dama z maciczką
(sen ginekologa)
Marcinowi Królikowskiemu
jest taki kwiat, który rozkwita wraz z pokwitaniem
a przekwita wraz z przekwitaniem.
(nie pachniałby inaczej, gdyby nazwać go różą albo kapustą).
czasem jest jak zwierzątko, które żywi się ludzkim mięsem,
poluje na płody.
soki wypuszcza cyklicznie, a gdy choruje ? pędy
(oplatając niewinne rośliny: pęcherznika, kręgosłupka,
neręcznika i otrzewniaka)
gdy uśpię twoją czujność, przyniosę ci cały na ręce,
a ty przytulisz do piersi jak zwierzę lub dziecko.
zgarnij czołg premium na start
muszę się ukryć pod zręcznym i ciekawym tytułem.
jestem jak palimpsest, wychodzę z środka, ledwo mnie
widać, ale staję się istotna, gdy na mnie patrzysz.
ty również jesteś palimpsestem – ?przerwą w życiorysie? –
wystarczy, że cię zapomnę, a powrócisz jak
kropki po laparoskopii czy na końcu zdania, bo do ciebie
należy to, co ostateczne. ostatecznie liczę się z tobą,
odwiedzam lekarza od świętego spokoju, osiągam
święty spokój opancerzona zapasem lekarstw.
na wstępie do nowego życia macham receptami,
bo zamiast wskazówek moralnych muszę dostać
nowe skierowanie na kilka wymazów z pamięci.
przychodzi pacjent w manii do lekarza:
– będę mówić szybko
w poczekalni jest ciemno, ale ty widzisz
więcej. smartfon rozświetla ci twarz
jak otwierana na magnez skrzynka skarbów.
pani z katarem nie stanowi zagrożenia
choć ciało ma głośne (ludzie z głośnymi
ciałami skrzypią, mlaszczą, wiercą się).
twoje ciało jest ciche i dumne. rozświetlona
łapiesz odcienie szarości w snake’u i chyba
w życiu. dotarłaś z remisją prawie do samego
wnętrza. myślisz, że może pojedziesz jeszcze dalej.
wchodzisz do gabinetu jak do byle jakiego pociągu.
w środku rzucasz żart, który już cię
nie dotyczy. śmiech dobiega z dystansu, prawie
spóźniony.
ale odjazd ? myślisz.
nałęczów
Aleksandrze,
chociaż nie interesuje mnie stan wód ani to, na co idą
pieniądze z balów dobroczynnych, mogłabym rozmawiać
o tym z Tobą, gdybyś mówił do mnie.
dziś widziałam Twoje okulary. schyliłam się,
by spojrzeć przez nie. przez nie nie mogę spać
wygięta w łuk jak oprawka.
teraz dostrzegam jak pięknie piszesz o sprawach wielkich
(moje sprawy też bywają wielkie – taka narośl w brzuchu
może osiągać nawet rozmiar dojrzałej pomarańczy).
byłam u Żeromskiego. dlaczego nie napisałeś o śmierci
Adasia? te młodopolskie sprawy, martwe dzieci, załamane
żony i konkubiny zaskakują mnie tutaj.
stopiło się w nas, Aleksandrze, po dwoje ludzi,
w Stefanie znacznie więcej. z takiego stopienia
powstają wyłącznie popioły.
na przekór chce mi się żyć, jeść, pić, tańczyć,
w miejscu, gdzie umierał Adaś Żeromski.
mogłeś napisać.
doktor nauk medycznych
powiedział, że będzie tym trzecim
w ich małżeństwie i że można być
trochę w ciąży. powiedział, że armia
jest potężna, ale potrzebuje cesarza
w zastrzykach, że blastocysta to
nie dziecko i że nie ma co płakać
nad rozlanym skrzepem.
każdego ranka zmartwychwstaje
wskrzeszany telefonami od matek
bolesnych z pokalanym łonem,
ale nie myśli być bogiem, bo jak
miałby się później tłumaczyć?
* * *
wszystkim moim endo-przyjaciółkom
postanowiłam przemówić jak czuje się kobieta
zjedzona – to najwyższy stopień kanibalizmu
wyjadać siebie w ciemności otrzewnej
z pominięciem ust i żołądka
(gdy zaserwowano torbiel z czekolady
zwinęłam się z bólu wydaliłam jajnik
na miękko potem dziecko)
moje blizny śmieją się ze mnie
gdy przemieniam krew
w ciało stałe idealnej introwersji
rozpostarta na obrusie z błony
pokurczona w cyklicznej
uczcie najświeższego bólu
odpowiadam groźnym szczeknięciem jelit
w rytm uderzeń pęcherza o kość
wewnętrznej niezgody: kończ już jeść
wstydu oszczędź