ffffound.com

ffffound.com

Śmierć idzie, moja panno

Justyna Bargielska to panna powoli wprowadzana do towarzystwa. Jej poprzednie dwie książki (Dating sessions,2003; China shipping, 2005) znane były właściwie tylko w reklamie szeptanej, dostępne tak trudno, że graniczące z nieistnieniem. Dwa fiaty, wydane przez poznański WBPiCAK, stanowią więc nie tylko test trzeciej książki, ale i właściwy fiat, sprawcze ?niech się stanie? ? oto stała się Justyna Bargielska, w recenzjach, lekturze, nagrodach (zasłużona Gdynia 2010).

Kilka rzeczy już o tej poezji wyraźnie powiedziano. Bargielska to mistrzyni obrazu i plastycznego języka, uwodząca leksyką autorka natychmiast rozpoznawalnych fraz. W Dwóch fiatach, podobnie jak w poprzednich książkach, króluje (a dokładniej ? królową jest) śmiała, oniryczno-surrealistyczna wyobraźnia; estetyka dziwnych, śmieszno-strasznych dziecinnych rysunków.  Tak jak w wierszu mama z debiutanckiej książki: ?ciepło kobiety nie należy do niej ale też nie do/ paszczek jaszczurczych co rozkładają się za nią/trenem gdy stoi na przystanku?. I jak w Wyspie na zagięciu fal z nowego tomu: ?Wysoka fala zabierać będzie z niego łagodnie/ pojedyncze przedmioty, aż ty stanie się tym,/ a ja ? ciepłym śniegiem, pod którym/ od stworzenia świata w tym celu głodzony/ tęczowy pies nigdy niczego nie znajdzie?.

Wiersze Bargielskiej są jakby zgęstniałe, po odparowaniu wszystkiego, co byłoby jedynie ruchem, przełącznikiem od słowa do słowa. Obrazy stykają się ze sobą bez żadnego bufora bezpieczeństwa. Zachowując prostotę rysunku, pewną jego naiwność, poetka tworzy bardzo własne, zamknięte duszno-lepkie przestrzenie, w nich zaś umieszcza swoje bohaterki. Duszna aura wydaje się tu bardzo ważna. To wiersze zimowego sezonu grzewczego i lipcowego upału, nigdy chłodne ? choć czasem chłodno ironiczne. Intensywne, lecz nie powolne. Sensualne:?jest dziewczynką(?) miejsca,/ w których powie słowa, wymyśla palcami?.

Jednak bogactwo, barokowość tej poezji to nie tylko feeria barw, przedmiotów, scenek, sytuacji ? w swym nagromadzeniu dość niepokojących. Autorka Dating sessions uprawia także coś na kształt naśladownictwa głosów ? podszywa się pod podsłuchanych, przedzierzga w postaci operujące coraz to nowym tonem, stylem. I prowadzi do zderzeń.

Jeden z owych sposobów mówienia można roboczo określić tonem ?moja panno?. Lekko pobłażliwy, trochę dydaktyczny; Bargielska podkrada go starszym ciotkom i staromodnym nauczycielkom. Po co? Żeby zwrócić go przeciwko najbardziej niewychowanej z panien: ?Śmierci, niewymiawialska, dotykalska panno./ Gdzież jest twoje zwycięstwo? Sama ci pokażę?. Dwa neologiczne epitety przywołują inne, panny bywają wszak obrażalskie, puszczalskie ? ten szczególny formant nie sugeruje niczego miłego. Skoro zaś można sposobem mówienia ? tonem, gramatyką ? lekceważyć kobietę, to można też uczynić z nich narzędzie obrony. Strofować, upominać, aby uzyskać przewagę nad śmiercią, w kulturze europejskiej najczęściej płci żeńskiej (choć nie pięknej).

Choć ostateczność ? czas to wreszcie powiedzieć ? stanowi podstawowy temat tego tomiku, w Dwóch fiatach Bargielska porzuca obrazy i głosy, umyka ostatecznym puentom. Docierając do przepaści, zmienia kanał; na ekranie rozbłyskuje nowa scenka. Tak dzieje się w Let?s kohelet: ?Szukającemu więc śmierci pośród urządzeń miasta/ wszyscy ustępowali, uchodząc przed nim jak łąka/ uchodziłaby przed napalmem, gdyby Bóg powołał ją/ do chwały uchodzenia?. Wspólne ruchy dążenia i uchodzenia ? ich odpowiedniość, zgranie i płynność ? przesuwają i oddalają kres. A jednak ? jak czytamy dalej ? łąka powołana została do ?chwały bycia znapalmioną?, a bohater spotyka panią Violettę, ?której to uda i brzuch?. Tu kończy się opowieść: w punkcie (nieruchoma mimo wszystko łąka) i urwaniu. Koniec wiersza jednak znajduje się dalej, po wygaszeniu (pusty wers) i uskoku, w jawnej zaczepce narratorki: ?Hej, we mnie są twoje groby i zmarli twoi są tu?. Chcąc znaleźć śmierć, trzeba się zderzyć z życiem, w którym jest przyczajona ? nie uchodzenie zatem, a wyjście na spotkanie. Nie kres, a jednoczesność końca i początku. Jeszcze wyraźniejszy ten mechanizm wydaje się w jednym z najlepszych wierszy tomu, Irysowym drzewie.

Jeżeli miłość szuka potwierdzenia,
to dzisiaj jest środa. To jest jakiś koszmar,
ten autobus. Jedna ma turkusową czapkę, trzy zęby
i równik w pasie, druga jest na biało, a w wózku śpi niemowlę
z rozszczepem stąd dotąd. Jakiego szukasz potwierdzenia, miłości?

Takiego szukam potwierdzenia, dziewczynko.
Że bierzesz ten autobus razem z tamtą w czapce,
z tą na biało, z tym dzieckiem i z irysowym drzewem.

Koszmarny obrazek autobusowy nie zamyka się sam w sobie, zostaje nagle uzupełniony ?irysowym drzewem? ? naddatkiem z innego porządku, dzięki któremu całość to więcej niż suma. Dwa ostatnie słowa wnoszą łagodność, delikatność, tuszują jaskrawość całej sceny, unoszą ją. Tajemnicze drzewo ? znane głównie z opisów perfum, ledwo zapach zatem, ulotna nagroda za otwartość.

Dzięki takim unikom i uskokom głos nigdy nie zostaje zmuszony do zamilknięcia, nie słabnie, wręcz przeciwnie: w coraz to nowych prowokacjach znajduje swoją siłę. Jak w Radyjku: ?Naprawdę,/ naprawdę, nie wiem co mam myśleć o tobie,/ który zamiast jako modra rzeka lub eon bąbelków/ wolisz przyjść pod postacią ołysiałego rżyska,/ wiecznego skraju, apelu w lustrzanym żłobku./ Niepowstrzymany dzielniku, tą kostropatą łapą/od sekcji noworodków nie wiem, czy chcę/ byś mnie dotknął. Powiadam ci, naprawdę?.

Choć wszystko przepowiada śmierć, nic nie każe przyjmować jej zbyt pokornie. Jak się wydaje, tylko taki sposób ? trochę buntowniczy, trochę uparty, trochę śmieszny ? pozwala przyjąć śmierć w ogóle. Przyjęcie śmierci zaś pozwala przyjąć wszystko inne, całe mnóstwo istnienia: ?Nie miałabym miejsca dla nikogo z was, gdybym nie zrobiła/ miejsca śmierci. Póki nie zrobiłam miejsca śmierci,/ dla nikogo z was nie miałam miejsca, nie łudźcie się?. Zgoda na nietrwałość okazuje się zgodą na zmianę, zgodą na niespodziankę ? ów naddatek ujawniający się dopiero w całości. Jest jednak także przyznaniem sobie prawa do swego rodzaju ratującej obojętności, jak w otwierającej tom Pięknej młynarce: ?umieć/ powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło?.

Wiersze z Dwóch fiatów są zaczepne. To ciągłe zdobywanie się na odwagę, podchodzenie i odskakiwanie ? partyzantka przeciwko śmierci. Wszystkie środki są dozwolone: raz ironia, raz tupanie nogą, raz pozornie biała flaga. W Dating sessions Bargielska pisała: ?Złoszczą mnie ich okna. Przesadzają z tym życiem,/ tak jakby nie wiedzieli, że wcale nie trzeba? ? brak przymusu to jednocześnie rezygnacja, jak i wolność, nieograniczona potencjalność. Gest cofnięcia ręki okazuje się dwuznaczny ? świadczy tyleż o lęku, co o poczuciu, że ?już nie trzeba?. Na takich krawężnikach ? między ?przyjąć i odrzucić?, ?pogłaskać i odtrącić? ? balansują teksty składające się na Dwa fiaty.

Trzecia książka poety to zawsze swego rodzaju test. Bargielska wypada w nim nadzwyczajnie. Wszystkie jej tomiki układają się w stadium rozwoju zarówno bohaterki, jak i języka poetyckiego, jego siły, indywidualności. Dating sessions wypełniały wiersze dziewczynkowate i dziewczyńskie, dojrzewające, szukające jakiejś możliwej do przyjęcia kobiecości. China shipping przynosi wielość tonów: tych niedojrzałych, ale i tych niezbędnie dorosłych, bo związanych z macierzyństwem. Dwa fiaty ? choć kategorycznie nie należy zamykać ich w takim feminizującym odczytaniu ? to książka fenomenalnie kobieca, jeśli przez kobiecość zrozumiemy moc twórczą i wytwórczą, pewnego rodzaju codzienną siłę, sensualność poznawania, elastyczność, zmienność, płynność. Bohaterki Bargielskiej z łatwością poruszają się między dziecięcą (ale nie infantylną) wyobraźnią i gotowością do działania, a całkiem dorosłą świadomością tego, co czai się w lesie. To wyjątkowy przykład nieczułostkowej poezji o dziecku, z dzieckiem, wobec dziecka (zamykający tom wiersz Córce). Figura dziewczynki ? jednej z najbardziej przecież tajemniczych postaci  ? organizuje wokół siebie całą prowokacyjną dynamikę tej poezji. A skoro prowokacja, musi być i manifest:

Roma

Opisać, jak to się robi, przyniosłoby zaszczyt
wierszowi a czytającym różaną łaskę
tysiącletniej wojny. Liczby mają być dyskretne,
gąsienice łamać kości. Wolisz się uczyć siłą woli
merdać przyczepionym ogonem czy na rwącej
rzece ćwiczyć zawracanie śmierci?
Że parchaty pies połknął podczerwień,
to sama już nic nie potrafisz? Nie patrz na miękkie
kobiece brzuchy, bo zdjąwszy ubranie
sama staniesz się brzuchem. Patrz na stalowe sztaby
i kwitnące okucia, by rozbierając się każdym gestem
móc skandować niewymawialne.

Marta Koronkiewicz

Justyna Bargielska, Dwa fiaty, WBPiCAK, Poznań 2009, s. 37.