Zabęctęctwo okowu
Ten tydzień to niezapisana kreda. Rejestrujemy namoczoną gąbką na zasadzie krzyknę-podskocz:
poniedziałek
Siedzę sobie w foteliku, układam bukiety. Jutro przychodzi do mnie znany reżyser.
noc z wtorku na poniedziałek
Nagrywam się na dyktafon: połóg metamorfopsji przechodnia. Nie baw się w dodawanie (to niebezpieczne). Szata rozmiękczona, przepraszam?
poniedziałek
Przychodzi do mnie znany reżyser.
– Jestem tym dziennikarzem z Francji ? mówi. – Oto garść fascynujących faktów.
Po czym opowiada o nowej sztuce.
– Ogólnie historia jest taka: Nie zawsze mam ochotę na zabijanie. Dzisiaj na przykład miałem ochotę na chlebek. Po posiłku bolał mnie brzuszek. Mam nadzieję, że po spełnieniu kolejnej zachcianki nie będzie już takich historii żołądkowych.
Nie chcąc być jakiś gorszy, odtwarzam się z dyktafonu, mówiąc, że nagrane nie dalej jak w nocy. Przypominam: ponieważ jest mi dostępna jedynie wieża.
– Doskonałe doskonałe.
– To co?
– Wystawiamy w poniedziałek.
I na odchodne jeszcze
– weź chlebek.
poniedziałek
poniedziałek poniedziałek poniedziałek poniedziałek poniedziałek poniedziałek ponie
poniedziałek
– działek?
– Jedna wystarczy.
– Rozpoczynam przesyłanie.
– Dostaniemy też najnowsze katalogi namiotów?
– I emalię, i koroneczki.
– Ekstra.
Wybieramy najbliższą, a tam, w odległości pewnej od sąsieku, kiełkują dryptonki. Na co ja
– patrz
i na bukiet.
Mogę zdradzić, że się zaśmialiśmy.
poniedziałek
Goście.
poniedziałek
– działek?
– Jedna wystarczy.
I hops, smyczek i już idę na spację. Sprężynki (należące do) ciemności interpelują odstępy. Głowy z kobiety dysku na światłach: na jakim świetle wy żyjecie? Jako stały klient przepraszam i proszę o upominek. To już więcej niż przegryzanie.
przegryzanie
kobierzec szuka uzdy ? łaja nici
poniedziałek
– Mam chleb ? mówię.
Ale zaraz.
? westybul okala krużganek ?
– Co jest?!
– Nie przejmuj się tym, zaczynajmy.
– Ale ja dopiero usiadłem.
– Wszystko w porządku?
– Jasne, zaczynajmy.
Zaczynamy.
Aktor je kanapkę nad lustrem pokrytym emalią. Wychodzi z namiotu, wzrokiem przesuwa po łące. Solilokwium: dlaczego ja przetrzymuję tych ludzi? Jestem karygodnieniem, jestem karygodnieniem.
(powoli wygasza zamyślenie)
– Wracam do gazetki.
W najnowszym wydaniu kilka fascynujących faktów. Na stronie trzeciej niemałe sprostowanie: dziennikarz z Francji nie chciał zdelegalizować wieku, a jedynie powściągliwości.
Aktor: każdy popełnia błędy i trzeba wybaczać.
Po chwili: dobra.
Wyciąga klucz i puka: ponieważ jest mi dostępna jedynie wieża, puszczam was wolno!
Wszyscy wybiegają bardzo szybko, a jeden za chleb i wpycha aktora do rzeki, bochnem przygniatając jeszcze głowę, żeby nie wyszedł jakoś. Można by powiedzieć – wariat.
Wariat następnie zjada nieco i spełnia kolejną zachciankę. Patrzy na rzekę wystającą z brzucha.
– No i w porządku, hehe.
Koniec.
Bijemy brawo i dziękujemy wszystkim za udział. I nawet jest przyjemnie, i nawet jest przyjemnie
lecz widzimy jak chiton wplata się w spiralne schody, rozsypuje na podłodze. Czem prędzej opuszczamy namiot, niektórzy wściekli.
– To się nadaje do gazety.
– Ja jestem tym dziennikarzem z Francji.
– Nie sądzę, abyśmy byli omówieni.
– Więc jestem.
– Zapisuj na artykuł: zapisuj na artykuł.
– Czy to już i wystarczy?
– No chyba.
– Chcę procesu.
Piesek oszczekuje (oszczekiwuje) mi błędnik. Byłem ciekaw, jak to wszystko się rozpocznie.
Łukasz Dynowski