Gdyby ktoś spytał mnie, jakie są moje ulubione dźwięki otoczenia, bez namysłu odpowiedziałbym, że są to: odgłos przelatującego samolotu oraz dźwięki kroków stawianych na śniegu. Oczywiście mówię tutaj o aspekcie jak najbardziej muzycznym, o którego wszędobylskiej totalności mówił już John Cage. I kiedy myślę o tych dźwiękach/odgłosach, to nie mogę również pominąć tego, co na owo brzmienie się składa: wysokości na jakiej znajduje się przelatujący samolot, zabudowań naokoło mnie etc.; w przypadku śniegu mogą to być: temperatura na dworze, bądź ilość śniegu pod nogami.
Jak się okazuje nie tylko mi chodzą po głowie podobne myśli i odczucia. Australijczyk Lawrence English, właściciel wytwórni z muzyką eksperymentalną Room40, postanowił zarejestrować nagrania terenowe z lotniska Brisbane i jego okolic, a następnie przekazać te próbki zaproszonym do współpracy artystom, żeby każdy z nich wykorzystał je i stworzył własny utwór.
Ideą przyświecającą całemu projektowi zatytułowanemu Airport Symphony była myśl Alain’a De Botton’a z jego książki The Art of Travel, że przemieszczanie się pomiędzy socjologicznymi, kulturowymi i geograficznymi „lokalnościami” jest o wiele bardziej znaczącym doświadczeniem, niż zwykły ruch ciała. Złożoność procesu podróżowania ujawnia się w środowisku je tworzącym, jak chociażby: architekturze, obcym kraju i języku, ludziach oczekujących na przylot samolotu oraz wielu innych aspektach. I to wszystko w istotny sposób przekłada się na nasze doświadczenie.
Ten wieloraki obraz lotniska, stanowił punkt wyjścia dla poszczególnych utworów składających się na całość projektu. Airport Symphony dalekie jest jednak od hedonistycznego ambientu Briana Eno z płyty Music For Airports. Często mamy tutaj do czynienia jedynie z nagraniami terenowymi zmiksowanymi ze sobą, pozbawionymi wszelkiej „muzykalności”, gdzie szczególne miejsce zajmuje samo źródło dźwięku (Christophe Charles, Airport Symphony: A Brief Life; Christopher Willits, Plane; David Grubbs, The Chimney Swifts). Są również i takie utwory gdzie field recording stał się jednym z wielu elementów warstwy brzmieniowej (Fennesz, Verona; Stephan Mathieu, Lux-Scn; Taylor Deupree, Fear Of Flying).
Airport Symphony to doskonały pretekst do refleksji nad muzyką (jakiego rodzaju jest doświadczeniem? jakie możemy wyznaczać jej cele?) oraz jak daleko nasze słuchowe przyzwyczajenia możemy przesunąć i skonkretyzować.
Na stronie Queensland Music Festival, którego częścią (w 2007 roku) był projekt Airport Symphony, jest możliwość pobrania za darmo dodatkowej, uzupełniającej kompilacji: Airport Symphony Virtual Terminal.
Nieźle. Sampel z nagranym świstem przelatującego samolotu, pamiętam, był w jednym kawałeczku gościa o przydomku Scorn.
A w mojej czołówce: prykające, zaiwaniające z gracją stare syrenki (które mają też niesamowity zapach), które jeszcze można czasem spotkać na ulicach; skrzypienie drzwi kościoła u Dominikanów, dźwięk po puszczeniu kaczki o taflę jeziora i chlupot wdepnięcia w błoto, kiedy zasysa but na amen. No, i śpiący pies! Pies chrapiący! Pies wydający śniący skowyt, jakby się brechtał. To jest niezły dźwięk.
samplujmy je! a potem Karol zrobi jakiś miejski karpowiczowski miks.
kiedyś nagrałem skrzypiące drzwi o 5 rano na klatce schodowej na św. Wincentego. Potem zrobiłem z tego ponad godzinny liveset i podłożyłem pod huśtającego się Dyckiego, który jak dobrze pamiętam huśtał sie ponad półtorej godziny.
Niestety straciłem zapis z tej sytuacji, pozostało jedynie to: http://magazyn-cegla.net/index.php?media=50
Był taki serial o gościu, który słyszał wszystko, słucha absolutny, każdy szmer rozwalał mu głowę, byle draśnięcie niszczyło mu psychę. Taki koleś mógłby się tu wypowiedzieć, jaki dźwięk go najbardziej wpienia 😉
No, a na marginesie nowy Sherlock Holmes jest też nieźle zakorbiony na punkcie dźwięku, jest tam jedna ładna scena o tym.