gadu-gadu.pl/

gadu-gadu.pl/

Następnego dnia media podały informację, że się zgadzam. Emisja oszczerstw została zakończona. Teraz oglądałem na ekranie laurki na moją cześć.


Wspaniały mąż. Opiekuńczy rodzic. Sumienny pracownik. Patriota.

Polak.

Naród patrzył na nas, na 96 ochotników, niezwykle łaskawie. Przodowaliśmy w sondażach zaufania publicznego:

86% respondentów oddała by nam swoje organy,

73% wierzyło, że znamy odpowiedź na pytanie ?jak żyć??.

Wokół mnie pojawiły się osoby przedsiębiorcze z gotowymi do podpisania kontraktami. Wystąpiłem w kilku talk shows. Byłem jurorem w jednym z modnych ju ken coś tamów. Swoją twarzą firmowałem linię kosmetyków na porost włosów dla panów. O moim rzekomym romansie z urodziwą hiszpańską gwiazdą muzyki napisała nawet gazeta plotkarska! Napisała o tym w wydaniu z 3 kwietnia. Do drugiej katastrofy został tydzień.

Udobruchana żona wróciła do domu. Wypakowała rzeczy i pojechaliśmy na zakupy. Trzy godziny chodziliśmy po centrum handlowym.

? Cały świat będzie patrzył na ten samolot i lecących w nim pasażerów, musisz dobrze wyglądać ? mówiła małżonka. Wybrała dla mnie czarny garnitur, śnieżnobiałą koszulę i czerwony krawat. Podobała jej się patriotyczna kompozycja kolorów. Kupiliśmy dwa takie komplety. Jeden na teraz. Drugi na później. Wróciliśmy do domu.

W nocy odbyliśmy stosunek płciowy.

W niedzielę, dzień przed planowanym startem Tupolewa, zebrała się rodzina, by wspólnie spożyć uroczysty obiad. Na moją cześć. Jedliśmy rosół i kotlety schabowe z kwaszoną kapustą. Wódkę piliśmy w ciszy, bez toastów. Nawet zwykle dowcipni wujkowie nie mieli za wiele do powiedzenia. Słychać było tylko sztućce klekoczące o talerze.

Kiedy podano poobiednią kawę z krzesła wstał dziadek. W uniesionej dłoni trzymał kieliszek. Dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim. Rozejrzał się po pokoju i zaczął śpiewać Rotę.

W połowie drugiej zwrotki wyszedłem przed dom zapalić papierosa.

? Powiedz, jaki on jest? ? zapytał kolega, który przyszedł ze mną na ganek i też zapalił papierosa.

? Nie wiem. Nie rozmawialiśmy.

? Prezydent zaprasza cię na uroczystą kolację i sadza obok Bono, a ty nawet słowa do niego nie powiedziałeś?! ? mówił z wyrzutem.

? Nie było na to czasu. Tam się tyle działo.

? On na każdym koncercie mówi ?I love you Poland!?.

? Nie znam angielskiego – wydusiłem wreszcie.

? Nie rozśmieszaj mnie. Angielski to dziś podstawa. Wszyscy znają angielski! Kurczę, dziś to nawet mało. Angielski i jeszcze jeden język to dziś podstawa!

?Jutro zginę.

?Jakby mnie wybrali, to przegadałbym z Bono całą noc. Ale mnie nie wybrali. Niektórzy po prostu rodzą się i spotykają Bono. Ot tak. Cholerny z ciebie szczęściarz, wiesz? ? kolega nie czekał na moją odpowiedź. Kontynuował ze złością ? Nie to, co my. Wstajemy codziennie, jemy i pracujemy. W ciszy budujemy ten kraj. My nigdy nie zobaczymy Bono, chociaż jesteśmy jego fanami od urodzenia!

? A ja chciałem zawsze poznać Marcina Dańca! ? wypaliłem zdenerwowany – Jestem wielkim fanem jego bystrych spostrzeżeń i celnych puent! I już go nigdy nie spotkam, bo jutro zginę!

? ?Ja, ja, ja? – tylko o tym potrafisz kłapać. Zawsze byłeś chujowym kumplem. Mam już dość. Wiesz gdzie mam to nasze kumplostwo? In the ass! ? krzyczał kolega, kiedy wchodził z ganku do domu.

? In the ass! ? krzyczał, kiedy zakładał płaszcz.

? In the ass! ? krzyczał kiedy żegnał się z moją żoną.

? In the ass! ? krzyczał kiedy wsiadł do samochodu i odjechał.

Smutno mi było, że zakończyliśmy znajomość w taki sposób.

Przed zaśnięciem odbyłem z żoną kolejny stosunek płciowy. Spałem dobrze. Kiedy zadzwonił budzik, za oknem było jeszcze ciemno. Ubrałem się i pożegnałem z dziećmi. Samochód prowadzić miała żona, nie chciała, żebym za bardzo pogniótł garnitur. Nowe ubranie trochę uwierało, ale wyglądałem w nim reprezentacyjnie.

? Zajedziemy jeszcze w jedno miejsce ? wytłumaczyła żona, kiedy zamiast na autostradę pojechaliśmy na przedmieścia, do dzielnicy eleganckich, jednorodzinnych domków. Żona zatrzymała samochód przy jednym z nich. Czekał tam wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Usiadł na tylniej kanapie. Miałem zapięte pasy, więc trochę się namęczyłem, żeby podać mu rękę.

? Nazywam się Robert i podziwiam pana odwagę. Bardzo chciałem pana poznać ? powiedział. Potem pocałował w policzek moją żonę.

Ukradkiem patrzyłem w lusterko wsteczne. Wnioskując z markowych ciuchów i drogiego zegarka na ręce nieznajomego, moja żona spełniła swoje marzenie. Udało jej się przebić przez górną granicę klasy średniej. Nie widziałem w tym nic zdrożnego. Była już przecież wdową. Chciała mi pokazać, że wszystko będzie z nią dobrze, że mogę się nie martwić o jej przyszłość i umierać w spokoju. Kochana ta moja żona.

Podróż do stolicy trwała dwie godziny z jedną przerwą na kawę i siku. Na Okęciu skierowano nad do otoczonego przez wozy opancerzone hangaru, centrum dowodzenia Operacji Prawda. Zajechaliśmy na parking przed budynkiem. Drzwi samochodu otworzył mi żołnierz w kominiarce.

Wysiadłem.

Robert także wysiadł, wyciągnął moją walizkę z bagażnika. Uścisnął mi dłoń i usiadł na fotelu obok mojej? obok żony. Żołnierz jedną ręką chwycił walizkę, drugą ujął mnie pod ramię i poprowadził do hangaru.

Poprowadził mnie do dużego pomieszczenia. Ochotnicy stali w kilku mniejszych i większych grupkach. Rozmawiali, czasami śmiali się, czasami ocierali chusteczką łzę, pili kawę z automatu. Kilku patrzyło w stojący na podwyższeniu telewizor.

Kojarzyłem praktycznie wszystkich. Nasi rodzice znali się przecież z dawnych czasów. Przy jednej ze ścian piętrzyły się torby i kufry podróżne. Odłożyłem tam swoją walizkę i ruszyłem ku najbliższej grupce.

? Mówią, że samolot będzie spóźniony – zagaił ni to dowcipnie, ni to ponuro kolega i podał mi dłoń. Kiedy się witaliśmy stojący obok nas pan prychnął i się oddalił. Jego rodzice nie lubili się z moją mamą. Też prychnąłem.

? Mnie zastanawia, czemu kazali nam zabrać bagaże. Spodziewają się, że będziemy jednak wracać? ? zażartowałem.

? Jak mawiał mój świętej pamięci tata: na dwoje babka wróżyła ? powiedział poważnie kolega i stanął na baczność. Zawsze kiedy powoływał się na słowa rodzica stawał na baczność.

? Spakowałeś szczoteczkę do zębów? ? zapytałem.

? Tak, ale zapomniałem pasty ? powiedział kolega, po chwili ponownie stanął na baczność i ponownie zacytował nieboszczyka.

? Trzeba dbać o zęby. Tata zawsze mówił, że ludzie patrzą na twoje usta kiedy mówisz. Piękne słowa wychodzą z pięknych ust.

Nie za bardzo wiedziałem, jak odnieść się do mądrości jego ojca. Zaproponowałem więc kawę. Ruszyliśmy w stronę automatu.

Stojąca przy urządzeniu kobieta uśmiechnęła się na mój widok, ale prychnęła na idącego obok kolegę. On jej odprychnął. Zamieniłem z nią kilka słów, czekałem aż automat zrobi mi dużą, białą kawę. Kolega podziękował za napój i stanął na baczność.

? Piłem dziś już dwie kawy, a świętej pamięci tata mawiał, że wypić więcej jest niezdrowo.

Kobieta, z którą zamieniałem słowa spojrzała na niego wyzywająco.

? Co to za bzdury! Moja świętej pamięci mama mówiła, że można pić nawet i cztery! Trzeba tylko pamiętać o magnezie! ? krzyknęła, obróciła się na pięcie i poszła.

Kolega też założył białą koszulę i czerwony krawat. Wyglądał reprezentacyjnie i patriotycznie. Tak jak ja. Nie wyglądał za to na szczególnie przejętego tym, co się miało zaraz wydarzyć. Właściwie to nikt nie wyglądał. Ścienny zegarek pokazywał godzinę szóstą. Z planowanym opóźnieniem, samolot powinien wystartować z Okęcia o 7.27.

? Nie boisz się? ? zapytałem.

Kolega stanął na baczność.

Lekko drżał, ale stał.



Marcin Pluskota



Zobacz część pierwszą cyklu.