pull.imgfave.netdna-cdn.com

pull.imgfave.netdna-cdn.com

Kiedy zbliżający się termin Mistrzostw Piłkarskich sprowadza wszystko do metafory piłki nożnej, a jej zasady czy terminologia zastępują opis świata, wówczas ktoś nie zainteresowany tym, że dwudziestu paru facetów próbuje zarobić na życie maltretując kawałek ładnie odpicowanej skóry, może poczuć się lekko zdezorientowany. Ale pal licho uczucie dezorientacji ? w końcu dość rozpowszechnione ? jeszcze nikt z tego powodu nie umarł. Dużo bardziej zastanawiające, kim w obliczu piłkarskiego Uniwersum może być człowiek, który najchętniej by go nie dostrzegał ? bo ani do niczego nie jest mu ono potrzebne, ani nie czerpie z niego jakiejkolwiek przyjemności. A ściślej ? kim jest ów niezainteresowany dla rzeczników czy wyznawców Uniwersum futbolu?

Siłą rzeczy temat tożsamości niezainteresowanych piłką nożną powraca niczym wszystkie części ?Gwiezdnych wojen?. Przypominają się też nieco dawniejsze, wtedy puszczane mimo uszu, określenia czy diagnozy. Zacząć wypada od klasycznych już opisów zawartych między innymi w niedawnym wywiadzie z Jerzym Pilchem. Tytuł wywiadu ? ?Jestem stalinowcem futbolu? ? trochę mnie przeraził, i może pchnięty tym przerażeniem w ogóle go przeczytałem, bo moja wyobraźnia (z pewnością chorowita, nie wyćwiczona w zwodach i lobach) podsunęła mi hasła typu ?kto kopie, ten z nami, kto nie kopie, tego??, itp. Na szczęście było wręcz odwilżowo. Niemniej pojawiły się główne aksjomaty kibica z krwi i kości. Podstawowym założeniem jest tu, jak sądzę, domniemanie, iż zdaniem Pilcha pewna grupa intelektualistów twierdzi (o intelektualistkach nie wspomina), że nikt poważny nie interesuje się tak gminną dyscypliną jak futbol. Z tego powodu ci wszyscy, którzy futbolem się interesują, są traktowani przez owych intelektualistów z góry. Od razu przypomniał mi się dawny wywiad z Wojciechem Kuczokiem, w którym narzekał, iż w środowisku poetów zainteresowanie piłką nożną jest traktowane z pogardliwą wyższością, i tacy jak Kuczok, kibice z krwi, kości i barw klubowych, na tą pogardliwą wyższość futbolowych ignorantów są narażeni. Nie wiem, których poetów Kuczok zna lub znał, ja zdążyłem poznać głównie takich, którzy w różnym co prawda stopniu są zainteresowani piłką nożną, jednak nigdy nie stronią od najrozmaitszych ekscytacji na tym tle. Co do elit intelektualnych czy politycznych ? bo Jerzemu Pilchowi chodziło chyba w tym wywiadzie o jednych i drugich ? to nie wiem, na jakiej podstawie zbudował on swój sąd, lecz jako obywatel średnio ale jednak zainteresowany wypocinami rzeczonych sfer, nie odniosłem wrażenia, by piłka nożna była traktowana przez rzesze tych panów z jakimś obrzydzeniem. W polityce kto może stara się futbol wyzyskać do własnych celów, bo kibice to przecież wyborcy jak się patrzy. A intelektualiści, no cóż, tych jest tak nieprzeliczona rzesza, że trudno chyba sprawić sobie jakieś trwałe uogólnienie w ich sprawie na styku z futbolem. No, ale pewnie zauważalni są głównie ci, którym przy różnych okazjach zdarzyło się coś ?nie tak? powiedzieć o piłce nożnej. ?Nie tak?, to znaczy skrytykować. Lecz można i warto chyba czasem skrytykować w zjawisku coś, co ma znamiona grubej przesady czy ordynarnego przestępstwa, skoro ze strony fascynatów gatunku zdecydowanej postawy krytycznej nie da się wykrzesać. Jerzy Pilch przyznaje: ?nie chcę znać i dociekać prawdy o korupcji, bo to przeszkadza mi w cieszeniu się piłką. Nie interesuje mnie, ile meczów przeze mnie obejrzanych było sprzedanych?. No dobrze, jeśli tak, niech wolno będzie zainteresować się tym chociaż niekibicowi, który nie będzie miał podobnych oporów i da radę, bez dręczenia własnego ośrodka przyjemności, powiedzieć parę gorzkich słów o futbolowym państwie, jeśli trzeba.

Lepiej jednak przejechać się po ignorantach piłkarskich. Z drugiej strony ? dlaczego brak zainteresowania na przykład szczypiorniakiem może być czymś, co przyjmuje się z naturalnym zrozumieniem, ale z piłką, panie, tym sportem narodowym większości państw chrześcijańskich, a zwłaszcza będących w zasięgu katolicyzmu, to już sprawa robi się poważna. Bo piłka nożna nie dość, że scala naród, któremu to narodowi czegoś chyba brak, bo i śmierć ? ta czy inna ? ewentualnie symbole ? te czy inne ? scalać już nijak nie dają rady. A i z życiem prawdziwym piłka nożna scalić może literata jednego z drugim. Trafiłem właśnie na wywód pisarza i scenarzysty Zbigniewa Masternaka, który tak powiada o swojej pasji (bo to nie tylko kibic, ale też okazjonalny piłkarz): ?Kiedy gram z tymi chłopakami ze wsi ? a są wśród nich i tacy bez zębów, i tacy, co siedzieli w kiciu, a teraz wystają pod remizą ? liczy się tylko to, kto dobrze poda piłkę. Wielu intelektualistom z Krakowa spod znaku komunizmu przystolikowego przydałoby się czasem takie zejście na ziemię pośród prawdziwych ludzi?. No tak. Pal licho tych intelektualistów spod znaku komunizmu przystolikowego, bo nie wiem, o kogo biega. Dużo istotniejszy jest ów związek z prawdziwym życiem ? życie, panie, życie: pot, krew i ślina. Trochę brakuje tu jeszcze spermy, ale to widać potem. Coś zresztą w tym pewnie jest, jakiś afekt, wstyd czy cokolwiek, co parającemu się pisarstwem każe mieć takie wyobrażenie, że on, pisząc, odrywa się od życia, i w związku z tym pisaniem nie ma już z ?prawdziwym życiem? rzeczywistego związku, a może pisząc nawet zdradza życie i przypomina sobie o nim tylko oglądając (ewentualnie imitując) ludzi fizycznie zanurzonych w ?życiu prostych zasad?, a jednocześnie mitologizując (bo jednak pisarz potrafi) proceder piłki nożnej, i na koniec orzekając, że jej zasady ?opisują świat?.

Ale zostawmy ?prawdziwe życie? i ?cały świat?, bo Mistrzostwa Nasze tuż tuż i wydarzenia zaczynają nabierać takiej zmienności, że słuchanie muzyki psychodelicznej (a nawet zażywanie psychodelików) wydaje się przy tym ćwiczeniem z ciągłości. Kilka dni temu swoją opinię o Mistrzostwach Naszych wyraziła Kazimiera Szczuka. No i poszło. Nie będzie nam Inny (a co dopiero Inna) opiniować naszego ?świata?. Cytat ?EURO to męska rozrywka z usługami seksualnymi i piciem piwa? chyba najbardziej rozsierdził wszystkich obdarzonych łaską zainteresowania piłka nożną, ale najbardziej złowieszcza była reakcja niejakiego Wojciecha Szczęsnego, zdolnego, jak się dowiedziałem, bramkarza, chyba będącego już w składzie reprezentacji (chociaż co ja tam mogę o tym wiedzieć). Wyraźnie urażony wystąpieniem Szczuki, wystrzelił zamiast bronić, jak każe mu jego profesja (notabene, Jerzy Pilch w swoim wywiadzie wspomina coś na temat pisania o samej piłce: ?Ale o samej piłce można bardzo mało, bo jakie tu są rozterki? Rozterki bramkarza? Bramkarz ma piłkę złapać, a jak nie złapie, to puści). Tym razem bramkarz Szczęsny postanowił złapać coś innego ? ducha riposty. I złapał tak: ?Myślę, że pani Szczuka w poprzednim wcieleniu miała ptaszka i wcale się to jej nie podobało. Teraz odreagowuje?. No i bęc. Od razu zacząłem zastanawiać się nad tropem reinkarnacyjnym. Nie ? że niby skąd u bramkarza takie zainteresowanie obcymi narodowo doktrynami religijnymi, tylko po prostu, ?życiowo?: kim bramkarze bywali w poprzednich wcieleniach? Lecz nic mi nie przyszło do głowy z wyjątkiem tego, że bramkarzami. Nieprzerwany ciąg bramkarskich wcieleń. Co prawda przez chwilę przemknął mi widok chłopaka z cyckami na dłoniach, po jednym na każdej, ale nikt taki raczej nie istniał, nawet swiftowski Gulliver nie natknął się na podobne indywiduum, chociaż gdyby miłość do kraju rodzinnego nie kazała wrócić Lemuelowi do Londynu, kto wie? Tak że w dalszym ciągu nie wiem, co kazało bramkarzowi Szczęsnemu palnąć tak nieszczęsną (oj, łatwizna z tym współbrzmieniem) dykteryjkę, bo chyba nie chciał taką tandetą zaimponować swoim kolegom po fachu ani tym bardziej rzeszy kibiców rozmaitego jednak typu. Tyle niewiadomych w tym futbolu się kłębi, że aż utknąłem w ślepym zaułku i zapomniałem, jak gładko chciałem przejść nie żeby od razu do sedna, ale chociaż wyrwać się z tych szczegółów na jakieś płaskowzgórze uogólnienia.

Może uda się od nowego akapitu. Niestety, w zbożnym dziele przejścia do zgrabnego uogólnienia przeszkadza mi, i to od pewnego czasu, twarz aktora Tomasza Karolaka, którego widzę codziennie wychodząc z mojego wieżowca. Bilboard z podobizną aktora i motywem piłki ustawiono bowiem naprzeciw wejścia do budynku mieszkalnego. Karolak symuluje złożenie się do odbicia piłki głową (nie wiem czy to prawidłowo powiedziane), ale od razu widać, że piłka jest tam umieszczona przy pomocy photoshopa, i aktor, którego twarz i tak wyraża jakąś niezgłębioną emocję na pograniczu zdziwienia i dławionej nie wiedzieć czemu radości, wygląda w tej scenerii absurdalnie, jakby znajdował się całkiem poza sferą piłki nożnej. Ale tego celebrytę to ja właściwie rozumiem. Robi z siebie pajaca, bo wie za co: za worek juanów. Dlaczego juanów? Nie wiem, może dlatego, że dziś dowiedziałem się, iż potężną ekipę dziennikarzy przysyłają Chińczycy (dwustu spadkobierców miksu konfucjanizmu i neomaoliberalizmu) i padło mi na mózg. Tekst jest zgodny z duchem swojego tytułu, więc psychodelia futbolu rzutuje a nawet dośrodkowuje, i to jednocześnie, co może prowadzić nawet do samobója. No, ale czemu ci Chińczycy taką chmarą tu przybywają, nie mając zespołu futbolowego w stawce Mistrzostw EURO 2012? Zainteresowani czy w interesach (znowu łatwizna z tym współbrzmieniem)? Przecież sami Polacy nigdy by ich nie zaprosili, nie mają aż tak psychodelicznej natury. Może zaprosiło ich do nas zupełnie inne państwo, UEFA Ludowe, które obiecało im pokazać, jak robi się Wspólnotę w duchu Powszechnym i ze środków grupy chętnych zapaleńców, którzy mają jeszcze w sobie wiarę, że kula i dwie siatki wystarczą do tego celu w zupełności. Chociaż ? czy na pewno są konieczne? Może da się obyć nawet bez nich, a jednak z nimi być? Na rozwiązanie tego paradoksu wpadli twórcy reklamy piwa Tyskie, którzy mimochodem stworzyli wizję świata przyszłości, trafiającą w samo sedno. Oto na ulicach krzątają się ludzie; kupują piwo, dokądś się spieszą, ktoś spogląda na zegarek, ktoś z kimś się spotyka, lecz chwilę później wszyscy ci ludzie, czy to wchodzą do mieszkań, czy do pubów, czy znikają w objęciach jakichś przyjaznych bram ? trafiają do jednego miejsca, na jakiś gigantyczny taras, który okazuje się być widownią gargantuicznego stadionu. Jednak tajemnica konstrukcji tego obiektu szybko się wyjaśnia, gdy następuje odjazd wirtualnej kamery ? oto widzimy wielkie miasto na kształt nieco spłaszczonej wieży Babel. Jej środek zajmują budynki mieszkalne, biurowce, centra handlowe, a wszystko to okala właśnie ta charakterystyczna, pochyła, niebotycznie wzniosła widownia, z widokiem na cały świat (czyli na zewnątrz). A ten świat to? W ostatnich sekundach reklamy widzimy, że dokoła naszej wieży Babel rozpościera się nie znający granic trawnik ? murawa? ? lecz z tej perspektywy nie jesteśmy zdolni rozpoznać, czy są tam w ogóle piłkarze, zresztą, to chyba nie jest już ważne. Słyszymy, że panuje wrzawa, rozlegają się dźwięki trąbek, panuje atmosfera karnawału. Ale narracja tego dzieła sztuki reklamowej nie skupia się tylko na ukazaniu samego miejsca wszystkich spełnień (a byłbym zapomniał dodać, że miejsce nazywa się ?Piąty stadion? ? piąty tak jak trzynaste piętro w filmie ?Trzynaste piętro?). Główne role ludzkie gra w tym dziele trzech emerytowanych piłkarzy światowej sławy, którzy spotykają się przed wspomnianą wcześniej bramą i razem wkraczają w przestrzeń ultra widowni, na równi ze wszystkimi, ale wyróżnieni pamięcią kibiców, niczym Piotr, Paweł i, bo ja wiem, może Łukasz, wszyscy z kart wciąż na nowo poprawianych Ewangelii (poprawki i dopiski skrybów z I i II wieku naszej ery to tylko niewinne ćwiczenie w porównaniu ze współczesną produkcją Objawień), i stają przy barierce, taksując z satysfakcją cały przestwór, jakby wreszcie dotarli do pastwisk Pana.

Swoją drogą, nie byle jaką intuicję mieli twórcy reklamy piwa, by w tak piorunującym skrócie wypowiedzieć to jedno, obecnie najważniejsze: gdziekolwiek wejdziesz, cokolwiek byś robił/a, wylądujesz tam, gdzie wszyscy. Trudno powiedzieć, jak zmierzyć liczebność każdej z dwóch grup, których przedstawiciele mogliby dać biegunowo różne odpowiedzi na pytanie, ?gdzie to jest??. Jedna odpowiedziałaby, że ?w raju?, druga, że ?w dupie?. Wizja Tyskielonu to nie to, co przaśny projekt Biedronki, obwieszczający: ?Wszyscy jesteśmy drużyną narodową?. Tyleż przaśny, co nietrafiony, ponieważ kim jest ?narodowy?, i co to oznacza, wiedzą tylko nieliczni, posiadający swój kościół i własne wyniszczające umysły wtajemniczenia. Reklama Tyskiego jest tak sprawiedliwa i demokratyczna, że nie tak dawne próby uczynienia z kiboli (czy kibiców i kiboli razem, nie pamiętam składu osobowego) osobnej grupy społecznej, której politycy zwłaszcza prawej strony sceny chcieli oddać sprawiedliwość i miejsce na politycznej arenie przez włączenie ich w skład prawacko-prawicowych społeczności, wykluczanej przez elity rządzące ? wyglądają na mocno nieudolne i ze wszech miar połowiczne. Chciałem poprowadzić tę myśl dalej, ale od razu przypomniało mi się, że te same grupy kibiców czy kiboli (w jakich proporcjach, przypominam, nie pamiętam) mogą być wykorzystane, jako przykład ?wykluczenia?, także przez lewicową publicystykę. W jednym z ostatnich numerów ?Przekroju?, w swojej recenzji książki traktującej o zapoznanym ukraińskim anarchiście Machno, Przemysław Witkowski, opisując ówczesnych anarchistów, używa nagle takich słów: ?Byli jak na Zachodzie imigrancka młodzież, a w Polsce szalikowcy ? zdeterminowani, pozbawieni złudzeń, wściekli?. No to teraz dopiero jestem w kropce, a nawet tej kropki nie mam już na swoje oparcie. Z jednej strony kibice (i kibole?) to prawi patrioci, który wiedzą, do czego służy godło i barwy narodowe (do walki), z drugiej są wściekli w taki akurat sposób, że stają się kontynuatorami spod znaku wiecznie nowych idei anarcho-szalikowych. I bądź tu mądry, biedny ignorancie piłkarski!

Znowu chciałem zmierzać w kierunku zakończenia powleczonego choć cienką warstwą powagi, kiedy ponownie pojawił się wątek chiński. Ktoś podesłał mi link do teledysku chińskiej produkcji, reklamującego? EURO 2012. Że Chińczycy nie mają swojej drużyny piłkarskiej na Mistrzostwach, jako ignorant piłkarski doszedłem drogą przaśnej dedukcji. Są to mistrzostwa Europy, więc? Obejrzałem teledysk i mało brakowało a doznałbym uszkodzenia jakiejś ważnej części mózgu odpowiedzialnej za władze kojarzenia i wnioskowania. Przyznam szczerze, nic z tego nie zrozumiałem. Może gdybym znał mandaryński, cokolwiek miałoby szansę zaświtać w mojej ignorosferze ? ale nie znam. Wygląda to tak: narrację prowadzi chiński śpiewak, ubrany w jakieś paramilitarne wdzianko, i głupkowatym dziecinno-patetycznym głosikiem, przysposobionym do tego, żeby opiewać dobrze wyprasowane kołnierzyki Przewodniczącego Hu Jintao. A na wizji? stadion w otoczeniu posępnych ruin Europy (wychwyciłem Koloseum i Big Bena, natomiast Pałacu Kultury nie było, widać został już doszczętnie zniszczony, jakby oddano go do dyspozycji Gronkiewicz-Waltz), w górze eskadry bombowców, a między nimi a ziemią wiązki bomb, które nieustannie niszczą Europę, a w ruinach Europy żołnierze i czołgi prowadzą nieustannie ostrzał z komiksową zaciekłością, pomiędzy bitewnym zgiełkiem pojawiają się przebitki piłkarskich akcji w wykonaniu futbolistów chińskich i tajemniczych czarnych charakterów z pomalowanymi na biało twarzami. Chińczycy z początku przegrywają, ale atak lotnictwa i piechoty wreszcie dodaje im sił i pod koniec chińscy zawodnicy miotają już ognistą piłką, a pod koniec pojawiają się jeszcze motywy komiksowych gigantów w kolorze czerwonym i żółtym (smoki, lwy?), tylko nie byłem już w stanie słuchać idiotycznego śpiewaka i dałem sobie spokój z oglądaniem finału. Zacząłem zastanawiać, czy tak gromadne przybycie chińskich reporterów (przypominam: dwustu żołnierzy informacyjnego frontu) nie ma ścisłego związku z charakterem tego przedstawienia. Może ci wysłannicy spodziewają się zobaczyć na EURO 2012 coś w tym kształcie, a może chcą przygotować grunt pod innego rodzaju ekspansję niż tylko towarowa. Może to poważny komunikat ? wasza era się kończy, a piłka nożna, ostatni bastion chrześcijańskiej kultury, wkrótce padnie i będzie można ją kupić tylko za juany w sklepiku Chińskiej Armii Ludowej, której agencje niczym sklepy Biedronki, Żabki i innych uhandlowionych zwierząt pojawią się w każdej dzielnicy, zaraz obok filii Urzędu ds. kontroli urodzeń osób płci żeńskiej. Przepraszam, chyba się zapędziłem. Ja?

Paradoksalnie atak Chin na Europę przy użyciu armii imitującej zawodników piłki nożnej byłby być może stosunkowo humanitarny i mający szanse powodzenia przy niewielkich stratach, ze względu na obecny poziom ukibicowienia społeczeństwa. Przecież po zwycięstwie piłka nożna pozostałaby wciąż najpowszechniejszym dostarczycielem pokarmu dla naszych najsilniejszych ewolucyjnych instynktów. Odruchowo użyłem argumentu filozofa Terry?ego Eagletona (nie pozwalającego nazywać się filozofem ? ale to chyba jakiś angielski zwyczaj, bo u nas filozofem, przynajmniej od piłki nożnej, każe nazywać się co trzeci, natomiast co drugi kibic każe nazywać się siłą polityczną), który w swoim artykule sprzed dwóch lat, przy okazji mających się odbyć w Anglii piłkarskich Worldcup 2010, pastwił się nad tym zjawiskiem i nawet postulował zakazać piłki nożnej z powodu jej natury i skutków (skompresowanie ślepej lojalności i wyniszczającej rywalizacji, cechy surowej wiary, parodia ludzkiej solidarności). Zakazać? No, u nas nie ma takich wynaturzeń. Ignoranci od piłki nożnej ironizują albo wyzłośliwiają się jedynie przy kawiarnianych stolikach, albo co najwyżej spojrzą czasem z niechęcią na tego czy innego wyznawcę meczowych doznań. Mnożąc przy okazji osobiste urazy, które wychodzą na jaw w wywiadach ze znanymi pisarzami rangi Jerzego Pilcha czy Wojciecha Kuczoka. Tutaj nie można wypowiedzieć jakiejś w gruncie rzeczy oczywistości, jak na przykład wspomniana Kazimiera Szczuka, i nie być za to wyśmianą lub potraktowaną koszarowym dowcipem przez rekruta, pragnącego przypodobać się społeczeństwu kaprali, które solidarnie sobie z tego porechocze.

Podczas gdy sam przemysł piłki nożnej żąda od nas więcej. Nie dalej jak wczoraj minister sportu ogłosiła akcję ?Wszyscy jesteśmy gospodarzami? (by ?budować pozytywną atmosferę?, jak głosi marketingowa nowomowa). Można dostać plakietkę z napisem ?feel like at home? i pomagać obcokrajowcom na przykład trafić na dworzec, do hotelu albo na stadion. Mamy im pomóc, wszyscy: ?stary czy młody, chłopak czy dziewczyna?, kibic czy ignorant futbolowy. ?Tradycyjna polska gościnność? nie może ujawnić się ot, tak sobie (skoro jest tradycyjna, to po kiego dawać jej plakietkę?), musi mieć instytucjonalne doładowanie, musi realizować się przy pomocy specjalnego rozporządzenia, bo inaczej nie miałaby szansy zaistnieć. Podobnie jest z argumentem, że dzięki EURO 2012 zainwestowano dziesiątki miliardów złotych w rozwój sieci dróg, kolei, remontów dworców kolejowych itd. Należałoby w takim razie zapytać, dlaczego do budowy dróg i modernizacji tak kluczowych elementów kultury cywilizacyjnej potrzebna jest impreza sportowa, a nie skuteczna polityka dotycząca infrastruktury transportowej? Odpowiedzi może pewnie udzielić Chopin grający na wuwuzeli. I on został zatrudniony do promocji EURO 2012, tym razem przez miasto stołeczne Warszawa. Pewnie Mistrz da radę wyrazić całe spektrum stadionowych emocji nawet przy pomocy szaleńczo prostego instrumentarium. Może nawet wypłynie na szersze wody sławy, akompaniując Ronaldo?

Prawdopodobnie akord ostatniego zdania miałby szansę być kojący i wpłynąć na wyzwolenie się poważnego tonu pod koniec tego pasma antyfulbolowych kalumnii, ale niechciane, nie poszukiwane, niewymownie elektryzujące fakty wokółtematyczne wychodzą na jaw niczym dżdżownice po deszczu spomiędzy płyt chodnikowych starego typu. Wymiar sprawiedliwości i służba więzienna zostały postawione w stan niespotykanie podwyższonej gotowości. Zaczęto robić miejsca w mamrach czterech ostadionowanych miast, ponieważ spodziewany jest wzrost przestępczości w okresie Mistrzostw Naszych. Czyli że nawet gościnność nie pomoże, nie pomoże piękno podań, zwodów czy ?budowanie pozytywnej atmosfery?. Odświętna atmosfera wyradzająca się z niezwykle wysokiego stężenia ducha sportu też bezradna. Czyli jednak ktoś skojarzył futbol ze wzrostem przestępczości. Ale to pewnie jakiś ignorant.

Słabnę, chciałbym już kończyć ? nawet na siłę ? ale napływające zewsząd informacje raz po raz ogniskują uwagę, wiążąc się z tym czy z tamtym, tworząc iluzję związku z sednem zjawiska. Chciałbym je puścić mimo uszu i oczu, ale niektórym faktom trudno się oprzeć. Oto piosenkarki z rosyjskiego zespołu ?Serebro? rozebrały się na łamach jakiegoś magazynu dla panów, ?aby w ten sposób wesprzeć reprezentację tego kraju na piłkarskie mistrzostwa Europy?. Panie mówią o sobie, że są wielkimi fankami i patriotkami. Znowu ten patriotyzm wytryskujący z murawy co rusz i w różnych kierunkach. Naszemu bramkarzowi Szczęsnemu nikt nie zadedykował rozbieranej sesji, może dlatego tyle w nim dziwnych dążeń do zgłębienia sekretów reinkarnacji? Może powinien raczej kupić sobie prenumeratę ?Hustlera? albo poderwać znaną aktorkę, bo to dobrze robi na pewne głody, choć w tym wypadku niekonieczne patriotyczne. Ale od czegoś warto zacząć.

Konieczność uzyskania bardziej poważnego tonu i chęć zakończenia stają się już bardzo palące. To naprawdę wielki wysiłek dla kogoś niezainteresowanego futbolem przebywać tak długo (i wszechstronnie, chciałbym powiedzieć, ale sam się z tego śmieję) w rejonie boisk piłkarskich. Usiłuję raz jeszcze pomyśleć o tym, co mi się na przykład nie zgadza w widoku zwykłych kibiców, którzy nie mają specjalnego związku z bezmiarem wynaturzeń piłkarskiego świata, z jego przemysłowym emploi, z różnorodnością powiązań wszelkiego typu ? od polityczno-narodowych po socjalne ? o zwykłych ludziach lubiących popatrzeć i nie robić z tego sprawy życia, śmierci, świata, narodu, rodziny. O tym, czym była dla nich piłka nożna, i że to właśnie świat piłki, która była ? a nie ten, który jest i który widzimy obecnie: świat korporacji, która wydymała swoich starych pracowników, krążących teraz w wypłowiałych koszulkach z przetartym logo na piersi, czekających przed firmową kasą zapomogową z kuloodpornego szkła na jakieś datki w postaci nieugruntowanych w realności zwycięstw. Wbrew pozorom mam dla nich zrozumienie i bynajmniej nie w ich kierunku kieruję cały ten psychodeliczny zlep. Stopień ich uwikłania w ten bajzel jest taki sam jak mój, choć inny jest rodzaj naszych powiązań. Słowem, nic zabawnego.

Puściło tak samo łatwo jak złapało; powoli się oddalam, nie przychodzi ochota na żadne uogólnienie, żadne futbolowe sedno nie jest w stanie zogniskować uwagi, myśli zaczynają obejmować inne obszary, choć tej zmianie nie towarzyszy ulga, a w sennym zawieszeniu unoszą się nazwy zarazem obce i znajome, brzmienia rezonujące niczym zjawy z dzieciństwa, nieznane terminy, których nie objaśnił jeszcze świat, choć sekunduje temu pewność, że są całkiem realne, i dźwięczą swobodnie pod kostnym niebem czaszki, niemal mantrycznie, w gęstej przedrozgrywkowej ciszy: Wuhan Iron Lagos, Oracle Workuta, Osram Koper, Facebook Norymbergia, Tata Steel Watykan, Lockheed Basra, Ben Fika Skacze?



Cezary Domarus