ffffound.com

ffffound.com

Pieśni z dziesiątego piętra. O Wiedeńskim high life?ie Jakobe Mansztajna


Czasem bywa tak, że niby się czyta czyjeś wiersze ? niby uważnie, niby z zaciekawieniem ? a słyszy i widzi co innego. To także przypadek Wiedeńskiego high life?u Jakobe Mansztajna. Na skojarzenia i przesłyszenia nic nie poradzę, zacznę więc może od czytelniczej spowiedzi. Otóż, czytam Mansztajna, a w tle jakby (naprawdę nic nie poradzę): ?Chomiczówka, Chomiczówka, pierwsze wino, pierwsza wódka/ Chomiczówka, Chomiczówka, pierwsza dziewczyna, pierwsza lufka/ pierwsze imprezy, chlanie na balkonach (?) pierwsze o życiu poważne rozmowy/ pierwsze pomysły, co tu dalej robić (?)/ pierwsza śmierć widziana na własne oczy? na przemian z: ?Nigdy nie będzie takiego lata/ Nigdy nie będzie takiego lata (?)Nigdy Bóg nie będzie tak blisko/ Tak czuły i dobry jak teraz/ Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza/ Nigdy nie będzie takiego lata?. Wiedeński high life ? mówiąc już poważnie ? to tonowana autoironią sentymentalna podróż i nostalgiczne kołysanie wspomnień, powroty poprzedzające coś, co dopiero ma się stać, co się zapowiada, ku czemu należy wyjść, ale póki co można trwać w oczekiwaniu, obserwowaniu, na murku pod blokiem.

Debiutancki tomik trójmiejskiego poety podzielony jest na trzy różne stylistycznie części: ?Koledzy z podwórka nieśmiertelność?, ?Clue tego zdania to trup? i ?Różowy króliczek Duracella?, a więc w radykalnym skrócie: pieśni niewinności, pieśni doświadczenia, a potem zabawa w samplowanie. Tematy więc tak zwane ostateczne, sceneria zaś i zwykła i niepokojąca: blokowiska ze swymi podwórkami, kioskami (gdzie można kupić dropsy ? na tym polega high life!), murkami, ale i balkonami, dziesiątymi piętrami, dachami, z których równie dziwnie patrzy się w górę, co w dół.

Część pierwsza, ?dziecinna? i ?chłopacka?, przypomina urywki filmów, oparta jest na kadrach i scenkach, zniekształconych jednak przez pamięć, a przede wszystkim ? przez swoje podobieństwo do tylu innych ?wspomnień z dzieciństwa? (kolejne mimowolne skojarzenia: pierwsze sceny Amelii, wakacje bez morza bohaterów Weisera Dawidka). Tempo przyspiesza: ?później się drałuje jak nożyczkami przez kartkę? [Kapsle], albo zwalnia: ?drobne mateczki wloką siatki z zakupami?, chłopcy wykonują tak dobrze znane gesty: ?na końcu odbezpiecza się schłodzony skwar/ wyciera buzię w koszulkę i rozgląda za czymś nowym/ po lewej domy ulepione z gliny po prawej też coś? [Kapsle], puenty wygłasza podwórkowy myśliciel Siwy. Klisza zaś stale ulega prześwietleniu, tonie w jasności, bo ?słońce to wielki,/ czerwony lizak, nie do zlizania z horyzontu? [Drugi wiersz o wchodzeniu do wody]. Słowo klisza niestety znaczy tu więcej ? wszak wszyscy, skądeś, z tak wielu źródeł znamy te chwyty i te sceny. Mansztajn umyka jednak całkowitej wtórności na dwa sposoby. Po pierwsze, uprzedza atak, pisząc: ?jesteśmy chłopcy/ z placu broni, niegroźni/ w półśnie, podobni śmierci? [Zapisek oniryczny]. Zawiesza dążenie do autentyczności (które być może czytelnik chciał mu przypisać), przyjmuje kształtujące pamięć zapośredniczenia, jakich użyczają sny i lektury. Drugi sposób ? poetycko silniejszy ? to pojawiające się tu i ówdzie w tych wierszach świetne frazy, jak w ostatnim wersie Kolorowych szkiełek: ?pomiędzy odlotami w przyszłość/ szukaliśmy przyczyn, dla których warto,/ choć generalnie wszystko mieliśmy w zanadrzu? ? kontaminacja dwu frazeologizmów ujmująco łączy potencjalność z obojętnością, abnegację ze świadomością własnych możliwości. Oba przytoczone cytaty pokazują także, że ?podwórko nieśmiertelność? staje się najciekawszym poetycko placem zabaw wtedy, kiedy jego istnienie zbliża się do swego końca (wyznaczonego tak przez czyjś samobójczy skok z dziesiątego piętra, jak pojawienie się tesco w miejsce kiosku). Kiedy jego obraz od rozświetlenia przechodzi w wyblakłość, zaczyna się trwanie i czekanie; żegnanie, które jakoś nie chce przejść w aspekt dokonany.

Clue części drugiej to trup. Trup ma na imię Marcin. Leży. Przyjmuje gości. Goście jednak nie bardzo wiedzą, co z nim począć (cóż za niezręczność języka, jak tu z trupem poczynać? napoczynać? rozpoczynać?). Jak tu trupa ułożyć, umiejscowić:

nie dogodzisz marcinowi, choćbyś przyniósł konfitury,
kompot z malin zagrzał, nakarmił przez usta. choćbyś
marcina poprawił poduszce, pierzynie marcina dogładził,
nie dogodzisz rzeczom, które chłoną ciało chłopca

[Pokój Marcina]

Przede wszystkim zaś ? jak trupa wraz z jego śmiercią zmieścić w wierszu, w języku? Mansztajn świadomie wybiera sztuczność brzmienia. Ucieka się do (skądinąd bardzo dobrze skrojonej) stylizacji na naiwność i niezdarność: ?we wieczność maszerujesz, w tę pustkę z wygodami? [Marcin idzie do nieba], gotowce i poetyzmy: ?i łza się zakręci ? ciężka, niezdarna,/ i wspólnie nad wielkim zapłaczą porządkiem? [Ballada o trupie]. Tak jakby w stanie emocjonalnej nijakości i bezradności uczucia trzeba było wywołać kiczem niby zaklęciem, wiersze wywołać ?poetyckością?:  ?wołamy: liryczne jest to jabłko,/ co wypluwa pestki szczodrze, liryczna jest ta ziemia? [Ziemia Marcina]. Albo jakby bronić się przed sentymentalizmem można było tylko przerysowaniem.

Podobnie wygląda część trzecia: gonitwa za różowym, niepokonanym króliczkiem Duracella i stałe odwracanie za siebie, czyli historia rozstania. W tych ostatnich wierszach tomu Mansztajn wydaje się najbardziej zgryźliwy, obrazy wykrzywiają groteskowe proporcje, kpiące tony:

opadły łebek ma ta wspólna latarnia
jakby po ciemku jej było albo za staro
albo jej się oczko z asfaltem puściło
i teraz szuru-buru kichawą po kamyczkach
i teraz szuru-buru sprężynką w to czarne

[Zajączki]

Autora bawią banalne, złośliwe niemal rozwinięcia znanych haseł, jak w Balladzie o rzeczach żołnierza: ?jesień już, panie, a ja nie mam czapki?, nie wiadomo już jednak, czy równie bawią go niezbyt odkrywcze frazy, jak choćby: ?wiele słów gorzkich jak gorzka jest gorzka herbata? [Anno Domini]. Przybierając tony drwiny lub melancholii, Mansztajn nie szuka nowości i zgadza się na zapośredniczenia. Niestety jednak ta jego zgoda bywa czasem bliżej bezkrytycznej wtórności Chomiczówki Polaka niż wyrafinowanej ironii Finlandii Świetlików.

Marta Koronkiewicz


Jakobe Mansztajn, Wiedeński high life, Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne ?Portret?, Olsztyn 2009.