superwoobinda.tumblr.com

Ścieki z domowych urządzeń kanalizacyjnych


Tu kolor, tam, i dźwięk jakiś, i widok, tu, tam, tamten, tamta, a tam ten, tamci.

Stoją, chodzą, znowu stoją, wszyscy mają ręce i nogi, wszyscy oczy, uszy, wszyscy policzki i wszyscy plecy (plecy!). Wszyscy są. Są tacy, że.

I gdyby nie to czekanie, to jeszcze jakoś by tam było.

Ale czekanie jest najgorsze.

Zwłaszcza tutaj, bo gdyby jeszcze gdzieś tam, poza, to jeszcze jakoś. Ale tutaj? Tutaj jest najgorsze, na dworcu, z autobusami, które są, ale tego, który ma być, i przede wszystkim ma być, tego nie ma. Ma być za trzydzieści minut. Trzydzieści minut to jednak bardzo dużo, gdy w grze czekanie, a na dworcu to już w ogóle, bo co? Wejść do środka i siąść tam, gdzie tamci, z bagażami? Niby ciepło i siedzenie, ale ciągle to czekanie, a w dodatku czekanie tam, z tamtymi, przy nich, w nich. To już lepiej na dworze, tyle że dworze to i tak dworzec, a jak dworzec to. Dworzec.

Zapiekanki ? 5 zł.

Chuj, zapiekankę mogę zjeść, czemu nie, tym bardziej w środku, bo lokal ze środkiem, nie jakaś tam buda. W środku jak to w, klaustrofobia. Sobą przywracająca siebie, czyli mnie, moje ja, ze mnie przez dworzec wydarte, odzyskane. Zapiekankę, z keczupem?, tak, 5,50, proszę, i siadam, i siedzę.

I tak siedzę.

Bo długo coś nie ma tej zapiekanki za 5 złotych, 5,50 z keczupem. Jakby baba myślała, że przyszedłem na dworzec nie po to, żeby z dworca gdzieś dalej, żeby stąd, i to może zaraz, tylko specjalnie do niej na obiad wpadłem, bo nie ma to przecież jak wyjebana zapiekanka na dworcu. No ale nic, czekam. Czekaniem podwojonym, bo już nie tylko na to, żeby stąd, ale i na to tu, tym narażające stąd, stąd zagrażające. Bo jeżeli czekanie na to się przedłużać będzie, jak przedłuża się od paru minut, to stąd mogę nie zdążyć. Chyba że wyjdę jak stąd już czas, ale wychodzić, kiedy to jeszcze jest tym, a nie tym, co ja to potem wy?? I za co ja za?? Czekać i czekać, czy dać sobie spokój i poczekać po prostu, nie dobijać się tym czekaniem?

Czekanie jest najgorsze.

Nic z tym nie zrobię przecież, ze wszystkim mogę zrobić coś, ale z czekaniem, co mam niby zrobić z czekaniem? Mogę zawsze powiedzieć, że chuj mu w dupę, to jest zazwyczaj dobre, ale jeżeli na coś jest za słabe, to na czekanie. Bo czekanie spersonifikować trudno, nie ma obrazów czekania, jak są obrazy Jezusa, nie ma danych na temat tego, jak czekanie może wyglądać. Wiadomo jak wygląda jego dzieło, tutaj, na dworcu, cała wystawa, darmo, ale jak wygląda samo czekanie, kim, czym jest? Na pewno jest potężniejsze niż idea boga, jest tym, czym jest idea boga, zanim stanie się ideą boga, jest tak namacalne swoją nienamacalnością, jest wszędzie i wszystkim. Czekanie to bóg. Czekanie to więcej niż bóg. Bóg robi czekaniu loda i mówi cum on my face!

Jestem jednak ofiarą, również konsekwencji, i skoro już to, i za to, to już niech będzie. Za bardzo już to moje wyjście byłoby wyjściem. Za bardzo przeciw niej, styranej babie, która może i babą, ale styraną. To nie będę teraz cudował, zostanę i zjem, zjem i wyjdę. Zawsze mogę wyjść z zapiekanką, nie poda jej chyba na talerzu z. Na talerzu jej nie poda chyba.

Nie podała. Normalna tacka, plastikowa. Normalna zapiekanka, dworcowa. Jem, i zjadłem, wychodzę.

Znowu na dworze, na dworzec, który teraz, wobec mnie czekającego, i ich przede wszystkim czekających, już nie dworcem, a Dworcem, z całą swoją wielkoliterową nudą i pretensją, formującą się telefonami do chuj wie kogo, żeby powiedzieć, że o tej i o tej, że bądźcie tam i tam, o tej, że ja już tu, no, ludzi sporo, mam nadzieję, będę się przeciskać.

Ale nic nie poradzę, ja (jeden) w nich to za mało, więc staję, staję, gdzie stać mam i muszę. I słabo mi, ledwo stoję przez to ich stanie, poważne i za wszelką cenę. Wiem przecież, że nie stoją po to, żeby stać, tylko po to, żeby stać i ze stania przejść we wchodzenie w stąd. A nie będą wchodzić, jak powinno się wchodzić. Będą wkraczać. Będą wkraczać jak wojsko, jak władza, będą krzykiem dyktatora, będą palącym się Siwcem, będą kategorycznością zrodzoną czekaniem. Wszystkie te ich tortury po to tylko, żeby nie czekać, jakby przed czekaniem dało się uciec.

Może oni to lubią, uciekanie. Ciągle w końcu, uciekają tu, tam, temu. Uciekają swoim płciom, wszyscy chcą stąd, tak bardzo chcą stąd, że aż wszyscy są. Nie są mężczyznami, kobietami, ani niczym około mężczyzn i kobiet, po prostu są. Jedno z nich je bułkę, okruchy wysypuje na ziemię, bo przecież może na ciuchy. To zaraz gołębie, przy butach samych, buty też nie jakieś tam, więc to kopie, ale tak, żeby to kopnięcie nie było kopnięciem, lecz odgonieniem samym. Ale jest to na tyle wyraźne i na tyle poza wszystkim, wliczając uciekanie od płci, że to kopnięcie w kierunku tych ptaków, wygłodniałych, na łasce, wypełnia teraz mnie całego, przesyca, kipi, jest mną, moim czekaniem na autobus, moim przyjmowaniem opłatka. Jest tak bardzo? tak niesamowicie? tak bardzo tym, czym to nie chce, żeby to było. Jest wszystkim, od czego to się odżegnuje.

Ale tutaj. Tutaj właśnie, to tutaj likwiduje odżegnywanie. Tutaj, przy wychodzeniu poza płeć, przy samym byciu, jest to tak nieznaczne, tak poza, poza świadomością, że nikt i nic, ani trochę. Prawdziwe domy są tam, i my tam, poza to tylko kanalizacja.

Dopiero gdy czekanie się kończy i zaczyna się wkraczanie, dopiero wtedy to, dziewczyna jak się okazuje, tym ptakom tę bułkę na kawałki (co raczej nie jest dobrą wolą, ani przywołaniem się do porządku, a koniecznością związaną z stąd). I sru do wkraczania przystępuje, wchodzi na ten ring, gotowa, jak wszyscy, szybko do bagażnika i jeb, jeb, jeb.

Nie, dzięki, poobserwuję z daleka tę rzeź. Jak ta tu tego, ten tego, tamtą, ta tamtą, każdy wszystkich, wszyscy każdego. A każdy z tych wszystkich myśli, że jest we wszystkich i jest wszystkimi, więc poza sobą, że jest swoim zaokrągleniem do wszystkości, toteż wina jest poza nim, jest wszystkich. Więc wszyscy wszystkich, każdy każdego swoją i jego wszystkością.

Wchodzę w końcu, na końcu, w spokoju.

Ulgowy do J-

Nie ma już miejsc, kolego.

Postoję.

Nie zabieram st-

Proszę pana, gdyby nie pan, już byśmy wyruszyli minutę temu.

-ojących

Kwasi się baba, do mnie, skwaszona.

OK.

Poczekam.

Czekanie jest najgorsze.

Następny za 40 minut. To do kiosku tym razem, po gazetę, żeby gazetą wypełnić czekanie. Zbyt jestem teraz antyoni, żeby czekanie swoje ich czekaniem zajmować. Zresztą ich czekanie będzie pewnie tylko czekaniem, małe szanse, że znowu coś równie fascynującego jak to odganianie. Więc z gazetą, wiadomości z kraju i ze świata, to, tamto.

Żebrak, daj złotówkę, daję, pewnie, że daję. On tu teraz, z nimi, ale poza, tak wielki, tak dostojny tym swoim poza, niedbałością swoją, że daję nawet trzy. I przez chwilę zastanawiam się, czy samemu nie zacząć ich szukać, żebrzących, czy by nie odciążyć ich od żebrania tego, od kontaktów z nimi, i siebie przy okazji (bo zawsze jest jednak ja).

Ostatecznie wzrok w gazetę, przynajmniej oni poza wzrokiem.

A tu następny, ale nie podchodzę nawet, bo widzę, że wkraczania i jego jebów jeszcze więcej niż poprzednio. Od razu kiedy kolejny, godzina.

Godzina, to, to? to co??

Co poza czytaniem i jedzeniem?

Nie wiem, wyczerpało mi się wypełnianie czekania, a sztucznie, na siłę szukać? Nie, nie ma mowy, bo na pewno w końcu połączy mnie to z nimi, z ich czekaniem. Ale uciekać? A może cykl jedzenie-czytanie od nowa? Tylko że cykl monotonny, za bardzo cyklem, za bardzo czekanie potęgujący, za bardzo we mnie.

Co, co?

Na szaleństwo się rzucam w końcu, szaleństwem podyktowanym tym, co chciałbym, ale tego nie znając, nie mogę. Wtapiam się w nich, spaceruję, przy, w.

W!

Siebie przestaję wyczuwać, przestaję być, płynę, niewypełnieniem czekania do płynięcia popchnięty, między nimi, którzy już nawet nie nimi, tylko przemykającymi (obrazami), miernymi, obojętnymi sobą i we mnie. Ledwo to dostrzegam, na tyle jednak, by widzieć ich niedostrzeganie mnie, mojego męczeństwa, mojego rozpaczliwego bycia życiem w zabójczym kanale martwoty ścieków. Ściekom obojętne, byle w szambie. I chuj, niech płyną! O, już? Już.

Zabiera pan stojących?

Nie, musisz czekać na następny.

Ok.

Poczekam.

Czekanie jest najgorsze.



Łukasz Dynowski