Po tomiku Po krzyku przychodzi czas na zradykalizowanie jeszcze jednej strategii, znanej z wcześniejszej twórczości poetki. Po krzyku/Po krzyku* mówi się głosem ściszonym. A to dlatego, że najważniejsze, najistotniejsze i najbliższe człowiekowi słowa wypowiada się zawsze szeptem, czule i jakby ze wstydem. Nie będzie przesadą rzec, że Gubione Krystyny Miłobędzkiej, to szczególnie pojęta poetycka intymistyka, która słowem dotyka najistotniejszych spraw. Spraw, dla których rozstrzygnięcia znaleźć niepodobna.
Nie sposób również zdecydować się, z czym mamy do czynienia. Czy traktować tomik ten jako zbiór poszczególnych wierszy, czy jednak widzieć w nim coś na kształt poematu, ale jeśli tak, to czy jednego, czy raczej trzech? Całość bowiem zorganizowana jest wedle trzech słów (tytułów?): biec, jest i krajobraz (to co się zamgli zasłoni zapomni). Odpowiedź przyjść może tylko wraz z czytaniem. Sposób lektury może nam podpowiadać, czy to, co gubione, zbierać osobno i co rusz porzucać, czy składać w jedno miejsce tworząc kolekcję. Przyznaję się do charakteru zbieracza. W swoim życiu zdążyłem już kolekcjonować kapsle po piwie, monety i znaczki. Wszystkie przepadły. Bo to, co zdołałem sobie przywłaszczyć z czasem traciło na atrakcyjności, objawiało swoją iluzoryczną, wymuszaną wartość. I zdaje się, że jest to ta cecha, dzięki której poezja Miłobędzkiej staje się bliska mnie samemu i której zawdzięczać można przyjemność gubienia się i odnajdywania ? ale tylko na chwilę.
W jednym z poprzednich tomików poetka napisała: ?najprędzej gubię czasowniki?. ?Biec? oraz ?jest?, to te dwa, które gubią się najczęściej i najwyraźniej, jako dwie pierwsze ramy kompozycyjne.
?Biec? gubi się w specyficzny sposób. Nie ulega zniknięciu, a jednak niektóre cechy ulegają nicowaniu, anihilacji w zderzeniu z podmiotem. Zaś podmiot wierszy Miłobędzkiej wikła się zawsze w opowiadany świat. I tak ?biec? traci przede wszystkim, zdawałoby się immanentną swą cechę, traci celowość. Biegniemy po coś, do kogoś, do czegoś, skądś, dokądś, na przykład od startu do mety. A jednak nie zawsze, bo można przynajmniej wyobrazić sobie wolę, by:
(…) tylko biec
biec po nic
biec do nic
samo biec
żeby biec
biec
Zatem jest to bieg, dla biegu, bieg beztroski, ?bieg nic?. Podmiot Miłobędzkiej chce biec tak, jak biegają dzieci, bezcelowo, rzec by można czysto, bo dla samego biegu. Co więcej w biegu tym zatraceniu podlega podmiotowość, bowiem czynność ta odbywać ma się ?(bez tej która usiłuje być mną)?. Zwrócić należy tu szczególnie uwagę na słowo ?usiłuje?. Poezja ta, to również poezja nieoczywistości, poezja aporetyczna, podwójnie uwikłana. I dlatego właśnie w twórczości poetki znajdujemy, powołując się tylko na przykład z gubionych, formuły typu:
prędzej widzę, niż powiem
(prędzej powiem, niż widzę),
które mogą odwoływać nas do podobnych zabiegów, takich choćby jak ten, pochodzący
z różewiczowskiego Bez, dwuwers:
życie bez boga jest możliwe
życie bez boga jest niemożliwe.
Wszystko to sprawia, że wiersze Miłobędzkiej uchylają się od prostych odpowiedzi, połowicznych rozwiązań. Celem jest tu bowiem nie moralizatorstwo i dawanie rozwiązań, a stawianie pytań i mnożenie problemów. ?Literatura poważna nie jest po to, żeby ułatwiać życie, tylko żeby je utrudniać? ? pisał w Dzienniku Witold Gombrowicz. Zdaje się, że i poetce z Puszczykowa, to przekonanie nie jest obce. Jeśli coś staje się problematyczne, to nie pozostaje nic innego jak mówić o tym, dlatego też stwierdzenie ?mów!? jest tak ważne w poezji autorki Imiesłowów. W Gubionych znajdujemy ten imperatyw powtórzony ośmiokrotnie. Po raz ostatni na samym końcu, i to w taki sposób, że wystarcza on za cały wiersz. Milczenie dla poetki byłoby śmiercią, mówienie, choć ułomne, daje możliwość śladowania świata.
Przejdźmy w tym miejscu do drugiego z czasowników, które gdzieś próbują zniknąć. ?Jest? ? bo o nim właśnie mowa ? gubi się jeszcze bardziej niż ?biec?, a to z tego powodu, że jeszcze trudniej owo jestestwo pochwycić słowem. Nie da się go ogarnąć skoro ?jest rosnące drzewem/ jest płynące? i tak dalej. W zbyt wielu rzeczach się przejawia i w nazbyt wiele sposobów może się upostaciować (jeśli w ogóle można się tak wyrazić). Albowiem ?jest? można dojrzeć wszędzie. Wszystko podlega, tak czy inaczej, trwaniu. Ale jest to, można by rzec, ?trwanie słabe?, z jednej strony zapośredniczone językiem, z drugiej zaś nie dające się pochwycić. Dlatego też jego wyrażanie możliwe jest do podjęcia tylko w trybie epifanijnym. W błyskach, w których jawi się ?sama przejrzystość?, którą odczytuję jako pewnego rodzaju objawienie, rewelację wywołaną przez jakieś postrzeżenie. I czy to tylko fiksacja pamięci, że ?sama przejrzystość? woła o ?całą jaskrawość?, a tonacja gubionych prosi by wreszcie pogodzić się ze światem…
Wymagać cokolwiek od życia, to jest bezczelność. Nigdy nie myślę, że mi się coś od życia należy. To znaczy od kogo? Od ludzi, od drzew, pogody, nieba? Od wszystkiego mi się coś należy? To mi nigdy nie przychodzi do głowy. Cieszę się, jeżeli coś od ludzi mogę wziąć. Ich sympatie, myśli. Jest się zawsze dłużnikiem ludzi i wszystkiego naokoło[1].
Ale to już nie podmiot. To Krystyna Miłobędzka w rozmowie z Jarosławem Borowcem. Widać wyraźnie, że jest ona, w pewnym sensie, poetką redukcji. Jest to jednak operacja zawsze kontrolowana, nie dochodząca do zera. Stosowanie jej nie polega na dochodzeniu do czegoś, co można pojąć jako istotowość. To jest redukcja do wrażenia, do chwili i jej izolowania, z jednej strony (tak by wyrażać zachwyt). Niemniej jednak te chwilowe redukcje nie prowadzą w dalszej perspektywie do traktowania czegokolwiek w sposób osobny. Z drugiej bowiem strony, nic, co się nam w życiu jawi, nie da się pojąć wprost. Tak jak nie da się pojąć w prosty sposób własnej tożsamości:
z czego moja?
z czego obca?
z czego czyja?
ile z kotów?
ile z patyków?
Wreszcie krajobraz (to co się zamgli zasłoni zapomni), odsłania mam poprzez swoje gubienie własną skończoność. Wiele w tej części nie tylko rozważań na temat przemijania, ale i własnego ?ja?, pojmowanego znów na sposób bardzo osobliwy. Stanowi ono bowiem element ?tytułowego? krajobrazu, odzierane ze swej podmiotowości, ociera się o bycie przedmiotem, wymienianym jednym tchem z innymi elementami rzeczywistości, jak to ma miejsce w wierszu o incipicie [piasek]. Sama figura piasku może być odczytana wręcz jako eschatologiczna, na zasadzie ulegania skojarzeniom piasek ? pył/proch ? pustynia ? pustka ?nic.
Zwracano wiele razy uwagę na to, że poezje Miłobędzkiej eksplorują bardzo mocno język, że ingerują w nim, podejmują z nim grę. Tkwi jednak we mnie przekonanie, że za słowem kryje się zawsze jeszcze coś, co może być rozmaicie identyfikowane. Dzieje się tak, dlatego, że język nie jest tu naprzeciw świata i nie odbija go, lecz wnika weń jako jedyne narzędzie, które może mniej lub bardziej płynnie przechodzić od rzeczywistości do egzystującego podmiotu. Nie są to zatem wiersze wydumane, wiersze laboratoria. Wierszom tym towarzyszy zawsze jakaś tonacja: lęk, radość, zdziwienie, odczuwanie paradoksu, jak owo: ?dzyń dzyń/ dzień dobry w środku nocy?. Formie poetyckiej narzuca się pewne zadania: utrwalania, ratowania od zapomnienia, dawania wyrazu, budowania bliskości i oddalania się. Wszystko z własnej chęci ale i wbrew sobie, bo nic, co jest słowem nie może wykraczać poza słowo. A jednak inaczej się nie da. Jest to myślenie poetyckiej siły i przemyśliwanie wszelkich jej ułomności. Pozostaje jedno: ?mów!?
Sławomir Nosal
* Niepotrzebne skreślić.
[1] J. Borowiec, Szare światło. Rozmowy z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Wrocław 2009,
s. 41-42.