Słońce grzało. Sołtys pocił się obficie, rustykalnie, ja bardziej powściągliwie, miejsko. Szliśmy skrajem drogi.

? Tu po lewej zagroda Porzuckich ? powiedział i pokazał palcem ? Stary Porzucki miał tego wielkiego byka. Pamiętasz? Patrz na dach stodoły. Kolektory słoneczne!

? Teraz popatrz po prawej, obejście Reskuwskich ? powiedział Sołtys i pokazał palcem ? Stary Reskuwski, ten kulawy, z jednym okiem, organistą był w kościele. Tak pięknie grał. Pamiętasz? Teraz syn objął gospodarkę. Sery certyfikowane robi. Dobry syn. Do ministerstwa pisaliśmy o zgody. Myślisz ty tam w mieście, o stronach rodzinnych?

? Właściwie?

? Przy sołtysowej nie będę gadał. Co mam ją straszyć. Cały czas się o Julię martwi. Między nami ma zostać to, co powiem. Lgniecie do tego miasta jak muchy do gówna. Za przeproszeniem. Ja widziałem w telewizji, co to znaczy magistra mieć. Jakie życie po tym czeka. Staże i praktyki. Śmieciowe umowy. Brak zdolności kredytowej. Do tego tak was ciągnie?

Sołtys skręcił z asfaltowej drogi i poszedł w pszenicę.

Zerwał kłos.

Roztarł go w dłoniach i pokazał mi ziarenka.

? Tu rośnie. Popracujesz, pomęczysz się i wyrośnie. Tu nie ma kryzysu. A w sklepie przy stawie mamy i camembert, i mleko sojowe i Internet szerokopasmowy. Przyjechałbyś tu bez zaproszenia?

? Może ?

? ?Może??! Jula też już rzadko w domu bywa. Dzwoni tylko jak jej się pieniądze kończą ? Sołtys rzucił ziarna w pole. Upadło na polne kamienie ? Może ja tego świata nie rozumiem. A może po prostu to wy, dziatki moje, jesteście popierdolone. Ja tu zajść muszę, coś załatwić. Jak chcesz, idź do domu. Sołtysowa da ci jeść.

Wyciągnął rękę. Wielką jak grabie i twardą jak blok drewna. Tutaj wszyscy mieli takie dłonie. Wstydziłem się podawać miejscowym swoją wiotką i cieniutką dłoń inteligenta z miasta. Podałem dłoń Sołtysowi. Bo nieładnie jest nie podać.


Nie chciałem jeść.

Ruszyłem przez pole. W stronę domu Nieśmiertelnego. Widać go było z drogi. Stał pośród pól. Na wieś przyjechałem we wtorek. Sołtys odebrał mnie z PKS-u w mieście. Kiedy przejeżdżaliśmy obok tego domu, Sołtys pokazał palcem gdzie indziej. Pokazał mi swoje piękne pole po drugiej stronie szosy ? dwieście hektarów ciężkich kłosów. Sołtysową dumę. I tak już przez całą wizytę było. Tylko ta duma. A ja nie chciałem słyszeć o sołtysowej dumie, ja chciałem słuchać o Nieśmiertelnym.  Kiedyś wszyscy o nim mówili, a teraz się skończyło. I to dziwne było.


Oparty o zwęgloną ścianę rudery, na kamieniu, siedział Tomasz i spał. Inaczej go zapamiętałem. Przyzwoiciej ubranego. Przyzwoiciej zarośniętego. Przyzwoiciej pachnącego.

Między Tomaszem, Julią i mną sztama była. Razem biegaliśmy po wsi, jedliśmy niedojrzałe jabłka i łaziliśmy w klapkach po rzece. Razem paliliśmy pierwsze papierosy za budą obok stawów. Razem jeździliśmy na dyskoteki do większej wsi. Potem ja wyjechałem, potem Julia wyjechała. Tomasz został. Otworzył oczy. Poznał mnie od razu.

? Co u ciebie?

? Spoko. Co u ciebie? – powiedziałem i uścisnąłem mu dłoń.

Moja miękka jego twarda.

? Spoko. Co tu robisz?

? Sołtys mnie zaprosił. Mam przemawiać na spotkaniu z komisarzami. Z Unii.

? Sołtys cię zaprosił. Jula w domu? ? zapytał Tomasz.

? Jest na jakimś festiwalu. Co u Julii?

? Chyba dobrze. Nie wiem. Sołtys nie pozwala mi do niej nawet na kilometr podejść.

? Serio?

? Zbyt jesteśmy podobni.

Podobni? Pani Magister z miasta i?

i?

i?

(należy nazywać rzeczy po imieniu)

I brudny, wiejski żul. Pewnie miał na nią zły wpływ.

Tomasz wstał z kamienia i wszedł między zwęglone ściany. Ruszyłem za nim. Nigdy nie byłem w domu Nieśmiertelnego. Myślałem, że chce mi coś pokazać, ale chodził tylko to tu to tam. Minęła minuta i zatrzymał się. Zatrzymał się w miejscu raczej przypadkowym.

? Ciebie też sporo ze mną łączy ? powiedział i brudnym rękawem otarł smarka.

Za takie teksty powinienem pierdolnąć mu z dyńki. Niestety, jako wiotki inteligent, nie uczestniczę w bójkach.

? Wzór na pole koła, znasz?

Tomasz milczał.

? W którym roku był Chrzest Polski, wiesz?

Tomasz milczał.

? ?Exegi monumentum? Horacego wyrecytować umisz?

Tomasz milczał.

? Tomaszu, nie masz racji. Zdobyłem wykształcenie w dużym mieście. Łączy nas bardzo mało. Będę już szedł. Jestem głodny ? powiedziałem i ruszyłem przez pole do sołtysowej zagrody. Ręki Tomaszowi nie podałem.

Niech się wali.

? Choć pan tu do mnie! ? krzyknął Sołtys ze stodoły. Podbiegłem do uchylonych drzwi.

? Dziś w nocy złapiemy trochę wilców. Za dużo sobie pozwalają! ? powiedział Sołtys. Siedział na zydelku i naprawiał wnyki. Oliwił mechanizmy i ostrzył metalowe kły ?Mam dla ciebie robotę. Chcesz?

Pomyślałem o swoich miękkich rączkach. Budyniowych, wiotkich, miejskich, ciapowatych, rączkach. Trochę krzepy mogło się przydać. Wziąłem łopatę i poszedłem kopać rów.

Po dwóch minutach zrobił mi się pierwszy odcisk.

? Co się pan przejmujesz taką drobnostką? Po męsku trzeba to znieść! ? powiedział przechodzący obok Sołtys. Podchodził jeszcze kilka razy. Patrzył chwilę, prychał i czynił jakieś uwagi typu:

– Jak się trochę spocisz, to ci na zdrowie wyjdzie!

Albo:

– Trzeba być twardym, a nie miętkim!

Albo:

– Machasz jak baba!

Rów ostatecznie wykopałem. Kosztowało mnie to sporo nerwów.

Kiedy ja kopałem, Sołtys stawiał wnyki i rozwijał drut kolczasty.

W nocy miała być obława.


Sołtysowa obrała co zostało do obrania, zmyła co zostało do zmycia, wygasiła piec. Wytarła dłonie w fartuch i poszła spać. Siedzieliśmy z Sołtysem przy stole, w sołtysowym salonie. W otoczeniu jedzenia i butelek z alkoholem.

? Spotkałem Tomasza ? powiedziałem, krojąc polędwicę.

? Darmozjad, moczymorda i zbój ? podsumował Sołtys. Rozlał wódki.

? Dokładnie to samo pomyślałem.

? Nie ważne ile ja kolektorów pobuduję, ile pieniędzy z Unii sprowadzę, wieś polska będzie miała twarz buraka! ? ryknął Sołtys i huknął pięścią w stół – Przyjeżdża telewizja, widzi takiego i mówi Polsce jakie tu zadupie. A tu się tyle zmieniło!

? Spokojnie panie Sołtysie, spokojnie. Nie warto się przejmować. On nic nie może. To człowiek skończony. Będzie siedział na kamieniu ? powiedziałem i nalałem po kieliszku. Podsunąłem Sołtysowi talerz z polędwicą. Na osłodę.

? Nieśmiertelny też taki był! Spokoju z nim nie było. Skurwysyn i moczymorda. Bestia nie człowiek! ? kontynuował niespodziewanie Sołtys ? Jaki ojciec taki syn!

Spojrzał na mnie krzywo. Chyba nie chciał tego powiedzieć. Tomasz to syn Nieśmiertelnego? Ho, ho! Nalałem wódki. Uniosłem kieliszek. Sołtys chwilę się boczył, ostatecznie podniósł szkło. Stuk!

Wychyliliśmy. Sołtys chuchnął, zakąsił i mówił dalej:

? Brzuch nadmuchał tej biednej Helce Karbowej. Jak stary Karbowy brzuch zobaczył to Nieśmiertelnego traktorem po całej wsi ganiał. Córkę też równo opieprzył ale na zbity pysk nie wywalił. To dobry człowiek był. Pokój jego duszy.

Polałem wódki. Tomasz o ojcu nigdy gadać nie chciał. Tyle pamiętałem. Tematu specjalnie nie drążyłem. Oficjalnie więc taty nie miał. I tyle.

Wypiliśmy. Zakąsiliśmy.

– Auuuuuuuuuuuuuu!

? Łopata w dłoń! ? zakomenderował Sołtys i rzucił się do drzwi.

Wypadłem na podwórze. Nad drzwiami świeciła żarówka w kloszu. Ćmy uderzały w nią jak pojebane. Przepraszam.

Jak sza? sza? lo? ne.

Szalone.

Żarówka dawała mało światła. Widziałem trochę stodoły. Trochę płotu. Trochę kurnika. Trochę krzaków. Sołtys coś krzyczał. Nie było go widać. Chwyciłem szpadel i pobiegłem za stodołę. Auuuuuu! Wpadłem w chaszcze. Auuuuu! Pobiegłem. Znów chaszcze. Głos Sołtysa. Chaszcze. Potem spadałem. I upadłem.


Włączyłem latarkę w smartfonie. Leżałem w rowie. Z czoła ciurkała mi krew. Chyba. Podniosłem się. Zaświeciłem po okolicy. Widać było niewiele. Sołtys krzyczał. Nie krzyczał. Sołtys wył.

Pobiegłem dalej.

Znalazłem Sołtysa. Poświeciłem na niego latareczką. Leżał na plecach. Wielki, brudny i mizerny. Wpadł we własne sidła. W sołtysowym kaloszu były dziury. A z dziur sączyła się krew.

? Nie słuchał. Robił swoje ? jęczał Sołtys ? Przez niego polska wieś nadal będzie miała taką gębę! A teraz jeszcze Unia przyjeżdża! Pan to jakoś rozwiąże. Pan coś wymyśli. Pan mi pomoże, prawda panie magistrze?

Pobiegłem do domu. Po pomoc. Sołtysowa stała już w progu. W podomce wielkiej jak zasłona Przybytku. Zobaczyła mnie i krzyknęła.

Uczyniła znak krzyża dłonią twardą jak kawał drewna.




Marcin Pluskota