Akcja ostatniej powieści Michała Zygmunta ujęta jest w sytuacyjną klamrę. Pomiędzy dwoma fragmentami relacjonującymi przełomowy dzień w życiu Marka Polaka zawarta jest cała jego biografia, co zresztą narrator-bohater na wstępie zapowiada (?Jeśli zdołacie bez uprzedzeń przeczytać historię mojego życia, będziecie mogli uznać się za wygranych?, s. 10). Moja teza brzmi: to curriculum vitae to zlepek popkulturowych konwencji. Niezbędne uzupełnienie: mimo paru ciekawych odniesień, jest to zlepek w bardzo słabym stylu.

Zacznijmy od konwencji. Przede wszystkim Zygmunt wpisuje się w szeroko rozumiany nurt powieści gejowskiej. Marek opowiada o swoich kolejnych związkach z mężczyznami, w których kierował się pragnieniem znalezienia swojego błękitnookiego blond ideału. Ten aspekt uczuciowości Polaka jest niemal romantyczny i mocno kontrastuje z akcentowaną, z drugiej strony, ścisłą zależnością zła od seksu (?Wszystko, co w moim życiu najpotworniejsze, wykluło się w dniach, w których ogarnęła mnie mdląca świadomość seksualności?, s. 9). Chyba uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że Zygmunt interpretuje homoseksualizm z perspektywy socjologii dewiacji, kojarzącej środowiska gejowskie z przestępczością i marginesem społecznym. Chodzi raczej o intrygujące połączenie przemocy i piękna (?doświadczenie piękna może przyjść tylko dzięki przemocy?, s. 9), zasygnalizowane zresztą mottem zaczerpniętym z twórczości niemieckiego analityka wojny, Ernsta Jüngera (?Dwie są tylko formy bytowania ? miłość i walka?).

Co może wynikać z tego konceptu? W sferze fabuły ? seria mało wysublimowanych, seksualno-przestępczych wypadków (napad na stację benzynową, ucieczka z domu, zemsta na kochanku), a w sferze interpretacji ? rozważania nad kategorią męskości. Refleksje te musiałyby być dość powierzchowne, bo oparte tylko na nielicznych wzmiankach o kryzysie ojcostwa i różnicach między kobietami a mężczyznami, a przy dobrej woli czytelnika ? odniesione do modnej w studiach genderowych koncepcji męskiego pragnienia homospołecznego (Towarzystwo Tarczy jako przejaw męskiej potrzeby współdziałania, podszytej lękiem przed homoseksualizmem). Paradoksalnie, na powierzchowności właśnie polega jeden z nielicznych sukcesów Zygmunta ? autor bawi się nawiązaniami, których nie traktuje poważnie, a dzięki temu wymowa powieści nie sprowadza się do żadnej jednoznacznej formuły. Przy okazji, udaje mu się stworzyć dość bystrą satyrę na współczesną humanistyczną pseudointeligencję (polecam szczególnie mailową korespondencję Marka i Daniela).

Jednak ta lekkość w potraktowaniu istotnych problemów dzisiejszej obyczajowości może także pozostawiać niedosyt. Przede wszystkim, nie wiadomo, jaką funkcję mają pełnić wątki homoseksualne. Trudno uznać Lata walk ulicznych za powieść emancypacyjną lub doszukać się w nich osobistej konfesji, buntu albo próby szerszej analizy zjawiska. Łatwo za to odnieść wrażenie, że relacje homoseksualne, a zwłaszcza szczegółowe opisy męskiego seksu mają po prostu szokować czytelnika i brutalizować przekaz. Zygmunt nie mówi zatem niczego  nowego o homoseksualizmie, a obawiam się wręcz, że demonizuje wizerunek społeczeństwa gejowskiego.

Analiza sytuacji społeczno-gospodarczej współczesnego świata (od polskiego bezrobocia po międzynarodowy świat celebrytów) opiera się na zlepku banałów, których dostrzeżenie nie wymaga szczególnej przenikliwości, co znacznie osłabia polityczną wymowę książki. Lata walk ulicznych przypominają raczej polską próbą łamania tabu i szokowania bezeceństwami wyższych sfer, wzorowaną na głośnym American Psycho Breta Estona Ellisa. Czy w takiej analizie może być coś autentycznego? Albo ? czy może ona wstrząsnąć czytelnikiem?

Jako wyjście z beznadziejnej sytuacji człowieka dwudziestego pierwszego wieku autor proponuje nihilistyczny przewrót, nakreślony w konwencji groteski, i to właśnie okazuje się jego największym błędem. Powiedzmy sobie szczerze: posługiwanie się tą kategorią estetyczną wymaga dużego artystycznego wyczucia i rozległej kultury literackiej, a Zygmuntowi brakuje i jednego, i drugiego. Jeśli Lata walk ulicznych miałyby być historiozoficzną refleksją na temat przyszłości naszej cywilizacji na miarę Witkacego, to porównanie wypadnie gorzej niż blado. Biografii Polaka trochę bliżej do satyry na rzeczywistość celebrytów, skojarzonej z Pawiem królowej Masłowskiej, ale spostrzeżeniom Zygmunta zupełnie brak wnikliwości, a ich ujęcie nie ma nic wspólnego z błyskotliwym stylem autorki Wojny polsko-ruskiej. Przykłady można by mnożyć, ale chyba niewiele w tym sensu, skoro żadne odniesienie nie zapisze się na korzyść Lat walk ulicznych.

Trzeba wreszcie powiedzieć otwarcie: największą wadą powieści jest słaby styl. Zygmunt waha się między kiczowatym patosem, widocznym zwłaszcza we wspomnianej klamrze (?Żaden z was nie jest w stanie zrozumieć systemu, w którym żyjecie?, s. 10; ?Nie oczyszczą nas lata walk ulicznych, miłość nie owładnie nami w opętańczym skurczu?, s. 331), wulgarnością (?Nie wystarczy chwycić życie za gardło. Trzeba je wyruchać jak bułgarską kurwę?, s. 332), banalnymi poetyzmami (?Ta miłość runęła na mnie bez uprzedzenia, ścierając mój mózg na szary piach. Nie spytała, czy mam na nią ochotę. Czy chcę spędzać z nią czas, czy chcę wąchać zapach jej ust?, s. 307) a mało błyskotliwym humorem (?-Naszym najważniejszym zasobem naturalnym są robotnicy latający na budowę do Lizbony ? odpowiada Joao. ? Widząc tak jaskrawe podobieństwo z naszym krajem, od razu czuję się lepiej ? mówię?, s. 281) ? i nic z tego zróżnicowanie nie wynika. Żaden z rejestrów nie zaskakuje bowiem oryginalnością i wypada raczej amatorsko.

Tylko jedno uzasadnienie ratowałoby powieść Zygmunta: uznanie książki za doskonałą realizację Sonntagowskiego ?kampu naiwnego?. Oto mamy do czynienia z ? być może ?   nieuświadomionym, bezpretensjonalnym kiczem, który raduje się sam sobą. Tylko czy to cokolwiek zmienia? I gdzie miejsce na ludyczność literatury i przyjemności płynącą z czytania? Nie trzeba silić się na literaturoznawcze analizy, to fakt. Brak tematycznej i interpretacyjnej oryginalności też można Zygmuntowi wybaczyć.  Ale nic nie usprawiedliwia braku literackiego talentu, bo nie ma mowy o ?romansie z tekstem? napisanym przez autora pozbawianego pisarskiego wyczucia. Dlatego, pozbawiona jakiejkolwiek czytelniczej satysfakcji, jestem na „nie?.

Michał Zygmunt, Lata walk ulicznych, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010.

Katarzyna Lisowska