Grzegorz Czekański

Grzegorz Czekański

Czy ten szkic potrzebuje motta? Temu szkicowi motto przysługuje. Motto in blanco, motto na okaziciela. Bo przecież nie przypadek przywiódł w to miejsce kilka wersów  z wiersza Andrzeja Sosnowskiego:

Weźmy teraz na warsztat koniec wszystkich rzeczy.

Na koniec języka. Ale bez histerii

(Dożynki[1])

?Na koniec języka? znaczy przecież równie dobrze to, że do niemalże ostatecznej krańcowości doprowadził go w swojej ostatniej książce Krzysztof Siwczyk. I to zdanie jest prawdziwe. Język obumierający, oschły, protokolarny, katalogujący przy tym drobiny przedstawionego świata z zapalczywością futurystycznego skryby, zarysowującego wewnętrzny pejzaż swych fantasmagorii na palimpseście teraźniejszości ? aspektu wprawdzie niby eschatologicznie niedokonanego, acz przesądzonego, o tymczasowo odroczonym wymiarze kary. To cały brand new Siwczyk. Tworzący swe narracje bez złudzeń. Rzeczowo. Skrupulatnie. Z zachowaniem reguł prawdopodobieństwa. I z  monotonną (perwersyjną) barwą głosu. Opowiadać dalej?

Zaryzykuję, opowiem, mimo że Centrum likwidacji szkód to najtrudniejsza książka gliwickiego poety, który co prawda dawno już zrzucił z siebie płaszcz Wojaczka, lecz błyskawicznie założono mu drugi, bardziej kłopotliwy. W świadomości potocznej potencjalnego czytelnika poezji nowoczesnej, Siwczyk bowiem pozostanie już chyba na zawsze głównie autorem swego debiutu, Dzikich dzieci. Skądinąd, na tym polu, na terytorium nowoczesności autor ma niemałe zasługi, jednak jego decyzje poetyckie nigdy nie były tak radykalne, spójne i przytłaczające, jak obecnie. Co, nota bene, przemawia na korzyść tego, tworzonego przez ponad pięć lat, tomiku. Tu wypada nam zawęzić spektrum ? przechodzimy do skali mikro. Jak zatem trafić  do Centrum? ?Proszę tędy?…

Mało deklaratywny kurs, jaki wyznacza ci obecne usytuowanie, może/ okazać się szansą na wieloaspektowe ujęcie żelaznych zasad obowiązujących/ w zmyślnym monopolu zbiorowej wyobraźni, z którymi możesz/ mieć najwyraźniej problem, zupełnie niepotrzebnie. Powiedzieć o tej dykcji, że nie ma rozpiętości, to jakby nazwać styl Jerzego Pilcha oszczędnym. W Centrum odnajdujemy idiom likwidatora, grypserę niemalże komorniczą, która ? uwaga! ? zmiksowana została z potocyzmami. Siwczyk usiłuje w ten sposób przezwyciężyć metafizykę, wszelkie aspekty duchowości, które są w zaproponowanym tu układzie poddane wstępnemu oszacowaniu, selekcji, utowarowieniu, produktywizacji, i wreszcie: rozstrzygającej obróbce z pozbawieniem puenty. Wszystko jest klarowne. Wszystko posiada swą kwalifikację i uwarunkowanie. Czy jednak w tym pozornym usystematyzowaniu może odnaleźć się niepozorna instancja ? jednostka ? a wraz z nią ktoś taki, jak czytelnik?

To zbyteczne, w Centrum likwidacji… postaci ludzkiej, pojmowanej jako osobne indywiduum czy istnienie poszczególne, nie uświadczysz ? i zasadniczo problemu w tej sytuacji nie widzę. Bez większego niepokoju egzystencjalnego jestem w stanie wyobrazić sobie poezję bez zorientowanego, skonkretyzowanego podmiotu. Zresztą, z podmiotem są przecież same kłopoty, na co ? ironicznie ? wskazuje sam autor: Nie opowiadasz mądrych  i ciekawych historii jak w książkach. Ty jesteś napisany, wiersz tak pisze. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Toteż funkcjonuje tu raczej zbiorowość, grupa, zazwyczaj w bezkształtnej formie rozlewającej się masy. Przestrzeń, gdzie odbywa się ta rozgrywka, jest najwyraźniej zdehumanizowana. Arteria zasilana wypasem świń, figurujących w kartotece do odwołania, z ustaloną trajektorią. Siwczyk, za co należy mu się bezwarunkowe szapo ba, nie mędrkuje, wstąpiwszy uprzednio do bocianiego gniazda, do filozoficznego panopticum. Nie ten sort poety. Od tego jest przecież choćby Ortega y Gasset, któremu: ?nie chodzi o to, że człowiek masowy jest głupi. Wręcz przeciwnie, dzisiaj jest bystrzejszy i ma większe zdolności intelektualne niż jego poprzednicy w jakiejkolwiek innej epoce. Ale zdolności te do niczego mu nie służą[2]?.

Co z miejscem ?akcji?? ?Stoisz przed makietą miejskiego landszaftu?. Falsyfikacji jest także poddana rzeczywistość. Narrator Siwczyka, podobnie zresztą jak przedstawiony przez autora świat,  posiada swe zastosowanie: oprowadza nas po tej pustelni, rozsmakowuje się zastanym spustoszeniem z niemalże perwersyjną satysfakcją. Jest przewodnikiem po posthumanistycznej topografii duchowo wydrążonej nowoczesności, w której jeżeli nawet funkcjonują jakieś rezerwaty, ogniskujące pozornie ożywiony skrawek społeczności ? okazują się wyjałowione. Zaznaczmy: narrator posiada coś jeszcze, własną, maniakalną właściwość ? delektuje się obserwacją, opisem, d o o k r e ś l e n i e m.

To osobliwa i symptomatyczna cecha Centrum, sygnatura nowej poetyki Siwczyka, który ? na poziomie gramatyki ? zaskakująco często posługuje się operacjami konkretyzującymi. Idzie o maksymalne uściślenie  t  e g o, c o  w i d z i a (l) n e. Stąd ulubioną figurą jest epitet, który puszcza do nas oko prawie z każdego wersu. Co więcej, tutejsze zestawienia języka poetyckiego potrafią rozjechać nasze czytelnicze przyzwyczajenia, wyrwać odbiorcę z kolein. Niekiedy dosłownie: Z biegu wskakujesz na pasma bieżącej autostrady, łapiesz okazję w nobilitującym teledysku i zostajesz dowieziony pod szafot. Coś świta? Chodzi przecież o to, żeby stwierdzić coś rzeczywistego, żeby określić realny stosunek do realnej przestrzeni, do zupełnie dotkliwej tkanki świata.

Zbyt poważnie? Siwczyk, gdy trzeba, potrafi przecież wyciągnąć dłoń ku ironii: Mruczysz jak laleczka Czaki nad wyschniętym źródłem intelektualnych spełnień. Dodajmy, że maksymalizacja konkretu nie wyklucza oddziaływania metafory, a niekiedy ją zwielokrotnia: Kawalkada eksperymentalnej pielgrzymki zerówek przetacza się przez zmodernizowane atrium, w górze czarny wir zasysa trefne sztuki, wypluwając setki mikroskopijnych serc. Coś świta?. Jeżeli świta, proszę tędy, zostało nam niewiele czasu.

Pisze Kacper Bartczak w ?TP?: Rzecz jednak w tym, że Siwczyk nie pisze już ?poezji?. Raczej, uprawia pewną czynność pisarską, która żyje z wykorzystywania tworzyw obcych?. I jeszcze: ?Proza Siwczyka jest monstrualna. Sekunda na małą polemikę. Po pierwsze, jak sądzę, nie warto obawiać się samplingu ?tworzyw obcych? na grunt poezji, która w moim mniemaniu jest w stanie wchłonąć o wiele większą paletę dyskursów, niż się spodziewamy. Centrum robi to na naszych oczach. Druga rzecz wydaje mi się nieporozumieniem ? ?monstrualne?  p r o z y  Siwczyka? Wydaje się, że dla Bartczaka  wyznacznikiem przynależności rodzajowej danego tekstu może być nieśmiertelna typologia Darka Foksa, zakładająca ?  streszcza ją w tym miejscu Bohdan Zadura ? że: Jeśli z lewej jest równo, z prawej nie, to mamy do czynienia z poezją. Jeśli równo jest z lewej, i z prawej, mamy do czynienia z prozą. I szlus. Dalszych komplikacji nie widać.

Dość tych złośliwości. To ostatni zakręt przed puentą*. Mamy wystarczającą ilość danych, by uznać Centrum likwidacji szkód za jedną z najlepszych książek Krzysztofa Siwczyka, mimo że ? takie odnoszę wrażenie ? statystyczni czytelnicy i statystyczni krytycy zdają się coraz częściej plecami odwracać od skomplikowanej, lecz, podkreślmy, nie wydumanej metody pisarskiej poety. Owszem, autor wyprowadził osobny (i dla wielu zapewne osobliwy) wzór na utwór poetycki, paradygmat, który niejako podważa własną poetyckość, parska śmiechem w obrońców literackości, i doprowadza zwolenników twórczości wsobnej, przechadzającej się po labiryntach Wnętrza podmiotu lirycznego ? do czarnej rozpaczy. Lecz jaka piękna to rozpacz! Siwczyk tańczy na nagrobku metafizyki, tarza się w prochach poety-widzącego-oczyma-swej-duszy, i ciska tymi resztkami po oczach czytelnika. Miarodajnie i cierpliwie. Jest w tym sensie rzecznikiem dehumanizacji sztuki. Według Bartczaka mimo wszystko ?teksty Siwczyka emanują tajemniczym światłem?. Jeżeli ma tak być, ja widzę ciąg dalszy tej emanacji.  Wypowiedział go kiedyś Andrzej Sosnowski. Na końcu światła jest tunel. Czy panuje tam ciemność? Nie mam pewności, to brudne światło wpierw podrażni ci źrenice. (Bo wyobraź sobie, że to wszystko do ciebie, czytelniku). Wszystko zatraci kontury. Wszystko?

*Zapowiadałem puentę. Została zlikwidowana. Za wszelkie niedogodności przepraszamy. Wszelkie skargi należy zgłaszać do Centrum.


[1]Wykorzystany utwór pochodzi z: Andrzej Sosnowski¸ Dożynki, Biuro Literackie 2006.

[2] José Ortega y Gasset, Bunt mas, tłum. Piotr Niklewicz, Wydawnictwo Muza 2006.

Pierwodruk tekstu ukazał się w czasopiśmie „Tygiel Kultury 4/6 2009”.