observatory.designobserver.com




Znaleziony na śmietniku album rodzinny

Fotografia ślubna. Z noworodkiem.
Pierwsze kroki. To ma być dziewczynka.
Już nieco urosła. Biała sukienka do ziemi.
Z kwiatami. Pierwsza komunia, biskup. Ta sama ?
już podlotek, nieładna, długonoga.

Nauka gry na pianinie. Lekcje baletu. Skrzypce,
przyciśnięte podbródkiem (piersi niedorozwinięte od muzyki).
Nagły dziewczęcy rozkwit. Delikatne
czoło. Uważne spojrzenie. Oczy! Odrobina retuszu.
Mężczyzna, twardy kołnierzyk. Przy ołtarzu, z welonem.

Ta sama. Para z noworodkiem. Wydarte.
Starsza, już niemłoda. Z chłopczykiem.
Z dziewczynką, przy pociągu. Winieta szkolna.
Dziewczęta w szeregu. Z obręczami przed trybuną. Wydarte.
Mężczyzna, z harmonią. Naramienniki. Ciasne wnętrze, wesele.

Wszystko się zmienia. Chłodne niebo północy. Baraki.
Ta sama kobieta. Inny mężczyzna. Przesieka leśna.
Stosy bierwion. Wagon. Chór kobiecy.
Ciemne, źle wywołane zdjęcia.
Syn w mundurze. Szereg żołnierzy. Świeży grób.

Wydarte. Kobiety. Ta sama i młodsza, córka.
Inny mężczyzna. Dzieci przy choince. Na werandzie.
Przy samochodzie. Na plaży. Inny mężczyzna. Wydarte.
Pierwsze kolorowe zdjęcia. Niemłoda para. Nad nią ?
zegar ścienny, kalendarz, fotografia w ramce.

Wydarte.
Staruszka w ciemnej sukni, samotna. Okno.
Wydarte.
A dalej nic ? puste kartki.




Podejrzany

Kobieta, która siedziała obok,
odsuwa się, inna przesiada się tak, żebym nie rzucił okiem.
Czmycha po ciemku spytany o drogę przechodzień.
Pośpiesznie przebiega ulicę kot, na łące
płoszy się koń, odlatuje pszczoła, motyl,
szparko ucieka myszka.
Wiewiórka z wierzchołka spogląda tak
jakbym był tu zbyteczny.

Mam wszystkie papiery, nie byłem sądzony,
bez rewolweru, prawie bez myśli.

Tylko pasożyty, rozmaite żuczki,
muchy oraz inne robactwo łażą mi po twarzy,
lezą do ust, do nosa,
piją krew.

Gdziekolwiek się zjawię, zaraz ktoś się kryje, ucieka,
patrzy podejrzliwie, nadsłuchuje, udaje, ucicha:
mógłbym ich złapać, podeptać, zniweczyć.

Podejrzewają, że mógłbym być rzeźnikiem,
gwałcicielem, kolekcjonerem herbariów,
pijakiem, neurotykiem, maniakiem, złodziejem kieszonkowym,
trucicielem zwierząt, zboczeńcem, byłym agentem,
zbiegłym więźniem.

Nie ma jak wytłumaczyć,
żeby nie uciekali, żeby się dali oswoić, pogłaskać,
żebym mógł do nich zagadać, nakarmić.

Ale dla nich, tych zwierzątek, pszczół, kobiet,
nic to nie znaczy, że mam wszystkie papiery,
Pismo Św. czytuję, medytuję wierszami,
długi zwracam w terminie, że płacę podatki
i że kocham bliźniego nie mniej niż siebie samego.

Tymczasem dźwigam nieznaną mi winę wobec wszystkiego,
co żywe, co rodzi się i umiera, co śpiewa, płacze i cierpi:
dokądkolwiek się zwrócę, powstają pustkowia,
jak wygryzione przez diabła pastwiska.




Przełożyła Alicja Rybałko