? Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!

? To tylko wilcy synku. Bydło czują i pod oborę podchodzą. Tu nie wejdą. Nie bój się. Spróbuj polędwicy ? powiedział Sołtys.

Spróbowałem.

? Bardzo smaczna ? powiedziałem.

Myślałem o Nieśmiertelnym. Kiedyś gadała o nim cała wieś, a było o czym gadać.

W wieku lat dwudziestu jeden ? pogryzł go pies.

W wieku lat dwudziestu trzech ? spadł ze schodów.

W wieku lat dwudziestu pięciu ? wciągnął go rozrzutnik gnoju.

W wieku lat dwudziestu siedmiu ? stratowała go krowa.

W wieku lat dwudziestu ośmiu ? podpalił sobie włosy.

W wieku lat trzydziestu ? popełnił samobójstwo.

Polędwicę popijałem kieliszkami wódki. Siedzieliśmy z Sołtysem przy stole, w salonie sołtysowego domu. Pan Sołtys, już nie młody, lekko pochylony, z brzuchem wiszącym i butelką w dłoni, pilnował żebym miał pełne szkło. Wiercił się niecierpliwie na krzesełku. Wyraźnie czekał na pytania. O starych znajomych, dziecięce zabawy, smak jabłek, nadchodzące żniwa, a przede wszystkim, o zmiany, zmiany, zmiany. Nie pytałem, jadłem polędwicę. Uszy mi się trzęsły. Myślałem o Nieśmiertelnym.

W wieku lat trzydziestu trzech ? nadział się na widły.

W wieku lat trzydziestu pięciu ? wpadł do rzeki.

W wieku lat trzydziestu sześciu ? zasnął pijany w śnieżnej zaspie.

W wieku lat trzydziestu ośmiu ? przejechał go traktor.

? To powiesz coś ładnie, jak przyjadą, prawda? ? zagaił Sołtys kiedy nic nie mówiłem i tylko mi się uszy trzęsły. Przyjechać mieli unijni komisarze i uścisnąć dłoń sołtysowi z prowincji. Przekonać się, że polska wieś ma klasę i styl.

? Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!

Ostatni raz widziałem Sołtysa sześć lat temu. Zapamiętałem go jako osobę trochę mniej pochyloną, z trochę mniejszym brzuchem. Tylko butelka wódki niezmiennie lokowała się w jego dłoni. Może nawet trochę urosła. Sześć lat temu wyjechałem na studia do dużego miasta i tam zostałem. Rodzice wyprowadzili się chwilę po mnie.

Chwilę temu Sołtys napisał do mnie maila z zaproszeniem.

Maila rozpoczął od słów: ?Szanowny Panie Magistrze?.

Bardzo ładnie rozpoczął.


Oficjele przyjechać mieli w piątek. Ja przyjechałem wcześniej, we wtorek, w celach agroturystycznych. Od wtorku Sołtys lał mi wódki. W tym momencie, też ją lał. Wódka i polędwice absorbowały mnie straszliwie. Uszy mi się trzęsły. Myślałem o Nieśmiertelnym.

W wieku lat czterdziestu ? spadła mu na głowę cegła.

W wieku lat czterdziestu dwóch ? potrącił go samochód.

W wieku lat czterdziestu czterech ? spalił mu się dom.

? Te wilcy dzisiaj jakieś niespokojne? – zagadałem.

? Paskudy, skurwysyny, psubraty! ? ryknął Sołtys. Policzki miał czerwone. Brew drgała mu nerwowo. Oparł dłoń o blat, stęknął i wstał. Spojrzał w okno.

? Cichaj, skurwysynu! ? darł się w stronę framugi.

? Auuuuuuuuuuu!

Chciałem już iść do łóżka. Zamiast się ładnie pożegnać, zapytałem:

? Co słychać u Nieśmiertelnego?

? Auuuuuuuuuuu!

Sołtys zgarnął z haczyka kurtkę moro i wybiegł z pokoju. Zostałem sam. Z podwórza dobiegały hałasy. Kiedy położyłem głowę na poduszce, zrobiło się już cicho. Chwilę patrzyłem w sufit.


Wstałem niewyspany i zmięty, z głową ciężką od wódki. Chciałem coś poczytać, ale mi się odechciało. Za oknem coś gdakało, kukurykało i gęgało. W oddali dudnił traktor. Zszedłem do kuchni po kawę. Przy piecu kaflowym krzątała się Sołtysowa. Długoręka, we włochatych kapciach, o okrągłej posturze i podomce olbrzymiej jak zasłona Przybytku. Prawą ręką prała i cerowała skarpetki, lewą obierała ziemniaki i mieszała zupę. Zobaczyła mnie i ruszyła do lodówki. Na stole pojawiły się sałatki, przetwory, konfitury, mięsiwo, masło, kubek z kawą, z herbatą, z sokiem, solniczki, pieprzniczki, maga i stroik Wielkanocny.

? Dzień dobry ? powiedziałem kulturalnie i usiadłem przy stole.

? Za późno wyciągnęłam z lodówki, dlatego takie twarde, przepraszam pana, przepraszam ? kajała się Sołtysowa, z trudem rozcierając masło po kromce. Na moim talerzu wylądowały kanapki. Z polędwicą.

? Smacznego! ? powiedziała, uśmiechnęła się, obrała cebulę, pokroiła marchewkę, wywiesiła pranie. Wytarła ręce w fartuch.

?- Pan popatrzy, jak wypiękniała ta nasza wieś. Te pola to śliczne jak, z pana? pana?

? Tadeusza?

? Pan to taki mądry. Magister z miasta! Wstydu przed delegacją nie będzie na pewno.

?Gdzie pan Sołtys?

? Poszedł załatwiać sprawy. Tylko by pracował  ? powiedziała Sołtysowa podkładając drwa do pieca i patrosząc kurę – To człowiek gospodarny i opiekuńczy. Asfalt, elektryczność i PKS do nas sprowadził. A teraz jeszcze funduszami unijnymi dobrze zarządza!

Kiwnąłem głową. Uszy mi się trzęsły. Ryszard Cebula w ?Uwadze? mówił, że poza miastem to tylko tragedia i pożal się Boże. Patologia, nędza, krowy.

Sołtysowa nerwowo kręciła się przy kuchni. Chyba też czekała na pytania. O kwaśne jabłka, o festyny, o dożynki, o dziecinne zabawy. Zapytałem o coś innego.

? Co tam u Nieśmiertelnego?

Wiedziałem już, że jest to pytanie niefortunne. Pytałem dla sensacji. Jak Ryszard Cebula. Sołtysowa obrała siedem marchwi i usmażyła czternaście kotletów. Wytarła dłonie w fartuch.

? Nie ma go i od razu się spokój zrobił  ? powiedziała i groźnie potrząsnęła ziemniakiem – Lepiej jest i unia przyszła.

Sołtysowa się zdenerwowała. Trzeba było spytać o coś milszego.

? Co u Julii?

Julia to sołecka córka.

? W stolicy, na studiach. Duma rodziny ? odpowiedziała Sołtysowa – To Julka miała witać delegację. Przyjechać nie mogła. Na jakiś festiwal kulturalny jedzie.

Przyszedł Sołtys. Tupnął trzy razy. Chrząknął dwa razy. Rzucił kurtkę na wieszak. Jeszcze nie usiadł, a na stole już pojawił się dla niego talerz. Obok kawa, herbata, sok.

I butelka wódki.

?  O Julii rozmawialiśmy! ? powiedziała Sołtysowa. Spokojnie obierała dziesięć cebul. Wytarła dłonie w fartuch.

? Córka wspaniała! ? rozjaśnił się Sołtys i uniósł kieliszek. ? Zdrowie! Zdrowie! Drugi magister z naszej wsi! I do tego Magister Prawa! Powodzić się jej będzie na pewno!

– Trzymam kciuki! ? krzyknąłem entuzjastycznie i wypiliśmy. Oczka mi się zeszkliły. Miałem nadzieję, że nie będzie się jej powodziło, tak jak mi. Studia skończyłem rok temu. Od roku szukam pracy. Siedzę w mieszkaniu, za które płacą rodzice.

Nie zakładam spodni.

W bokserkach, z laptopem na brzuchu, leżę i wysyłałem kolejne CV.

Raz byłem na rozmowie rekrutacyjnej.

Nie spełniłem oczekiwań pracodawcy.

?  Trochę mi smutno, że Julka sobie pojedzie do miasta ? Sołtys uderzył w refleksyjne tony ? Bywałem w mieście. My tu lepiej mamy. Spokój, cisza. I najwyższa jest kościelna wieża.

? U nas nie ma złych wilców! ? wtrąciłem kąśliwie, żeby nie było, że sioło to tylko rurki z kremem, a miasto to same dno i do dupy.

Życie uratowała mi Sołtysowa. Rzuciła na stół ziemniaki i pieczeń. Obiadowy szaniec zasłonił wściekłą twarz Sołtysa. Nałożyłem sobie jedzenia. Na wsi zrobiłem się strasznie głodny. To pewnie przez powietrze.

? Po obiedzie przejdziemy się kawałek ? powiedział Sołtys. Uniosłem pusty kieliszek ponad pieczystym. Sołtys napełnił go wódką. Znów była między nami zgoda.


Marcin Pluskota