Nawet nie musiałem go szukać.


Siedział na kamieniu.
? Trzydzieści pięć szwów na nodze ? powiedziałem do Tomasza.
Stałem w pełnym słońcu. Tomaszowy kamień krył cień.
? Wyliże się. To twardy i silny chłop. Dobry gospodarz.
? I po co mi to mówisz?
Bolała mnie głowa. Od upału. Od upadku. Od alkoholu.
? Wieś się zmienia. Warto się zmieniać. Posłuchaj mądrzejszych od siebie.
? Kogo mam słuchać? Ciebie?
? Ja zdobyłem wykształcenie i mieszkam w wielkim mieście. Odniosłem sukces. Ty leżysz na tym samym kamieniu, co wczoraj, przedwczoraj i przed, przedwczoraj!
Zrobiłem krok do przodu. Było w nim sporo agresji.
Tomasz wstał z kamienia.
? Jesteś głupi ? powiedział.
? Wiesz, kto to Proust? Wiesz, kto to Fellini? Nie masz żadnego prawa, szmaciarzu, tak do mnie mówić ? krzyczałem, ale trochę spokojniej. Tomasz był ode mnie wyższy.
? Jesteś głupi? miękka rączko! ? powiedział i mnie popchnął. Wielką, twardą, wiejską łapą. Zrobiłem trzy kroki w tył.
? Jesteś problemem całej wsi! Tak jak twój? ojciec!
? Powiedzieli ci. No patrzcie? ? Tomasz spojrzał na mnie krzywo. Uśmiechnął się paskudnie, wrócił na swój kamień i mówił dalej. ? Ja się z tatą nie równam. Nieśmiertelny zrobił dla tej wsi o wiele więcej niż może ci się wydawać, i cała wieś, wielokrotnie chciała mu się za te ?zasługi? odwdzięczyć. Popatrz, ile było tych sytuacji.
? Jakich?
? W których Nieśmiertelny mógł zginać. Myślisz, że sam wpadł do tej rzeki? Albo że nie wiadomo czyj pies go pogryzł?
I tu Tomasz przerwał. Siedział na kamieniu, charknął i splunął w trawę.
? Mów dalej! Mów! ? krzyczałem głodny sensacji. Krzyczałem jak Ryszard.
? Co ci będę mówił? Pijak jestem brudny i głupi. Idź pogadaj z ludźmi, którzy coś w życiu osiągnęli i coś dla tej wsi zrobili. Dostaniesz informacje z pierwszej ręki.
I zamknął oczy. Stałem jeszcze chwilę. Słońce świeciło. Pociłem się obscenicznie. Tomasz nie robił nic. Chyba zasnął. Nie obudziłem go. Miałem swoją godność.
Wróciłem do sołtysowego domu. Siadłem przy stole. Sołtysowa działała przy kuchennym piecu. Nalałem sobie wódki. Wypiłem i zakąsiłem.
? Jak tam idzie przemowa? ? zapytano ze stołowego. Sołtys siedział w fotelu, z obandażowaną nogą opartą na stołeczku. Celował pilotem w rozległy, płaski telewizor.
? Dobrze ? skłamałem.
? I ładnie o nas powiesz?
? Powiem bardzo ładnie.
? To dobrze.
Sołtysowa wytarła dłonie w fartuch. Sołtys przełączył kanał w telewizorze. Na ekranie pojawiła się twarz Ryszarda Cebuli. Wstałem od stołu i z polędwicą na widelcu, ruszyłem popatrzeć. Sprawa dotyczyła jakiejś kamienicy w mieście. Ryszard opowiadał, że pełno w niej było pijaków i patologii. Z tego powodu wydarzyła się tam tragedia. Matka nie przypilnowała dziecka. Była gdzie indziej. Prowadziła rozwiązły tryb życia. Dziecko wypadło. Umarło.
? Jezus Maria! ? jęknęła Sołtysowa z kuchni.
? O tym mówię właśnie! Tutaj czegoś takiego nie ma. Tutaj mieszkają sami dobzi, pobożni ludzie ? mruknął Sołtys i huknął pięścią w poręcz fotela.
I wtedy zobaczyłem Julię.
Obok Sołtysa, na stoliczku, leżały zmięte kupony LOTTO i sołtysowy portfel. Poniżej banknotów, zza przeźroczystego plastiku uśmiechała się dziewczyna.
Trochę inaczej ją zapamiętałem.
Nosiła okulary. Miała inny kolor włosów.
Teraz była podobna do Tomasza.
Nieśmiertelny faktycznie zrobił coś więcej dla tej wsi.

Należało się uspokoić i nie robić scen. Należało się napić. W kuchennych drzwiach stała Sołtysowa. Nie obierała cebul, nie patroszyła kur. Robiła bardzo mało jak na swoje możliwości. Wycierała ręce w fartuch i patrzyła na mnie uważnie.
? Pan nie porusza tego tematu, błagam ? szepnęła ? Pan Sołtys ma tyle na głowie. On już się wystarczająco nadenerwował na tę sprawę.
Chwyciła mnie za rękaw i pociągnęła na podwórko. Stanęliśmy w ustronnym miejscu. Kura chodziła obok kapcia sołtysowej i coś dziobała. Kobieta czekała na pytania. Cała drżała. Nie pierwszy raz sołectwo drżało w oczekiwaniu na pytania. Wcześniej myślałem, że to z ekscytacji. Racji nie miałem. W cieniu stodoły Sołtysowa drżała ze strachu.

Patrzyłem na kurę. Jak dziobie, jak grzebie w ziemi obok sołeckiego kapcia.
W przeciwieństwie do kury, ja nie chciałem się w tym grzebać. Nie byłem Cebulą.
Już wolałem te pytania o festyny i smak jabłek.
Sołtysowa, trochę zniecierpliwiona, drżała twardo.
? Nieśmiertelnemu zawsze źle z oczu patrzyło. Jak szedł przez wieś to ludzie drzwi na klucz zamykali. Wiedzieli co z niego za licho ? powiedziała. ? Ja byłam wtedy młoda i rozumu nie miałam. On zaczepiał. Uśmiechał się. Nasłodził, nakłamał. I? i?
Popatrzyła na kurę. Kura popatrzyła na stodołę. Potem spojrzała na płot.
? Pan Sołtys to dobry człowiek. Julę wziął jako swoją a mnie nie zostawił. Małżeńskiej przysięgi dotrzymał. Lepszego ojca mieć nie mogła ? mówiła. ? Miał święte prawo się na Nieśmiertelnym mścić. Tak jak stary Karbowy. Tak jak cała wieś.
? Ale? Tomek i Jula to są?
? Jula to moja córka! Tomasz jest od Karbowych! Tak zostało i tak ma być ? krzyknęła Sołtysowa. Kura się przestraszyła i pobiegła kawałek dalej. W stronę płotu.
? Co temu Sołtysowi do głowy strzeliło żeby ciebie ściągać?! Wygadanych mamy tu na pęczki. Ja mówiłam: nie wołaj go bo się sprawy pokomplikują! ? syczała Sołtysowa.
Kura wróciła.
? Cała wieś o tym wie? ? zapytałem wreszcie.
? Wszyscy wiedzieli, że Nieśmiertelny musi zapłacić. Pan to zostawi. Pan nie jest już stąd.
Tu Sołtysowa urwała. Ręce wytarła w fartuch i poszła do domu.
Zbliżała się pora obiadu.

Popatrzyłem na kurę. Grzebała w ziemi. Ja nie chciałem grzebać. Naprawdę nie chciałem. Głowa sama zaczęła grzebać.
? Nieśmiertelny zrobił dla tej wsi o wiele więcej, niż może ci się wydawać ? powiedział Tomasz.
– Ciebie też sporo ze mną łączy ? powiedział Tomasz.


Marcin Pluskota