1.


Dallas 63?  i Krew to włóczęga; te dwie książki są z sobą na wielu poziomach związane, mimo że jednocześnie to dwie zupełnie różne beczki z solą. Klasyczna, toporna, zawiesista, niegramotna jak eseje Olgi Tokarczuk, oldskulowo epicka proza Kinga kontra energetyczna, błyskotliwie zmontowana, rozpędzona jak dykcja Korwina-Mikkego, a przy tym niezwykle gęsta powieść Ellroya. Wprawdzie dzieli je realizacyjna i koncepcyjna przepaść, ale jednocześnie obie te książki koncentrują się na zbliżonym okresie historii USA, poruszają się w cieniu politycznych kryzysów i kulturowych wolt i rewolucji w Stanach; obie też w różny sposób odzwierciedlają społeczny ? rasowy i obyczajowy ? sznyt tego czasu. Zarówno King, jak i Ellroy przy pracy nad swoimi powieściami korzystali z pomocy researcherów, którzy otrzymali zlecenie zbudowania modelu tła historycznego, na którym autorzy zasadziliby fabuły swoich książek. W obu przypadkach odautorskie nastawienie jest jednak różne: Krew… demistyfikuje lata 60. i 70., jej żywiołem są oszczane ulice i słodki smród brudnego hajsu; w Dallas uruchamia się nostalgiczny mechanizm, za pomocą którego próbuje się opowiedzieć epokę tak jak konserwuje się zabytkowe kamienice na starówkach polskich większych miast: pod turystę, który chce sobie pstryknąć ładną fotkę w otoczeniu sympatycznego, landrynkowego sztafażu…

…mimo że przecież historia z zamachem na Kennedy?ego jest raczej niezbyt zabawna, tak samo jak niezbyt swawolne wydają się perypetie Lee Harvey Oswalda. Życzliwie możemy pominąć niespecjalnie wyszukane środki i tropy literackie stosowane przez Stephena Kinga. By poczuć ich specyfikę, wystarczy przywołać np. metaforę miotły (tak, miotły) jako synonimu wyniszczającej rezerwy i niedostatecznego zaangażowania uczuciowego jednej z bohaterek, Sadie i jej psychopatycznego ex-męża. W myśl tej przenośni międzyludzki dystans małżonków można zmierzyć długością miotły położonej wszerz małżeńskiego łoża. Albo coś takiego: ?Nie wszedłem jeszcze w mgłę nierzeczywistości, która wkrótce miała mnie wchłonąć, ale jej pierwsze macki mnie oplatały, czułem to?. Boli? Skoro boli, nie idźmy tą drogą, gdyż ciekawsza jest inna rzecz.  

Mianowicie gdy główna postać, Jake Epping, odbywszy podróż w czasie znajdzie się w końcówce lat pięćdziesiątych (wehikułem czasu jest, co rzadkie, spiżarnia), jest tak zachwycony amerykańskim pejzażem tego momentu dziejowego[1] ? legendarnymi samochodami o gigantycznej pojemności silnika; możliwością bezobciachowego zatańczenia do In the Mood Glenna Millera; zrozumiałym skądinąd brakiem sieci telefonii komórkowych i internetu, globalizacji i chorób cywilizacyjnych ? że w zasadzie jedynym pęknięciem w systemie okazuje się, zresztą ledwie zasygnalizowany, wątek segregacji rasowej. Otóż Jake przy okazji jednej z podróży w okolicach Karoliny Północnej zjeżdża z autostrady, żeby zatankować i wykonać czynność znaną szerzej jako siku. Obok toalet ? damskiej i męskiej ? zauważa tabliczkę z napisem KOLOROWI, która odsyła go gdzieś dalej. Zaciekawiony sprawdza, dokąd zaprowadzi go ta tabliczka.

?Wygódki nie było? ? czytamy. ?Na końcu ścieżki znalazłem wąski strumyk, nad którym na dwóch betonowych słupkach położono deskę. Mężczyzna, który musiał się wysikać, mógł po prostu stanąć na brzegu, rozpiąć rozporek i lać śmiało. Kobieta mogła przytrzymać się krzaka (o ile nie był to trujący bluszcz albo trujący dąb) i przykucnąć. Na desce siadało się, żeby się wysrać. Nawet w ulewnym deszczu?. I dodaje: ?Jeśli kiedykolwiek dałem wam powód sądzić, że rok 1958 to sama sielanka, pamiętajcie tę ścieżkę, dobrze? Tę, wzdłuż której rósł trujący bluszcz. I deskę nad strumykiem?. Wojciech Orliński zauważa, że narrator Kinga opisuje ?ówczesne smaki i obyczaje (piwo imbirowe bez konserwantów, uprzejmość sprzedawców) z takim entuzjazmem, że jego zachwyt przyprawia go o poczucie winy?.

Jake wie, że ma większe problemy na głowie, musi przecież powstrzymać zamachowca i uratować JFK, więc ledwie wzmiankowane wykluczenie rasowe odchodzi automatycznie w siną dal. Epizod z ?kolorowymi?, których w tej książce się w zasadzie nie spotyka, jest na dobrą sprawę jedyną nieszczelnością w obrazie Stanów lat 50./60., jakby Ameryka była wówczas rasowo wyjałowiona, etnicznie jednolita i zupełnie koherentna jako wielomilionowa formacja społeczna. Powyższy wątek posłużył tym samym Stephenowi Kingowi jako alibi ? autor wspomniał o problemie, jednocześnie błyskawicznie go porzuciwszy, rozwijając szeroko epizod romansowy, bo na to przecież liczą ? w przekonaniu amerykańskiego pisarza ­? odbiorcy tego typu literatury. Tak naprawdę jednak podobnie pretekstowo i stereotypowo potraktowana jest postać samego Oswalda, którego portret psychologiczny sprowadza się do niewyczerpanej wiary w komunizm, życiowej niezaradności i ciągotek damskiego boksera, które realizował co jakiś czas ? z pomocą podbródkowych i prawych sierpów ? na swojej małżonce, Marinie.

Warto tutaj pamiętać, jak silny ferment wytworzył się w Stanach zaraz po zamachu z 22 listopada 1963. ?Już kilka dni po zabójstwie 52% respondentów zgodziło się ze stwierdzeniem, że nie działał on w pojedynkę? ? pisał o tym ostatnio Franciszek Czech. Czytamy: ?Wątpliwości nie rozwiał opublikowany rok później 900-stronicowy raport komisji kierowanej przez Earla Warrena. Przeciwnie. Mnożyły się nowe wersje wydarzeń. Na niesłabnących z czasem obawach Amerykanów, że wyjaśnienia raportu Warrena nie odkrywają  rzeczywistych przyczyn zamachu, wyrósł potężny przemysł kulturowy. Powstało ponad dwa tysiące książek i wiele filmów przedstawiających różne wersje wydarzeń, a do języka potocznego weszły takie określenia jak ?samotny strzelec? i ?magiczny nabój??[2]. Jednak do tych doświadczeń i krytycznych interpretacji książka Kinga się nie odwołuje, może poza samym rozstrzygnięciem, że Oswald był faktycznie ?samotnym strzelcem?.  

Wśród wspomnianych wyżej ponad dwóch tysięcy książek, będących pokłosiem przemysłu kulturowego, wygenerowanego przez Oswalda i jego ?magiczny nabój?, trzeba wymienić Librę Dona DeLillo. Jeśli wierzyć notkom reklamującym tę powieść, co zawsze czynić należy z niezwykłą ostrożnością, to ?Libra przełamuje ramy gatunku political fiction. Jest to powieść dla wymagającego czytelnika; jej lektura trzyma w nieustannym napięciu, wzbudzając najgłębsze emocje. Oto bowiem z początkowego chaosu zaczynają się wyłaniać nieoczekiwane, choć w pełni logiczne powiązania, które nabierają niepokojąco realnych kształtów. Czy przypadkiem autor, dzięki literackiej intuicji, nie zbliżył się do prawdy bardziej niż eksperci??. Jakkolwiek rozbudowany portret Oswalda jest w tej książce rzeczywiście widoczny, to mam wątpliwości, czy DeLillo jest jednym z czterech ? obok Pynchona, McCarthy?ego i Rotha ? najważniejszych współczesnych prozaików amerykańskich. Na przykład wówczas, gdy czytam fragmenty, których nie powstydziłby się Janusz L. Wiśniewski: ?O zmroku tężeje bezruch. To czas, kiedy ludzie znikają w domach, gdy domy pogrążają się w cieniu, gdy ulica jest miejscem prywatnym, księgą tajemnic. Wszystko to, co wiemy o sąsiadach, jest wtedy wyciszone i uśpione głębokim spokojem. Staje się rodzajem pachnącej jaśminem zwodniczej intymności?. Jest to tym bardziej interesujące, gdy okazuje się, że Libra była bezpośrednią inspiracją dla Jamesa Ellroya, kiedy pracował nad trylogią Underworld USA, której trzecią częścią jest Krew to włóczęga.

2.

Tym dziwniejsze się to wszystko wydaje biorąc pod uwagę fakt, że Ellroy to autor znany z ostentacyjnej ignorancji ? generalnie nie ogarnia; nie uczestniczy w kulturze, nie orientuje się w życiu literackim, nie czyta, żeby się byle czym nie inspirować, a nie inspiruje się, żeby nie zaśmiecać języka, a co za tym idzie najważniejszym w jego najgłębszym przekonaniu znanym mu pisarzem amerykańskim jest… on sam. Ale mimo to jakimś sposobem dzięki Librze Ellroy dostrzegł ­(!) światło w tunelu[3]. Krew to włóczęga należy do sagi o ukrytej historii USA (dwie poprzednie to Sześć tysięcy gotówką i Amerykański spisek). Zresztą Ellroy zazwyczaj pisze swoje książki z zamiarem projektowania większych całości, czego przykładem był L.A. Quartet (z najbardziej znaną, bo zekranizowaną częścią Tajemnice Los Angeles) czy Lloyd Hopkins Trilogy.

Krew to włóczęga to wprawdzie ostatnia część trylogii, ale wydanie polskie jest w pewnym sensie odseparowane od dwóch pierwszych dwóch jej części (tłumaczenia American Tabloid i The Cold Six Thousand ukazywały w 2001 i 2006 roku w toruńskim wydawnictwie C&T, które zarzuciło wydanie Blood?s rover i tym samym wstrzymało dokończenie trylogii. Książka ostatecznie ukazała się w 2011 roku w innej oficynie). Pierwsza opowiada o latach 1958-63, druga Sześć tysięcy gotówką zaczyna się w dniu zamachu na JFK. Tu możemy się chwilę zatrzymać i mając w pamięci, jak do tego tematu podchodził Stephen King, sprawdzić, co ma tu do powiedzenia James Ellroy. ?JFK uwielbiał Dallas i tutejsze cipki? ? czytamy tuż na początku, co daje nam zajawkę pełnego obrazu. ?Rada zarezerwowała mu duuuży apartament. Chłopiec hotelowy snuł opowieści. JFK uwielbiał ten apartament. Posuwał tutaj babki. Ava Gardner obciągnęła mu na tarasie?. OK, intencje wydają się jasne i wszystko wskazuje na to, że nie są czołobitne wobec śmiertelnie postrzelonej głowy państwa. A ?samotny strzelec?? ?Chudym cieciem był Lee Harvey Oswald. Cieć zastrzelił JFK i Tippita. Tippit pracował w Wydziale Policji Dallas. Tutejsze gliny były bardzo ze sobą zżyte. Moore pewnie-go znał. Oswald był za czerwonymi. Oswald kochał Fidela. Oswald pracował w magazynie podręczników. Sprzątnął prezydenta w przerwie na lunch. Policja z Dallas go miała. W tutejszej kwaterze wrzało. Gliny. Pismaki. Fotografowie i cała reszta”. No dobrze, popatrzyliśmy sobie na rok ?63, ale Krew to włóczęga fabularnie obejmuje późniejszy okres. I to jemu tak naprawdę się przyjrzymy.

Ellroy przed publikacją nowej powieści uprzedzał, że ta książka będzie znacząco odbiegała ? stylistycznie i językowo ? od jego poprzednich dokonań. Tak naprawdę można podejść do lektury kontekście tego autora bez żadnej świadomości na temat czegoś takiego jak ?poprzednie dokonania?, ale rzeczywiście Krew to włóczęga jest na tym tle bezkonkurencyjna. Grubo ponad 800 stron bez dłuższej chwili na drugi wdech; każdy epizod wiąże się z eskalacją języka, który zwykło się nazywać jako telegraficzny. Fabułę zawieszono pomiędzy dwiema płaszczyznami czasowymi ? Wtedy i Teraz; autor zasadził akcję powieści na gorącym okresie 1968-72, co wiązało się z wnikliwym rozpoznaniem ówczesnych realiów (wspominałem już o resarcherze, który zbudował dla Ellroya szkielet historyczny). W krótkim prologu jest wzmianka o metodzie pisarskiego przetworzenia otrzymanej faktografii. Czytamy:

?Podglądałem cztery lata naszej historii. Była to jedna długa, mobilna obserwacja i brutalne przeszukanie. Mogłem kraść i miałem licencję na przyduszenie.

Śledziłem ludzi. Podsłuchiwałem na wszystkie sposoby, widziałem wielkie wydarzenia i tak dalej. Pozostałem nieznany. Moja inwigilacja łączy Wtedy i Teraz w nieujawniony dotąd sposób. Byłem tam?.

Jak to: byłem tam? Uwaga:

?Mój  r e p o r t a ż  [pokreślenie moje ? przyp. G.C.] jest podparty wiarygodnymi pogłoskami i paplaniem osób dobrze poinformowanych. Potężny materiał dowodowy w postaci zapisków go zweryfikował. Ta książka czerpie z wykradzionych archiwów publicznych oraz przywłaszczonych pamiętników osób prywatnych. To owoc własnych przygód i czterdziestu lat studiów. Jestem wykonawcą testamentu literackiego i prowokatorem?.

Założeniem Ellroya jest więc stylizacja, a autorskie otagowanie gatunkowe powieści w charakterze ?reportażu?, podbudowane wmontowanymi w fabułę zeznaniami, stenogramami z telefonicznych podsłuchów, załącznikami do akt, oficjalnymi i nieoficjalnymi raportami czy pamiętnikami poszczególnych bohaterów, ma za zadanie tę stylizację uwiarygodnić. Autor również lojalnie uprzedza:

?Przeczytacie te książkę z pewną niechęcią i w końcu skapitulujecie. Kolejne strony zmuszą was, żebyście się poddali.

Powiem wam wszystko?.

Wróćmy do Žižka. Jeśli chcieć zastosować tezę o popkulturowej matrycy, w której przegląda się kryzys, to jaki będzie obraz odbicia? Przywoływany już Wojciech Orliński twierdzi tak: ?Strach przed przyszłością powiązany jest z idealizacją przeszłości?. Tę myśl reprezentuje w jego mniemaniu Dallas 63?. W tym sensie Krew to włóczęga jest doskonałym zaprzeczeniem powyższego twierdzenia: Ellroy utwierdza w swojej książce w przekonaniu odbiorcę, że wyidealizowany obraz Stanów okresu wczesnego rock ?n? rolla jest zakłamany, a rzeczywistość owego czasu trzeba opowiedzieć na nowo. Pisarz czyni to wplątując realne i fikcyjne postaci we wspólną ramę fabularną, ale nawet jak na political fiction w sposób bardzo zuchwały. Wyzyskiwane są zwłaszcza wątki rasowe związane z radykalnymi organizacjami utworzonymi w celu ochrony czarnej mniejszości w USA ? główna siatka fabularna koncentruje się wokół rozpracowywania Frontu Wyzwolenia Mau Mau (formacja posiadająca pierwowzór jeszcze z kolonialnej Kenii), Czarnych Panter (wiadomo) i Sojuszu Czarnego Plemienia (fikcyjny, ale wpisujący się w poetykę). Ellroy bazuje na zainicjowanej przez Edgara Hoovera w sierpniu 1967 roku rzeczywistej akcji COINTELPRO, nastawionej na ?zneutralizowanie grup czarnych nacjonalistów?. Szef FBI stwierdził wówczas, że Czarne Pantery to największe zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego Stanów Zjednoczonych. I tu pojawia się literatura.

Narracja Krwi? dąży do utrwalenia jak największej liczby jednoczesnych wydarzeń, związanych z powyższą operacją ? zwłaszcza tych nieoficjalnych, utajnionych, niewidocznych dla niewtajemniczonych ? i ma na celu ukazanie, jak cel uświęcał działania tajnych panów w czarnych garniturach przeciwko czarnym panom z Czarnych Panter. Autor nie kryguje się, nie ma większych oporów, sięga po radykalne środki, żeby zmaksymalizować efekt, o który zabiega. Na przykład krótki opis sceny z szefem FBI z jednym z głównych bohaterów, Dwightem Hollym: ?Czarnuchy. W restauracji się od nich roiło. Pan Hoover przeliczył ich pobieżnie. Dwight śledził ruchy jego gałek ocznych. Kolorowi kelnerzy, kolorowy as bejsbolu. Stary pedał słabował. Siorbał swoją zupę jak parkinson. Stracił na wydajności, mózg ciągle pracował, serce biło na słowo NIENAWIŚĆ?. I taka jest ta podziemna historia, w której roi się od ?smoluchów?, ?szwarców?, ?asfaltów? i ?negatywów?, ale też ?komuchów? i ?cieplaczków?. Niepoślednie miejsce zajmuje też Howard Hughes, amerykański miliarder, pilot (w 1935 ustanowił światowy rekord prędkości wynikiem 567 km/h) i producent filmowy, który jest opisywany jest przez Ellroya w stadium zaawansowanej choroby. Mówi się o nim: Drakula. Przytoczmy charakterystyczny dialog, w którym Hughes pyta niejakiego Wayne?a Tedrowa Jr. ?? Czytał pan o mnie w Almanachu Farmera? ?  W Britannice, proszę pana. ?  Napisali, ile kobiet ruchałem? ? Ten szczegół pominięto. ? Ruchałem nieprzebrane rzesze kobiet. Ava Gardner[4] zaraziła mnie kiłą trzeciorzędową i dżumą dymieniczą. Oprócz ran głowy i pozostałych chorób cierpię na nieustanny ból. Jestem więc bardzo wdzięczny za pańskie wybitne umiejętności chemiczne?. I tak to się kręci.

Nie ma się co łudzić, że Krew to włóczęga zostanie wpisana do literackiego kanonu, ale ta książka zasługuje na szczególną uwagę, której prawdopodobnie sobie nie zaskarbi, szczególnie u bardziej, nazwijmy to, wysmakowanego odbiorcy. Jemu na dźwięk ?powieść kryminalna? od razu uruchomi się gatunkowa szufladka, przez którą umieści powieść Ellroya (dość kiepsko wydaną, z błędami edytorskimi i nierównym przekładem) w grupie książek, które kiedyś tam się przeczyta na wakacjach w apartamencie nad Bałtykiem albo gdzieś w Bułgarii, ale pewnie będzie tak, że się niej zapomni, i tyle. Halo! Blood?s rover zasługuje na coś zdecydowanie lepszego, tym bardziej jeśli uświadomimy sobie, że o political fiction takiego pokroju nad Wisłą, Wartą, Odrą Sanem, Bugiem czy Wieprzem, wszystko jedno, możemy sobie tylko pomarzyć. Bo wyobraźmy sobie, że łobuzerską metodę Ellroya chcielibyśmy zaadaptować, dajmy na to, w prozie mówiącej o karnawale Solidarności, gdzie przewartościowaniu uległby zarówno obraz opozycjonistów na dorobku, jak i esbeckiego aparatu policyjnego, wskutek czego podział na złego Maleszkę i dobrego Wildsteina zostałby skompromitowany jak hymn Polski w wykonaniu Edyty Górniak. Ot, taka Moc truchleje Janusza Głowackiego ? rebours, z poobijanym, proszę mi wybaczyć, moralnym kręgosłupem.

Nie ma co czekać, trzeba to brać, póki gorące.

 


[1] Wspominałem wcześniej o powiązaniu Dallas 63? z filmową trylogią o podróżach w czasie Powrót do przyszłości. Otóż bohater powieści Stephena Kinga, kiedy potrzebuje pieniędzy, korzysta z notatnika przygotowanego przez przyjaciela Ala Templetona, w którym znajdują się wyniki meczów i walk bokserskich dla okresu, do którego się przeniósł Jake. Epping obstawia więc zakłady u bukmacherów znając z góry ich rezultaty (co będzie miało zresztą dla niego drastyczne konsekwencje, gdy oszustwo wyjdzie na jaw). Podobny motyw znajdziemy w drugiej części filmu Roberta Zemeckisa, w której główna postać, Marty McFly chce zapobiec dostaniu się almanachu sportowego z roku 1955 w niepowołane ręce (niejaki Biff, czyli szwarccharakter, kradnie De Loreana DMC-12, czyli wehikuł czasu i przenosi się w lata 50., żeby przekazać swojemu odpowiednikowi z przeszłości almanach i tym sam wzbogacić się na dużą skalę). W obu przypadkach szybki dopływ gotówki kończy się niepomyślnie dla oszustów, co brzmi jak sygnał ostrzegawczy ? ?przeszłość się broni?, jak powiedziałby narrator Kinga.

[2] Jak twierdzi Czech: ?domysły dotyczące zabójstwa Kennedy?ego stały się archetypem współczesnej teorii spiskowej?, której, dodajmy, polskie egzemplifikacje możemy zaobserwować za każdym razem, gdy o katastrofie prezydenckiego tupolewa wypowiada się polityk albo dziennikarz związany z obozem Jarosława Kaczyńskiego (co ciekawe, zamiast ?samotnego strzelca? mamy swoje ?kłamstwo smoleńskie?, ?żelazną brzozę?, ?sztuczną mgłę?, ?męczenników? czy ?dwa wybuchy?). Pozostając w tematyce: zleceniem dla bukmachera pozostaje zakład, czy w przypadku smoleńskiej katastrofy wytworzy się przynajmniej namiastka przemysłu kulturowego na wzór tego, jaki powstał po zamachu na Kennedy’ego. Pierwsze dni i tygodnie po 10.04.2010, kiedy w każdym salonie prasowym czy księgarni można było nabyć dziesiątki albumów, książek (m.in. Krytyka Polityczna opublikowała tom Żałoba), plakatów, wkładek czy specjalnych numerów dzienników czy tygodników (można przyjąć, że powstał nawet tabloid smoleński w postaci ?Gazety Polskiej Codziennie?), wskazywałby, że potencjał jest olbrzymi. Potwierdzała to silna fala wierszy o ?drugim Katyniu? i ?znaku Krzyża? naszkicowanym na nieboskłonie przez prezydencki samolot. Na razie jednak to zjawisko, poza publikacjami podważającymi ustalenia raportu Millera, przystopowało (smoleńska edycja komiksu Likwidator; filmy Ewy Stankiewicz; powieść Oszołomy, reklamowana jako książka w imieniu ?opluwanych?; czy wywiad rzeka z pułkownikiem Klichem, to raczej za mało na jakąś szerszą tendencję) i nie zanosi się na jego eskalację. Co za parę lat, kiedy tabuizacja tego tematu osłabnie, prawdopodobnie ulegnie gwałtownej zmianie.

[3] Muszę to powiedzieć: bo podobne światło, nawiasem mówiąc, po śmierci musiał dostrzec Timothy Leary, papież LSD, którego prochy wystrzelono po kremacji w kosmos w opakowaniu wielkości szminki w ramach kosmicznego pogrzebu oferowanego przez firmę Celestis). Ale nie o tym była mowa.

[4] Ava Gardner nie ma szczęścia u Ellroya, który często wykpiwa jej rzekome łóżkowe przeboje.





Grzegorz Czekański



Pierwodruk tekstu: ?FA-art? nr 1-2 (91-92) 2013. Przeczytaj część pierwszą.