W Milesie pojawiło się też kilku byłych dziennikarzy. Żaden z nich oczywiście nie został odznaczony, bo koledzy, którzy pozostali w zawodzie, dla tych, co wypadli z obiegu, są szczególnie okrutni. Gdy dziennikarze tracą pracę, grono ich znajomych stale się pomniejsza. Miasto czuje, że coś się w nich zmieniło. Już nie są tacy fajni i opiniotwórczy, już nie są kulturotwórczy i newsowi. Już nikt nie oczekuje od nich własnego zdania. Ich towarzyskich komentarzy już nikt z uwagą nie śledzi, nikt już nie komplementuje ich opinii. Kończą się przywileje. Zaproszenia na miejskie rauty, uroczyste gale otwarcia i zamknięcia, uroczyste wernisaże i finisaże, uroczyste wręczenia nagród, premiery, konferencje prasowe, brifingi i korporacyjne bankiety. Opuszczają pamięci telefonów kolejnych dyrektorów. Zatapiają się w tłumie, który dotąd w felietonach uznawali niezbyt literacko za szary i tymczasowy.
Gdy tracą pracę, zawsze mówią, że stali się wolni, że to robota dla tresowanych małp, że teraz lepiej mogą kształtować swoją karierę i rozwijać osobowość. Są bezwzględni w statystykach: chwalą się, że większość dziennikarzy nie dożyje 55. roku życia. Pytają: czy znasz dobrego dziennikarza, który dożył emerytury? I są zadowoleni, że pożyją dłużej. Zostaje im tylko ta prosta radość, a jeszcze tak niedawno pocieszali się, że wracając z pracy, krew mają na rękach. Niestety, całą dorosłą tożsamość związali ze swoim zawodem, i to nie pozwala im wypaść z dawnej roli. I teraz nie mają nic i są niczym. Pili smutni i nikt ich w Milesie nie dostrzegał. Dziennikarze udawali serdeczność, gdy ich żegnali. Nagły napad miłości, który odczuwa się tylko w obecności gorszych od siebie.
A nestorzy toruńskiego dziennikarstwa rozpoczęli wspominać dawne dobre czasy, kiedy po ulicach niemal chodziło się z rewolwerem w kieszeni. I dziś nie mogą się nadziwić, dlaczego praca współczesnych żurnalistów przypomina biurowe zadania sekretarek, dlaczego młodzież pisząca traci kontakt z rzeczywistością, która wcale nie żyje roszadami w magistracie, dlaczego starsze redaktorstwo zupełnie pogubiło się w tym trudnym świecie, który czasem tylko ogląda zza szyby dobrego samochodu, a z którym najwyższą więź osiągają, gdy kompulsywnie masturbują się, oglądając paszportowe zdjęcia w cefałkach kolejnych niestrudzonych i zawsze chętnych stażystek.
Dziadkowie mówią, że wszystko za prasę wyczyniają ci pijarowcy: piszą newslettery, uprzejmie donoszą. Pozbawiają dziennikarzy szans rozmowy z bohaterami, podając gotowe wypowiedzi. Dziś nawet nikt się z rozmówcą nie spotyka, lepszy jest telefon, i ten – jak to mówią – wywiad fołners. Jakoś dziwnie. Kiedyś to był zawód z klasą. Być dziennikarzem to było coś. A dzisiaj co? Tylko sensacje, pogoń za newsem. I takie tam pierdolenie. Pili szybko i szybko kazali sobie zamówić taksówki pod Milesa.
Na szczęście w Milesie pojawiło się czterech fotoreporterów. Tylko w tym dziennikarskim zawodzie ostały się resztki dawnego zmanierowania. Smagłe od wódki i wiatru twarze, czekające na marszałków, radnych, prezydentów, wyższych urzędników. Doskonale dogadują się z szoferami, portierami, ochroniarzami, zwykłymi cieciami, dlatego wyglądają po ludzku, tak od serca. Foto jest zawsze zmęczone, sfrustrowane i znudzone – oczywistością kolejnych konferencji prasowych, koncertów, wernisaży, debat, uroczystych otwarć i pożegnań, capstrzyków i apeli poległych. Widzieli to w poziomie i w pionie, z perspektywy nożyc do przecinania wstęgi, zza pleców prezydentów, z punktu widzenia ich chujów, stóp, rąk, głowy. Nuda przerażająca. Siedzieli więc smutni i cynicznie walili wódę za wódą.
Jeden z nich Robert często bywał w Milesie. Pojawiał się wcześnie, zaraz po swoim reporterskim dyżurze, i siadał przy barze. Zapytałem grzecznie, co słychać w pracy.
– Kurwa, nie idzie wytrzymać – mówił, czekając na zamówioną żołądkową. – To zjonizowane powietrze, wszystko przez komputery i serwerownie. Nawet pół bakterii się nie przeciśnie. A wszyscy chorują, jakby kurwa pracowali w kopalni uranu. Jeden ma rzadką chorobę żołądka, której nawet Amerykanie nie są w stanie wyleczyć. W jej nazwie jest nazwisko, więc chłopak na starcie ma przejebane. Ten polityczny bierze leki symulujące trzustkę, szef mdleje mi z nerwów, wicek ma problemy z sercem. Ja mam 29 lat i już dwa razy zwichnąłem biodro. Wyskoczył mi dysk, jak w nocy wierciłem się w łóżku, kurwa. Sięgając po pilota na tapczanie, przesunęła mi się rzepka i kuleję. Mówię ci, kiedyś umrę przygnieciony prześcieradłem.
Później do baru dobił Darek, miejscowy spec od kryminałek. Na ogół jego praca ograniczała się do opracowania oświadczeń rzeczników miejscowych komend. Czasami tylko bawił się w relacjonowanie najgłośniejszych rozpraw sądowych. Znał go tu każdy pies, sędzia, poważniejszy kryminalista, żaden tam pospolity łaps. Wtrącił kilka osób do więzienia, niektórzy dostali przez niego zawiasy, stracili pracę, zdrowie, karierę. Chwalił się, że kilku miejscowych zbirów trzyma jego podobiznę na słomiankach nad swoimi więziennymi pryczami i analizują każdą zgłoskę jego codziennych doniesień.
O, jest też dziennikarka, która nawet o kawę prosi w interwencyjnym stylu. Jej twarz, gdy na jeden dzień utożsamia się z bohaterami swoich reportaży, wyraża autentyczną boleść i współczucie. Rozpaczliwie łapie się za głowę, wzdycha, a w momentach najwyższej empatii nawet przeklina. Jakieś aktorskie niespełnienie się w niej wtedy ukrywa, jakaś artystyczna gra się w niej toczy. I nawet tu, gdy tylko smutne oczy kelnerki spotkają się ze współczującym wzrokiem żurnalistki, ona wie, że to najgorzej płatny zawód oprócz opiekunek dla dziecka, pracownic opieki społecznej i szwaczek. Pisała o tym. Wiele razy. Jej spojrzenie wyraża ból. Stara się być OK i zachowuje się jak alegoria miłości. Pomaga kelnerce zebrać puste pudełka po papierosie, szybciej wypija swojego drinka zakończonego nieekologicznym parasolikiem, grupuje puste szklanki i samotne wafle do piwa. Kelnerka ma to w dupie. Do stolika podeszła z nudów, a nie z polecenia nazistów. Taka praca.
Gdzieś w pobliżu dziennikarzy starał się zabłysnąć młody działacz pisu. Niektórzy z nich go znali. Jak zwykle usiłował się wymądrzać. Specjalnie na tę imprezę nauczył się nowych łacińskich sentencji i prawniczych formuł – było to łatwe, bo prawicowcy szczególnie upodobali sobie ciche dostojeństwo łacińskiej frazy, choć oczywiście, gdyby każdego z nich dokładnie przepytać, w żadnym ze swoich cytatów nie potrafiliby wskazać podmiotu i orzeczenia. Tak czy inaczej nasz młody pisowiec popisywał się, tak jakby całe śródziemnomorskie dziedzictwo kulturowe należało wyłącznie do prawicy. Na dziennikarzach nie robiło to wrażenia.
– Gratuluję, gratuluję. Per aspera ad astra. Ars longa, vita brevis. Znaczy: winszuję, winszuję – poprawiał się.
Na pewno to nie robiło wrażenia na miejscowym specu od kultury, który niegdyś dostał złotą czcionkę teleekspressu za cytat: ?O tempores, o mores?. Mimo to cieszył się największym mirem wśród bywalców Milesa. Pielgrzymowali do niego wszyscy. Najpierw właścicielka lokalu, z którą zamienił kilka nieistotnych życzliwości; później niestrudzeni barmani, z którymi pozwolił sobie na swobodniejsze i bardziej frywolne żarty; kelnerki, które opowiedziały mu, kto tu ostatnio był, ile zostawił w barze i z kim się pokłócił. Gdyby mogły, zostawiłyby mu tę informację na piśmie w formie zwartego raportu.
Z naszym redaktorem ? człowiekiem w średnim wieku ? przywitali się też miejscowi aktorzy. Wobec prasy artyści dramatyczni zwykle zachowują się z zadziorną nonszalancją, spod której i tak wyziera rozpaczliwe poszukiwanie aprobaty. Dziennikarz przyznał jednemu z najmłodszych nabytków naszej sceny, że dobrze się spisał na drugim planie w ostatnim spektaklu. Szkoda tylko ? tego już mu recenzent nie powiedział ? że tak przedwcześnie zaczął łysieć, bo już nie dal niego role Szekspirowskich młodzieniaszków i Wyspiańskich efebów, jego kariera otwiera się za to na rozwodników i podstarzałych rentierów.
Później przy dziennikarzu postanowili chwilę postać malarze. Stali i uśmiechali się z pogardą, bo wiedzieli, że naszemu recenzentowi brakuje kompetencji w ich dziedzinie. Nieco inaczej zachowywali się performerzy. Ci od razu podjęli go wódką.
Paweł Performer potraktował go serdeczniej od pozostałych, bo był spoza elity. Należy pamiętać, że performerzy, którzy nie mają dyplomu akademii sztuk pięknych, uchodzą za zwyczajnych świrów, pijaków, ekshibicjonistów i sadystów. Bo tylko uczciwy malarz może raz na jakiś czas pozwolić sobie na ucieczkę w performens.
No i Paweł Performer dostał przy dziennikarzu objawienia:
– Mam pomysł. Słuchaj, bo jest naprawdę dobry. Notujesz w tej swej pamięci? Założę nową grupę performerów. Nazwę ją: Zakłóć To. Nie mówię, żeby zakłócał sobie odbiór. Tylko Zakłóć To. Takie artystyczny katering zakłócający obchody, rocznice, rauty, odznaczenia i inne tego typu pierdoły. Wyobraź sobie aulę uniwersytecką i immatrykulację lub rozpoczęcie roku akademickiego, albo nadanie doctoris hausa. Wchodzisz, omijając wszystkich podejrzanie wyglądających ochroniarzy, zachowujesz się naturalnie, choć z niepokojem trzymasz plecak, tak aby nie drgnął, bo wszystko się wyda. Śpiewają Gaude Mater Polonia i w trakcie juvenentus sumus otwierasz plecak i wysypujesz z niego na szczycie schodów 100 soczystych piłeczek pingpongowych. Nawet rektor w dupie będzie miał uroczystość i zajmie się łapaniem kompromitujących jego uczelnię piłeczek. Albo inaczej: jest taki czas, kiedy nawet prezydent miasta podaje rękę obywatelom. Wkrótce wybory. Będzie więc rozdawał uściski swej prawicy swojemu elektoratowi. Stanę jako gorliwy obywatel i dam sobie uścisnąć rękę. Popamięta to, popamięta, jak zacisnę mu na jego ręce tytanowe kajdanki. Takie solidne. Choćby się wił i szarpał, choćby kurwa odgryzł własną rękę, to i tak się nie uwolni. A to dobre, nie?
Grzegorz Giedrys ? ur. 1979 roku w Olsztynie. Absolwent polonistyki UMK w Toruniu. W latach 1998-2004 pracował przy powstawaniu kwartalnika literackiego ?Undergrunt?. Wiersze, prozę i artykuły krytyczne publikował m.in. w ?Kartkach?, ?Lampie?, ?Lewą nogą?, *Nowej Okolicy Poetów?, ?Odrze?, ?PAL-u?, ?Portrecie?, ?Tytule?. Mieszka w Toruniu, gdzie pracuje jako dziennikarz w lokalnej redakcji ?Gazety Wyborczej?. W marcu 2006 r. toruński Teatr Wiczy wystawił sztukę na podstawie jego dramatu ?Instant?.
Przeczytaj część pierwszą.