Haracz (fragment)
Brat ojca. Ten to był fajny. Całkiem inny człowiek. Dał mi kiedyś dobrą radę. Nie pal ? mówi ? bo jak cię wezmą kiedyś na spytki i odetną od fajek, to w kilka godzin wszystko wyśpiewasz. No i ja chyba dzięki niemu na wszelki wypadek bardzo długo nie paliłem. Dopiero sporo po maturze zacząłem palić, a właściwie dopiero we Francji. No i kiedyś zabrałem go na przeczyszczenie, bo dzwonił do mnie i biadolił. Zabrałem go do szpitala. Oczywiście, nie mieli miejsc, ale uprosiłem jakiegoś chirurga, chociaż mi tłumaczył, że ostry dyżur to dla ludzi z wypadku. Zbadał go. Wsadził mu nawet palec do tyłka, aż stryjka wyprężyło. Odesłał go na górę do sióstr. Takich dwóch przechodzonych lasek, znaczy, przepraszam, takich dwóch. Wie pani. Wzięły go do specjalnego pokoiku, takiego z łazienką i kiblem. Kazały mu opuścić spodnie i się wypiąć. A ja na wszystko patrzę. Podśmiechiwały się, rozmawiając o jakimś Mariuszu, który podobno w tajemnicy leczy ludzi przykładaniem dłoni i ma efekty, i o takiej pielęgniarce, która kiedyś leczyła dotykiem, ale takim bardziej seksi, tyle że samych facetów. Wie pani, o co chodzi. No i tak sobie gadały, że lekarze jak zgarniali, tak zgarniają łapówki. I przy tym gadaniu wlały mu ze dwa litry takiego różowawego roztworu. Znaczy stryjowi wlały. Wlewnik miał dobre pół metra długości i one zmieściły mu go w całości. Aż się zdziwiłem, że takie długie się całe zmieściło. W trakcie robiły do mnie śmieszne miny, ale tak, żeby stryjo nie widział. No i się strasznie nachylały, przez co bardzo widać było im dekolty. Musiałem tam zerkać bezwiednie, bo jedna spytała, czy ładne.
– Co?
– Los dydas.
I obie w śmiech. Strasznie się wtedy zawstydziłem. Że tak patrzę. Ale to chyba normalne, że facet patrzy? Nie? Jak zdrowy, to patrzy? Prawda?
Ale je zostawmy, bo i zaraz poszły. Stryjo leżał na kozetce na boku. Przymknął oczy i coś mruczał. Kazałem mu pokręcić trochę biodrami, ale nie chciał. Tylko mruczał i mruczał.
– Ooooom, ooooom.
Robił miny i wyraźnie widziałem, że mu z tym dobrze. Też by mu się chyba przydała wizyta u pani. Ale stryja zostawmy. On by tu nie przyszedł. Nawet za darmo by nie przyszedł.
No i mruczał to swoje oooooooom i oooooom, aż w pewnej chwili powiedział ?oho? i zerwał się, ale było już za późno. Zanim dobiegł te dwa kroki, poszło mu gwałtownie między nogi. Samo rzadkie. I to wprost w opuszczone do kostek spodnie. Zalał prawie całą podłogę w pokoiku. Ciekło mu po nogach, takie wie pani, brązowe z jakimiś strzępami. Ledwo sam zdążyłem uskoczyć. I dopiero po tym wszystkim wycelował z naskoku dupą w kibel. Srrrrrrrru tutututu. I tak może pół godziny z małymi przerwami. Może troszkę przesadzam, ale niewiele.
Powietrze momentalnie nabrało takiej mocy, że prawie zemdlałem. Żołądek podskoczył mi do zaciśniętego gardła. Smród normalnie odbierał mi rozum. Wyszedłem stamtąd tak spocony, jakbym biegał w upale, ale jakoś przezwyciężyłem wymioty. Wie pani, jak to jest, jak się wszystko ściska w środku i człowiek się zaczyna pocić pod skórą? Na samą myśl powtarza mi się ten odruch żołądka. Zajrzałem dopiero po dłuższym czasie. Stryjo wciąż siedział na kiblu.
– Coś podobnego ? stęknął.
I normalnie walił dalej. Robił takie miny, jakby się uczył gwizdać. I policzki, czoło, miał tak spocone, jakby płakał całą twarzą.
Poleciałem po ratunek do sióstr, one poleciały po pomoc do salowej. To dopiero była prawdziwa kobieta. Wlazła tam jak gdyby nigdy nic i nawet znalazła sobie drogę, żeby otworzyć okno. Przygotowała mopa i po prostu zabrała się za zmywanie tego świństwa. Stryjo walił w tym czasie bez żenady, a nawet zdjął z siebie te zasrane gacie i spodnie i rzucił je pod kozetkę. Salowa przyniosła mu wielką płachtę ligniny, żeby doprowadził się do porządku. Wyszedłem. Przeprosiłem salową, a ona była bardzo miła. Powiedziała, że jest przyzwyczajona i że kłopot to mam ja, a nie ona. Do stryja wróciłem dopiero po kilku minutach. Stał ubrany w te zasrane spodnie, a gacie trzymał w ręku.
– Warto to prać, czy lepiej od razu na śmietnisko? ? spytał.
Kazałem mu wyrzucić i widziałem wyraźnie, że zrobił to z wielkim bólem.
Wyszliśmy z kibla, ale po kilku krokach znowu powiedział ?oho? i wrócił. Już mu nie przeszkadzałem, ale trzeba przyznać, że teraz siedział znacznie krócej.
Potem poszliśmy do tego chirurga. On tłumaczył, że trzeba więcej pić i nie dopuszczać do takiej sytuacji. A na kłopoty z pęcherzem nie patrzeć.
– I jak się pan w ogóle teraz czuje? ? spytał.
– To tylko połowa ? stryjo wypowiadał słowa znacznie ciszej niż zwykle. ? Tam fest jeszcze zostało.
Zebraliśmy się do wyjścia. Przyznam, że przede wszystkim martwiłem się o tapicerkę w samochodzie, bo przecież stryjo po sobie nie upierze zafajdanego fotela. I kiedy właściwie tylko to miałem w głowie, stryjo znów z tym swoim ?oho?.
Zbladłem, bo do tamtego kibla były dwa piętra i kluczenie korytarzem. Na szczęście dostrzegłem kibel w głębi, znaczy drzwi z tabliczką, że kibel. Wziąłem stryja pod pachę i zdążylibyśmy, gdyby mi się w tych drzwiach do kibla nie osunął w ramiona. Nie dałem rady go utrzymać, bo on swoje waży, i musiałem ułożyć go na podłodze. I tak walnął trochę głową o posadzkę.
Sprawdziłem. Oddychał. Puls nie zanikł. Pobiegłem korytarzem po tamtego chirurga. Bez pukania wpadłem do gabinetu, kiedy akurat podsuwał sobie do ust pęto kiełbasy.
– Zemdlał! ? krzyknąłem.
Dobry widać był człowiek, bo zerwał się zza biurka i rzucił się za mną biegiem. Po drodze krzyknął ? wózek! Stryjo wciąż leżał. Nie reagował na nic. Nie wiedział, jak się nazywa. Nic.
– To normalne po gwałtownej utracie płynów. Tak może być. Zaraz wróci do siebie. Czasem nawet przy obfitym oddaniu moczu może się to zdarzyć ? lekarz tłumaczył najpierw mi, a potem zwrócił się już bezpośrednio do sanitariuszy. ? Dawajcie go na kroplówkę. Płyny z potasem.
– To śmierć była ? powiedział mi stryjo po jakiejś godzinie, jak już trochę do siebie doszedł. ? Coś tak podnosiło mnie wysoko, aż pod okno, wszystko się wtedy ruszało i czarniawe było. Ty, spytaj, czy nie zrobiliby mi tak jeszcze raz.
Jacek Bierut
Tekst pierwotnie zamieszczony na instynkt.wordpress.com.
dobre jest, „powietrze nabrało mocy” hehehe