Gabriel Leonard Kamiński

Gabriel Leonard Kamiński

Nie palę w piecu



Nie palę w piecu, chociaż w scenariuszu
było jeszcze miejsce. Ostateczna wersja
wypadła w czwartek. Próbowałem jeden z wątków
zamienić w wysypisko. Tak zawsze bywa,
że drobiazgi wypływają na blat biurka wieczorem,
kiedy światło wybrzusza najpierw bezradność,
a potem kontury.
Utkwiły mi w pamięci wszystkie chyba zbyteczne daty
mojego urodzenia. Najbliższa rodzina zwykle
wyolbrzymia fakty. Kiedy się ich chwytam
wówczas chłopiec za oknem ulatuje w górę.
Znowu zapomniałem zająć jego miejsce
w kolejce.

Mogę wyłączyć czajnik

Mogę wyłączyć czajnik. Pozamiatać sznurowadła
po niespełnionym do końca akcie samoocalenia.
Całkowicie zapanować nad miejscem dla niepalących.
Jestem w stanie napisać list złożony z samych
znaków zapytania. Po raz kolejny odkładam
na później wszystkie pilne rzeczy. Strzegę
pustej kartki papieru. Hipnotyzuję biel. Docieram
do tych, niewidocznych gołym okiem, drobinek kredy.
Jak na lokatora mającego wolny wybór
między strychem, trzecim piętrem
a piwnicą na parterze, omijam schody łukiem.
Ślinię palce i pieczętuję drzwi.
Kolejny raz próbuję nadać
moje mieszkanie na bagaż.

Wizyta

Zabłocone oparcia foteli rzucają na podłogę
rozproszony cień. Chyba przyjdą goście.
Jeszcze trzeba kupić kwiaty; dzisiaj trudno
o dobre kwiaty. Kwiaciarnie
poprzenoszono na peryferie.
Skrócono też trawniki. Zwykle trzeba było
obchodzić je dookoła. Teraz skrzyżowania
na wyciągnięcie ręki przypominają
wygasłe ogniska, z których
wygarnięto popiół. Ostatni raz wchodzę
na strych po światło. Psy ostrzyżone
tuż przy skórze
cierpliwie czekają na swoją smycz.