Tostojewszczyzna.
Z Agnieszką Mirahiną rozmawia Magda Szpecht
Mirahina to nie jest Twoje prawdziwe nazwisko. Skąd taki pomysł na pseudonim?
– Przywiozłam sobie z Rosji. Jak miałam 18 lat zaczęłam tam jeździć, to było jeszcze zanim dostałam się na studia, to była ostatnia klasa szkoły średniej.
Twoja nowa książka ukazała się w poznańskim WBPiCAK, wcześniej publikowałaś we wrocławskim Biurze Literackim. Skąd ta zmiana?
Nie chcieli mnie niestety.
Powiedzieli dlaczego?
Domyślam się.
Więc?
Więc zwróciłam się do WBPiCAK, co się będę narzucać.
Czy ta zmiana wyszła Ci na dobre?
Tak.
Skąd czerpiesz swoje inspiracje?
Z języka. Jedynym podmiotem lirycznym, księciem i żebrakiem moich tekstów jest język. Podoba mi się to porównanie, ta metafora żebraczo- książęca, takiego bohatera zaczęłam kultywować w tej ostatniej książce. Tam linia jest bardzo prosto pociągnięta, wszystko bardzo dokładnie przemyślałam, przede wszystkim układ, podział na części, co otworzyć, co zamknąć. Ale zacznijmy od początku. Na pewno chcesz się zapytać o tytuł.
Tak.
Wiesz co, więc tak, musiałam dodać motto z ?Martwych dusz? Gogola, te słynne słowa, rosyjska trojka i ?dokąd pędzisz Rosjo?, ponieważ chciałam to rozumienie tytułu skierować w stronę drogi jak ?do Warszawy?, ?do sklepu?, czy właśnie ?do rozpuku?. Chciałam odsunąć się od tego rubasznego śmiechu, który też oczywiście jest obecny, skoro rzecz ma miejsce w okresie karnawału; nie chciałam jednak, żeby śmiech stał się punktem ciężkości. Oczywiści,e karnawał, teatrzyk, to wszystko, ale myślałam jednak o kierunku, chciałam myśleć o kierunku, chciałam mówić o kierunku.
Też ciekawa jest ta forma samego wyrazu, posłuchajmy: ?roz-pu-ku?, tego jak tam się rozkładają sylaby. Nie chciałabym tutaj użyć brzydkiego słowa, ale to można tłumaczyć też jako: do roz? rozstajów dróg, powiedzmy. Zapytasz, skąd ta abstrakcja, a jednak istotne wydaje się to, co twierdził Dali – że malarstwo abstrakcyjne uratuje sztukę figuratywną. Miał rację. Najważniejsza w pisaniu jest dyscyplina. Wiersz jeśli wolny to chyba tylko ? od nałogów, a więc ? trzeźwy umysł, panowanie nad tekstem, porządek. Trzeba umieć położyć łapę na kartce. Naprawdę trzeba to zrobić, jeśli chce się pisać wiersze, która to forma, forma wiersza, jest bardzo ? wymagająca. Nie wybacza słabości, choć oczywiście ? chuderlawy wiersz można ratować słowami: ?poeta ukazuje niemożność nazwania, wyrażenia?, ?skąpa forma wiersza wyraża podejrzliwość wobec języka…? itd. To oczywiście jakiś krytycznoliteracki żart, dość zresztą okrutny i odbierający godność słowu. A formuła jeden poezji brzmi, ale dopiero, że tak powiem ? na pięciolinii.
Wróćmy do metafory żebraczo-książęcej.
Bohaterem, dla którego te wiersze, jest język, a superbohaterem ? kpina. To bohater w dziurawej koszuli, choć nikt do niego nie strzelał. Dzięki temu, że w jednej osobie mamy żebraka i księcia, możemy obrażać swojego czytelnika, żeby następnie błagać go o litość, a następnie ? sprytnie go oszukać. Proszę zauważyć, że w niektórych momentach książki tekst zaczyna jakby ?tańczyć?, jest blisko, ale pozostaje nieuchwytny, poza zasięgiem. Granie na nosie staje się osobną, choć ciągle bardzo literacką dyscypliną, nos byłby tu instrumentem znaczącym, jeśli przypomnimy sobie ?Nos? Gogola. Właśnie tak. Jednocześnie ? walczy się o czytelnika żarliwie, podsuwając mu pod nos rozmaite kąski, karmiąc go i tucząc. Podlizując się, żeby zechciał posłuchać, jeszcze przez chwilę. A więc bardzo rozpaczliwe ?posłuchajcie bracia miła? i tak dalej. To jest bliskie mojemu ulubionemu typowi bohatera, sposobowi, w jaki się wysławia, takiemu jak w ?Notatkach z podziemia? Dostojewskiego czy w ?Głodzie? Hamsuna, czy w ?Piersi? Rotha. Czyli taki trochę świr, który ma dużo do powiedzenia. I okazuje się, że właśnie ? szmata zdobi człowieka. To, co mówię, to nawet nie jest dostojewszczyzna, ale tostojewszczyzna.
Tostojewszczyzna?
Tak jest, tostojewszczyzna. Proszę koniecznie zajrzeć na demotywatory.
Masz jeszcze jakieś ciekawe inspiracje?
Całe mnóstwo. Szalenie lubię głos ludzki. Pamiętam bardziej głosy niż twarze i sposób mówienia, sposób składania słów. W ogóle głos to jest taka specyficzna pieszczota dla uszu, muzyka, pierwszą książkę pisałam zanurzona w teoriach językoznawczych, a drugą słuchając muzyki.
Jakiej?
Rozpiętość gatunkowa od muzyki klasycznej do hip hopu. Pisząc pod muzykę, trzeba wejść w taki zabawny trans, że słucha się utworu nieskończenie wiele razy i wtedy on staje się inspirujący. W czasie pracy nad książką, a więc latem ubiegłego roku, bo czas jaki poświęciłam na napisanie tej książki, to było właśnie ?lato z hakiem?, a więc w lipcu-sierpniu byłam poruszona i całkowicie owładnięta przez jeden, bardzo piękny, motyw muzyczny, jedną melodię, skomponowaną przez Jana Kaczmarka, tego od filmu. Na rytm pierwszego tekstu, ?Breslau?, złożyły się po połowie dwa utwory, jeden hip-hopowy, a drugi właśnie ? z płyty Kaczmarka. Napisałam go w kilka minut, któregoś ranka, jeszcze przed śniadaniem, dokładnie pod melodię, która układała się we mnie od dłuższego czasu. Są też teksty, które pisze się przez wiele miesięcy. Najprzyjemniejsze jest jednak takie jakby natchnienie: człowiek budzi się i już wie, budzi się i pisze. Porównałabym to z jazdą na desce, po śniegu, miałam takie odczucie zabawne, ?wieszcze? ? kiedy jeździłam na desce, po lodowcu, pomyślałam: ?wjechałem na białego przestwór oceanu?. Mówię: przestwór. Takie śmignięcie w pełnym słońcu, do tego bym to porównała, to przyjemne – panowanie nad deską i pisanie wiersza, kiedy wszystko już mamy w głowie, choć układało się nam to ?wszystko? trochę czasu. Kiedy panujemy. To zima, ten biały przestwór, a najlepiej mi się pisze w miesiącach letnich.
?Sampo? rozpisałam, jak pierwszy raz leciałam samolotem w sierpniu. Na kilka dni przed odlotem, przyszła mi na myśl swoboda i lekkość, przypomniał się młynek z fińskiej Kalevali, sampo, które ma w sobie coś z angielskiego ?simple?, coś z prostoty, pewną świeżość. Wymyśliłam też pod to sygnalizację, czerwony dźwig i czerwony lizak, podnoszone do góry, jeden po drugim, jak zasłonki. Musiałam też powiedzieć, o czym myślałam: o przewrotach i inwersji w okresie karnawału, no i o pracy nad warsztatem poety. Dlaczego nie kąpać się w fontannie, chodzi oczywiście o bezdomnych, którzy muszą się kąpać właśnie w fontannie ? i z powodu tej fontanny obok tego tekstu musiał się znaleźć tekst posiadający w sobie pewną ?wybuchowość?, ?Pieszy rajdowy?, który odkorkowuje w jednym wersie:szampana i ulice. Mówię teraz przykładowo o kierującej mną logice, żeby można się było mniej więcej zorientować, jak bardzo fragmentarycznie wygląda cały proces; jak może wyglądać pisanie wiersza. ?Flagowanie? ? słyszałam, czytałam, że wielu poetów, fascynujących się Sosnowskim, pod jego wpływem, pod naporem jego słów, chętnie sięga także do twórczości Bowiego. Więc odsłuchałam piosenkę ?Space Oddity? i słuchałam jej kilkanaście razy, aż chwyciłam ten rytm, który posłużył mi, żebym mogła w ogóle zacząć ten tekst ? którego tytuł sprawił mi miłą niespodziankę, bo przyszedł mi do głowy, kiedy jeszcze nie wiedziałam, co dokładnie znaczy ten termin: flagowanie. Skoro już o Sosnowskim mówię, to dodam jeszcze, że ?Różanka tonie w podziemiu? powstała pod wpływem melodii jego głosu.
Z kolei pod wpływem innego głosu, Jacka Dehnela, powstała jedna z linijek w ?Bez konserwantów?, takie niespodziewanie czułe pytanie, z obowiązkowym wołaczem na końcu, zdrobnieniem. U mnie to wybrzmiało tak: ?czy trzęsiesz się wciąż tobołku??. Musiałam inną taką frazę – o podobnej konstrukcji, czyli z wołaczem na końcu, w zdrobnieniu – dawno temu usłyszeć u Dehnela, w jakimś tekście, nie pamiętam już w jakim ? musiałam usłyszeć sposób, w jaki autor to przeczytał, z takim ładnym akcentem na wołaczu. Tak więc różne rzeczy się przypominają, różne melodie nakładają, kiedy piszemy oczywiście ? o czymś zupełnie innym, przy pomocy innych słów. Mówię teraz już dość długo o jednym tylko wersie, bo ciekawi mnie w poezji to jedno właśnie ? praca w detalu.
Są też melodie, które nosi się w sobie, ale które trudno już przypisać konkretnym ludziom. Tak miałam w przypadku takiego wiersza jak np. ?Zbieg ulic?. Od początku miałam taką wizję, że rozciągnięte frazy, najpierw swobodny zarys, szkic, niby nic, a potem właśnie bardzo silnie zrytmizowana, zatomizowana foremka zamykająca całą rzecz. Taka, żeby nie dało się wsunąć szpilki w ten rytm, żeby ta końcówka była dobrze opakowana, zwarta, ale jednocześnie lekka i zwinna. Sprytna ? to chyba odpowiednie słowo. Ale zacznijmy od początku.
Początek mamy już za sobą.
To już niewiele zostało.
O właśnie, to ciekawe.
Nigdy nie lubiłam długiej korespondencji. To strasznie męczące, odpisywać na listy.
A długie rozmowy?
Zacięłam się, widzisz.
O czym chciałabyś mówić?
O pisaniu. Ale poczułam się nagle zmęczona. Pisanie jest bardzo wyczerpujące i to trzeba powiedzieć. Właściwie to męka. Generalnie takie funkcjonowanie tekstem. Oczywiście jest to jednocześnie rzecz fantastyczna. Ale to ogromna odpowiedzialność, bo ma się całkowitą władzę nad tekstem i dlatego niespecjalnie lubię wywiady, bo wtedy tę władzę i tę odpowiedzialność tracę.
Wypowiadasz się poprzez swoje wiersze.
To pomaga scalić tożsamość, pisanie. To, jak potrafimy się wysławiać, w oczywisty sposób przekłada się też na to, na jakim poziomie intelektualnym jesteśmy. Pisanie wierszy to dobry sposób na funkcjonowanie w społeczeństwie. Najciekawsze jest to, że w tekstach można odpocząć od siebie. Pisząc, można się sobie wymknąć. Wydaje mi się, że obecnie znakomita większość wierszy rości sobie prawo do semantyki, a nie radzi sobie na poziomie leksyki i składni. Albo fonologii. A Cyceron powiedział przecież -bo przecież nikt mi nie podskoczy jak pojadę Cyceronem – więc Cyceron powiedział, że wiedza bez elokwencji jest śmieszna, a elokwencja bez wiedzy ? zabójcza.
Nie lubisz współczesnej poezji?
Lubię, bardzo lubię, rewelacyjny jest dla mnie Andrzej Sosnowski bez przerzutni, czyli ?poems?. Lubię Marcina Czerwińskiego, cenię Biankę Rolando
Co najbardziej podoba Ci się w pisaniu poezji?
Bezwzględność języka. Tak, że czytelnik nie orientuje się, gdzie kończy się sprężyna a zaczyna nóż. To brzmi jakbym była jakimś świrem- mordercą. Forma wierszowana jest fantastyczna pod względem mnemotechnicznym, wpada bardzo łatwo w oko, w ucho. Ciekawi mnie zanurzenie poezji w retoryce, w konwencji, zanurzenie w języku perswazji, języku władzy. Myślę teraz o języku sloganów, ale nie w pejoratywnym kontekście tego słowa. Zresztą etymologia wyrazu ?slogan? odsyła nas do zawołań wojennych, haseł, mających rozbudzić ducha, w domyśle ? walki. Chodzi mi o jakość i sprawność wiersza, odnoszę się tu oczywiście do jakości i sprawności ludowego przysłowia czy reklamowego sloganu. To ideał. Język hołdujący sprężystej sile, a więc trochę kulturystyka. Nie zapominajmy, że język jest przede wszystkim mięśniem. Ciekawi mnie w wierszu to wszystko, co się wymyka, jak zresztą nietrudno zauważyć w czasie trwania naszego wywiadu, nieustannie usiłuję go uniknąć.
A ja usiłuję zrobić wywiad.
Więc Tobie nie uda się przeprowadzić wywiadu, a mi go uniknąć. To brzmi zabawnie, jak zagadka logiczna, jeden z tych nierozwiązywalnych paradoksów. Wydaje się, że słowa kończące się na ?x, jak na przykład matrix, sprawiają w pewien sposób wrażenie zamkniętych całości, a więc doskonałych. Jeśli chodzi właśnie o doskonałość w słowach, to wydaje mi się, że w języku polskim, piękna jest obecność w wygłosie wyrazu samogłoski. Musiałam to wykorzystać w jednym tekście, konkretnie w ?Meteo? i dzięki tej samogłosce tytuł ten wydaje się brzmieć jakby nieco dłużej, jak marzenie. To potrójna przemiana: metro-molo-meteo. Chodziło mi o takie lekkie wychylenie się w nieskończoność, spokojne umieranie, miarowe odchodzenie, pogodzenie się z tym ? także ze starością.
Rozmawiała Magda Szpecht
w 30-stej sekundzie slycghac strzaly
„z okrucieństwem i nienawiścią, które nigdy nie wydadzą się nam wystarczające”