Na terenach Azji, jeśli wierzyć szacunkom, przebywa około 30 000 wilków. Wśród nich zaś wędruje Wilk, o którym mowa. Ładne wprowadzenie?

Tak zapewne wrocławski (czy lepiej: urodzony we Wrocławiu) pisarz chciałby być przedstawiany, ze szczególnym uwzględnieniem pierwotnego, zwierzęcego, czyli ? w tym wypadku ? wilczego aspektu ludzkiej natury.

Nota bene: dzięki Mariuszowi Wilkowi antyczne: człowiek człowiekowi wilkiem nabiera zrazu innej właściwości. Ale skupmy się na materii książki, jak przystoi.   ?Tropami rena?, drugi tom Dziennika Północnego, eksploruje tym razem terytoria Półwyspu Kolskiego, zamieszkiwane przez  Saamów. To przodkowie Lapończyków, lansowanych przez bożonarodzeniowe lobby, ze sfabrykowanym  ?św.? Mikołajem na czele. (To właśnie przez tego rzezimieszka dzieci przestały wierzyć w prawdziwego świętego!). Być może dlatego nazwanie Saama Lapończykiem jest niezrównanie obelżywe, równa się niepowetowanemu zhańbieniu tego pierwszego. Wszak Lapończyk to twór skomercjonalizowany, plastyk, półfabrykat. A Mariusz Wilk tego typu półproduktów (Boże broń!) się wystrzega. Jego tropa w żadnym wypadku nie przewiduje marketingu, komercji, niczym polski raper z końca lat dziewięćdziesiątych.

Cóż to tropa? Już wyjaśniam: Kluczem do zrozumienia duszy Saamów wydają się dziko żyjące reny. Wilk, podążając ich śladami, wydeptuje swoją własną t r o p ę ? szlak, który każdy musi odkryć i wyznaczyć tylko dla siebie. Tam, w przedsieniach zaświatów, wśród scen ze snów Ziemi, gdzie zmarły przyjaciel jest tak samo realny jak żywy, i gdzie z bratem-renem śni się nawzajem własne sny. Przyjmijmy, że nie jesteśmy cynicznymi czytelnikami i notka ta, zaczerpnięta prosto ze skrzydełka okładki, powoduje w nas,  czytelnikach modelowych, wzruszenie. I nie jest to bynajmniej wzruszenie ramion. Ale co począć z tą drugą, nie tak już bardzo niewinną grupą odbiorców, którym ta metaforyka nasuwa skojarzenia z siermiężnością Olgi Tokarczuk, z czasów ?Anny Inn…?? Jeśli silnie kojarzy się z włóczykijską przyśpiewką harcerskich rozrzewnień Jacka Podsiadły? Słowem: jeżeli jest to poetyka półproduktu, tzw. pic na wodę i fotomontaż ? w jednym?

Należy w takim wypadku przymknąć nieco estetyczne powieki. I tyle. Naprawdę warto, obcujemy przecież z uznanym reporterem, przyzwoitym diarystą, który jednakowoż bywa niepoprawny przez swe nieumiarkowanie. Który pragnie stosować dalekosiężne, siedmiomilowe metafory, nawet za cenę zjadliwego chichotu niesfornych odbiorców. Który, co najtrudniej przyjąć, czuje się także poetą. Znając słabości Mariusza Wilka, pochylmy się wreszcie bliżej nad ?Tropami rena?. Okazuje się, że książka najmocniejsza bywa wtedy, gdy autor chce konfrontować papierową wiedzę zapisaną gdzieś w księgach. Konfrontować z rzeczywistością, naocznie, na instynkt, na węch! Wilk posiada rozległą wiedzę w przedmiocie, studiował gorliwie dzieła etnografów, archeologów zajmujących się północą, zwłaszcza zaś pisarzy-obieżyświatów (choć sam woli ich nazywać per ?nomadów?). Nie omieszkał więc poświęcić, rzecz jasna,  nieco miejsca na zaprezentowanie swego księgozbioru.

?Na głównej półce mojej biblioteki stoją książki pisarzy – nomadów. Obok Kenneta White?a (autora Niebieskiej drogi i twórcy terminu ?intelektualny nomadyzm?), jest tam Bruce Chatwin, Claudio Magris, Nicolas Bouvier, Czesław Miłosz, Sándor Márai i paru innych? (s. 79). Wiedza-wiedzą, nomadyzm pisarski-nomadyzmem, lecz przeczuwamy już, co się święci. Mariusz Wilk bowiem mniema, że jest predestynowany do kontynuowania wielkiego dzieła niegdysiejszych uczonych i niegdysiejszych pisarzy. Chce być, mówiąc krótko, zaliczony w ich poczet, stojąc ramię w ramię w jednym szeregu z Chatwinem, Magrisem i resztą kompanii.

Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie oczekuję od pisarzy, iż będą grzeszyć niepoprawną skromnością. Dowodzę jeno, że w miarę poetyzowania, metaforyzowania, usilnego i nieudanego pogłębiania tkanki narracyjnej ?Tropów rena?, Mariusz Wilk zatraca się w poczuciu wybitności swego dzieła, odsłaniając tym samym ułomność swej strategii autorskiej. Mam silne poczucie, że trzeba tu raczej ?podciągnąć spodnie?, jak mawia Lech Janerka. I ukryć nieco tę przypadłość. Dlatego uznanie budzi przede wszystkim instynkt Wilka, konsekwencja w realizowaniu twórczej drogi, która polega w tym wypadku na  w y d e p t y w a n i u  własnej tropy, w zgodzie z tropą rena. W poszanowaniu wszelkich pierwocin zauważalny jest wpływ taoizmu, poszukiwanie harmonii zaś możliwe jest dla Wilka wyłącznie poza terytoriami oddziaływania cywilizacji zachodniej. Skutki dostrzegalne są w Łowozierzu, gdzie na siedmiuset dziewięćdziesięciu Saamów większa część popada w depresję i alkoholizm, w wyniku (tak to za Wilkiem interpretuję) przekształcenia ich naturalnego miejsca zamieszkania w przaśny skansen dla turystów. Na marginesie, koresponduje to z dobrze falą samobójstw wśród Eskimosów, którzy nie nadążają za szybką falą modernizacji, nie baczącej na izolację społeczną tej grupy.

Najmniej problematycznie jawi się więc Wilk jako rzecznik nie doszczętnie ucywilizowanych, późno schrystianizowanych (Saamowie pozostawali ?pogańscy? do XIX wieku) zakątków Północy. Wpierw bierze je pod lupę, by potem rozdrapać i zdementować nieścisłości bądź przekłamania, które pojawiają się w pracach niekompetentnych naukowców, ufnych w bezpieczne wojaże. Palcem po mapie. W tym sensie szlak Andrzeja Stasiuka, zmierzającego drogą Rozpadu południowo-wschodniej Europy, w porównaniu z rosyjską tropą Wilka, prezentuje się, pod kątem determinacji i bezkompromisowości w doborze podróżniczych tras, raczej blado. Wilk przegrywa zaś zarówno jako anachronizujący stylista, jak i podróżniczy mistyk. Póki co, z gębą syberyjskiego szamana mu raczej nie do twarzy. Z tą gębą w rękach ucieka. W trzeci tom swego Dziennika.

Grzegorz Czekański

Grzegorz Czekański

Mariusz Wilk,  Tropami rena, Noir sur blanc, Kraków 2007.