Pogrzebany z niczyjej woli, czyli na temat Dzikich stron Rafała Skoniecznego

Nie istnieje coś takiego jak wzorzec, swoisty metr z Sevres, dotyczący udanego poetyckiego debiutu. Dodajmy, na szczęście nie istnieje. Jednak osoba, która czerpie [perwersyjną] przyjemność z lektury liryki i jest chociażby w podstawowym stopniu obeznana z dykcjami funkcjonującymi we współczesnej, młodej poezji polskiej, potrafi z łatwością określić, co można za udany debiut uznać. Każdy pewnie zwróci uwagę na coś innego, jednakże istnieją określone punkty styczne, pomocne przy uzgodnieniu, czy daną książkę zaliczyć do dobrych, czy też nie. Takimi najbardziej oczywistymi kryteriami mogą być: wykształcony, lub chociaż dający się zauważyć osobny głos, który może być zakorzeniony w sposobie widzenia rzeczywistości przez innych poetów, ale nie jest zbytnio od niego uzależniony; świadomość poetycka rozumiana jako zrozumienie przez autora swojego miejsca w określonej pod-tradycji poetyckiej oraz, co oczywiste; sprawność warsztatowa. Czy te trzy rudymentarne cechy daje się zauważyć w Dzikich stronach?

Należy zaznaczyć, że wydana przez WBPiCAK pozycja nie jest pierwszym wydawnictwem zwartym autora. Rafał Skonieczny opublikował przez paroma laty, nakładem Biura Literackiego, arkusz pod tytułem ?Antologia hałasu?. Nie należy jednak traktować tej książeczki jako wydawnictwo pełnowymiarowe, ponieważ zawierała ona jedynie 13 wierszy. Była to niewątpliwie ważna pozycja dla autora, jednakże dopiero w Dzikich stronach otrzymujemy twórcę, który ma już dosyć dokładnie sprecyzowane swoje pole lirycznego rażenia. Mieszkający w Toruniu poeta w swoich wierszach zajmuje się jednym z archetypicznych tematów liryki, a mianowicie thanathosem. Śmierć u Skoniecznego posiada formę mocno zapożyczoną u poetów wysokiego modernizmu, czy nawet pisarzy nurtu egzystencjalizmu. Jest to niespersonifikowana, miazmatyczna siła swą wszechobecnością przenikająca – próbujące się jej nieudolnie przeciwstawić – efemeryczne istnienie. Nie można nazwać ją Der Tod. Jest to raczej nothingness, nicujące nic. W związku z tak zarysowaną płaszczyzną twórczą u Skoniecznego nie ważne są pytania: czym jest rzeczywistość?, lub też: czym jest język? Podmiot jego wierszy wie, że rzeczywistość jest niczym innym jak miejscem działania entropii, natomiast język to prawdziwie szalony jęk (Największa dupa świata i dalej ? 5 traktatów, str. 12) jednostki podlegającej jej prawom.

Wziąwszy powyższe pod uwagę, otrzymujemy pierwszy klucz interpretacyjny do omawianej książki. Oczywiście, samo wybranie tematu nie jest tożsame z utworzeniem przez poetę osobistej i rozpoznawalnej dykcji. Twórców poruszających się w podobnym kręgu jest w najnowszej polskiej poezji wielu (Tkaczyszyn-Dycki, Honet, Kobierski – by przywołać tych najbardziej reprezentatywnych), tak więc musi być tutaj coś jeszcze. U Skoniecznego istnieje to coś, nie zdefiniowane przez poetę z niezachwianą pewnością, ale jednak dające się zauważyć. Podmiot utworów urodzonego w Warszawie autora jest jakby zawieszony pomiędzy dwoma światami ? żywych i umarłych. Co ciekawe, jego pisanie nie wskazuje wyraźnie, który z tych światów jest bardziej realny. Ten ciekawy zabieg podany jest bez nachalności, z pełnym szacunkiem dla czytelnika, dzięki czemu nie wpadamy w rejony banalnego patosu. Dla lepszego zobrazowania przyjętej przez poetę strategii warto przytoczyć tutaj fragmenty wierszy znajdujących się w Dzikich stronach

(…) Myślałem, że mówię za siebie,
nie za zmarłych. Nie wiedziałbym,
gdybyśmy nie śnili tego samego.

(Nowa Apokalipsa, str. 32)

Należę do pokolenia, które już dawno umarło.
Na dnie wyschniętego jeziora znajduję drewniany statek
i spróchniałego wioslarza.

(Piosenka samobójcy, str. 33)

Jak już zostało wspomniane, entropia przenika wszystko, zacierając granice pomiędzy coś nic. Wszelkie próby tzw. życia, to próby pozorowane. Euforia nie zdarza się podmiotowi lirycznemu tych wierszy, po i nie ma ku niej wielkiego powodu, ale też omijają go wielkie tragedie, z tego prostego powodu, że największa z nich (wrzucenie we wrogi i przeniknięty śmiercią świat) już się dokonała. Ten specyficzny ton świetnie oddaje utwór Wyłączeni.

(…) Zakradli się nad ranem, wyłączyli telewizor,
rozrzucili ubrania, pozrywali okładki z książek,
porysowali płyty, odkręcili krany, nie spuścili wody,
nic nie zabrali, po cóż takiego mamy (…)

(…) Po przebudzeniu, przycupnięci na krawędzi łóżka,
długo przyglądamy się niedopałkom pozostawionym
w popielniczce, zanim zdecydujemy się je dopalić.

(Wyłączeni str. 24)

Po odnotowaniu widocznej w debiucie idiolektycznej dykcji (czytelnikowi zostawiam dywagacje, jak mocno jest ona rozwinięta), przejdźmy do pytania o świadomość poetycką twórcy. Wydaje się, że Skonieczny wie, po co pisze i ma na tyle szerokie zaplecze czytelnicze, że wie również: jak nie chce, oraz: jak nie powinien pisać. W porównaniu z Antologią hałasu zauważamy w Dzikich stronach ewolucję w postrzeganiu sposobu radzenia sobie z materią poetycką. Wydany we Wrocławiu przedbieg Skoniecznego został przez niego określony jako ?trzynaście fragmentów poematu o tym samym tytule?. Na łamach swojego debiutu autor neguje pomysł tworzenia rozbitych na poszczególne wiersze cykli. Stwierdza on:

(…) 3
Nagle wszyscy,

kierowani jałowym pragnieniem
ocalenia przeszłości,
zaczynają układać
niekończące się cykle,
jakby ustawiali snopki z nieszczęść
zamiast siana.

Jeden prawdziwie szalony jęk
by wystarczył.
Jeden. Naprawdę.

(Największa dupa świata i dalej ? 5 traktatów, str. 12)

Taka weryfikacja wcześniej założonej strategii literackiej to dosyć odważne posunięcie, świadczące o pogłębionej autorefleksji twórczej i dojrzałości autora. Świadome przyznawanie się do pewnej szeroko pojętej tradycji literackiej (przywoływanie Wittlina, ale i zapomnianego nieco obecnie Roberta Krajewskiego czy też podziękowania dla Romana Honeta) również pozytywnie świadczą o poziomie świadomości poetyckiej autora Dzikich stron.

Jeżeli chodzi o sprawność warsztatową wierszy zawartych w wydanym przez poznańską oficynę tomiku, to jest ona nienaganna. Skonieczny radzi sobie doskonale zarówno z dłuższą, jak i krótszą formą. Przekształca on na swoją modłę sonet (Sjöström na rowerze, str. 23, Ten wiersz, str. 25), czyniąc tą, wydaje się nieco nadużytą formę, przekonywającym medium do rejestrowanych przez podmiot myśli. Świetnie wypadają również niejednoznaczne, prawie poddające pod aforyzmy krótkie wiersze. Nie potrafię odmówić sobie przyjemności zacytowania jednego z nich

Buddha Machine

Gracie
jeszcze?

Nie,
już nie
istniejemy.

(Buddha Machine, str. 36)

Podsumowując, Dzikie strony to ciekawa pozycja, której nie można odmówić miana udanego [pełnowymiarowego] debiutu. Czas pokaże czy autor nie roztrwoni punktów uzyskanych podczas tak udanego startu. Miejmy nadzieję, że nie.




Rafał Derda