Zastosowanie nowych języków krytyki jako narzędzi opisu krytycznoliterackiego było tematem I Wiosny Krytycznej, która na początku maja została zorganizowana przez Specjalność Krytycznoliteracką Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, a także czasopisma ?Odra? i ?Rita Baum?. Zaproszeni przez organizatorów paneliści ? Anna Kałuża, Piotr Śliwiński i Igor Stokfiszewski oraz Dorota Kozicka, pełniąca rolę moderatorki ? mieli ustosunkować się do języków stosowanych przez różne rodzaje krytyki, takie jak krytyka polityczna, feministyczna, lektura opierająca się na tradycyjnej hermeneutyce, psychoanalizie czy antropologii. W efekcie odpowiedzi na pytania o miejsce oraz rolę krytyki i literatury jako głosu w szeroko pojętej publicznej debacie nie padły. Światło dzienne ujrzały natomiast problemy, które dla nas, czyli pokolenia osób zaczynających dopiero swoją działalność krytycznoliteracką, wydają się dość niepokojące i sprawiają, że grunt, na którym młoda krytyka miałaby opierać swoją działalność, jest grząski i niepewny. Brak porozumienia między specjalistami jednej dziedziny jest już nawet nie tyle wyraźny, co rażący. W rezultacie mamy do czynienia z czymś na kształt biblijnej wieży Babel, gdzie każdy mówi tylko sobie znanym językiem. O konstruktywnym dialogu w takiej sytuacji można jedynie pomarzyć. Szczególny nacisk kładziemy tu na ową konstruktywność, bo wymiana zdań dla samej wymiany, owszem, ma miejsce, ale jej produktywność jest niemal zerowa. Przedstawione argumenty zdają się jedynie zbyt głośno wypowiadanymi komunikatami, które są trochę jak wysyłane z wakacji pocztówki ? z ich doręczeniem nikomu się nie śpieszy, a nawet jeśli nie dotrą do odbiorcy, nie będzie to żadna tragedia. Co więcej, odpowiedź na nie nie jest ani konieczna ani oczekiwana. Pytanie tylko, czy postulaty te nie powinny stanowić priorytetu, listu poleconego, który naznaczony jest stemplem ?Pilne? z koniecznością potwierdzenia odbioru? Każdy z krytyków mówił o swoim punkcie widzenia – Piotr Śliwiński identyfikował się z tradycyjną hermeneutyką, Anna Kałuża postulowała krytykę raczej otwartą niż regulatywną i normatywną, zwracając przy tym uwagę na wysoką szkodliwość strategii dekonstrukcyjnej. Na etyczny wymiar krytyki, będącej wariantem polityczności – czasami dążącej do stworzenia społeczeństwa uniwersalnego – kładł nacisk Igor Stokfiszewski. Reprezentując odmienne stanowiska, krytycy sprawiali wrażenie nie potrafiących znaleźć nawet takiego aparatu pojęć, który pozwoliłby uchwycić wspomniane zróżnicowanie i wyznaczyłby wspólną płaszczyznę dla mającej się toczyć debaty. Tymczasem naświetlenie tego problemu w kontekście kryzysu, jaki przeżywa polski rynek czytelniczy, nie pozostaje bez znaczenia.
Krytycy zawsze traktowani byli jako czytelnicy nieprzeciętni, będący w posiadaniu odpowiednich narzędzi, za pomocą których literatura miałaby stawać się dostępna dla szerszej publiczności. Niepokoi brak wzajemnego zrozumienia; odżegnywania się od prób stworzenia wspólnych podstaw umożliwiających poprawę obecnej sytuacji literatury. Brak choćby namiastki programu, który niósłby ze sobą czy to systematyzację, czy dookreślenie celów, jakie dziedzina ta powinna osiągnąć. Może więc warto zastanowić się nad tym, kim dzisiaj jest krytyk? Czego tak naprawdę chce? Jaka jest jego rola w społeczeństwie i kulturze? Czy nadal wyznaje zasady krytyki personalistycznej i stawia się w roli poszukiwacza arcydzieła, na którym spoczywa odpowiedzialność za poszerzanie granic świadomości czytelników, czy może priorytetowa jest dla niego przestrzeń społeczna, do której to literatura ma się dostosować?
Coraz częściej zdarza się, co pokazała ostatnia debata, że krytyk nie potrafi zrozumieć stanowiska swojego kolegi po fachu, a nieumiejętność osiągnięcia konsensusu ze strony autorytetów – według nas – zdecydowanie przekłada się na brak jakiejkolwiek komunikacji z czytelnikiem. Często mówi się, że rola krytyki jako instytucji opiniotwórczej została dzisiaj pomniejszona, że potencjalni odbiorcy chętniej szukają opinii na temat literatury wśród znajomych lub na forach internetowych, a coraz rzadziej kierują się wskazówkami osób najbardziej kompetentnych w tej materii. Być może literaturoznawstwo stało się dziedziną tak elitarną, że aż zepchniętą na margines. Członkowie środowiska literackiego płyną z nurtem swojej małej, choć rwącej rzeczki; potencjalnym czytelnikom po wejściu do niej grozi utonięcie. Tymczasem z naszej strony jest to duże uogólnienie, ale wiele wskazuje na to, że czytelnik spoza środowiska, czyli czytelnik-nie krytyk, coraz częściej wyłączany jest z obiegu w procesie krytycznoliterackim. Oddziaływanie na świadomość literacką odbywa się za pomocą obcego mu języka, a jak wiadomo, strach przed ?obcym? potęguje dystans. Ponadto kieruje się do niego niewystarczająco konkretny przekaz, którego dominantą często bywa pustosłowie. Krytycy tracą autorytet i wiarygodność w oczach czytelnika, a ich działalności brakuje charakteru kolektywnego i przeświadczenia o wspólnocie interesów, jakimi mogłyby być chociażby wspomniane wcześniej misja poszerzania granic świadomości czy też funkcja opiniotwórcza w społeczeństwie. Nad wyraz dobrze wychodzi im zawężanie granic swojego środowiska, i sprawianie, że staje się ono coraz bardziej hermetyczne.
Kwestia nowych języków krytyki nie była jedyną, jaką wzięto na warsztat podczas I Wiosny Krytycznej. Druga część panelu, odbywająca się we wrocławskim klubie Falanster, miała dotyczyć współczesnej debaty krytycznoliterackiej oraz szeroko pojętego czytelnictwa, a grono zaproszonych gości poszerzyło się o Macieja Meleckiego, Cezarego Domarusa, Marka Krystiana Emanuela Baczewskiego oraz, prowadzącego dyskusję ,Piotra Czerniawskiego. Spotkanie to nie tylko potwierdziło nasze wcześniejsze obserwacje, ale także ujawniło nowe skazy na krytycznoliterackiej mapie. Wydawać się mogło, że skonfrontowanie ze sobą poetów oraz krytyków próbujących odpowiedzieć na pytanie ?Po co czytamy??, może okazać się pomocne w próbie ustalenia pewnego porządku wzajemnych zależności pomiędzy twórcami, krytykami i czytelnikami. Nastąpiło coś zupełnie przeciwnego. Każda kolejna minuta spotkania utwierdzała nas w przekonaniu, że tego wieczoru ani krytycy, ani poeci, ani tym bardziej czytelnicy nie dowiedzą się, po co – i jak – czytają. Sytuacja ta pokazała również, jak bardzo niejasna jest kwestia statusu współczesnego poety, jego roli w społeczeństwie i życiu kulturalnym. Czego tak naprawdę oczekuje on od krytyki orajak postrzega współczesnego czytelnika? Spotkanie w Falansterze ujawniło wizerunek poety jako jednostki, której uwaga nakierowana jest tylko i wyłącznie na siebie samą. Na horyzoncie ani śladu chęci budowania i podtrzymywania relacji poeta/czytelnik, co więcej, wydaje się, że do instytucji krytyki literackiej twórcy również nie przywiązują zbyt wielkiej wagi. Zaistniały między poszczególnymi wypowiedziami dysonans, któremu patronował kult jednostki ? a rzecz jasna każdy wielbi swoją własną ? sprawiał, że próby zbudowania wspólnej płaszczyzny porozumienia wyglądały niezgrabnie i nie przyniosły efektów. W ostatecznym rozrachunku, zamiast ludzi otwartych na swoich odbiorców, humanistów, pokazujących za sprawą swojej twórczości alternatywną wizję rzeczywistości, mieliśmy zamkniętych w sobie artystów. Postawa, jaką prezentują, przyczynia się do marginalizacji poezji w obrębie dziedzin sztuki oraz jej niepopularności wśród czytelników. Nierzadko swoim zachowaniem poeci dają do zrozumienia, że nie potrzebują krytyki. Zapominają jednak o tym, że bez niej ich poezja ma jeszcze bardziej ograniczone możliwości dotarcia do odbiorców. Dodatkowo widać pewne zamknięcie się poetów na nowe reguły i mechanizmy stosowane na współczesnym rynku wydawniczym. Oczywiście, nikt nie mówi tu o bezwarunkowym poddaniu się komercji, jednak nie należy zapominać o tym, że niesie ona ze sobą możliwości, które często otwierają nowe drogi popularyzowania czytelnictwa. Poezja stanowi taki sam produkt, jak proza, muzyka, czy film, więc dlaczego by nie wykorzystać do jej rozpowszechnienia narzędzi, które sprawdziły się w przypadku wymienionych dziedzin sztuki? Wielu poetów zupełnie nie wykazuje zainteresowania promowaniem swojej twórczości, więc nikogo nie powinien dziwić fakt, że tylko nieznaczny procent osób sięgających po literaturę wybiera właśnie poezję. W świadomości Polaków zakorzeniona jest tradycja poezji narodowo – wyzwoleńczej, z silnymi akcentami mesjanizmu, która wiąże się z ważnymi w historii narodu momentami. Jej funkcje są ze względu na nasz system edukacji aż nadto zrozumiałe. Poezja oddająca rzeczywistość, która nie potrzebuje wielkich przełomów, tragedii, czy zwycięstw, by po prostu istnieć, nie posiada gotowych narzędzi odbioru. Natomiast by ZAistnieć, niezbędne jest jej wsparcie i zaangażowanie ze strony samych autorów i krytyków.
Wrocławska Wiosna Krytyczna przyniosła więcej pytań, niż dała odpowiedzi. Rzuciła światło na problemy bezpośrednio związane z działalnością poetów i krytyków oraz na panujące między nimi relacje, a przede wszystkim pokazała, że dialog, jaki ma miejsce pomiędzy tymi dwiema grupami, pozostawia wiele do życzenia. Kazimierz Bartoszyński w książce Kryzys czy trwanie powieści pisze, że w humanistyce ?stawiając pytania, rezygnuje się często z dążenia do osiągnięcia odpowiedzi, zadowalając się jakby samowystarczalnym <<problematyzowaniem>>, a często stwierdzaniem bądź alternatywności rozwiązań, bądź nierozstrzygalności problemów?. Pozostaje mieć nadzieję, że problematyzowanie towarzyszące przywołanym panelom dyskusyjnym przyniesie w przyszłości jakieś konsekwencje i wskaże konkretne rozwiązania, a nie tylko da świadectwo wielości głosów, która niestety uniemożliwia zrobienie kroku w przód w dyskursie krytycznoliterackim. Póki co, stoimy w miejscu.
Joanna Figarska
Monika Stopczyk
Autorki na samym początku tekstu wskazują, że tematem I Wiosny było ?Zastosowanie nowych języków krytyki jako narzędzi opisu krytycznoliterackiego?. Nie dziwi mnie więc, że każdy z biorących udział w debacie krytyków mówił tylko sobie znanym głosem i to okazało się wspólną płaszczyzną, na której ?paneliści? (doprawdy dziwne słowo) się poruszali, nie szukając – czy to było w temacie? czy to był obowiązek? – konstruktywnego porozumienia. Wydaje mi się, że Monika Stopczyk i Joanna Figarska wiązały z I Wiosną Krytyczną zbyt duże oczekiwania, a wskazując na świadomość Polaków zakorzenioną w ?tradycji poezji narodowo?wyzwoleńczej?, określiły także swój stosunek do literatury (nie tylko poezji), który pozwala im nazwać niejasnym jakże jasną ?kwestię statusu współczesnego poety, jego roli w społeczeństwie i życiu kulturalnym?, a więc wizerunku ?poety jako jednostki, której uwaga nakierowana jest tylko i wyłącznie na siebie samą?. Tu autorki boli i tu jest pies tego tekstu pogrzebany.
Zgoda, Maciej, trzeba było jakoś spiąć klamerką poszczególne tezy i zająć wyraźne stanowisko, więc powstał taki trochę stereotyp poety-samolubnej Zosi. Ale jeżeli pokopiesz dalej, wystaje jeszcze parę psich kończyn w innych miejscach.
Najciekawsze jest dla mnie nastawienie krytyczne autorek, które zdają się wyrażać zdziwienie (a na pewno zaniepokojenie) faktem, że krytycy i pisarze w realu to okoliczność bardziej skomplikowana niż na papierze, niż w krytycznej literaturze i podręcznikach do historii literatury, gdzie zazwyczaj można łatwo wyodrębnić poszczególne nurty, prądy, stanowiska, formacje i metody (krytyczne i pisarskie). A na żywo okazuje się, że z takim już nie statystycznym, ale z krytykiem czy pisarzem w wersji live – jest niezły bajzel. Że tak łatwo nie będzie. Że każdy sobie, każdy broni swojego stanowiska, opcji, którą reprezentuje i często nie zamierza wykazać empatii wobec przeciwnego stanowiska. Heh. I mamy rozczarowanie zamiast oczarowania.
Oczekiwanie wielkiego projektu – to się w tym tekście wyczuwa, a rzeczywistość, skubana, skrzeczy. I rozczarowuje. Pierwsza Wiosna Krytyczna, poza tym, że była pierwsza, przy okazji dowodzi czegoś pozytywnego, że młodym krytykom we Wro na swojej robocie (i robocie innych) zależy. Oby się ten stan takiej pozytywnej żarliwości utrzymał, a co tam.
Powiem szczerze, że ten stan ?pozytywnej żarliwości? jest jak najbardziej dobrym znakiem (sygnałem) i oznacza ? zaryzykuję i wybiegnę ? przyszłą zmianę, tj. otwarcie na drugiego, na jego poglądy, stanowisko, etc. Tego brakuje, owszem, dlatego też brakuje dyskusji, skrzenia, zdrapywania ?sreberek? (ciąg przyczynowo-skutkowy ? power on). W przypadku tego tekstu ?Oczekiwanie wielkiego projektu? to może za duże powiedziane, ale niesmak po rozmowach typu: ?a ja częściej po motyczkę sięgam niż po grabki? na językach autorek (sic!) już osiadł.
Krytycy, zamiast skrzeczeć, powinni robić skrecze w swych wypowiedziach jak w hiphopowych kawałkach. Ot, co, heh.
Zapytałbym: WTF?, ale Bartek Sadulski mówi, żebym nie był złośliwy. Dlatego nie będę.
W takim razie na poważnie. Jeśli kogoś razi „niepewność i grząskość” gruntu, to nie powinien zabierać się za krytykę literacką. Twarda, pewna, wręcz betonowa może być Tokarczuk w swojej nowej książce – ale z pewnością nie poezja, która dla Kałuży czy Śliwińskiego stanowi główny przedmiot zainteresowania.
Konstruktywny dialog (w tym wypadku skojarzenie z konstruktywizmem wydaje się nie takie znowu niewskazane) z doklejoną do niego kategorią „produktywności” przywodzi mi na myśl najgorsze schematy myślenia związane z (bezkrytycznym) wykorzystaniem kategorii popytu, podaży i akumulacji.
Kilku rzeczy nie rozumiem. Kiedy autorki uznały, że Śliwiński jest tradycyjnym hermeneutą? Albo czym jest dla nich „strategia dekonstrukcyjna” (jeśli nie jakimś szczególnym rodzajem gry planszowej)? Albo co oznacza twierdzenie, że „etyczny wymiar krytyki jest wariantem polityczności”? A wreszcie – o co chodzi z tym społeczeństwem uniwersalnym? Że krytyka do niego dąży (czasem)? Czy polityczność? Autorki krytykują u krytyków nieumiejętność wypracowania aparatu pojęć, którymi same posługują się w sposóby co najmniej niejasny. Kuriozalne w kontekście uczestników dyskusji wspomnienie o personalizmie tylko potęguje wrażenie jakiegoś metodologicznego grochu z kapustą; całość groteskowo wynaturza dalsze wspomnienie tradycyjnego ideału humanisty (broń mnie, Panie Boże, przed byciem nazwanym humanistą – w innym znaczeniu, niż człowiek zajmujący się tzw. „humanities”).
Potem pada stwierdzenie o „poezji oddającej rzeczywistość”; tego też nie rozumiem. Czy poezja rzeczywistość w jakimś sensie zabrała (nie mówię, że nie)? Ale jeśli tak, to przydałoby się tę myśl rozwinąć.
Kilka zastrzeżeń do zasadniczych tez tekstu.
1. „Każdy z krytyków mówił o swoim punkcie widzenia” – jeśli tak, to bardzo dobrze, chciałoby się powiedzieć. Wreszcie krytycy, również młodzi – kierując się przykładem Gutorowa czy Orskiej – mówią w swoim imieniu i biorą odpowiedzialność za swoje słowa.
2. Osiąganie konsensusu jako efekt owocnej rozmowy? Dlaczego? Chciałoby się zapytać: czemu autorki tak pociąga idea konsensusu?
3. „Oddziaływanie na świadomość literacką odbywa się za pomocą obcego mu języka, a jak wiadomo, strach przed ?obcym? potęguje dystans” – czyli należy obce czynić nieobcym? Miałem nadzieję, że wszyscy odchodzimy na dobre od takiego myślenia…
4. „Każda kolejna minuta spotkania utwierdzała nas w przekonaniu, że tego wieczoru ani krytycy, ani poeci, ani tym bardziej czytelnicy nie dowiedzą się, po co ? i jak ? czytają.” – straszne. Też byłem zawiedziony – nadal nie wiem, po co czytam ani jak czytam; obawiam się, że mogę w tym stanie pozostać do śmierci, ale najbardziej przeraża mnie przypuszczenie, że to stan wskazany i pożyteczny.
5. „Zapominają jednak o tym, że bez niej ich poezja ma jeszcze bardziej ograniczone możliwości dotarcia do odbiorców.” Czy wyłącznym – albo chociaż podstawowym – zadaniem krytyki ma być promowanie, propagowanie i rozpowszechnianie poezji? Nie zgadzam się na takie podejście.
6. „Poezja stanowi taki sam produkt, jak proza, muzyka, czy film, więc dlaczego by nie wykorzystać do jej rozpowszechnienia narzędzi, które sprawdziły się w przypadku wymienionych dziedzin sztuki?” Ilekroć mam okazję, narzekam, że lewica rezygnuje z kategorii związanych z produkcją w mówieniu o sztuce. Ale tu muszę zaprotestować. Poezja jest produktem (wytworem), owszem, ale nie powinna być towarem; komercjalizacja i urynkowienie brzmią w jej kontekście śmiesznie. Jeśli jest produktem, to w tym sensie, że wytwarzamy ją i pokazujemy przez nią możliwości przekroczenia dotychczasowych sposobów produkcji (jak u Benjamina). A nie w tym, że mamy ją wprowadzić w system rynkowy.
7. „Wielu poetów zupełnie nie wykazuje zainteresowania promowaniem swojej twórczości, więc nikogo nie powinien dziwić fakt, że tylko nieznaczny procent osób sięgających po literaturę wybiera właśnie poezję.” Powiedziałbym, że ostatnio zbyt wielu poetów zabiega właśnie o promocję… Tak czy inaczej, co złego – jeśli pod uwagę weźmie się „jakość” tekstu, a nie interes społeczny (jak robił to choćby Eliot) – jest w poetyckim elitaryzmie? Nic. Jeśli ludzie nie czytają poezji, szkodzi to zasadniczo ludziom. Źle, że nie czytają. Ale należy uczyć ich czytać, a nie krytykować poetów za to, że zajmują się pisaniem poezji, a krytyków za to, że krytykują. Możliwości działania jest wiele (niektóre, oczywiście, należą do krytyków).
8. „Wrocławska Wiosna Krytyczna przyniosła więcej pytań, niż dała odpowiedzi.”; „Póki co, stoimy w miejscu.” – gdyby autorki dostrzegły sprzeczność między tymi dwoma zdaniami z ostatniego akapitu, może przemyślałyby jeszcze raz całość tekstu.
Ogólnie zdają się cierpieć na niedobór odpowiedzi. Chciałyby wiedzieć i działać. Mnie – chyba mogę się uznać za „młodego krytyka”? – interesują też trafne pytania. Przypominają mi się słowa Slavoja Zizka zapytanego o to, „co znaczy, że jest marksistą”: „Zgadzam się z ostatnią tezą o Feuerbachu, tylko odwróconą”.
No więc zgadzam się, tylko na odwrót.
Na koniec i na marginesie polecam tekst otwierający ankietę krytyczną w „Ósmym Arkuszu Odry” z listopada ubiegłego roku. Wydaje mi się jeśli nie bardziej reprezentatywny w kontekście przemyśleń „młodych krytyków”, to chociaż przedstawiający alternatywne i ciekawsze stanowisko.
Pozdrawiając z Malty,
Paweł Kaczmarski
PS „Skaza na mapie” może być przełomem dla współczesnej teorii reprezentacji.
PS2 Grzegorzu, czy sugerujesz, że powyższy tekst jest świadectwem szoku (związanego z pierwszym kontaktem autorek z literaturą spoza podręcznika)? No wstydziłbyś się.
Paweł, nie dość, że sterroryzowałeś ten tekścik (dyskurwizacja dyskursu?) tak dalece i szeroce, że hej, to jeszcze demaskujesz i mnie; litości nie znasz dla nikogusieńki. Niech teraz się bronią autorki (pożegnanie z Bronią).
„Dyskurwizacje i demaskacje”. Dobry tytul na artykul 😉
Nie chcialem nikogo sterroryzowac. I’m just asking questions, jak mawia Rush Limbaugh, pierwszy komik Ameryki.
A dobra Bronia nie jest zla.
Ale jest to terroryzm w pozytywnym, heh, sensie, dzięki któremu sprawdzimy, czy specjalność krytyczna ma do siebie krytyczne nastawienie. W ogóle mam wrażenie, że może to przykład tekstu, który został zaprojektowany na bycie mniej ciekawym niż komentarz do niego – bo może to zostało założone? 😉
Po pierwsze, bardzo nas cieszy fakt, że tekst nasz znalazł oddźwięk. Warto jednak wyjaśnić kilka kwestii, które są dla komentatorów niejasne. Należy pamiętać, że tekst ten powstał w oparciu o konkretne zdarzenie i miał być z niego relacją, w której zawierał się także komentarz dotykający pewnych kwestii. Chciałyśmy zauważyć, że pierwsza odsłona Wiosny Krytycznej nie była zbyt udana, gdyż nie się powiodło się uzyskanie nie tyle nawet konkretnych wniosków, co zarysu dyskusji, która mogłaby prowadzić do ciekawych postulatów dotyczących krytyki. Być może była to wina zestawu takich, a nie innych krytyków i poetów (w przypadku Wiosny zwłaszcza tych drugich), ale problem wydaje się tkwić także gdzie indziej. Na myśl przychodzi tegoroczny Port Wrocław i pokraczny twór, który w założeniu miał być jednym z mocniejszych punktów festiwalu, dyskusja dotycząca antologii ?Poeci na nowy wiek?. Chodzi o to, że skoro już ściągamy w jedno miejsce ludzi, których uznaje się za autorytety i po których organizatorzy, jak i osoby biorące udział w spotkaniu oczekują pewnego poziomu i zaangażowania, to niech to zaowocuje czymś więcej niż tylko teatrzykiem pełnym chaosu i autolansu. Pawle, patrząc na nasz tekst miałeś ochotę napisać WTF, my miałyśmy taką samą chęć zaraz po wyjściu z Falanstera.
Zgadzamy się, że posiadanie własnego zdania w wielu kwestiach i ponoszenie wszelkich konsekwencji za jego obronę jest słuszne ? swoją drogą, nigdzie nie napisałyśmy, że tak nie jest. Problemem nie było trwanie przy swoim zdaniu, ale brak otwartości na zdania innych panelistów ? Macieju, biorąc pod uwagę stopień dziwności sytuacji, o której tu mówimy, słowo panelista wykazuje ją niemal na poziomie zerowym.
Co więcej, problemem nie jest dysonans między tym co w podręczniku, a tym co w realu, ale o formie, w jakiej prezentowana jest różnorodność głosów, z którą mamy do czynienia. Sama świadomość różnorodności to mało i co nam z tego, że wiemy, że ona JEST, kiedy naprawdę niewiele z niej wynika?
Z Pawłem nie rozumiemy się też w jeszcze jednej kwestii. Pisząc o poezji jako potencjalnym produkcie, miałyśmy na myśli jej popularyzowanie, a nie komercjalizację. Może warto zastanowić się nad sposobami, które pomógłby młodszym pokoleniom zrozumieć, że pod hasłem współczesny poeta nie kryją się jedynie Różewicz, Herbert, Miłosz czy Szymborska. Pisanie, że to problemem ludzi, że nie czytają poezji, jest niczym innym, jak pójście na łatwiznę, zaszycie się w kręgu tych, którzy myślą i czują tak jak ja, sprawiając liche niestety wrażenie, że wszystko jest ok. Czy czasami nie warto spojrzeć na reprezentowaną przez siebie dziedzinę z boku i ze zdrowym dystansem?
Pytamy dalej: czy poezja nie jest dla ludzi? Jest. Czy nie wiemy, jaki status we współczesnym świecie ma poezja? Wiemy. Czy coś z tym robimy? Nic. Dlaczego nie zależy już krytykom na tym, by ich rola znowu była znacząca także dla mas? By to ich wskazówkami kierowali się przy wyborze literatury czy poezji? Póki co jest tak, że ludzie o wiele bardziej wolą poradzić się przyjaciół, znajomych, przypadkowo spotkanych na portalach ludzi o to, co warto czytać. Krytyk jako wyjątkowy czytelnik mógłby być łącznikiem między poetą a ?zwykłymi ludźmi?, mógłby sygnalizować i wskazywać (broń Boże, narzucać!) ciekawych autorów. Pytasz Pawle:?Czy wyłącznym ? albo chociaż podstawowym ? zadaniem krytyki ma być promowanie, propagowanie i rozpowszechnianie poezji?? – nie podstawowym i jedynym, ale byłoby miło, gdyby temu zadaniu poświecono godną uwagę i czas. Przecież krytyk to nie tylko osoba, która swoimi spostrzeżeniami dzieli się ze swoimi kolegami po fachu.
Masz rację Pawle. Ostatni akapit powinien brzmieć inaczej. Nie stoimy w miejscu- biegniemy, ale jest to ruch iluzoryczny, dający pozory zmian. I kogo my oszukujemy? Tylko i wyłącznie siebie, bo ludzi to przecież i tak nie interesuje.
Wprawdzie nie z Malty, ale także pozdrawiamy!
Autorki
P.S. Pawle, miło widzieć, że liczysz się ze zdaniem swojego starszego kolegi, poety i krytyka. Pozwolimy sobie jednak przypomnieć krótki wycinek z Manna, wg którego ?złośliwość to duch krytyki, a krytyka rodzi postęp i uświadomienie?. -Uświadamiaj zatem.
Dyskusja powoli dryfuje w kierunku smętnej i przygnębiającej konstatacji wycofania (się) poezji z życia publicznego, więc – żeby nie odwlekać (wszak, jak pisał Pound o litości: „niczego się już czysto nie zabije / bo wszystko gnije”), spróbuję jak najkrócej.
Dyskusja w Falansterze faktycznie należała do mało udanych; głównie ze względu na pomieszanie w jednej rozmowie krytyków, poetów, redaktorów i Bóg wie kogo jeszcze. Przy stoliku siedziało kilka zaledwie osób z krwi i kości, ale gdyby wyliczać ich funkcje – znalazłoby się kilkadziesiąt. Zgadzam się więc, jeśli chodzi o ogólną ocenę tej części dnia (bo poranna dyskusja była znacznie, znacznie lepsza) – ale moim zdaniem jej zły obraz wynika po prostu z nie do końca jasnych intencji uczestników, zbyt mgliście zarysowanego tematu i pomieszania ról (tym razem – z opłakanym skutkiem). Inaczej: ta debata w ogóle nie była dyskusją krytycznoliteracką, więc pokazywanie jej jako czegoś symptomatycznego dla dzisiejszej krytyki trochę mija się z celem. Podstawą dla mojego komentarza była rozmowa poranna.
Teraz dalej. Nie możemy po prosty mówić o poezji jako o produkcie i nie komercjalizować jej (albo nie otwierać drogi do handlu poezją). Produkt – w takim a nie innym dyskursie społecznym i ekonomicznym, w jakim się poruszamy – staje się towarem i wchodzi w rynkowy obieg. To znaczy: możemy mówić o poezji jako o produkcie, ale wtedy w pierwszej kolejności zwróćmy uwagę na to, jak nie dopuścić do jej utowarowienia i urynkowienia. Nie możemy tego pozostawić domysłom. Promocyjny huraoptymizm skończy się tak, jak skończył się w wypadku filmu – sztukę powoli przekujemy w przemysł.
Innymi słowy: nie twierdzę, że „uświadamianie” szerokiej publiczności odnośnie poezji byłoby czymś złym. Uważam tylko, że jest to projekt olbrzymi, w niewielkiej części należący do krytyków, w wielkiej części – niejako pozaliteracki. Problem z poezją jest dla mnie częścią większego problemu – z książką w ogóle, z teatrem, z kinem, z radiem, z rozumieniem sztuki i kultury. Wasz zapał jest wspaniały, ale chcecie go skanalizować w wąskim polu krytyki literackiej – i szukacie winnych. Mówiąc wprost: nie tędy droga; nie zarzucam Wam złych intencji, ale rażące uproszczenia. Golem – jak pisze choćby Negri – przewraca się wtedy, kiedy każdy pociągnie za ten sznurek, który ma pod ręką; nie wtedy, gdy kilka „wybitnych jednostek” zbierze w swoich rękach wszystkie sznurki.
Tutaj pojawia się problem o wiele poważniejszy. Wnioskuję – na podstawie tego, co dotąd napisałyście – że uważacie, jakoby problem nieobecności poezji w życiu publicznym mogli rozwiązać krytycy i poeci w ramach istniejących struktur społecznych. Albo: mogą oni zmienić te struktury tak, żeby przywrócić poezji „godne” miejsce.
W dzisiejszej dyskusji na temat literatury i społeczeństwa/polityki/polityczności możemy – wybaczcie uproszczenia – wyróżnić dwie biegunowe opcje. Albo poezja przewodzi rewolucjom, albo rewolucje spisuje i analizuje. Literatura byłaby w takim razie „przed” lub „po” jakiejś upragnionej zmianie społecznej. Tymczasem tutaj nie ma logicznego następstwa, jest logiczna równoczesność; literatura postępuje krok w krok z przemianami społecznymi, inicjatywy nie da się wpisać po jednej ani po drugiej stronie. Dlatego twierdzę uparcie: status dzisiejszej poezji nie został wywołany przez krytyków (co, rzecz jasna, nie zwalnia ich całkowicie z odpowiedzialności, raczej przeciwnie), jego zmiana zaś nie jest podstawową rolą krytyka. O ile byłbym skłonny zgodzić się z diagnozą na temat obecnego statusu poezji (jest niski, byłoby fajnie, gdyby się podniósł) i do pewnego stopnia z zarzutami wobec krytyków (ale tylko do pewnego stopnia), o tyle absolutnie nie zgadzam się z tym uproszczonym przejściem od jednego do drugiego, które proponujecie.
Może teraz rozjaśniłem trochę swoje stanowisko. Mam bowiem wrażenie, że w ogóle nie odpowiedziałyście na pytania i kontr- (anty?) tezy, które zamieściłem w poprzednim komentarzu. Stąd spostrzeżenie – kilka akapitów wyżej – że dyskusja dogasa. Powtarzacie tezy swojego tekstu, ja staram się ciągnąć dalej swoją polemikę. Może innym razem wyjdzie coś bardziej owocnego. Jeśli znajdziecie jeszcze trochę czasu – odnieście się, proszę, do pozostawionych bez odpowiedzi punktów mojego komentarza (szczególnie: czwarty akapit oraz punkty 2, 3 i 4).
Ale wróćmy jeszcze do kilku kwestii. Nie rozumiem nadal, co jest złego – z punktu widzenia krytyka/poety/wyabstrahowanego, modelowego „czytelnika poezji” – w poetyckim elitaryzmie. Przypomina mi się, w jaki sposób Eliot otwierał jedną ze swoich rozpraw na temat chrześcijańskich i klasowych podstaw kultury (można ją znaleźć w tym przetłumaczonym zbiorku „Chrześcijaństwo, kultura, polityka”). Pisał, że (przedstawiona przez niego) obrona społeczeństwa klasowego i silnie uwarunkowanego wyznaniowo ma sens o tyle, o ile punktem wyjścia uczynimy zachowanie bogactwa i różnorodności kultury – szczególnie kultury wysokiej; dopuszczał możliwość, że w wypadku uczynienia podstawową wartością ogólnego rozwoju społeczeństwa (w kierunku sprawiedliwości społecznej, postępu cywilizacyjnego, etc.) jego argumenty staną się drugorzędne, jeśli nie zupełnie bezużyteczne.
Nie do końca zgadzam się z Eliotem, ale chcę pokazać dwie różne perspektywy. Ponownie skorzystam z uproszczenia: poezja nie stanie się „gorsza” przez to, że czyta ją mniej osób (a nigdy przecież nie była zjawiskiem masowym, o czym z chęcią zaświadczy zza grobu choćby Wyka); dopiero wzięcie pod uwagę szeroko pojętego społecznego dobra wymusza rozszerzanie grona odbiorców. Musimy przejść na poziom etyczny, a tam nie możemy już upraszczać rozmowy do krytyki „aparatu pojęciowego” i promowania promocji… To, że „ludzie o wiele bardziej wolą poradzić się przyjaciół, znajomych, przypadkowo spotkanych na portalach ludzi o to, co warto czytać” jest symptomem o wiele głębszych i groźniejszych zjawisk społecznych, z którymi krytyk w pojedynkę się nie upora (ci sami ludzie czerpią swoją wiedzę medyczną od dr House’a, a w sprawie umeblowania kuchni radzą się 1354 znajomych na Facebooku – chociaż nie są głupi czy nierozsądni), choć musi próbować – próbować, nie wyzbywając się świadomości swoich ograniczeń, wręcz je podkreślając. Rozpatrywanie tego problemu w ramach wyizolowanego pola krytycznoliterackiego jest po prostu zafałszowującym uproszczeniem.
Dalej, to akurat może w jednym zdaniu: nie wierzę w „zwykłego człowieka” (a w nawiasie: nie dlatego, że „każdy jest niezwykły, wyjątkowy i niezastępowalny”; przeciwnie, uważam po prostu, że w społeczeństwie tak zindywidualizowanym i ujednostkowionym jak nasze, nie ma sensu dalej go wywoływać i przywoływać, bo stracił rację bytu).
Zmierzam ku końcowi. Przepraszam, że tak długo. Jeszcze cztery spostrzeżenia.
1. Mówicie, że biegniemy ruchem iluzorycznym. Ja powiedziałbym raczej – spektakularnym, jeśli wolno dziś nadal odwoływać się do Deborda. Każde nasze działanie – i to przejmuje Bataille’owską niemalże grozą – produkuje coraz więcej spektakli, które nie są czymś nierzeczywistym; stają się społeczną rzeczywistością, jednocześnie tworząc alienację. Rzecz w tym, że „promocja” poezji – która jest tylko podnoszeniem tej spektakularności do potęgi – oraz wychodzenie z nią do czytelnika – który też żyje wśród spektakli – niczego nie zmieniają. Samoograniczenie krytyków, chociaż niejednokrotnie naganne, jest za to próbą obrony przed tym zjawiskiem, próbą wyrwania się z trybów spektaklu poprzez redukcję. Czasem mamy wrażenie, że jedynie redukcja własnej aktywności odróżnia nas od pochłoniętej przez spektakl masy; i trudno powiedzieć, co w takiej sytuacji powinniśmy zrobić. Intelektualne getto nie jest właściwą odpowiedzią, ale jego bezrefleksyjne rozdarcie nie jestem wcale krokiem do przodu, tylko cofnięciem się do punktu wyjścia. A właśnie „spojrzenie z dystansem” najczęściej prowadzi do profesorkiego gabinetu, pubu, kameralnej księgarni – a nie do szerokich rzesz.
2. Poezja nie jest „dla” kogoś czy czegoś (nie jest więc też dla ludzi). Wierzę, że jej specyfika upodabnia ją w tym aspekcie do samego człowieka (twórcy, czytelnika), który nie jest „dla” ani „po coś”, nie ma zadania, celu, istoty, substancji, etc. Dlatego poezja dzieli z tym człowiekiem – „jakkolwiek pojedynczym”, jak chciałby Agamben – jego szerokie, zachwycające i zatrważające horyzonty. Ilekroć mówimy to sakramentalne „dla”, uświęcamy wiersz, który święty już od dawna być nie chce.
3. Mówicie, że propagowanie, promowanie i rozpowszechnianie ma nie być zadaniem „podstawowym i jedynym, ale byłoby miło, gdyby temu zadaniu poświecono godną uwagę i czas”. Jasne, tutaj pełna zgoda. Gdyby Wasz tekst sprowadzał się do wyważonej krytyki, widzącej ogrom problemu i fakt, że daleko wykracza on poza pole krytycznoliterackie (a także – że nie dotyczy podstawowej działalności krytyka), nie miałbym żadnych zastrzeżeń. Moja reakcja wynika z rażącej nieadekwatności refleksji krytycznej – skrajnie negatywnej, miażdżącej i dewaluującej – do celu, jaki chciałyście osiągnąć. Huk dział, burze i sztormy kończą się w tym miejscu stwierdzeniem, że dobrze byłoby, gdyby krytycy zwracali uwagę na szeroką recepcję literatury. Ale z tym chyba wszyscy się zgodzimy, nawet bez artyleryjskiego przygotowania gruntu.
4. Czuję się wywołany do odpowiedzi wspomnieniem o dyskusji podczas Portu Wrocław. Zgoda – nie wyszła (sądzę, że ze swojej perspektywy nawet wyraźniej widziałem jej niedoskonałości). Ale przyczyny – przykro mi to mówić – były dość błahe; naczelną z nich była niejasność i rozległość tematu. Wśród pobocznych – fakt, że podstawa dyskusji była równie nieokreślona (dla publiczności była nią antologia BL, ale sami uczestnicy dyskusji nie byli o tym w zasadzie poinformowani, przynajmniej nie wszyscy). Znów – nie tędy droga, wspomniana debata nie wpisuje się w linię Waszej refleksji.
Na tym kończę (zauważając może – już zupełnie na wydechu – że akcent w Waszym tekście był wyraźnie położony na „ogólnej” krytyce krytyki, a nie na sprawozdaniu z konkretnego wydarzenia, jak teraz sugerujecie).
Już z Wrocławia,
pk
PS Ach, takie wymiany cytatów są cudowne. Zaznaczę może, że nie chciałem wcale być złośliwy, nie chciałem też nikogo w niczym uświadamiać (to brzmi zbyt groźnie). Ale, jak ponoć powiedział Bakunin po usunięciu go z I Międzynarodówki: „To jakoś samo tak wyszło”.
PS2 Chciałbym zaznaczyć – i myślę, że czynię to z aprobatą samego Bartka Sadulskiego – że jest on znakomitym redaktorem i świetnym poetą, ale nie jest krytykiem. Warto od święta rozdzielać słowa, które na co dzień wyliczamy jednym tchem.
Zacznijmy może od tego, że ?wielkim nieobecnym? podczas Wiosny Krytycznej był dialog, który naszym zdaniem jest niezbędny do osiągnięcia pewnego rodzaju porozumienia, otwierającego drzwi w problematyzowaniu. Zgadzamy się, gdy piszesz o spektakularności i o iluzoryczności, w jakiej tkwią przeróżne środowiska i grupy społeczne. Owszem masz rację mówiąc, że właściwym byłoby, gdyby każdy zaczął ?szarpać za ten sznurek, który ma pod ręką? oraz że ?wybitne jednostki? nie powinny trzymać ich wszystkich. Czy nie wydaję Ci się jednak, że owe sznurki powinny być szarpane w jakimś porządku, przynajmniej umownym, po to, by nie tworzyć chaosu i niepotrzebnego zamieszania? Tak samo wg nas powinna wyglądać dyskusja. Chodzi o to, by mnożyć problemy, ale nie poprzestawać jedynie na tym. Skoro formułuje się temat debaty ?Jak i po co czytam?? i zaprasza się osoby, które czytają albo znacznie więcej, albo w inny sposób, albo coś innego niż ?zwykły człowiek? (wciąż będziemy trwać przy tym określeniu, bo choć mamy do czynienia z coraz większą indywidualizacją społeczeństwa, to istnieją jednak zorganizowane grupy, nie tylko literackie czy poetyckie, które jako zespół/grupa dążą do produktywnych analiz), to miło byłoby wykazać się pewną konsekwencją. Widząc w zapowiedzi wydarzenia pytanie typu: ?Jak i po co czytamy??, ?Czy Yoko Ono miała wpływ na rozpad Beatlesów?? lub ?Czy wegetarianie żyją dłużej??, siłą rzeczy zaczyna się oczekiwać, liczyć (choćby po cichu) na to, że stawiając się we wskazanym miejscu i o wyznaczonej porze, będzie się świadkiem przynajmniej próby udzielenia odpowiedzi na postawione pytania. Swoją drogą, problem(?) czytania jak również i czytelnictwa jest niewątpliwie ciekawym tematem do rozmów, więc może warto byłoby kiedyś do niego wrócić, nieco ulepszając formułę.
Mamy też wrażenie, że w dużej mierze Ty sam sprowadzasz nasz tekst do ?rażących uproszczeń?. Tekst, który jest sygnałem, komentarzem do rzeczywistości, w której jesteśmy. Nie twierdzimy, że projekt ?uświadamiania? szerszej publiczności należy tylko do krytyków ? twierdzimy, że mogliby oni w nim uczestniczyć. Doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, że jest to problem o wiele szerszy, dotyczący nie tylko poezji czy literatury, ale także innych dziedzin kultury. W tym momencie zajmujemy się kwestią jednego, konkretnego obszaru. Dalekie jesteśmy od obsesyjnego szukania winnych i zabawy w pluton egzekucyjny, po prostu zwracamy uwagę na to, co nas najbardziej razi. Piszesz: ?Status dzisiejszej poezji nie został wywołany przez krytyków (co, rzecz jasna, nie zwalnia ich całkowicie z odpowiedzialności ? raczej przeciwnie), jego zmiana zaś nie jest podstawową rolą krytyka.? Owszem, ale wydaje nam się, że dużym uproszczeniem byłoby też stwierdzenie, że status poezji jest taki, a nie inny za sprawą czytelników (tylko). Co się tyczy poetyckiego elitaryzmu, to jego zbyt wysokie stężenie może powodować efekty uboczne i w tym momencie, przestajemy dostrzegać jego pozytywne wpływy, bo mniej przyjemne wrażenia skutecznie je przysłonią. Zdaniem: ?Dlatego poezja dzieli z tym człowiekiem ? jakkolwiek pojedynczym, jak chciałby Agamben ? jego szerokie, zachwycające i zatrważające horyzonty?, pięknie potwierdziłeś, że poezja jest jednak DLA człowieka.
Mamy nadzieję, że nadarzy się okazja ku temu, by dokładniej i rozpatrzyć poszczególne zagadnienia/problemy, które pojawiły się w naszym tekście i wywołanej przez niego dyskusji.
Przesyłamy gruzińsko-polskie pozdrowienia.
Autorki
P.S. Czytając takie teksty poety i redaktora Bartka Sadulskiego, jak np. Dwa fiaty w jednym z wiosennych numerów ?Odry?, trudno się oprzeć wrażeniu, że jest on krytykiem, aczkolwiek jeśli sam uzna, że nim nie jest, to oczywiście nikt mu takiej etykietki nie będzie przyczepiał. Wtedy oczywiście przyznamy Ci rację.