Jacek Bierut

Jacek Bierut

Zupełnie przypadkowo w czasie, kiedy czytałem ?Pieśni miłosne? Tadeusza Pióry, przejrzałem również pewien list Ezry Pounda do Harriet Monroe, amerykańskiej poetki, założycielki pisma ?Poetry?, list przełożony właśnie przez Piórę, zamieszczony w Literaturze na Świecie (nr 1-2 / 1995). Pewnie nie mieszałbym tych rzeczy, gdyby nie osoba tłumacza. Ten niesłychanie ciekawy tekst z 1915 roku (Pound miał wówczas 30 lat), czyli napisany niejako już po dokonaniu przez tego amerykańskiego myśliciela swoistej rewolucji w poezji języka angielskiego po obu stronach Atlantyku, rzuca pewne światło na twórczość Tadeusza Pióry, a być może i szerzej, na stan (moment) współczesnej poezji polskiej.

Pound wykłada w nim dość prosto swoje przemyślenia o ?sposobach? na wiersz: precyzja, ale prostota (bez ?trudnych? słów ? ?uszczuplają zapas cierpliwości czytelnika?, kiedy ?człowiek czuje i myśli, to duka proste wyrazy?; także bez parafraz, inwersji, wtrąceń, ozdobnych przymiotników),  rytm, obiektywność (nic, czego nie można by rzeczywiście powiedzieć). Mocno krytykuje ?próby ?wieszania dekoracji?, w wyniku których to, co powinno być wirem, jądrem, punktem centralnym, staje się klajstrem do afiszów albo bielidłem?.

Zrelacjonowałem (dość pobieżnie) ten głos, bo coś jest na rzeczy, zastanawiają mnie od pewnego czasu pewne coraz bardziej widoczne oznaki powiedziałbym ?zmęczenia materiału? głównego od kilku lat nurtu w poezji polskiej, czyli wiersza mocno ?zakręconego?, pełnego odniesień, zajętego własną formą, wycezylowanego brzmieniowo, językowo, rytmicznie, grającego synchronicznie w wielu tonacjach i rejestrach, a przy tym niestety trudnego w odbiorze, nieczytelnego wręcz dla osób spoza wąskiej raczej grupy, składającej się przy tym głównie z poetów naprawdę zapracowanych w swoich kątach nad formą, brzmieniem i językiem. Mówię to oczywiście z pewną ironią, ale przyjrzałem się ostatnio dokonaniom poetów najmłodszych (również tym publikującym na poetyckich stronach internetowych) i nie widzę wśród nich oznak wyraźnego buntu (niestety), większość z nich (jeśli nie idą za Podsiadłą lub Świetlickim) wali bezkrytycznie właśnie w tym kierunku niejako na ślepo uznając, że liderzy, czyli Andrzej Sosnowski z Tadeuszem Piórą właśnie, wiedzą lepiej (przykładem niech będzie Adam Zdrodowski ? być może najbardziej obiecujący z tej grupy). Ironizuję coraz bardziej, bo sam przecież dałem się zauroczyć (albo i omamić na jakiś czas) tej niesłychanie efektownej ?szkole?. Szkole, którą (już zupełnie żartując) określiłbym pewnym zdaniem Oscara Wilde?a: ?Wybrani są ci, dla których piękno posiada wyłącznie znaczenie piękna?.

Ale ?dość już tego? (to jeszcze jeden cytat listu z Pounda), zajmijmy się Piórą (recenzenci często nie odmieniają jego nazwiska, ale mi ta forma ?Pióro? w każdym przypadku zwyczajnie źle brzmi), zajmijmy się w końcu Piórą ?nim zapanuje spokój? ? to już cytat z ?Pieśni miłosnych?, trzeci wers pierwszego wiersza, zatem zaczynamy od śmierci.

To bardzo przewrotny wiersz. O sprawach najtrudniejszych, ostatecznych, jak to się do niedawna mówiło, powiada się tu w sposób niebywale lekki, piosenką wręcz, piosenką w rodzaju radiowego hitaska, zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, refren i wszyscy razem: ?Taka jest kolej tradycyjnych rzeczy / Taka jest miara, która nas niweczy?. Lekko i wdzięcznie, z półuśmiechem nawet, wyraźnie przy tym wysuwając ku (czytelniczym) światełkom materię wiersza, a ukrywając w cieniu znaczenia, wszystkie te nieprzyjemne sprawy związane z koniecznością opuszczenia tego świata. ?Nasze pieśni są wolne od słów.? Odbieram to jak wykręt, sposób na to, żeby nie mówić o tym, o czym się mówi. Oczywiście rozumiem przyczyny: ?Taka jest kolej tradycyjnych rzeczy / Taka jest miara, która nas niweczy?. Forma ?my? jest tu absolutnie jasna. Czytelnik-czytelnik (czyli zwykły czytelnik) może dać się nabrać na obiektywizm, może sobie nawet pomyśleć, że to również o nim, czytelnik-poeta odbierze dedykację ?Towarzyszom podróży? już bardziej zawężająco i odnajdzie się być może wśród wspomnianych paradoksów i oksymoronów, które ?wypaczają / biblioteczne półki?, ?Towarzysze podróży? jednak to nie cała brać od wierszy, wnikliwy czytelnik zauważy bowiem dziewczynkę z zapałkami i inne pozacierane tropy i zwieńczenie solówki: ?Nasze łańcuszki dzwonią na koniec trzeciego dnia? odbierze już ze sporym dystansem. ?My? w tym wierszu jest bowiem bardzo nieliczne. Jeśli jedziemy już na grzebiecie ironii, przywołajmy tu fragment innego wiersza Pióry, ?my? to ci ?w kolejce po pomnik?. To ci żart. Wróćmy jednak do ?łańcuszków?. Proszę przeczytać jeszcze raz ten zacytowany przeze mnie wers. ?Nasze łańcuszki dzwonią na koniec trzeciego dnia?. To bardzo pięknie powiedziane, bardzo znacząco i niestety ? zdaje się ? absolutnie nieprawdziwie. Choć jeśli ktoś pisze takie zdanie, nie pozostawia żadnych wątpliwości, że jest poetą wybitnym (?na co społeczeństwu w takim czasie poeta??), czyli kimś, czyje łańcuszki (można również grać w to z wersją ?łańcuszek?) ?dzwonią na koniec trzeciego dnia.? Niestety, nie tak to jest ?klasyfikowane? we współczesnym świecie, ?Taka jest kolej tradycyjnych rzeczy / Taka jest miara, która nas niweczy?. Zrobiło się nieco nieprzyjemnie. Pióro ma na to jednak pewien wdzięczny sposób, brzmi bardzo ujmująco następnym wierszem, choć i ten zamyka ?chłód luster i kości?.

Autor ?wierszy okolicznościowych? jest bardzo inteligentny, dysponuje przy tym potężnym materiałem i doświadczeniem lekturowym (choć przyznaje, że doskwiera mu ?brak doświadczeń?, jak się możemy domyślić ?życiowych?), ich rangę podnosi przy tym fakt, że dotyczą one w dużej mierze obszaru literatury języka angielskiego, w szczególności literatury amerykańskiej, która to rozwijając się w warunkach odmiennych od literatury polskiej, wypracowała zupełnie inne jakości, akurat te, których polskiej literaturze zabrakło w momencie upadku cenzury i zmiany oczekiwań czytelniczych. Jeśli do tego dodamy fakt, że jest to autor niebywale sprawny językowo i warsztatowo, nie może dziwić, że każdy jego kolejny tomik bywa odbierany jako otworzenie poezji polskiej nowego okna. Są to reakcje w pełni prawidłowe. A że równie liczne są reakcje (przejrzałem część internetowych komentarzy do wierszy Pióry) przeciwne, w których dominuje niechęć płynąca z braku nie tylko czytelniczej cierpliwości, ale również czytelniczej wprawy, wydaje się również w pełni zrozumiałe, działa to jednak (przynajmniej w moich oczach) na korzyść autora, podnosi znaczenie jego wierszy dokładnie na tej samej zasadzie, na której zyskuje twórczość Roussela w obliczu recepcji jego dzieła przez jemu współczesnych.

Pióro czytający publicznie swoje wiersze jest jednak zazwyczaj uwielbiany przez (zwykle nieliczną) publiczność. Przyczyna leży tu być może nie w samych wierszach, bardziej we wdzięku, z jakim autor je prezentuje. Uczestnictwo w takim zdarzeniu przynosi mi zawsze sporo wrażeń, wolę jednak czytać te wiersze samodzielnie i na osobności, mimo uroku autora zyskują na takiej lekturze, mniej odbiorcy wówczas ulatuje. Oczywiście mniej nie oznacza tu, że wszystko jest czytelne, bo nie jest i prawdopodobnie być nie może. Wiersze te bowiem są tak przeładowane, i to przeładowane na wszystkich poziomach, od fundamentów po dach, że Pound czytając je żachnąłby się niejeden raz, a być może zionąłby siarczanym ogniem. Pound jednak pomylił się w życiu wielokrotnie.

Spróbujmy skatalogować te poziomy, choć z góry należy założyć, że katalog ten zawsze będzie niepełny. Zacznijmy od tego, co najbardziej widoczne, a najbardziej widoczny jest żart. Nie jest to oczywiście żart obliczony na wywołanie śmiechu, bardziej zapewne chodzi o poruszanie się w rejonach jego najgłębszego cienia, jest jednak wszechobecny. Kolejna rzecz, to co niezmiennie zaskakuje przy lekturze, to ciągła zmiana perspektywy mówienia, to wygląda mniej więcej tak: ?my? mówimy (bądź ?ja? mówię w ?naszym? imieniu), a jednocześnie wciąż jesteśmy mówieni przez wszystko wokół, bo wszystko jest dygresją, wszystko pociąga ku sobie i komplikuje swoimi następstwami, ?my? jesteśmy tym bardziej, tym intensywniej, im bardziej widzimy, że wszystko jest zmienne, gada, przekrzykuje się, stara się opowiedzieć jakoś wobec nas i rodzi konsekwencje (?Śnimy, że ktoś / nas widzi i pozujące morze ? na pocztówkach / spotyka się mewy i latarnie, / trafia się uśmiech zza lady baru / gdzie przez tydzień regulujemy / tryb życia …?). Próbując jakoś uprościć spróbuję ująć to tak: nie trzeba wcale żyć w jakiś szczególny sposób, żeby żyć w sposób szczególny, wystarczy patrzeć i widzieć, łączyć to, co na pozór nie jest ze sobą związane, jeżeli to się uda, wszystko na co mamy wpływ pozostaje wyłącznie kwestią smaku, a w tym rejonie możemy sobie żonglować do woli (?Doświadczenie / jest spustoszeniem, a przecież mamy / komplet, którego nikt nie ukradnie?).

Idźmy dalej z tym katalogiem. Język. Pióro rzadziej już szuka słów niezwyczajnych. Mówi w sposób skrajnie precyzyjny i skondensowany. To jest właśnie przyczyna, dla której niewprawny czytelnik wysiada po kilku wersach. Zdanie Pióry niesie treść w sposób nieliniowy, Pióro najchętniej powiedziałby nam o wszystkim naraz. Mnie to przekonuje, nie lubię bowiem być prowadzony za rączkę, rozumiem jednak tę wyczytaną w internecie niechęć. Popatrzmy na to zdanie: ?Nie dość w nas / szaleństwa dnia, otwartości na każdą / porażkę ani innych sztuk, wciąż / nieopanowanych, bo nawet noc / nie do nas należy kiedy o prawa / szczęśliwego ludu upomina się głos z estrady / i muzyczny prefabrykat smutniejszy / niż spojrzenie rybaka z zielonej / pięćdziesięciozłotówki.? Treści w tym zdaniu tyle, że wystarczyłoby na niejeden esej. O gotowości na nowe, o obmierzłej konieczności doznawania porażek, o wyższości jednych sztuk nad drugimi, o tym którą z nich próbować się wyrazić, o ich daleko idących ograniczeniach, o festynach przy muzyce z przenośnych estrad i piwku podbijających w pewnych okolicznościach Polskę jak długa i szeroka, o szczęściu za czasów PRL-u. A to tylko jedno zdanie. Jest wiele przed nim i po nim. A każde jest zaczątkiem, przyczynkiem wyciągającym liczne macki. (poza wierszem ?TAXI HEL? jednowersowym, bardzo wymownym i ujmującym).

Kolejny poziom ? forma. Pióro lubuje się w tej zabawie. Nawet nie chodzi mi tylko o Oulipijskie generowania tekstu, czy wypełnianie wzorca sestyny (sestyn nam obrodziło ostatnimi laty i może wystarczy już, choć na jakiś czas?), chodzi o coś więcej. Pióro wyraźnie dąży do umaterialnienia struktury tekstu zrobionej przecież z niczego, z powietrza, z języka ( w dodatku pisanego, czyli języka w ciszy, bez drgań w powietrzu fal). Wręcz tka misterne plecionki: ?Precedens nie może wejść w cenę / lub nie chce?. Proszę policzyć ? 9 ?e? (i jedno ?ę?) poparte trzema ?c? (i jednym ?ć?), wszystko w rytmie, tka to jak ptaszek z drobiażdżków wijący sobie cały dom. Chcę tu powiedzieć, że autor ?Woli i Ochoty? posługuje się brzmieniem bardzo świadomie i w sposób dalece wyrafinowany. To wcale nie jest proste, kiedy się tak jednocześnie miesza na poziomie znaczeń. Panuje tu zdrowa równowaga. Znaczenia nie decydują o brzmieniach, brzmienia nie konstruują znaczenia. I dość o tym.

Kolejna rzecz, to przyprawy, te rozczulające obrazki wyskakujące z meandrów tekstu. ?Tańczyliśmy lambadę w pożyczonych majtkach?, ?będę dawał znaki życia zza turystów / przy barze?, ?gdzie powinno kryć się to nic / na które przyszliśmy, emeryt myje czerwoną / ładę?, ?Postradałem zmysły / i namiętność. / Po cóż mnie dotykać??. Nie będę tego mnożył ani komentował. I zamknę już ten niepełny katalog. Pora kończyć.

Pewien (jeszcze) młody, obiecujący poeta powiedział mi w zaufaniu tak: ?nienawidzę Pióry, z jego wierszy żaden młody człowiek nie dowie się, jak żyć.? Nie dowie się. To zapewne prawda. I wrócę do tego listu Pounda. Pound najwyraźniej szybko zapomniał, że go napisał, tłumacz go zdaje się byle jak przeczytał. Ale żarty żartami, a coś jest na rzeczy. Tadeuszu (cóż masz do stracenia?), może w końcu jeden tomik dla młodzieży?

Jacek Bierut

Tadeusz Pióro, Pieśni miłosne, Biuro Literackie, Wrocław 2004.