ffffound.com

ffffound.com

W trakcie lektury nowego tomiku Joanny Roszak ? szara okładka, żadnych wielkich liter, niemal całkowicie zredukowana interpunkcja ? nasuwa się określenie ?niepozorny?. ?Niepozorny? czyli skromny, nienarzucający się. A jednak przykuwający wzrok, przyciągający uwagę tym, co jak gdyby jednocześnie chciało jej ujść. Ta właśnie sprzeczność okazuje się w Lele najciekawsza.

Wydane przez poznańskie WBPiCAK Lele to druga książka poetycka Roszak. Debiutanckie Tintinnabuli, nad którym wyraźnie unosił się duch Tymoteusza Karpowicza, frapowało szybkością przepływu obrazów (pozbawione znaków interpunkcyjnych prozy, małe powodzie słów zabierające wszystko), aż po stapianie się wyrazów w neologiczne twory. Zachłanność i ekspansja wyznaczały płynny kształt tego projektu. Co innego Lele. Pierwsze wrażenia są tu również czysto formalne. Nowe wiersze Roszak wydają się ściszone, choć czasem przynosi to efekt teatralnego szeptu. Słów jest tak mało, że ani jedno nie może zostać uronione; mówi się tu cicho, lecz wymaga nienagannej dykcji, jak w otwierającym tom szalenie: ?na jeden zawilec przypadają wszystkie pochowane przepaści/ prześnieżone groszki rzucane na ścianę na szczęście/ czule czuwaj aż do pajęczego rana aż do świtu śniegu?. Cechujące poetykę Roszak aliteracje, skłonność do powtarzania brzmień, sylab, tym razem nie sprawia wrażenia niepohamowanego pędu; bardziej ścieśniania, spinania i skupiania tekstu tak, by zajmował jak najmniej miejsca, wytwarzania w nim wewnętrznych, napięć i wiązań niepozwalających na rozpad. To wiersze nie ingerujące w nic na zewnątrz, wsobne, same w sobie zamknięte i ku sobie się zwracające. Stąd powracające wyobrażenie wygładzanych powierzchni; podstawowe dla tego tomu motywy śniegu, bieli, szarości, wygłuszenia. Stąd akwarelowe niby, jasne krajobrazy:

Wychodzimy z zimy prosto na wiszący most

przechyleni w przełęcze zazębieni w znikaniu

oddmuchujesz ścielone dmuchawce

mleczne połowy połonin

pod zimą nad zagajnikiem znikanie?

Zacieranie wyrazistości obrazu staje się metodą oddzielania, owego zamykania do wewnątrz i otaczania ? wiersza, podmiotu ? śnieżną, mglistą otuliną. Noli me tangere, noli turbare circulos meos ? nieoczekiwanie przychodzi na myśl, kiedy czytamy: ?tańcz tak żebyś nie musiał dotknąć?. Lele wydaje się być bardzo delikatnie prowadzoną opowieścią o rozchodzeniu i zanikaniu, opuszczaniu i odpuszczaniu. Jak w wierszu króle (przytaczam w całości):

zanik zaimków

żeby ustronniejsze odosobnienia

dzień po dniu studzienne

Oddanie ról, które zakładają wzajemność (ja istnieje tylko wobec ty, tu wobec tam, etc.), pozwala zbudować niezależne, jednoosobowe królestwa: ?jedyny rym do home brzmi alone? [ten pan alley].

W ten sposób daje się przeczytać cykl dziesięciu wierszy o wspólnym tytule lovepuzzle, zapis stopniowego rozpadania się układanki, jaką jest współistnienie dwojga ludzi. Roszak pisze: ?love is the place?, by zaraz umieścić swoich bohaterów poza tym miejscem; wychodzących, uchodzących ku ciszy i stagnacji. W Lele bowiem głównymi kategoriami organizującymi wyobraźnię okazują się przestrzeń i głos: rozszerzanie i oddzielanie przestrzeni oddala źródła dźwięków, kończy rozmowy, wygładza i wygłusza. I tak by było najprościej. Ale nie jest. Sama aktywność wiersza jest już bowiem tworzeniem nowego miejsca i nowych dźwięków (zwłaszcza w tak ?dźwięcznej? i dźwięczącej poezji, jak u autorki Tintinnabuli). Ale i to jeszcze nie koniec, pozostaje bowiem najbardziej może banalne pytanie:  o ?le?.

Sylaba ta jest obecna w tytule każdego wiersza (ale, tyle, daleko, zaplecze, rozdzielenie, etc.), a także we wziętym z Białoszewskiego motcie: ?? Pisz wiersze/pisz wiersze/ ? wołał Le.? Choć w brzmieniu nienatrętna, gładka raczej i głucha ? jak wszystko w tym tomiku ? zwraca uwagę swoją wszechobecnością, delikatną lecz upartą. Mimowolnie wciąga w dziecinną zabawę mnożenia skojarzeń, przyjemność echolalii: ukulele, lelek kozodojek, trele morele. Jednak tego typu zabawy mają to do siebie, że nie sposób ich skończyć: słowa robią się nachalne, gra zaczyna irytować. Tak też, dając wyraz czającej się, wyciszanej irytacji, Roszak zamyka tom wierszem aneks: ćwiczenia logopedyczne utrwalające zbitkę ?le?, litanią wymienianych po myślniku wyrazów: ?profile, myślenie, wcale, beatlesi, szelest, fale, chwileczkę, w ogóle?. Czym jest ?le?? Dlaczego nagle przykuwa uwagę? Jednym z możliwych tropów jest ten zasugerowany w motcie ? a więc część imienia. Roszak pisze subtelnie, więc odpowiadać jej chyba należy subtelnymi jedynie domysłami. Wsobność podmiotu i wiersza zamazuje zewnętrze, czyli także tego, który odchodzi. Nie znika on jednak, a rozprasza się, rozpryskuje w zewsząd dochodzące głosy wypełniające królestwo bohaterki. ?tak stajesz się częścią wiersza/ słyszę więc jesteś? ? czytamy w przedostatnim utworze. Za chwilę nastąpi wielka wyliczanka. Zamiast odejścia ? zmiana stanu skupienia. Odwołanie i przywołanie.

Druga książka Roszak jednocześnie podejmuje i modyfikuje wcześniejszą poetykę. Lele nie porywa, ale i nie pozostawia czytelnika obojętnym; nie pozwala się dotknąć, ale nie broni przed zbliżaniem dłoni na odległość łaskoczącego już ciepła. Ten niepozorny tomik ma w sobie coś z narysowanego na okładce wróbla ? niby nic takiego, a przecież trochę wzrusza.

Marta Koronkiewicz

Joanna Roszak, Lele, WBPiCAK, Poznań 2009, s. 37.