ffffound.com

ffffound.com

Niedaleko był sklep, w którym nikogo nie było. Choćby sprzedawcy. Choćby sprzedawczyni. Czyżby sklep był już zamknięty, tylko zapomniano go zamknąć? Niemożliwe. Nie w tym fachu. Nie w tym kraju. Nie przy takim asortymencie. Tym bardziej że pod sufitem grał podwieszony maleńki telewizor. Nie zostawia się włączonego telewizora w zamkniętym sklepie. Na ekranie przesuwały się lasy sosnowe i Gracjan musiał przyznać, że ten widok uspokaja człowieka o duchowych obrażeniach. Na wszelki wypadek zajrzał za ladę, czy na podłodze przypadkiem nie leży sprzedawca po ataku serca lub z powodu innej nagłej śmierci. Nie leżał.

Sklep i tak trochę przypominał wnętrze trumny. Bardzo wąski, ale długi, zastawiony w ten sposób, że przestrzeń zwężała się przy wejściu i na końcu. W połowie, w najszerszym miejscu, stała lada, za którą nabywcom już nie wolno było wchodzić. A za ladą w zwężającej się perspektywie na długich półkach, piętrzących się aż po sufit, stały alkohole. Po prawej wódki, po lewej piwa, a pośrodku, niejako na wezgłowiu, taki specjalny regał z ciemnego drewna na prawdziwe wina z winogron dojrzewających w prawdziwym słońcu. Na wprost bardziej północne trunki, koniaki i inne kolorowe. Idealne na prezent lub na specjalne okazje. Poniżej damskie alkohole. Porządeczek. Wszystko jak przygotowane na ceremonię. I trzeba przyznać, ustawione tak, żeby każda butelka bardzo wyraźnie rzucała się w oczy. Żeby każdą bardzo dokładnie dało się zobaczyć. Żeby każda kusiła. Stały tam i czekały na wydarzenia,

chyba na takiej samej zasadzie, jak to się dzieje z prawdziwą miłością. Przecież w prawdziwej miłości ? jak Gracjan przewidywał ? wcale nie jest tak, że to dziewczyna sama wybiera chłopaka, ale nie jest także tak, że pozwala, żeby to on ją sobie wybrał. To się musi dziać jakoś zupełnie inaczej, bo dzieje się przecież coś, co jest strasznie trudne do obalenia. Prawdziwa miłość powinna się stawać poza świadomością i wolą. Może jest nawet reliktem pramaterii, prabytu, monolitem wszystkiego, co jest, a co na początku było jednym. Scaleniem. To jest dobre słowo. Powtórnym scaleniem. Miłość to powtórne scalenie. Powrót do Edenu. Kwiat, z którego dopiero powstanie owoc na drzewie poznania. Nie trzeba mówić ?prawdziwa miłość?, bo przecież nie ma ?nieprawdziwej miłości?. A jeśli to wszystko jest i prawdą, i kłamstwem, a także ani tym, ani tym, to przecież miłość nie bierze się znikąd. Z jakiegoś popędu. Wyposzczenia. Z niecierpliwości, bezczelności milionowych rzesz rączych plemników. Z furczącego kutasa. Ze swędzącej cipki. Gracjan uważał, że pojawienie się miłości powinno przypominać co najmniej wybuch wulkanu albo raczej inne, potężniejsze naturalne eksplozje, na przykład niszczycielskie rozbłyski na gwiazdach lub naszym Słońcu, których nikt i nic nie jest w stanie powstrzymać i od których, nieświadomi, w każdej chwili wszyscy możemy zginąć. To nie jest bezpieczna zabawa, ale też, jeśli już się przydarzy, nie ma od niej ucieczki.

I być może klient na tej samej zasadzie spośród tylu różnych butelek zupełnie irracjonalnie wybiera tę jedną, bo może trochę ona wybrała jego, ale tylko trochę. Coś się stało, coś niezrozumiałego, że wychodzi ze sklepu z zupełnie czymś innym, niż zamierzał, i będzie temu już wierny, nawet jeśli będzie musiał się tym kołyszącym w rytm jego kroków płynem dzielić z kumplami. Nieprawdziwa miłość przypomina kupowanie butelki na zimno, z rozmysłem, z planem ? takie ? chciałeś Finlandię, kupiłeś Finlandię, i potem właśnie Finlandię wypijesz, i po niej poczujesz się najpierw wspaniale, a potem bardzo źle, a następnego dnia jeszcze gorzej. Wszyscy koledzy Gracjana mieli tylko takie doświadczenia z miłością, dlatego sklejając różne szczegóły z ich opowieści, nie chciał, a może nawet nie potrafiłby im w tej sprawie nakłamać.

–         Tak? ? z zaplecza wyszedł bardzo porządnie przystrzyżony czterdziestolatek, po którym było widać przede wszystkim to, że zawartości tych butelek wcale nie tyka.

–         Małą wodę niegazowaną. O, może być ta ? Gracjan wyciągnął rękę.

Niczego jednak przez ten wybór jeszcze nie osiągnął i sprzedawca świetnie to zauważył. A może z jego strony było to tylko rutynowe postępowanie w kontakcie z marnym klientem?

–         Co jeszcze?

–         Co oni piją? Tamci, ci wie pan, tacy opaleni.

Sprzedawcę od razu zadowolił ten obrót sprawy. Może dlatego, że sprawdził to na wszelkie możliwe sposoby, że kto kupuje u niego z tej półki raz, kupi wiele razy. A o to przecież w tym biznesie chodzi. Jaki klient jest lepszy? Stały jak mąż, czy niepewny jak przelotny kochanek? Nawet jeśli mąż jest biedny i skąpy, a kochanek szczodry i bogaty. Na przykład, sprzedając komuś drogi koniak spod sufitu raczej z góry trzeba założyć, że to jednorazowy wybryk i klient zapewne więcej już tu nie trafi. Drogie koniaki, drogie wina i inne drogie butelki kupuje się zazwyczaj gdzie indziej, a jeśli ktoś kupuje je tu, to można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że nie ma za wiele czasu, za to ma tylko gdzieś w pobliżu interes, gorącą laskę na jednorazowy strzał lub że ta transakcja to jednorazowy wybryk, bo akurat w życiu nastąpił taki moment.

–         To ? sprzedawca bardzo fachowo wskazał na najniższą półkę zastawioną butelkami z kolorowymi etykietkami i w bardzo niskich cenach.

Jakże to jest zrozumiałe, że ten fragment oferty stoi zawsze na najniższej półce, bo klient, który po to przychodzi, dokładnie wie, po co przychodzi i nawet jak mu oczka biegają po innych półkach, to i tak można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że z tej najniższej już się nie podniesie do samego końca.

Gracjan policzył na palcach. Był tak skupiony, jakby przy tym liczeniu musiał się wspierać przypominaniem sobie opalonych twarzy, które w dodatku wraz z ilością spożytych butelek w jakiś dziwny, może nawet cudowny sposób upodabniają się do siebie. Aż to upodabnianie się dochodzi do fazy, kiedy pijesz na murku z nowym kolegą, ale masz wrażenie, że pijesz ze starym kumplem i wszystko, co ten nowy kolega mówi, słyszałeś już od starego. I wówczas, dokładnie jak w miłości, następuje coś w rodzaju skumulowania się świata, jego powrotu do prapoczątku, kiedy wszystko było jednym. I tak było dobrze. To jest właściwie stan bez właściwości. Powtórne scalenie. Robi się tak, że nie jest już ważne, co zrobisz, bo to i tak wszystko jedno. Możesz wrócić do domu i położyć się do łóżka, jeśli możesz albo jeśli istnieje jeszcze coś tak osobnego jak łóżko, a równie dobrze możesz się położyć na ziemi i przykryć czyimś samochodem. Nie ma różnicy, bo wszystko wypełnia jedno, jakaś jednorodna przestrzeń, jednorodna ciężka masa, przypominająca zastygnięty beton. Pramaterię. Jogini, wszelcy mistrzowie medytacji i różni przewodnicy duchowi, za doprowadzanie się do tego stanu biorą od ludzi w całym bogatym świecie ciężkie pieniądze. A stoi to na najniższej półce w sklepie w pobliżu i jeszcze ktoś się tak szczerze cieszy, że o to prosisz.

–         Cztery proszę. Albo pięć. Różne niech pan da. Każda inna niech będzie. Każda w innym kolorze.

Sprzedawca wcale nie okazał zdziwienia, natomiast zadowolenie i sympatia rozgościły się na jego twarzy, bo dobry przewodnik duchowy powinien zawsze się cieszyć z postępów podopiecznego bądź ucznia. Ustawił wszystko na szklanej ladzie w absolutnej symetrii. Porządek to przecież pierwszy krok na tej długiej drodze wyzwalania się z porządku i dążenia do porządku wyższego, najwyższego. Może dlatego ten sklep ze środkami do celu został urządzony tak, żeby przypominał wnętrze trumny? Jako cel wszystkiego?

–         Co jeszcze? ? wzrokiem zasugerował szczeniaczka, którego będzie można skosztować już pod sklepem, bez konieczności dzielenia się ze współuczestnikami w doskonaleniu się i w przybieraniu konsystencji prabytu.

–         Bułkę poproszę.

–         Bułkę? ? chmura zasłoniła jego oblicze, ale był wyrozumiały, bo przecież niejeden jego podopieczny na początku błądził. Niektórzy nawet przez pewien czas kupowali różne rzeczy, z których można przyrządzać obiady i to było złe, bo u niego sklep mały i wiele się tego nie zmieści i dlatego sporo pieniędzy wydawali u konkurencji. A to tak, jakby mieli wielu mistrzów i w efekcie mogli na drodze ku doskonałości pobłądzić i nigdy nie osiągnąć sukcesu. ? Samą?

–         Kiełbasy pan nie ma?

–         Kiełbasy? W plasterkach jest ? powiedział tak, jakby go to osobiście dotykało.

–         No to jeszcze tę kiełbasę. Ale nie. Dzisiaj piątek ? o, to się sprzedawcy nie spodobało, to zapowiadało daleko idące komplikacje. ? To nie. To może trochę żółtego sera.

–         Proszę sobie wybrać. Tu w lodówce ? wskazał na lodówkę, stojącą obok Gracjana, ale zrobił to takim gestem, jakby wskazywał mu drzwi.

Gracjan wyjął pierwszy ser z brzegu i podał sprzedawcy. Ten wszystko szybciutko nabił na kasę i nawet wydał co do grosza. Nawet pomógł zapakować w dwa foliowe worki bez nadruków. I jeszcze raz spytał, czy to na pewno wszystko, zerkając przy tym znacząco na szczeniaczki.

–         Miłego wieczoru ? życzył, kiedy Gracjan zbierał się już do wyjścia.

Trzeba przyznać, Gracjan był zadowolony, że zrobił zakupy akurat w tym sklepie. W innym na pewno nie pomyślałby o bułce, a może nawet kupiłby nie to, co trzeba.

Jacek Bierut

Jacek Bierut