1

W półmroku wydech
wyrwany spod żeber.
Nieczysty dźwięk.
Nieszczelna rura, zdarta tchawica,
z ciemnych nisz
zapadnięta pierś.
Trzepnięcia bólu
wyznaczały kiedyś te sklepienia,
dziś tam syczy powietrze.
Cielęcy zapaszek na ruinie,
szpitalny. Jaśmin. Sandałowiec. Mech.

Leżysz w pozycji
drezdeńskiej katedry
z kolanami mierzącymi w niebo,
z rozerwanym brzuchem pełnym gruzu.

Dziecko sobie żyje,
nie zawróci, pomalutku rośnie.

2

Uśmiech dla mnie, mama, mówi,
dziś mi uśmiech trzasnął,
cały dzień usta opadały mi jak gacie.
Uśmiechnij się do mnie porządnie.
Chude plecki, poobijane kolana,
całe popołudnie z chodnika na brzeg
zamiatał palcami piasek
i rozważał, czy chce własne łodzie
zatopić, czy raczej ulepić.

3

W nerwowym poruszeniu uszu,
w barwach ochronnych,
w ślinie ściekającej z ust
i o sekundę później w małpim wyskoku,
w ognie skorpiona, w lepkawej lanolinie
baraniego runa znajduję swój obraz
naszkicowany niezdarnie
rączką przedszkolaczka.

Po których chodziłam drogach,
w jakich przepaściach się pogrążałam,
na jakim słonku suszyłam włosy,
żeby zyskać akurat takie coś?
Wzorzec zachowania może być
ustalony rodzinnym zapleczem,
cieniami wyszeptanych zbyt późno historii
albo zupełnie zwyczajną ciszą.

4

Tu, pod tą ręką,
na tym gardle
pulsująca tętnica
czeka na otwarcie śluzy.

Tu, ta droga i ten samochód,
szyny, ptaki i właśnie to drzewo
będą jednoczesnym
przegrupowaniem materiału.

Tu sobie nastawisz przesłonę,
tu czas naświetlania.
Teraz tu siedź
i czatuj.




przełożył Jacek Bierut




Mária Ferenčuhová