W erze post-american-pie, w dobie ciepłej szarlotki nie ma praktycznie kontekstu egzystencjalnego, którego nie udałoby połączyć z żywiołem fekalno-ejakulacyjnym.


Czyli z tą specyfiką humoru, dla którego osią świata pozostaje kloaka (w duecie z genitaliami), a im mniej wydumany atrybut ludzkiej fizjonomii, w tym silniejszą jest on wyposażony (nomen nomen) potencję.   I z tym większą atencją się spotyka. Oczywiście, przesadzam, lecz można przyjąć ? bardziej być może obrazową niż merytoryczną ? tezę o zmianie paradygmatu, za którego niedościgniony wzór i kwintesencję można uznać solówkę na dwa odbyty z fabularnego ?Miasteczka South Park?. Teza to bynajmniej nie nowa,  lecz wpisuje się w nią również ?Zgon na pogrzebie?, który próbuje odczarować i zakląć tematykę ostateczną. Za pomocą, oczywiście, śmiechu.

Nie odkryję Ameryki mówiąc, że pomysł to nie najnowszy, że wielu już siłowało się ze śmiercią w pojedynku na dowcip – Monty Python, Woody Allen czy choćby Mel Brooks to przecież wierzchołki tej lodowej góry. Szkopuł w tym, że ? co odnajdujemy w ?Zgonie na pogrzebie? ? stara dobra Śmierć, ta poczciwieńka Pani z Kosą z biegiem lat jest obśmiewana coraz mniej wyszukanym dowcipem. Oblewana pomyjami, przebywająca w aurze najbardziej ohydnych wyziewów może się przecież obrazić, zdenerwować ździebko. A humor to podobno ma  wisielczy.

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach? Grówno!, by użyć frazy króla Ubu. Nic z tego.  Obecnie nawet najbardziej zwyczajna, familijna fotografia bywa kompletną klapą, nie wspominając już o prawidłowym funkcjonowaniu tzw. tradycyjnego modelu rodziny. Zwłaszcza na Wyspach. Zresztą, popatrzmy na te fotografie ? angielskie facjaty tchną zobojętnieniem, o więziach rodzinnych nie ma wspominać, nikt nie zamierza nawet pozorować powierzchownego choćby zakorzenienia, chęci ogrzania się ?przy cieple domowego ogniska?. A nieboszczyk? Jaki nieboszczyk?! Są przecież ważniejsze na pogrzebie sprawy. Właśnie tego próbował dowieść w swym filmie Frank Oz.

?Zgon na pogrzebie? czerpie z wielu wzorców, ta historia pewnego pogrzebu jest mocno zakorzeniona w tradycji filmowej. O tym za chwilę. Bo, panie i panowie, na pogrzeb została zaproszona cała familia, która aż prosi się, by zakwalifikować ją jako patologiczną. Patologiczną tym bardziej, że próbującą zachować pozory normalności. Najbardziej przecież groźni są wariaci przekonani o własnym zdrowiu psychicznym. A my, widzowie, odstępstwa od normalności poznajemy już na początku ? na zaproszenie syna seniora rodu, który właśnie zszedł był z tego świata, krewni przyjeżdżają z głębokiego niechcenia, mając seniora, juniora, seniorinę i całą resztę rodzinnego mikroświata w głębokim poważaniu. Przyjeżdżają, lub zostają przywożeni ? jak Troy, student farmacji, mocno eksperymentujący z narkotykami lub wujek Alfie, arcyzgryźliwy tetryk, nie do końca panujący nad metabolizmem, co będzie miało dla rozwoju akcji pewne konsekwencje. Wiadomo, narkotyzujący dynamit w tabletce, przyrządzony przez Troya zostaje połknięty przez nieświadomego Simona, przekonanego że właśnie zażył valium. Konsekwencje są do przewidzenia, zwłaszcza że narkotyzowani są także inni nieświadomi. Jest powód do śmiechu. Przynajmniej chwilowego.

Problem w tym, że instrumentarium, którym posłużył się Frank Oz wyczerpuje się już po kwadransie, że z gruntu schematyczny dowcip, zbudowany na staromodnym modelu komedii omyłek jest zastosowany w zbyt ograniczonej odmianie. Mówiąc krótko, ?Zgon na pogrzebie? grzeszy najbardziej oczywistą przewiną gatunkową komedii ? jest zaskakująco nieśmieszny. Mówiłem o nawiązaniach z historii filmu. Frank Oz wpadł we własną pułapkę ? umieszczając akcję filmu w szczelnie zamkniętej atmosferze domu seniora nie liczył się z tym, że ? podobnie jak w teatrze ? przestrzeń zamknięta eksponuje niedostatki bohaterów, którzy całkowicie absorbują uwagę widza. Nie ma tu bowiem (wyjąwszy może Petera Dinklage?a) przekonująco odegranej roli. A widz nie znosi schematyzmów, oczekuje przecież od ?angielskiej komedii roku? siły rażenia dynamitu, śmiechu aż do bólu brzucha, zabawy na czterech nawet łopatkach, na których, obezwładniony i szczęśliwy – leży. Oz postawił na szybką akcję (Simon ma podczas ceremonii pogrzebowej nieustanny odlot, w dodatku nagle okazuje się, że tatuś nieboszczyk nieładnie bawił się z chłopcami ), lecz jest to akcja bez pożądanych, świeżych zwrotów i zaskoczeń. Aktorzy powtarzają więc swe teoretycznie zabawne czynności. Powtarzają do bólu. Właśnie dlatego, by nie być gołosłownym, przywołuję inny film, sprzed wielu dziesięciu lat ? słynne ?Przyjęcie? Blake?a Edwardsa, przyjęcie tak samo zamknięte w czterech (na oko) ścianach, na którym hinduski aktor grany przez Petera Sellersa, archetyp pechowca, niczym jeździec apokalipsy doprowadza do ruiny bankiet, a widzów ? do białej gorączki. Śmiechem. Motyw bardzo pokrewny względem filmu Oza ? rezultat natomiast odmienny. Wcale wyśmienity.

Owszem, można zawsze rzec: dowcip to sprawa problematyczna, rzecz gustu, rzecz względna. Z pewnością. Nie mam przy tym zamiaru poruszać kwestii granicy tzw. dobrego smaku ? jest to zbyt pusta kategoria, dzięki której nie wyjaśni się, czy np. beztroskie epatowanie fekaliami ma rację bytu. Ma z pewnością o tyle, o ile istnieje skonkretyzowany target, skierowany ku uciesze tego konkretnego Widza. Jaki jest to widz ? to odmienna kwestia. Tak jest, fekalia, polucje, wszelkie tematy wstydliwe zyskały ostatnio niemałą rangę. Nie zamierzam się z tym godzić, podkreślę jednak: w ?Zgonie na pogrzebie? jest to bezzasadna strata czasu, marnotrawienie konceptu, który mógł się udać, a wyłącznie żenuje. Strata czasu, ponieważ wypada przecież wierzyć, że reżyser miał jakieś wyższe ? niż wyłącznie sztubackie, młodzieżówkowe, trampkarskie ? intencje. I unieważnia to możliwość odczarowania tematyki ostatecznej poprzez śmiech? upieram się bowiem, że była to mimo wszystko jedna z głównych ?ambicji? Oza.

Ale przecież ja żartowałem. To wszystko wina szarlotki. Ciepłej szarlotki. Ciepłego ciacha! A w ogóle nie lubię chodzić do kina. A szczególnie nie chodzę na filmy polskie w ogóle… Nudzi mnie to po prostu… Zagraniczny to owszem. Pójdę sobie. Bo fajne są filmy zagraniczne. Wie pan? Jakoś tak można, wie pan… Jakoś tak… No ja wiem no… Przeżyć to. Przeżyć. Wie pan… Przeżyć.

Własny zgon. Na pogrzebie.

Grzegorz Czekański

Zgon na pogrzebie, reż. Frank Oz, prod. Holandia , Niemcy , USA , Wielka Brytania 2007.