Kiedy czytam wasze czasopisma, często dziwię się, jak ktokolwiek może czytać ?Mind? z całą jego impotencją i bankructwem, kiedy mogliby czytać czasopisma Street&Smith. Niech będzie, każdemu swoje.


Ludwig Wittgenstein: list do Normana Malcolma z lutego 1940 r.



Wyczuć, zaszczuć, zaliczyć chwilę, która nie przynależy do wzniosłej dziedziny wczoraj, ale zamazanej przestrzeni teraz. Jeśli już przydarza się słowo godne notatki, pomijając zalew zbędnych śmieci typu Kup teraz, najnowszy bestseller twórcy 33 scen z życia jelonków portowych itp., mamy do czynienia ze słowem w rozsypce – podział dokonał się przed laty, kiedy grupa formalistów rzuciła ziarno na podatny grunt, pomijając fakt, że nigdy takiego gruntu nie było, strony nasze charakteryzują się szczególną cechą, bezgruntem, mieliśmy w kraju wielokulturową/wielogłosowość, realiści próbują stworzyć homunculusa o jednej twarzy wiążąc z tym jedną barwę. Każdy przejaw asemii zostaje natychmiast odrzucony, argument, słynne nic nowego, wszystko już było, zapominając, że każdy czas ma swoje było, które jakoś nie kończy. W rozpływającym się po krótkim czasie obrazie widzimy nieskończoną paletę możliwych skoków, trzeba zaakceptować taki stan rzeczy i zwyczajnie robić swoje, bezwzględnie prawdziwe sądy nie istnieją, nie ma odpowiedzi, można zadawać pytania.

Od samych początków swojego istnienia, poezja obracała się w kierunku wyjątkowego uwrażliwienia na pojęcie czasu. Czas i wiersz tworzyły zwartą strukturę odporną na przepowiednie proroków końca. Teraz można śmiało twierdzić, że samo pojęcie końca stworzyło współczesną poezję. Ruch nieunikniony, stabilizacja i rewolucja. Skok nie przybiera dokładnych ram czasowych i może zdarzyć się w każdej chwili, zapytani przez anonimowego rozmówcę, co z konwencją, odpowiadamy dłubiąc w nosie:

Wychodząc od najprostszych spraw życia codziennego i kończąc na najwyższej abstrakcji jaką jest twórczość poetycka twierdzimy, że konwencja łączy te pozornie odległe sfery. Konwencja = reguła, mimo różnorodności ujęć, wypełnia czas każdego z nas, dlatego perfidnym zakłamaniem będzie wyparcie wszechobecnej gry gier. Znaczenie może zaistnieć dzięki obowiązującej w danej kulturze konwencji, podobnie w języku traktowanym jako czynność mowy. Chcąc nie chcąc, sztuka słowa nie może wyjść poza konkretne uwarunkowania: autor korzysta z własnego języka a nie konwencji narzuconej przez gramatykę aniołów, sztuka słowa to dziedzina w której ujawnia się obraz wypowiedzi kogoś na właściwym miejscu. Poliglota również dokonuje wyboru. Dany jest pewien wzór, czyli konieczność reguły. Drobne przekształcenia mogą narzucić odbiorcy fałszywy wynik, tutaj należy wykonać obrót.

Konwencja nagina się dzięki prostemu działaniu. Punktem wyjścia niech będzie narzucony z góry, fałszywy wynik, który odpowiednio wykorzystany doprowadzi nas do drobnych przekształceń w obrębie konwencji. Podobnie, znając reguły języka, dajmy na to A i B, możemy zastosować je i przenieść jedną na drugą, co nie znaczy, że staną się identyczne! ( Kwestia znajomości podstaw. ) Często, aby wyobrazić sobie jakąś formę działania, należy przyjąć a priori, że przebiega ona zgodnie z pewną regułą.

Kolejny punkt styczny między A i B.

Znaczenie = intencja = czynności illokucyjne.

A/C = B

Wyścig trwa i bierze w nim udział pan Banał, jak i pan Metafizyk.

Pan Banał: Rozumiem, awangarda potrzebuje konwencji. Nowe reguły są wynikiem pewnego zderzenia.

Pan Metafizyk: Jakie reguły ? Istnieją wieczne i niezmienne prawa ustalone przez bóstwo.

Przykładowo, Wirpsza nie jest trudny w czytaniu, przez Wirpszę się leci. Dopiero po lekturze uświadamiamy sobie co przelecieliśmy, jednocześnie tracimy głowę, słowa mają powagę zabawy. Usamodzielniony logos pełni w niej funkcję podstawową, choć autor ironizuje, często zdarza mu się popadać w romantyczną grę receptywności i wrażliwości. Dajmy na to tomik Liturgia, dlaczego autor pragnie usprawiedliwienia już we wstępie? ( Podobnie grał Dostojewski, dla zmylenia tropu.) Usprawiedliwia się z ofiary, którą składa w niepewności? Ukrywa, że prywatna liturgia eliminuje poprzez tenże wstęp obecność potencjalnego czytelnika. Mamy tu do czynienia z tekstem niemożliwym, skazanym na ciszę. To, czy zostanie odczytany, ba, wysłuchany, zależy od ruchu kolistego. Słowo autora, pełne ufności, ma trafić do Słowa (dosłownie?), pomijając pośredników, zgromadzenie uczestniczy bowiem w grze namiętności. Wirpsza odwołuje się tu do argumentu sofistycznego zwanego koraksem: niemożliwe, by coś było zbyt możliwe.

Dorzucam. W żadnym wypadku nie można wartościować reguły, twierdząc, że jest zła, dobra itd. Po prostu jest. Zgadzam się z panem M., świat poza nami nie zawiera żadnych wartości, jest zaledwie okazją do ich tworzenia przez nas i w nas. Świat, powiedzmy umownie realny, podlega nieustannym zmianom, jednak zmiany te nie są w stanie podważyć choć pojedynczego prawa logiki czy arytmetyki.

Pan B. : Czyżby nasza konwencja miała postać:

Jeśli p i q, to p.

Tak, nie sposób odrzucić tego banału. Wiersz nagina regułę, autor może kiedy tylko zechce wysadzić z siodła samą regułę. Wniosek: Nigdy nie uda się napisać czegoś, co przypomina ścisłe równanie w matematyce. Nawet u Pereca zdarzają się nagięcia lub przegięcia. Oczywiście, nie oznacza to, że dążenie do takich układów, struktur, należy natychmiastowo odrzucić. Posłużę się w tym miejscu cytatem, który coś rozjaśni, co prawda Ludwig Wittgenstein ma na myśli etykę, ale widzę (jasno!) znaczącą paralelę.

To zmaganie się ze ścianami naszego więzienia jest doskonale, absolutnie beznadziejne.

Konkretyzując: Pojęcia ogólne nie stanowią rzeczywistej wiedzy, której przedmiotem są poszczególne realności.

Pan Banał: Napisałem czinos a wyskoczył chinos.



Rafał Kwiatkowski