Przydałaby mi się w domu pralka

Rozmowa z Łukaszem Saturczakiem



Swój debiut, ?Galicyjskość?, napisałeś we Wrocławiu?

Chociaż pisałem ją jeszcze w Przemyślu, to faktycznie większa część powstała dopiero we Wrocławiu. Myślę, że gdyby nie wyprowadzka do innego miasta, to książka by  nie powstała, a na pewno wyglądałaby inaczej.

Dlaczego?

Pewne cechy, charakterystyczne dla mieszkańców byłej Galicji, dostrzegłem dopiero, gdy wracałem do Przemyśla, powiedzmy po pół roku. Stały się dla mnie wtedy bardziej widoczne. Niektóre cechy można było dostrzec dopiero po nabraniu tego dystansu.

Na przykład jakie?

Nie szanują czasu i pieniędzy. Wydaje mi się, że wśród mieszkańców byłej Galicji, w przeciwieństwie do tych z zaboru pruskiego, panuje mniejszy kult pracy. W Przemyślu, mimo narzekania na warunki życia, mało kogo obchodzi robienie jakiejkolwiek kariery zawodowej. To raczej świat ze wszystkich opowieści gloryfikujących tamten region, jak u Stasiuka; obrazy siedzących pod sklepem pijaczków, którzy spędzają cały dzień na rozmowach o niczym. To dotyczy zresztą nie tylko tych pijaczków, ale wszystkich. Status społeczny jest bez znaczenia. Można to odnieść do rolnika, który cały dzień nic nie robi, poza gapieniem się w pole, jak i do inteligenta, spędzającego wieczory w  knajpie. Czas postrzegany jest tam zupełnie inaczej niż w innych częściach Polski.

W Przemyślu czas płynie wolniej?

Tak. Zdecydowanie. Nie wiem skąd się to bierze, ale gdy patrzę na moich znajomych, pochodzących z Warszawy czy Poznania widzę, że mają zupełnie inne priorytety. Ważny jest dla nich porządek, praca i pieniądze. W Przemyślu tego nie ma. Ludzie żyją z dnia na dzień. Jak napisałem w ?Galicyjskości?, gdy po wkroczeniu nazistów musieli usystematyzować swoje życie, było to dla nich coś niewyobrażalnego.

Czy po przeprowadzce do Wrocławia miałeś podobny problem? Trudno było ci dostosować się do tutejszego rytmu życia?

We Wrocławiu jest sytuacja o tyle komfortowa, że są tu ludzie z różnych części Polski i nikt nie narzuca przyzwyczajeń wyniesionych z domu. Mieszkałem ze studentem z Wielkopolski i stąd początkowo brały się różne problemy. Bardziej dbał o porządek, żył oszczędnie. W przeciwieństwie do mnie.

Dopasowałeś się w końcu, czy pielęgnujesz w sobie galicyjskość?

Otrzymałem stypendium doktoranckie i jestem w komfortowej sytuacji, bo mogę spać do godziny trzynastej i nie przejmować się niczym. To niedługo minie i będę musiał wziąć się do roboty. Zacznę prowadzić zajęcia ze studentami, pisać nowe teksty. Póki co pielęgnuję te cechy.

Wiążesz swoją przyszłość z tym miastem?

Jak najbardziej. Zresztą od paru lat rzadko bywam w Przemyślu i zadomowiłem się tutaj na dobre. Mam pomysł na kolejną powieść, która będzie się rozgrywać nad Odrą i jeśli Krajewski przenosi akcje swoich kryminałów z Breslau do przedwojennego Lwowa, to ja mogę z Przemyśla do Wrocławia. Równowaga w przyrodzie musi zostać zachowana.

O czym będzie Twoja nowa powieść?

Jak każdy na moim miejscu, odpowiem, że nie chcę zdradzać szczegółów. Mam kilka pomysłów i przynajmniej dwa z nich  wiążą się ściśle z tym miastem. Jeden z nich, nad którym myślę najbardziej intensywnie, to historia Łemki, przesiedlonej po wojnie z Bieszczadów. Jest to temat w dalszym ciągu mało wyeksploatowany. Całe wymarcie tej kultury to temat według mnie na tyle interesujący, że warto się nim zająć.

A jak wyglądała praca nad ?Galicyjskością??

Zacząłem ją pisać w liceum. Z różnych powodów. Jednym z nich było stworzenie alternatywnej historii swojego życia i banalne ?jakby to było, gdyby??. Drugi powód wiąże się bezpośrednio z odkrywaniem historii mojego miasta. Wersja oficjalna, którą serwuje się na co dzień, zazwyczaj ma mało wspólnego z tym jak było naprawdę. Gdy ma się naście lat, zupełnie naturalnym procesem jest odkrywanie. Wychowywałem się akurat nad Sanem, więc po jakimś czasie zacząłem zastanawiać się, co oznaczają wymalowane na murach szubienice z napisem UPA. Jednak wracając do pytania – praca nad ?Galicyjskością? trwała bardzo długo. Od publikacji fragmentów w ?Lampie? do wydania książki minęło pięć lat. W międzyczasie spalił mi się dysk z całością i nie wracałem do tego przez parę miesięcy. Po jakimś czasie pojawiały się jednak impulsy do dalszego pisania. Namawiał mnie do tego Tomasz Piątek. Poza tym publikowałem fragmenty w ?Studium? i ?Toposie?. Ostateczna myśl była więc taka: albo wypieprzam całość do kosza i zapominam o tej historii, albo kończę pisać i ją wydaję.

Historie, które zamieściłeś w swojej książce, dotyczą czasów na tyle odległych, że nie możesz ich pamiętać, z drugiej strony jednak są to kwestie ciągle żywe, tak jak żywi są ludzie, którzy pamiętają o tamtych wydarzeniach. Nie bałeś się poruszać tak delikatnych tematów?

Nie. Wszystko, co napisałem było przeze mnie wymyślone. Mało jest tam fragmentów zasłyszanych od kogoś. Mam długowieczną rodzinę i moi pradziadkowie doskonale te czasy pamiętają. Nie chciałem jednak, żeby to były ich historie. Wydawało mi się to zwyczajnie bezczelne. Teraz tego trochę żałuję, bo uwiarygodniłoby to ?Galicyjskość?, podobnie jak przeczytanie pamiętników z tamtych czasów. Fakt, to kwestie bardzo drażliwe dla mieszkańców Przemyśla i okolic.

Jakie były ich reakcje na książkę?

Prawie żadne.

Dlaczego? Nikt jej nie przeczytał czy po prostu nie wzbudziła żadnych emocji?

Reakcje były, ale tylko wśród znajomych, więc tego nie liczę. Zresztą wśród nich emocje wzbudziły raczej fragmenty współczesne, bo dla większości z nich Przemyśl jest dokładnie taki jak go opisałem. To miasto aptek i kościołów, w którym absolutnie nic się nie dzieje.  W ogóle nie zdziwił mnie brak reakcji w samym Przemyślu, ponieważ o kwestiach, o których napisałem, tam się nie dyskutuje. A że są one ważne, świadczy chociażby fakt, że ?Galicyjskość? wzbudziła zainteresowanie mediów ogólnopolskich. Oczywiście zaproponowano mi wywiad w ?Życiu Podkarpackim?, ale dopiero po tym, jak opowiedziałem o książce w radiowej Trójce, czy zrecenzował ją Dariusz Nowacki na łamach ?Gazety Wyborczej?. W Przemyślu mało kogo zainteresowała, a szkoda, bo opinia tamtejszych czytelników zaciekawiłaby mnie najbardziej.

Czy publikacja książki zamknęła pewien rozdział w twoim życiu, była momentem odcięcia się od związanej z Przemyślem przeszłości?

Myślę, że szybko się od tamtego miejsca nie odetnę. Aktualnie przygotowuję doktorat na temat obrazu Ukrainy we współczesnej literaturze polskiej, więc tamtejszy region ciągle będzie powracał. Natomiast jeśli chodzi o prozę ? tak – jest to temat zamknięty. Przynajmniej na chwilę obecną. Więc pod tym względem zamknął się rozdział pt. ?przemyskie dojrzewanie?.

Co się w Twoim życiu zmieniło, kiedy ?Galicyjskość? zagościła na półkach w księgarniach?

Póki co, niewiele. Od premiery minęły dopiero trzy miesiące, więc trudno powiedzieć. Więcej zmieniły raczej studia doktoranckie, dzięki którym poświęcam czas temu, co naprawdę lubię. Kiedy znajomi pracują w korporacjach, ja mogę spokojnie pisać kolejne teksty.

Jesteś nominowany do nagrody WARTO, na co przeznaczyłbyś wygraną?

Nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu, ale przydałaby mi się w domu pralka.




Z Łukaszem Saturczakiem rozmawiała Magda Szpecht