Darka nad ranem zbudził ciężki kac. Rozejrzał się po pokoju. Nie przypominał mu wcale wnętrz jego mieszkania na Skarpie, które solidnie wybił niemodną boazerią.
Ściany do wysokości oczu pomalowane zielonkawą emulsją, wyżej bielone. Krata w oknie, z łóżka spokojnie zwisają pasy. Ubrali go tylko w koszulę. Naziści.
Z trudem przypominał sobie imprezę, której smutny finał znalazł w izbie wytrzeźwień na ulicy Kasztanowej. Mimo że awanturował się, uniknął pasów. Policjanci, którzy go tutaj przywieźli, uprzedzili sanitariuszy, że trafi im się wymagający klient. Dziennikarz. Licznik na alkomacie wybił 2,3 promila. Posiedzi ponad 12 godzin. Pusta sala. Dużo czasu do przemyśleń. Zasnął od razu.
Kac. Ciężki. Pokój. Rozejrzał się. Zero boazerii. Ściany zielonkawe, blade, z łóżka pasy melancholijnie zwisają pasy. Z nudów zaczął czytać ulotki AA. Nie potrafił już niczego czytać beztrosko. Redagował. Styl ciężki naukowy, styl zbyt lekki i poufały, zbyt wiele strony biernej i wyrażeń bezosobowych. Ulotka od razu przeszła z nim na ?ty? – w prawdziwych gazetach można spoufalać się tylko z młodzieżą i kobietami. Za dużo znaków zapytania w tytułach. ?Czy jesteś alkoholikiem?? ?Czy szanujesz swoją rodzinę?? Ten chwyt retoryczny ma jeden zasadniczy błąd: co jeśli odpowiedź brzmi ?nie?? Teksty niepodpisane, złamane w kolano, zdjęcia na prawej kolumnie na lewym łamie, samotne spójniki na końcu wiersza. Dublowanie się informacji z tytułu w lidzie. Za dużo przymiotników i przysłówków – mięsem tekstów są czasowniki i rzeczowniki. No i nieosobowe formy czasowników. Ujawniono, powiadomiono. Kto – kurwa – ujawnił, kto – kurwa – powiadomił? Tak minęły mu dwie godziny. Później zaczął zawody, która ze stron biuletynu AA ma najwięcej literek ?e?.
Dlaczego Darek tak niekulturalnie się sponiewierał, że skończył na Kasztankach, jak to mówią toruńscy bezdomni? Powód był prosty – wiecznie zapijaczony nestor lokalnego dziennikarstwa napisał wniosek do rządu o przyznanie żurnalistom brązowej odznaki zasłużonego działacza kultury. Dziennikarze wiecznie potrzebują pretekstu, by móc działać. Tym razem też znaleźli wspólny pretekst, by siąść razem w Milesie.
Należy pamiętać, że dziennikarze bawią się najgłośniej. Najgłośniej skarżą się na brudne szklanki, na drobny druk na rachunkach, na zły dzień obsługi. Kontestują piwo z nalewaka i biorą butelkowe, bo barmanom za nic w świecie nie ufają. A na kacu te personifikacje opinii publicznej chowają się za parasolkami, chowają głowy w kaptury swoich kurtek. Zakładają czarne okulary i czują, że połowa przechodniów na nich podejrzliwie patrzy. A gdy barmanka zwyczajową rozmowę zacznie od: ?Panie redaktorze, to co zwykle??, nie podejrzewają siebie o alkoholizm, podejrzewają siebie o popularność.
Nie ma co sączyć. Dziennikarze w Milesie od razu przechodzą do rzeczy. Bo tekst newsowy rządzi się jasnymi prawami – najpierw istota, później jest miejsce na wahanie się, słuchanie dwóch stron konfliktu, odredakcyjne komentarze. Najpierw kilka szybkich szotów, później pozwalają spokojniej rozwinąć się narracji i zamawiają piwo.
Przy tym trzymają się stałego rytuału. Nic się tu nie zmienia. Opowiadają sobie historie, które doskonale znają – od zawiązania akcji, po oczywistą puentę. Te dziennikarskie wpadki: tekst o prezydencie Janie Pawle II, po którym autor tekstu, redaktor i korektorki dostały ostrą karę finansową i naganę z wpisem, bo tygodnik był katolicki; relacja z pikniku rodzinnego, w której 9-letni Krzyś cieszył się, że pierwszy raz w życiu zobaczył słonia, ale impreza się nie odbyła z powodu ulewy; rozmówka z uczniami liceum salezjańskiego, w której wypowiada się 16-letnia Ania – po czym szkoła okazuje się męska; wielkie repo o starszej toruniance, która mroki emerytury rozjaśnia sobie korzenioplastyką, ale dziennikarka pomija mało znaczący fakt, że jej bohaterka nie żyje od dwóch lat. Te bezbłędne i przezabawne podpisy pod zdjęciami: ?Jeszcze 10 minut temu w tych krzakach był dzik?, ?Właśnie bramkę strzela niewidoczny na zdjęciu Jan Kowalski?.
No i ta myśl niespokojna, że praca ich uczy jednego – zło jest ciekawsze od dobra i zasługuje na większe brawa. Przypominają sobie najbardziej cyniczne wypowiedzi: ?Jeden trup? Nie jedziemy. Zwykły wypadek, zwykły trup?, ?Dobrze, że nie żyje. Miałem lochę na trójce?.
No i te wspaniałe plotki: Adam Michnik trzyma w szufladzie na wszelki wypadek butelkę wódki i nabity rewolwer; korespondentowi wojennemu, którego w przeszłości porwał w Libanie Hesbollah, popsuł się pod Lipnem samochód i biedak tułał się dwa dni po okolicy, bo nikogo nie potrafił ująć swoją historią; patron konfesyjnego reportażu zmarł w objęciach ukraińskiej kurwy; pewien lokalny dziennikarz stał się byłym dziennikarzem, bo koledze ze sportu dopisał dla żartu do komentarza, że przyczyną niedyspozycji piłkarzy była niedzielna glątwa.
No i przypominają sobie te przepiękne chwile, kiedy ktoś im mówił w słuchawce: ?To nie jest rozmowa na telefon?. Czują się, jakby byli częścią wielkiej konspiracji. Te chwile, kiedy zastanawiają się, czy nie kupić sobie pripejda na supertajne rozmowy z informatorami. Te chwile, gdy przychodzą na spotkanie, wyjmują baterię z telefonu i kładą ją w drugim pokoju – dla pewności.
Później dostojni narratorzy dynamicznej toruńskiej codzienności zaczęli opowiadać o czytelnikach, dla których życie było mniej łaskawe, nie wytrzymali znoju dnia powszedniego i oddali się szaleństwu. Przy sąsiednim stoliku siedział stażysta jednej z redakcji, do którego koledzy kierowali zwykle wszystkich świrów.
Tomasz był bardzo cierpliwy, ale to nie była kwestia charakteru, tylko stylu życia. Lubił sobie zapalić w pracy. Pierwszy newsowy materiał też zrobił spalony – najarał się okrutnie i pojechał zrobić materiał o 103-latce. Miał być prezydent, kwiaty, orkiestra podwórkowa pod balkonem. Wkręcił sobie, że ona wie o wszystkim. Musi wiedzieć, ma 103 lata. Skoro ma aż tyle, to pewnie wie, czym jest sens życia. Pytanie oczywiste: recepta na długowieczność? Wytłumaczenie proste. Woda. Zimna woda. Dużo zimnej wody. Przynajmniej trzy razy dzienne. Dla zdrowotności. Zanurzyć się nawet w ubraniu. To pomaga.
Świry najczęściej pojawiały się u niego wczesną wiosną i wczesną jesienią. Taka świrska górka. Pewnego spokojnego październikowego wtorku przyszedł do niego starszy mężczyzna, który koniecznie chciał zmienić hymn Polski, bo stara wersja nie uwzględnia pontyfikatu Jana Pawła II, niezłomności Józefa Piłsudskiego i prostego bohaterstwa Lecha Wałęsy. Nowy tekst wysłał do kancelarii sejmu, biura prasowego rządu, konferencji episkopatu Polski i miejscowej kurii. Nikt nie odpisał na jego poruszające patriotyczne zawołanie, zwłaszcza że wyraźnie zaznaczył, że żaden z niego kompozytor, ale melodię nowej pieśni mógłby zaprezentować osobiście. Mężczyzna chciał, by stażysta przekonał władze kościelne do jego hymnu za pomocą agresywnej medialnej perswazji, bo gdy do nowej wersji przekona się Kościół, wszyscy go wysłuchają. Dziennikarz przyciągnął świra do siebie, obejrzał się, czy nikt ich nie słucha, i poufale rzekł:
– Pan zdaje sobie sprawę, że Kościół nie znosi nacisków, zwłaszcza ze strony mediów?
Mężczyzna mrugnął, zabrał ze sobą swoje patriotyczne notatki, wyszedł i nigdy już nie wrócił. Innym razem do jego redakcji wpadł mężczyzna, który twierdził, że swoją komórką sfotografował ducha. Tomasz obejrzał zdjęcie z każdej strony i polecił czytelnikowi kontakt z konkurencyjnym dziennikiem. Jako że był nieco upalony, zapytał faceta, czy jest pewien, czy to tylko problem zdjęcia, bo duch może żyć w jego komórce.
Jezuici też bywają groźni. Utarło się w tradycji, że szalony zakonnik strzeże hierarchii i doktryny, eliminując niewygodnych kardynałów nożem do papieru. Pewien jezuita opowiedział Tomaszowi, że SB na pewno powtórzy swój happening z 1989 roku, kiedy podpaliło wieżę kościoła akademickiego. Przyszedł do redakcji z małym pedalskim aparacikiem bez filmu i baterii, który zwykle w latach 80. dawało się na pierwszą komunię, i chciał zaczaić się na czerwonych zbrodniarzy. Zostawił go dziennikarzom na wypadek tajnych rozmów z esbekami. Po jezuicie został tylko ten mały pedalski aparacik. Jego generał znalazł mu miejsce na znacznie spokojniejszym odcinku frontu o walki o czystość wiary i oświecenie Kościoła.
Nasi dziennikarze szybko skończyli stałą rundę tych samych anegdot i zaczęli sprowadzać rozmowę w coraz bardziej intelektualne obszary. Jeden z nich zauważył, że tabloidy każą swoim dziennikarzom budować teksty zawsze z tych samych 500 wyrazów, a zdania nie mogą przekraczać 10 słów, bo czytelnik się pogubi. Szmaty nie epatują też interpunkcją, zdania złożone to śmierć komunikatu, a chwalenie się znajomością składni uwłacza godności przyzwoitych odbiorców.
Ale słownik naszych bohaterów wcale nie był bogatszy. Z czasem ich leksyka ogranicza się do 500 słów, które codziennie odmieniają przez przypadki, koniugują, usiłują nieudolnie łączyć w byle coraz krótsze zdania, w nowe style. Naiwnie wierzą, że im mniej wyrazów w zdaniu, im mniej oddechu dostanie czytelnik, im stanie się on krótszy, tym zdanie będzie bardziej dynamiczne.
Sami stają się tymi 500 słowami. Język ich artykułów coraz bardziej przypomina natchniony głos pana z telezakupów. Na spotkaniu nie zabraknie, to nie wszystko, coś dla naszych milusińskich, płać i płacz, raj działkowiczów, gratka dla majsterkowiczów, kulturalna fiesta, święto żużlowców, uczta kinomana, brawura i niedostosowanie prędkości do warunków jazdy, druga Japonia, zima zaskoczyła drogowców ale uradowała amatorów białego szaleństwa, zimowa stolica Polski, stolica filmowa i teatralna, przemysłu lekkiego, rurek termokurczliwych, serków homogenizowanych, płatków w lukrze, pierników w glazurze, kosmologii i kosmogonii, nauki i wiary, na brak wrażeń nie mogą narzekać. Martwe metafory, martwe porównania.
Miałkość problemów. Czy dokarmiać koty w piwnicach? Dlaczego psy srają? Czy więcej zdobywa się praw jazdy niż traci? Jak wytępić szrotówka kasztanowcowiaczka i meszki? Dlaczego młodzi tak mocno biją?
[Ciąg dalszy nastąpi Wam na odcisk wkrótce – red.].
Grzegorz Giedrys – ur. 1979 roku w Olsztynie. Absolwent polonistyki UMK w Toruniu. W latach 1998-2004 pracował przy powstawaniu kwartalnika literackiego „Undergrunt”. Wiersze, prozę i artykuły krytyczne publikował m.in. w „Kartkach”, „Lampie”, „Lewą nogą”, *Nowej Okolicy Poetów”, „Odrze”, „PAL-u”, „Portrecie”, „Tytule”. Mieszka w Toruniu, gdzie pracuje jako dziennikarz w lokalnej redakcji „Gazety Wyborczej”. W marcu 2006 r. toruński Teatr Wiczy wystawił sztukę na podstawie jego dramatu „Instant”.
he he, bardzo mi się to podoba, strasznie gęsta materia tekstu, ostro zasuwa do przodu, bez oddechu, ale od czasu do czasu po prostu wybuchałem śmiechem i mimowolnie robiłem przerwę, fajne bo zbudowane z publicystycznych nagłosów i przerobione na wartką prozę z jajem. To będzie dobra rzecz w całości. Już to wiem. Gratuluje.
swietne, swietne!
słabizna. Giedrys to grafoman.
Całkiem interesujący tekst.