http://thisisnthappiness.com/

Prezentacja finalistów tegorocznej strzelińskiej Granitowej Strzały


Czułość

(Obalanie w piwnicy Atlantydy w wódce)

a jednak światło głaszczę czule jak zwierzątko
zapalam nie wypuszczam aby pohasało

ciemność musi mieć jakiś słaby jasny punkt
leśniczówkę przechowywaną jak wieżę myśliwską lub wino
by dostrzec że wypowiadam się jasno i mrugam oczami
ale z tego nie będzie światełka w tunelu
migotania komór upychanych po kątach w mgławicach
reanimowanych gwiazdach kobiecym uśmiechem
w który wszczepia się niczym z korzeniem papieros
to szczepka któraś kieszeń spodenek to tunel
zapalniczka wypadnie z dziurawej jak pociąg

więc raczej wzrokiem siądę na rozkładzie jazdy
tylko żeby się nie okazał dwugarbnym wielbłądem
by palec się nie zatrzymał na wyskrobanym miejscu –
oazie popielniczki pety wyrastają
jak palmy z dymu można rozbijać namioty

znasz to oczekiwanie na przyjazd pociągu
i nie wiesz czy już wtedy zaczyna się podróż
czy stan pośredni rozkład jazdy nie odleciał
ale miejsca przetarte utonęły w gniciu
od deszczu – poszukuje dołu by zakopać
na wznak tęczę dopóki jest zgięta na niebie
niejeden chciałby zostać dla niej katafalkiem
(przesuwają się jak kości godziny odjazdu)

nie polewajcie mija już czwarta kolejka
bo wyhodujemy rzekę a nie wybraliśmy miejsca na ujście

może w łezce otworzysz szczelinkę i wejdziesz
lub wyrośnie na mapach jako centrum świata

ale z tego nie będzie światełka w powiece
ale z tego przymknijmy się lub wszystkie okna




Noc polarna i bliskość do

Wystarczy udomowić lub przyjąć pod dach
kwazary i odległe ziemie, krańce snów.
Przy roznieconej mapie ogrzeje się podróż,
sny wykonują w ciemno odwiert przez samotność.

Lampa podtrzymująca światło wielorybim tłuszczem
podważa noc, podpiera zupełnie jak deska
podniesione do góry metalowe schody
od schowka, na biegunie zapala wątpliwość,

czy to już dzień, bo przeszło się przez próg płomyka,
czy powrót dogorywa rozkładając drogi.
To jakby poszukiwać na dnie jezior szczytów
najwyższych gór, co jednak nie wyszły z ukrycia,

bo były zbyt nieśmiałe. Wystarczy zasłonić
wszystkie okna śmiertelnym widokiem na ranę:
wycieka z chmur, z pokoju można zauważyć
rażony o poranku jak nożem horyzont.



Cierpliwość dojrzewania

Miłość to jednak ogryzek jabłka,
kiedy na miąższu wybija źródło,
ale nigdy nie wpada strużką do dotyku.



Nie umrę, pozostanę do końca przy duszy

Czas i tak niczego nie zmieni. Jestem wieżą Babel.
Możesz sprawdzić, przetrząsnąć piwnice i piętra.
Niepokój urządzono w najmniejszych szczegółach.

Nie wierzyć? Smutek mieszka na pierwszym lub czwartym,
nienawiść na parterze stuka w martwy sufit,
a cisza płynie łódką, wiosłując dźwiękami
w śpiew rzeki, rozbija i zwija muzykę jak namiot.

Zapytać kto był kiedyś w stanie wybudować
mnie, moje być i nie być i tak nie odpowiem.
Stoimy przecież wszyscy jako inne wieże,
nie mamy nic, co mogło nas zbliżyć ku sobie.

Jakiś warkocz księżniczki, szal z brudnej pościeli?
Nic z tych rzeczy. Ktoś nawet nie musiał nas zburzyć,
bo każde Babel pije z innego języka,
łeb zwieszając na podobieństwo płonącej żyrafy.

Zapytać, czy byliśmy placami budowy,
o styl i rozwiązania nad, architektoniczne.
Wiem tyle, kosmos drzemie w nas światłem węgielnym.




Relikty

Tajemnice w ukryciu odbywają podróż,
zupełnie jak ze stepu ludy bez refleksji
o kwarkach, a przynajmniej z łukiem refleksyjnym,
podczas przepraw przez pozapuszczane brody
na rzekach ? płyną w łachach. Pewnie coś w tych ludziach
było błyskotliwego, gdy chociaż na krótko
odbicia kiełkowały na wodzie jak drzewa,
wschodziły uzbrojone, ale tarczą słońca,
a rwący nurt był mieczem, które je przelewał.
Wiatr wylizuje trawę, ale nie jest szorstki,
a po dno morze nigdy nie umrze z pragnienia
i ze spienionej tęsknoty za lądem.
Wystarczy, by łza, która spadnie na podłogę
przepadła, a już strata opłakana w skutkach.
Ufamy liczbom, lepiej wierzyć, że czas zechce
podfrunąć jeszcze bliżej, usiąść na zegarku.
To jakby zostać nocnym stróżem i nie dopilnować
chwili, kiedy poranek jest krzepliwą raną
na ciemności przebitej powieką na wylot.




Soczewica (2)

pod prąd tarmoszę ciemność w tunelu latarki
a jednak oceany i morza to ziarnka

pod prąd zawijam kartkę na kształt harmonijki
lub w rulon puszczą kiełki które wysychają

więc jednak można zerwać źródło jako owoc
więc jednak skaleczeniem przytula się nagość






Patryk Nadolny (1993) – ur. w Szczecinie, dzieciństwo spędził w Stargardzie Szczecińskim, student archeologii na UAM w Poznaniu. Czytuje z głębokim zafascynowaniem poezję latynoską, przede wszystkim Octavio Paza i Pabla Nerudy, natomiast z polskich autorów najbardziej mu bliska jest twórczość Edwarda Stachury. Dotychczas publikował prawie tylko i wyłącznie w przestrzeni wirtualnej, przede wszystkim na portalach Poema i Liternet. W wolnym czasie uprawia amatorsko jogging.