot/ maleńkiego kowalika wysoko na sośnie ? zza rzędu przygiętych wiatrem cyprysów/ wyłania się klacz skubiąca trawę.// Ciągły cichy szum z szerokiej autostrady/ w odległej dolinie:/ tysiące i tysiące aut/ wiozących ludzi do pracy.? To Marin-an Snydera. Dla mnie wzorcowy wiersz.
Czym takie fragmenty, poza delimitacją, różnią się według Ciebie od prozy poetyckiej?
Właściwie niczym. Ma to dla Ciebie jakieś znaczenie? Przecież to tylko kwestia nazewnictwa. Jeśli dla Ciebie wiersz Snydera to proza poetycka, to w takim razie lubię rozpisaną w ten sposób na wersy prozę poetycką.
Odnoszę wrażenie, że rzecz nie polega tylko na kwestii nazewnictwa, ale i na pewnym temperamencie narracyjnym. Mówisz o tym, co się zmieniło względem Niepiosenek. A co się powtarza? Można powiedzieć, że jesteś poetą robiącym nieustannie przypisy do samego siebie. Repetycja stanowi rodzaj autokomentarza, aktualizowania frazy, ale i sprawdzania jej akuratności. Powracają pewne motywy, znajomo pobrzmiewają tytuły…
Zgoda, jeśli chodzi o temperament narracyjny. Piszę wiersze fabularyzowane ? pewnie dlatego właśnie takie wiersze podobają mi się u innych. Zgoda z repetycją rozumianą jako rodzaj autokomentarza i sposób na aktualizowanie i sprawdzanie akuratności własnej frazy. Faktycznie robię przypisy do samego siebie i od dłuższego czasu mówię w podobny sposób na mniej więcej na ten sam temat. Być może właśnie to nazywa się własnym stylem. Co jeszcze? Podmiot w moich wierszach wydaje mi się niezmienny. To melancholik, ale przytomny, niezbyt wylewny i mówiący na temat.
? propos stylu, w jednym z wywiadów powiedziałeś, że zależy Ci na ocaleniu ?grzebalskości? w swoich wierszach. Jak to rozumiesz?
Odnoszę wrażenie, może na wyrost, że moje wiersze trudno pomylić z wierszami innych autorów. Sprozaizowane, akcentowane na końcu zdanie, osadzone w konkretnych realiach mininarracje, minimalizm formalny, liryzm, autobiografizm, tryb sprawozdawczy i retrospektywny. To mniej więcej miałem na myśli, mówiąc o ?grzebalskości?.
Zastanawia mnie tytuł nowej książki. W innych okolicznościach brzmi trochę jak rezygnacja. Najczęściej używamy tej frazy, chcąc wyrazić żal, że jest jakieś nieadekwatne tu i teraz. Mówimy: ?w innych okolicznościach?, gdy chcemy podkreślić, że okoliczności te, które są, są nieuchronne. ?W innych okolicznościach?, czyli ?gdyby było inaczej niż jest?. Drugi wariant jest taki, że ?inne okoliczności? oznaczają obietnicę. Gdzieś, kiedyś, być może, jeśli się złoży. Tak to rozumiem.
Nie chodzi o rezygnację ani o żal, tylko o prosty fakt. Ja w tym tytule niczego nie interpretuję ani nie sugeruję, tylko mówię, że okoliczności się zmieniły. Ani mniej, ani więcej. Natomiast w nieuchronności nie widzę niczego niezwykłego. Zawsze czeka nas jakaś przyszłość. Ja nie patrzę w nią z optymizmem, ale też bez lęku, choć zdaję sobie sprawę, że powoli, drobnymi krokami zbliżam się do finału. Nie oglądam się też za siebie w poszukiwaniu utraconego raju. Nie było go tam ani nie ma.
Mówisz: ?okoliczności się zmieniły?. Masz na myśli upływ czasu? Niemożność wymazania doświadczeń, w które ? chcąc nie chcąc ? obrastamy z upływem lat?
Tak, między innymi mam na myśli upływ czasu. Może nawet przede wszystkim mam na myśli upływ czasu. Powoduje on, że będąc sobą, stajemy się jednocześnie kimś innym. Tego nie da się obejść ani wymazać. Nie da się o tym nie pamiętać. To nie jest kwestia obrastania, tylko przemiany. Te doświadczenia nie są balastem, który musimy nosić jak niechcianą skórę. Po prostu nowy człowiek w nas wypiera starego, choć ten stary nadal na swój sposób egzystuje. To kwestia rozumienia i zmiany perspektywy, z której oglądamy świat i siebie w świecie.
Dajesz się uwodzić zbiegom okoliczności?
Zależy, o co pytasz. Jeśli o to, czy staram się unikać kłopotów, to odpowiedź brzmi tak. W tym sensie stałem się człowiekiem dojrzałym. Albo leniwym.
Albo jedno i drugie. Dojrzałeś do lenistwa. Lenistwo w Tobie dojrzało (śmiech).
Może. Od jakiegoś czasu faktycznie nie spieszę się już tak bardzo jak kiedyś. Nie ma dokąd.
Myślisz, że kłopoty nie wnoszą niczego do życia?
Myślę, że nie należy pchać palców między futrynę i drzwi.
Pytając o uwodzenie przez zbiegi okoliczności, miałam na myśli życiową spontaniczność, tryb zachłanności na to, co się może wydarzyć. Więc?
Postępując rozsądnie, wcale nie ograniczamy swojej spontaniczności. Otwartość na to, co nowe, nie ma wiele wspólnego z bezmyślnością. Inna sprawa, że ja nigdy nie byłem zbyt spontaniczny, więc może nie powinienem wypowiadać się na ten temat.
Właśnie… Obserwując Twoje spotkania autorskie, dostrzegłam tryb konfesyjny, w jakim ukazujesz się czytelnikom. Nie ma w Tobie temperamentu wodzireja Świetlickiego albo Dyckiego ? lirnika wioskowego, kresowego bajarza. Spokojna lektura, stonowany głos to Twój warsztat recytatorski. Czy sytuacja, w której czytasz swoje wiersze, bywa dla Ciebie trudna? Jest to w końcu kontakt z odbiorcą niezapośredniczony przez pismo. Doświadczenie żywej materii, namacalności dyskursu.
No tak, staram się skupić uwagę słuchacza na wierszach, nie na sobie. Mnie nie interesują poeci, tylko to, co oni piszą. Maski, które ubierają na scenę, nie są dla mnie ważne. To tylko narzędzia używane w ramach pewnej praktyki.
Czy publiczne czytanie wierszy sprawia mi trudność? Nie, już nie. W przeszłości różnie z tym było, czasem była duża spinka, zwłaszcza po debiucie. Bajarzem kresowym czy wodzirejem nie mogę być. Tu też masz rację, nie ta rola, nie ten temperament.
A czy pamiętasz kuriozalne odczytanie Twoich wierszy? Moment, w którym krytyk popłynął na mielizny ? w sposób parciany, niedbały. Albo przeciwnie, zbyt egzaltowany, podszedł do interpretacji Twoich utworów? Czytujesz w ogóle, co o Tobie piszą? Czy starasz się nie czytać, żeby nie popaść w pisanie utworów ?pod odbiorcę?, nieświadomie koniunkturalnych?
Pisanie pod odbiorcę mi nie grozi. Wbrew pozorom to nie takie łatwe ? być nieświadomie koniunkturalnym (śmiech). Etap nadstawiania ucha, żeby usłyszeć, jak są odbierane moje książki, mam za sobą. Oczywiście wolałbym, żeby wypowiadali się na ich temat krytycy, którzy mają coś interesującego do powiedzenia, a bywa z tym różnie. Nie tkwię w krytycznej próżni, ale jednocześnie nie jestem dla krytyków pierwszym do tańca… To komfortowa sytuacja, która pozwala mi spokojnie robić swoje. Natomiast jeśli chodzi o odczytania moich wierszy, to nie pamiętam szczególnie kuriozalnego, chyba, że coś wyparłem. Pamiętam natomiast ciekawe szkice, które napisali na ich temat Paulina Czwordon-Lis, Jacek Gutorow, Marcin Jaworski, Grzegorz Kociuba, Asia Orska, Piotr Śliwiński.
Rozpoczęcie pisania, ?pierwsze poruszenie?, o którym powiedziałeś w innym wywiadzie, miało miejsce stosunkowo późno, bo na studiach. Co było wcześniej, zanim przyszło robienie poezji? Robienie czy wydarzanie się, jak o tym myślisz? Tajemnica, natchnienie czy wewnętrzna konieczność? A może narcystyczna chęć pozostawienia czegoś po sobie?
Ja byłem człowiekiem nieśmiałym, nie narcyzem. Teraz też zresztą nim nie jestem, choć nieśmiałość mi się skończyła. Piszę rzadko, ale wciąż piszę… Zapewne z wewnętrznej konieczności, chociaż ? nie wiem, dlaczego ? ta wewnętrzna konieczność podejrzanie mi brzmi. W każdym razie nie siadam codziennie przed monitorem i nie oddaję się wewnętrznej konieczności, pisząc jeden wiersz po drugim. Tak można pisać prozę, też zresztą nie zawsze. Wiersz pojawia się najczęściej nagle, z niczego. Czyli jednak wydarzanie się. To jest tak, że ja najczęściej notuję frazę albo kilka fraz, potem je krócej lub dłużej przerabiam, aż uzyskają ostateczny kształt. W tym miejscu zaczyna się robota, literackie rzemieślnictwo.
Pisać rzeczywiście zacząłem dopiero na studiach. Wcześniej interesowała mnie głównie historia. Chciałem ją nawet studiować. Aż w trzeciej klasie liceum poważnie zachorowałem i nie mając nic lepszego do roboty, przeczytałem Lalkę. Wtedy zainteresowałem się literaturą.
Lalka? Lektura szkolna, trafia nagle w sedno chłopaka z boiska? Co takiego w niej zobaczyłeś? Kunsztowny fresk z epoki? Gęstość temperamentu pisarskiego? Dramat człowieka, który w arystokratycznym gronie nie potrafi ukryć swoich czerwonych, chłopskich rąk odmrożonych na Syberii? Samotność odmienianą przez klasy społeczne i ludzkie przypadki?
W Lalce zobaczyłem to wszystko, co wymieniłaś i jeszcze więcej ? ale to temat na osobną rozmowę. Jednak gdybym miał się określić jednym zdaniem, to powiedziałbym, że ta powieść najbardziej trafiła mnie jako realistyczna rozprawa z idealizmem i jako fenomenalnie napisana historia niespełnionej miłości.
Wcześniej był sport, prawda?
Nie uprawiałem sportu na poziomie wyczynowym. Grałem trochę w hokeja, podczas studiów w nogę. Najpierw w drużynie listonoszy w lidze międzyzakładowej, potem krótko w okręgówce. Po studiach wyżywałem się, jeżdżąc na rowerze. To był dla mnie naturalny wentyl bezpieczeństwa. Wskakiwałem na siodełko, robiłem pięćdziesiąt kilometrów i byłem jak nowy. Czyli aktywność fizyczna, nie sport.
Prowadzisz dziennik. Co daje Tobie ta forma intymnej, ale jednak pisarskiej aktywności? Iluzję przyłapania czasu na gorącym uczynku?
To dość karkołomny pomysł ? próbować złapać czas na gorącym uczynku. Ale tak to właśnie jest, to właśnie próbuję robić. To intymne notatki, pisane na własne potrzeby. Coś w rodzaju ćwiczenia.
Bardzo poważnie podchodzisz do swojego wieku. Do wewnętrznych cezur. Zbliżają się Twoje czterdzieste piąte urodziny. Czego Ci życzyć?
Dobrze się czuję z samym sobą i nie demonizuję faktu, że mam tyle lat, ile mam. Nie dopadło mnie znudzenie, choć czasami czuję się zmęczony tym, co robię. Mam na myśli codzienne administrowanie wydawnictwem, które prowadzę. Całą tą koszmarną biurokrację? Czego możesz mi życzyć… Banał, chciałbym mieć więcej wolnego czasu dla siebie…
No, zaraz. Mówiąc w wieku czterdziestu czterech lat, ze ?zbliżasz się do finału? raczej nie sprawiasz wrażenia osoby szczególnie uradowanej tym, co ma nastąpić…
Powiedziałem, że do finału zbliżam się powoli, drobnymi krokami. Zacząłem to zauważać, kiedy zaczęli odchodzić moi bliscy. Rodzina, pierwsi koledzy z dzieciństwa, mistrzowie młodości. Wcześniej tej przestrzeni odchodzenia nie było, ona była jakby poza świadomością. Żyłem w teraz. Jakiś czas temu to się zmieniło? Ale świadomość końca nie powoduje u mnie paraliżu. Nie myślę o tym od rana do wieczora. Z drugiej strony to, że skończę na cmentarzu, nie wprawia mnie w szczególnie radosny nastrój… Jakby to powiedzieć? Nie tak dawno zmarł Stanisław Szozda. Kiedy miałem siedem-osiem lat i z chłopakami z osiedla ścigaliśmy się na rowerach, zawsze chciałem być jak on. W kapsle też grałem Szozdą, jeśli wiesz o czym mówię. To był brawurowo ścigający się kolarz. Przyspieszał tam, gdzie inni zwalniali, wspaniale finiszował, zwłaszcza na stadionach… I ten jego zawadiacki uśmiech, kiedy wchodził na pudło… Wiadomość o jego śmierci była pożegnaniem części mojego dawnego ja. O to mi chodzi, nie o stękanie z powodu oczywistości, że kiedyś umrę.
Przed Szozdą był Królak, ale to chyba nie Twoje czasy? Gra w kapsle, piłka nożna. Można powiedzieć, że ta chłopacka zadziorność jest nieodłącznym elementem poetyki Twoich wierszy.
No nie, Królak to czasy mojego ojca, nie moje. On był znany z tego, że potrafił na trasie przyłożyć rywalowi pompką od roweru… Gra w kapsle, w nogę, w nóż czy w karty to była norma, kiedy dorastałem. Mecz osiedle na osiedle, klasa na klasę, szkoła na szkołę ? to było coś! My na naszym blokowisku oprócz gry w nogę mieliśmy jeszcze hokej i wyścigi rowerowe. Nikt nie siedział w domu. Sami przygotowywaliśmy lodowisko, bandy ze śniegu, a potem toczyliśmy na tym lodowisku zacięte boje. Zasada była taka, że krążek wolno było podbijać do kolan, ale już po dziesięciu minutach latał na wysokości głowy. To były siermiężne czasy, nie było sprzętu, wyglądaliśmy jak banda przebierańców… Jeden miał markowe łyżwy, drugi rękawice, trzeci kask… Do dziś pamiętam, że na gwiazdkę w szóstej klasie dostałem w prezencie od rodziców swój pierwszy dobry kij do hokeja. Nazywał się ?Tafla 2000? i był dla mnie o dwadzieścia centymetrów za długi, na dodatek klepa była wygięta w niewłaściwą stronę. Ale szybko nauczyłem się nim grać.
Jesteś zapalonym kibicem piłki nożnej, fanem Roberta Lewandowskiego zwłaszcza. Co daje Tobie tego typu aktywność? Odpoczynek? Dodatkowe emocje? Okazję do kombatanckich wspomnień z gatunku: ja też drzewiej crossy na boisku? (Tak to się w ogóle mówi?).
No, jestem, jestem, ale nie zapalonym. Oglądam Bundesligę, głównie mecze Borussi Dortmund, od czasu do czasu Ligę Mistrzów. Robertowi Lewandowskiemu kibicowałem, od kiedy przyszedł do ?Lecha? Poznań. Już wtedy wróżyłem mu wielką karierę. On niesamowicie się rozwija, jest coraz lepszy. Nie sądziłem, że będę jeszcze oglądać grę polskiego piłkarza, który będzie lepszy od Zbigniewa Bońka. A tak właśnie się dzieje. Ale kibicowanie nie ma nic wspólnego z kombatanckimi wspomnieniami. Po prostu doceniam klasę Lewandowskiego, a Borussi kibicuję dlatego, że momentami gra najciekawszą piłkę w Europie.
Śmigać można po boisku, ale crossy się śle.
Pytanie dodatkowe, co nie znaczy, że bez stawki ? uchodzisz za pedanta edytorskiego. Czy w jakieś jeszcze dziedzinie życia się to przejawia? Przyprawy układasz alfabetycznie? Musisz mieć porządek kolorystyczny w skarpetkach? A w jakich obszarach sobie pedanterię odpuszczasz?
Dbam o to, żeby tomiki, które publikujemy, były porządnie przygotowane do druku i tak samo wydane. Jeśli chodzi o moje przyzwyczajenia… Prywatne książki faktycznie układam na półkach alfabetycznie. Tu poezja, tam proza, tam książki filozoficzne. Podobnie robię z płytami, które stoją w boksach podzielone na gatunki muzyczne. Generalnie nie lubię bałaganu.
Wiem , że co roku jeździsz w to samo miejsce na grzyby i że regularnie kupujesz ?Przegląd Sportowy?. Myślisz, że są to formy jakiejś konstanty chroniącej przed chaosem?
To kwestia przyzwyczajenia. ?Przegląd Sportowy? czytam od dziesiątego roku życia. Stara miłość, a nie zardzewiała. Nie wiem czy wiesz, ale jednym z założycieli tej gazety w 1928 roku był poeta Kazimierz Wierzyński. Teraz stałym felietonistą ?Przeglądu? jest Wojtek Kuczok. Na grzyby jeżdżę co roku w to samo miejsce, bo po prostu mam swój ulubiony las. Na tej samej zasadzie kupuję na przykład ciuchy albo jedzenie. Jak zaufam jakiejś firmie, to nie szukam innej.
Piszesz, mówisz o różnych formach nagłej pustki, nieobecności. Nie wiem natomiast, co sądzisz o poczuciu utraty, mówiłeś o utracie, że ?to szczególny moment doświadczenia, który może być wielką nauką i otwierać na świadome życie w przyszłości. Pod warunkiem, że człowiek potrafi się uczyć na własnych błędach?. Czego Cię nauczyły utraty? Wreszcie, czy potrafisz się uczyć na własnych błędach?
Błędy, które popełniłem, pomogły mi zrozumieć siebie samego, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Pokazały mi kim byłem kiedyś i kim jestem teraz. A ten kim jestem, ma niewiele wspólnego z osobą, której obraz sobie wytworzyłem. Dobrze było uwolnić się od fikcyjnych przekonań na własny temat…
Pustka, nieobecność, utrata to nieusuwalne elementy rzeczywistości. Nie ma nic zaskakującego w tym, że o nich mówię. Chyba, że dla osób młodszych. Ja w wieku lat dwudziestu nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie jako czterdziestolatka. Myślałem, że po trzydziestce wszystko się skończy. Tymczasem dopiero po trzydziestce zacząłem budzić się do życia.
Oznaczałoby to, że moment iluminacji mam tuż przed sobą?
Cuda się zdarzają (śmiech).
Kiedy pierwszy raz przeczytałam Twoje wiersze z nowego tomiku, napisałam, że układają się w requiem. Jak odbierasz takie porównanie?
Requiem to msza żałobna, a jak powiedziałem, część z wierszy zamieszczonych w W innych okolicznościach to elegie, więc w pewnym sensie masz rację. Ale ta książka jest dość różnorodna ? to jej podstawowa cecha. Dlatego jeśli requiem, to z bonusami.
W rozmowie z Robertem Rybickim wyraziłeś przekonanie, że rzeczywistość spsiała, system zidiociał, idzie ku gorszemu. Użyłeś w niej mocnej frazy: ?Państwo polskie przypomina bezkarnego alfonsa?, i drugiej: że ?jesteśmy zdani wyłącznie na samych siebie?. Powstaje więc pytanie archetypiczne, pytanie zadawane przez Hölderlina, podejmowane przez Heideggera i wielu późniejszych. Cóż po poecie w czasie marnym?
Poetą się bywa, ja w każdym razie nie przeceniam siebie w tej roli. Cóż po poecie? Niech robi swoje i nie przejmuje się tym, że poezję czyta niewiele osób. Dla mnie ta garstka jest cenna i cieszę się, że sam do niej należę. Frajdę daje mi oczywiście to, że są tacy, którzy czytają także moje wiersze. Jednocześnie nie jest to frajda, która wprawia mnie w permanentną euforię.
Państwo polskie jest jak bezkarny alfons. Mieliśmy zbudować państwo obywatelskie, tymczasem mamy bezmyślnego potwora, który miesza się w nasze życie tam, gdzie nie trzeba. Absurdalne przepisy, niedowład administracyjny, biurokracja, rozbuchany fiskalizm ? tak to w skrócie wygląda. Do tego te wszystkie komisje, teczki, marsze, cały ten polski syf? Kompletnie od tego odpadam.
Frajdę sprawia Ci fakt, że są jeszcze tacy, którzy czytają wiersze. Co jeszcze sprawa Tobie przyjemność?
Lubię wypady na Kaszuby, mam tam metę, w której, gdybym tylko mógł, zaszyłbym się na stałe. Nie przestałem kupować płyt. Nadal kupuję książki, w tym sporo takich, których nie przeczytam. Lubię spotkać się na drinka z kumplami z ogólniaka, z którymi jakiś czas temu odświeżyłem kontakty. ?Takie tam?, jak mawiał Maciek Malicki.
Na koniec chciałabym zapytać Cię o to, o co Bohdana Zadurę spytali swego czasu Paweł Marcinkiewicz i Jacek Podsiadło: Jakie miejsce realne jest centrum Twojego poetyckiego świata? Dąbrówka? Łódź? A może współrzędne, których nie ma na mapie: utrata, śmierć, przeszłość? Często można mieć wrażenie, że podzielasz frazę Imre Kertésza: ?Historia mego życia jest historią moich śmierci?. Podmiot w Twoich wierszach konstytuowany jest przez minione, a tożsamość staje się pełniejsza, bardziej koherentna z doświadczeniem braku.
Za Dąbrówką nie przepadam. Kiedy dziesięć lat temu powstawało osiedle, na którym mieszkam, reklamował je slogan ?Osada leśna?. Teraz na tapecie jest hasło ?Siła miastotwórcza?. Ludzie mieszkający na tym osiedlu uważają się za wybrańców? Tymczasem to tacy wybrańcy, którzy rano wyjeżdżają do pracy w mieście i wieczorem wracają do domu ? którego właścicielem jest bank ? wyłącznie po to, żeby się przespać. A w niedzielę przy grillu i browarku kontestują system, któremu w tygodniu wiernie służą.
Łódź wciąż jest dla mnie ważna, ale mojej Łodzi, tej zapamiętanej w dzieciństwie, już nie ma. Nie ma etosu robotniczego, który ją tworzył. Nie ma też łódzkiej części mojej rodziny. Podobnie wciąż żywy jest dla mnie Głusiec ? wieś pod Dęblinem w mazowieckiem, z której pochodzi mój ojciec. Drewniany dom dziadka, którego pilnowały owczarki podhalańskie… Sad przy tym domu. Pole przy lotnisku, na którym żniwowaliśmy. To wciąż ważne emocjonalnie dla mnie miejsca.
Dla mnie przeszłość i teraźniejszość to zachodzące na siebie i funkcjonujące na równych prawach światy. Centrum mojego poetyckiego świata ma charakter graniczny. Żyję tu i teraz, ale też tam i wtedy. To może schizofreniczne, ale tak właśnie jest. Świetnie opisał to Stasiuk, poczekaj chwilę… ?Robię światłoczułe odbitki minionego. Nawet gdy opisuję ?teraźniejszość?, przesycone jest ono wszystkim, co było, co się wydarzyło, co istniało. Bo dzień dzisiejszy jest sumą dni minionych, ponieważ to nasz dzień i patrzymy na niego oczami, w których odbiły się dni minione; odbiły i pozostały.? Jasna sprawa, że historia mego życia jest historią moich śmierci.